rozdział 7(1).pdf

(456 KB) Pobierz
371814148 UNPDF
Rodział 7
Wiatr   wył   pomiędzy   ciemnymi   pniami   drzew,   gałęzie   poddawały   mu   się  i   tańczyły, 
pochylając   nisko   ku   ziemi.   Liście   delikatnie   szeleściły   grając   wspaniałą  muzykę  natury. 
Rozbrzmiewała ponad ziemią wabiąc z powrotem do świata dwóch drzemiących myśliwych. Dwa 
serca zaczęły uderzać jednym rytmem. Słońce powoli zachodziło za linię gór. 
  Głośny   wybuch   towarzyszył   ziemi   wyrzucanej   w   powietrze,   najpierw   jeden   strumień, 
potem,   kilka   metrów   dalej,   kolejny.   Kiedy   opadł   kurz   i   grudki   ziemi,   dwóch   eleganckich, 
postawnych mężczyzn stanęło twarzą w twarz. Jeden miał złote włosy i był niebezpieczny a drugi 
ciemne i wyglądał groźnie. Błysnęli białymi zębami w uśmiechu, gdy witali jeden drugiego. 
­ Moja siostra? ­ Darius zapytał o to, co dręczyło go najbardziej.
­ Będzie spała dopóki nie zakończymy tego paskudnego zadania. ­ odpowiedział Julian a 
jego błyszczące oczy natychmiast odnalazły ślad, który oznaczał miejsce śpiącej pod ziemią Desari. 
­ Jesteś pewien? ­ Darius sceptycznie uniósł jedną brew. 
Złote oczy Juliana zmieniły się w lód, zimny i ostry. 
­ Potrafię poradzić sobie z własną partnerkę, nie martw się o to. 
Gdyby Darius mógł poczuć rozbawienie, to ten moment byłby idealny. Dara była ze starej 
linii krwi, pochodziła z najstarszego rodu. Może i była kobietą, pełną współczucia i dobroci, ale 
była też znacznie potężniejsza, niż Julian mógł przypuszczać. 
­ Czy znasz wiele kobiet z naszej rasy? ­ zapytał Darius z podstępną uprzejmością.
­   Nie.   Pamiętam   tylko   kilka.   Są  chronione   przez   cały   czas   tak,   jak   powinny   być.   To 
niespotykane, by kobieta nie została związana tuż po ukończeniu osiemnastu lat. 
Darius odwrócił się wpatrując się w Juliana. 
­ To prawda? Osiemnastolatka nie jest już maleństwem, to prawda, ale ciągle jest dzieckiem. 
Jak to możliwe?
Julian wzruszył szerokimi ramionami.
­ Z powodu tak małej  liczby  kobiet rodzi  się niewiele  dzieci,  a jeszcze  mniej przeżywa. 
Nadzieję na uniknięcie przemiany ma tak niewielu mężczyzn, że jest to jedyny bezpieczny sposób. 
Każda niezwiązana kobieta jest zbytnio narażona.
­   Ale   tak   młoda   kobieta   nie   ma   nadziei   na   zwycięstwo   z   takim   potężnym   mężczyzną. 
Ledwie ma czas na naukę korzystania z naszych najprostszych darów. W jaki sposób ma rozwijać 
swoje   własne   talenty   i   możliwości?     ­   Darius   brzmiał   na   lekko   zdegustowanego   zachowaniem 
mężczyzn jego rasy. 
Złote oczy Juliana rozbłysły na chwilę.
­ Jeśli znajdziesz kogoś, kto przywróci ci uczucia i kolory, przywróci twoją martwą duszę 
do życia i wypełni ją światłem, czy będziesz zdolny odejść tylko dlatego, że jest jeszcze młoda? 
Być może jej możliwości nie są jeszcze w pełni ukształtowane, ale jej ciało tak i każdy mężczyzna 
na ziemi będzie szczęśliwy, mogąc spędzić wieki na pomaganiu jej w nauce. ­ jego ciało zaczęło się 
rozpływać,   zmieniać  w   tysiące   maleńkich   kropel   mgły.   ­   Na   co   czekasz,   starcze?   Jeśli   się  nie 
pośpieszysz zapewniam, że dokończę to zadanie sam.
­ Starcze? ­ powtórzył Darius. Rozpoczął własną przemianę w straszliwym tempie. Słońce, 
pomimo że zachodzące, nadal boleśnie raniło ich wrażliwe oczy. Zauważył, że Julian zamrugał i 
przymknął nieco powieki, ale jego oczy nie były aż tak wrażliwe jak Dariusa. ­ Zapewniam cię, że 
nie byłeś w wielu niebezpieczniejszych sytuacjach.
Warstwa   mgły   pokryła   pasmami   niebo   pomiędzy   promieniami   słońca,   kierując   się  ku 
brzegowi. Julianowi opalizujące  kolory przeplatały  się z Dariusem i brzeg szybko wyrósł przed 
nimi razem z onieślmielającym wzorem na skalnej ścianie.  Julian przybrał solidną formę, założył 
ręce   na   piersiach   i   z   zainteresowaniem   czekał,   aż  Darius   rozwikła   wzór   na   granitowej  ścianie. 
Darius poruszał się nieśpiesznie, jakby miał ogromną ilość czasu, jakby nie przejmował się tym, że 
zachodzące słońce niedługo obudzi wampira. 
Wampir  spał zamknięty  głęboko  w skalnej  ścianie,  ale  był świadomy,  że dwaj łowcy  są 
bardzo blisko, świadomy dokładnej pozycji słońca i tego, ile czasu pozostało mu, by mógł wstać. 
Jego usta wykrzywiał grymas nienawiści, ostre zęby były przebarwione od zabijania podczas picia 
krwi. Jego skóra była woskowata, popielista, wynędzniała, ciasno obciągnięta na czaszce. Ramiona 
otaczały klatkę piersiową długimi, żółtymi palcami niczym szponami. Jego jadowity syk był ślubem 
nienawiści i zemsty. Mógł tylko czekać, zamknięty w kamiennym więzieniu, straszliwie osłabiony, 
podczas gdy na zewnątrz jego wrogowie polowali na niego szukając i węsząc tuż przy wejsciu do 
legowiska.
Julian   był   zaintrygowany   łatwością  z   jaką  Darius   rozwikływał   zabezpieczenia   wampira. 
Poruszał się z wielką pewnością siebie, ale nie śpieszył się nawet pomimo zachodzącego słońca. 
Wydawał   się  tak   zaabsorbowany   zadaniem,   jakby   ono   pochłaniało   całkowicie   jego   uwagę,   ale 
Julian nie dał się zwieść. Darius doskonale zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa w jakim się 
znaleźli. 
W   czasie   gdy   Darius   kontynuował   tkanie   swojego   silnego   wzoru   przy   klifie,   nikła   linia 
zaczęła   przybierać  wyraźne   kształty,   poruszając   się  zygzakiem   wzdłuż  skalnej  ściany.   Ze 
złowieszczym,   przerażającym   odgłosem   kreska   zaczęła   pogłębiać  się  i   poszerzać  w   szczelinę. 
Natychmiast pojawiły się w niej skorpiony, tysiące, ogromne i obrzydliwe, rzuciły się na Dariusa. 
Gdy   Darius   poruszył   się,   by   uniknąć  opadającej   fali   jadowitych   insektów   ziemia   poruszyła   się, 
rolując   i   odkształcając,   odrzucając   go   od   razu   na   ich  ścieżkę.     Julian  ściągnął   go   z   ich   drogi, 
wystrzeliwując obu w powietrze, podczas gdy straże wampira roiły się na ziemi. 
Darius  spojrzał  w niebo  i na łukowate  błyskawice  przeskakujące  od chmury  do chmury. 
Patrzył   ciągle   w   sam  środek   smugi,   gromadząc   energię  aż  w   końcu   zebrał   ją  w   jasną, 
pomarańczową kulę i wysłał prosto w rozpierzchającą się masę skorpionów. Natychmiast rozniósł 
się smród, gdy owady czerniały do zwęglonych popiołow.
Kiedy   Julian   ponownie   osiadł   na   ziemi   Darius   wrócił   do   pracy,   jak   gdyby   nie   nastąpiła 
żadne przerwa. Julian patrzył na nieznany wzór, zaintrygowany działaniem, z jakim nie spotkał się 
nigdy,   pomimo   wielu   wieków   polowań.   Podziwiał   płynność  ruchów   i   grację  Dariusa,   pewność 
siebie i zaufanie, brak jakiegokolwiek wahania.  Jego własne serce uderzało rytmicznie ale z obawą. 
Czy tam był ten jedyny? Czy na pewno to starożytne zło czeka wewnątrz legowiska, czekając na  
swego ucznia, którego stworzył dawno temu?
­   Ziemia.   ­   łagodnie   powiedział   Darius.   Julian   prawie   to   przegapił,   nawet   pomimo 
donośnego dźwięku, gdyż był głęboko zatopiony w mrocznych wspomnieniach. 
­   Słucham?   ­   Pomimo   słowa,   które   wymknęło   mu   się  bezwiednie,   Julian   zauważył 
ostrzeżenie, uważnie przyglądając się ziemi pod ich stopami. Darius nie odwracał wzroku z klifu 
pracując   nad   zabezpieczeniami   i   znów   szczelina   zaczęła   się  powiększać,   skała   skrzypiała   i 
protestowała,   gdy   została   zmuszona   do   rozdzielenia   się.   Julian   wyłapał   ruch,   tak   niewielki   i 
subtelny, że omal go nie przegapił. Coś przemieściło się pod nogi Dariusa przesuwając się ledwie 
cal nad powierzchnią ziemi. 
Potem,   ledwie   trzy   cale   od   butów   Dariusa   wysunęła   się  obrzydliwa   macka,   na   oślep 
szukając ofiary. Julian zaatakował instynktownie, wykręcając diabelskie ramię. Zniknęło, by w tej 
samej   sekundzie   pojawić  się  znowu,   rozrywając   glebę  w   poszukiwaniu   Dariusa,   który   pozornie 
obojętny   na   całą  walkę  pracował   nawet   pomimo   wirujących   wokół   jego   kostek   macek.   Julian 
szybko niszczył pojawiające się paskudztwa. 
Jak   tylko   macki   zmieniły   się  w   kupkę  popiołów,   ogromna   bulwa   z   ogromną,   otwartą 
paszczą wybuchła blisko Juliana. Wypuściła w stronę Dariusa chmurę zielonkawo­żółtego płynu. 
On ciągle stał nieruchomo, poszerzając szczelinę i odsłaniając to, co było w niej ukryte. Ochronę 
pozostawił   Julianowi   i   zaufał,  że   ten   da   sobie   radę.   Julian   wysadził   bulwę  za   pomocą  energii 
pobranej z nieba, zanim zdążyła dotknąć i zranić Dariusa. 
­ Słońce. ­ przypomniał Julian,  świadomy tego, jak nisko się już znajdowało i przyglądając 
się czerwonym i różowym odblaskom.
­ Nie ma możliwości, by przyspieszyć ten proces. ­ powiedział cicho Darius. ­ Nieumarły 
jest świadomy naszej obecności i wysyła swoje sługi, by nas spowolniły. 
Julian   odszukał   umysł   przeciwnika.   ­   Jesteś  słaby.   Nie   powinieneś  rzucać  wyzwania  
silniejszemu od siebie. Jestem stary i potężny, niepokonany przez wiele wieków, w ciągu których  
nauczyłem się więcej niż ty. Nie masz szansy zwyciężyć. Już zostałeś pokonany. 
Z ciemnego wejścia do jamy wyskoczyło stado ogromnych szczurów, które karmione przez 
głód   i   przymus   atakowały   dwóch   Karpatian   z   dziką  zajadłości,.   Dzięki   ich   przebiegłym   i 
zdesperowanym   umysłom   wampir   mógł   przeprowadzić  atak.   Julian   zrozumiał,  że   skierowane 
zostały na Dariusa. Wampir skierował swoją uwagę na niego i być może nie zorientował się, że 
drugi łowca także go atakuje. Szczury atakowały opiekuna Desari, co sugerowało, że to własnie ona 
była ostatecznym celem. Z dziką satysfakcją Julian skoczył w kłębiące się masy żarłocznego futra, 
torując sobie drogę do wejścia do jaskini. 
Starożytny   spędził   wieki   na   poszukiwaniu   tego,   czego   nie   mógł   dostać.   Natychmiast 
rozpoznał Juliana, jego głos, krew, otaczający go półmrok. Bezlitosna furia ciągle drążyła zaciekle 
jego wnętrze, poszukując zdobyczy. Ta nie mogła mu uciec. 
Ściany wąskiego tunelu najeżyły się ostrymi, niczym szpony, kolcami, wyłaniającymi się to 
z prawej to z lewej strony, gdy wampir rzucał na ścieżkę łowcy przeszkody, mające go opóźnić. 
Wampir zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Wiedział, że jego jedyną szansą na walkę było 
utrzymanie łowcy z daleka tak długo, aż słońce całkowicie zajdzie, powodując wzrost jego siły. 
Julian   z   łatwością  wydłużył   i   zmienił   kształt,   bez   trudu   przesuwając   się  przez   labirynt 
zostrzonych kolców, zagłębiając  się coraz bardziej we wnętrze góry. Czuł smród zła, legowisko 
bestii. Odór śmierci i rozkładu. Gdy tylko wszedł do jaskini tysiące nietoperzy rzuciło się w jego 
kierunku, wydając przenikliwy, alarmujący pisk. Jego umysł uspokoił je automatycznie i odesłał z 
powrotem w miejsce, gdzie nie mogło dosięgnąć ich światło i bardziej agresywne gatunki.
Wampir leżał wpatrując się w niego czerwonymi z nienawiści oczami. Cienkie, bezkrwawe 
usta wygięły się w warkocie odsłaniając gnijące zęby. Przypominał szkielet, skóra skurczyła mu się 
tak, że ledwie pokrywała kości i czaszkę. Julian chciał odczuwać litość dla potępionego stworzenia 
ale przytłoczył go wstręt z powodu tak bliskiej obecności zła. Nienawidził nieumarłych ogromnie i 
nieprzejednanie, z  energią, której nigdy nie był w stanie pokonać. W dzieciństwie zetknął się zbyt 
blisko z odrażającą kreaturą i ten cuchnący zgnilizną fetor odcisnął mocne piętno na jego umyśle. 
Wampir leżał w zagłębieniu ziemi, jego ciało okrywały spróchniałe, niegdyś eleganckie i 
modne   ubrania.   Wyglądał   groteskowo.   Gdy   Julian   podszedł   jego   usta   wygięły   się  w   parodii 
uśmiechu.
­ Spóźniłeś się, łowco. Słońce już prawie zeszło z nieba. ­ wampir  uniósł się do pozycji 
pionowej. 
Julian wzruszył ramionami z wystudiowaną banalnością.
­   Nie   poznajesz   mnie?   Dorastaliśmy   razem.   Kiedyś  byłeś  wspaniałym   człowiekiem, 
Renaldo. Jak to się stało, że stoczyłeś się tak nisko, że musisz zabijać podczas karmienia? 
Głowa zafalowała w przerażającym ruchu. 
­ Po co tu przyszedłeś, Savage? Nigdy nie byłeś zainteresowany polityką naszej rasy. ­ głos 
wampira był okropnym sykiem wydobywającym się z jego gardła. 
­ Wolałeś stać się czymś innym, niż się narodziłeś. Bardzo długo poluję na tych, którzy 
zaprzedali   swe   dusze   i   narażają  innych   na   niebiezpieczeństwo.   ­   odpowiedział   cicho,   prawie 
łagodnie Julian. Jego głos był piękny, czysty, jego dźwięk napełniał  komorę, odpychając  smród 
rozkładu. ­ Był czas, kiedy polowałeś po mojej stronie, Renaldo. A nawet wtedy nie dorównywałeś 
mi   siłą.   Dlaczego   wydawało   ci   się,  że   teraz   mi   sprostasz?   ­   to   pytanie   pozornie   wydawało   się 
niewinne,   ale   głos   był   aksamitny,   hipnotyzujący,   tym   potężniejszy,  że   prawie   niemożliwe   było 
wykrycie zawartego w nim przymusu. 
Darius podążał za Julianem w głąb góry, ale pozostając z tyłu nie zapomniał o skanowaniu 
otoczenia.   Z   doświadczenia   wiedział,  że   nieumarli   zastawiają  wiele   pułapek   i   oszustw,   a   on 
zamierzał kończyć każdą walkę śmiercią wampira. Z nimi nigdy nie było tak, jakby się wydawało 
na pierwszy rzut oka. 
Odkrył w Julianie  delikatne,  przepełnione  ciekawością podejście  do wampira.  Darius  był 
bardziej bezpośredni, eliminując nieumarłych szybko i pozbywając się ich w krótkiej, ale zażartej 
walce.   Julian   zachowywał   się  trochę  jak   wampir,   podstępny,   mało   bezpośredni,   podkopywał 
pewność siebie przeciwnika, osaczał go, odrzucał,  przypominając mu jego dawniejsze, lepsze dni. 
Darius potrząsnął głową, ale pozostał cichy i niewidoczny. Partner jego siostry był interesującym 
mężczyzną,   renegatem,   w   wielu   sprawach   podążającym   własnymi   drogami,   z   beztroskim, 
sardonicznym   poczuciem   humoru,   ujawniającym   się  w   najmniej   oczekiwanym   momencie. 
Wyglądało, że Julian nie obawia się niczego, respektuje niewiele i jest prawem dla samego siebie.
Ciekawość Dariusa wynikała z czegoś więcej, niż jedynie z chęci poznania bliżej człowieka, 
który uznał jego siostrę za swoją własność. Było w nim coś, co wcześniej musiał przeoczyć. Coś 
mrocznego i tajemniczego. 
Wampir poruszał się po kole, próbując zająć pozycję bliżej wejścia. Wyglądało, że Julian 
nie   odrywając   się  od   ziemi   tańczy   z   potworem   jakiś  dziwny,   płynny   taniec.   Można   było 
powiedzieć, że tańczył menueta według wszelkich zasad. 
­ Wiesz, że nie mogę pozwolić ci odejść, Renaldo. To byłoby nieludzkie.
­ Ty nie masz szacunku dla ludzi. ­ odpowiedział wampir. ­ Nie podążasz za nikim, nawet za 
Księciem   wszystkich   Karpatian.   Myślisz,  że   nie   wyczuwam   jak   cień  w   tobie   staje   się  coraz 
potężniejszy?   Jesteś  z   naszej   krwi.   Moje   wyzwanie   nie   było   skierowane   do   ciebie,   ale   do   tego 
drugiego, którego nikt z nas nie zna. On przywłaszczył sobie więcej niż jedną kobietę. To wbrew 
naszemu prawu. 
Białe zęby Julian błysnęły w ciemnościach jaskini. 
­ A ty przestrzegasz tego prawa? ­ zapytał łagodnym tonem, ale słowa wampira utknęły w 
nim głeboko.  Jesteś z naszej krwi.
Jeszcze gdy mówił poczuł ziemię przesuwającą się pod jego stopami, gdy wampir podjął 
desperacką próbę ataku. Julian przeniósł się z szybkością błyskawicy porzucając stabilną pozycję i 
stanął dokładnie naprzeciwko nieumarłego. Zanurzył rękę głęboko w klatkę piersiową i odskakując 
wydobył pulsujące serce.
Jego obraz stał się zamazany, prędkość była tak ogromna nawet dla ich rodzaju, że Darius 
przez uderzenie serca myślał, że tylko sobie wyobraził umiejętności Savage'a. Wampir kołysał się 
niepewnie,   sapiąc   od   ciosu   a   groteskowy   wyraz   jego   twarzy   zmieniał   się  w   coraz   bardziej 
zdziwiony. Opadał powoli by w końcu osunąć się przy stopach Juliana. 
Julian odrzucił serce z daleka od ciała i natychmiast zebrał energię w dłonie by oczyścić 
skórę  z   krwi.   Następnie   skierował   pomarańczowy   ogień  na   ciągle   jeszcze   pulsujący   organ, 
zmieniając go w kupkę szarego popiołu. Potem płomień przeskoczył z jego dłoni na leżące ciało, 
spalając je dokładnie tak, by wampir już nigdy nie powstał.
Ziemia pod jego stopami zafalowała, zrolowała się i zaczęła przesuwać.
Rozległo się złowieszcze skrzypienie skały, ślizgających się warstw kamieni, gdy granitowe 
płyty   zaczęły   zsuwać  się  ku   sobie.   Darius   skoczył   ku   zamykającej   się  szczelinie   a   jego   dłonie 
powoli tkały dziwny wzór, spowalniając pułapkę wampira. Julian nie czekał na ręcznie wypisane 
zaproszenie.   Zamienił   postać  na   skrzydlatą  i   stając   się  tak   mały,   jak   to   tylko   było   możliwe, 
przemknął przez zamykającą się szczelinę z Dariusem po prawej stronie. Dwa wybuchy na otwartej 
przestrzeni nieba zlały się z hukiem schodzących się skał. 
Już myślałem, że zamierzałeś zagadać go na śmierć. ­ mruknął Darius do złotego nietoperza, 
gdy już sam zmienił kształt na czarnego, o wiele potężniejszego drapieżnika.
­ Ktoś musiał coś zrobić, gdy ty bawiłeś się wzorkiem na skałach. ­ odpowiedział Julian 
pozwalając by złote pióra wyrosły wzdłuż jego ciała i zmienił się w drapieżnika nie ustępującego 
siłą i mocą czarnemu. 
Lecieli obok siebie w kierunku lasu w którym zostawili Desari.
­ Nie mogłem zrobić nic innego, jak tylko chronić mężczyznę, którego wybrała moja siostra. 
­ Darius wydał z siebie dźwięk sugerujacy, jakby jego siostra miała dziurę w głowie. 
Julian parsknął.
­ Chronić mnie? Nie sądzę, staruszku. Stałeś sobie w cieniu, kiedy ja niszczyłem potwora.
­ Musiałem się upewnić, że wyjdziesz bez szwanku z pozostałych pułapek i sideł. Straciłeś 
wiele czasu z nieumarłym. ­ łagodnie odpowiedział Darius. Skręcił w lewo szukając drogi ponad 
koronami   drzew.   Kiedy   Julian   kontynuował   obrany   poprzednio   kierunek,   zatoczył   wokół   niego 
duże koło. ­ Nie chcesz lecieć ze mną do mojej rodziny?
­ Najpierw muszę obudzić Desari – odpowiedział beztrosko Julian.
­ Desari wstała godzinę temu. ­ powiedział Darius opanowanym, spokojnym głosem. 
Pomimo ciała sowy Julian prawie spadł z nieba. Nie wyglądało na to, żeby Darius się z nim 
droczył. Nie miał za grosz poczucia humoru. Był bliżej przemiany niż jakikolwiek znany Julianowi 
mężczyzna.   To   była   nieprzyjemna   myśl,  że   któregoś  dnia   będzie   musiał   zapolować  i   zniszczyc 
brata Desari. 
Desari.  Wyszeptał jej imię w niebo gdzieś pomiędzy czułością a gniewem. Jakoś udało jej 
się obudzić pomimo jego wyraźnego polecenia. Powinien wyczuć moment, w którym się podniosła. 
Była jego partnerką. Byli połączeni, dwie połówki tej samej całości. Darius wiedział, że Desari się 
obudziła.   Kontaktowała   się  z   nim?   Przez   moment   Julian   zatrząsł   się  z   wściekłości.   Desari   nie 
rozumiała,   co   oznaczało   połączenie   się  partnerów.   Była   przywiązana   do   niego,   sercem   i   duszą. 
Będzie musiała się jeszcze wiele nauczyć o mężczyźnie, który został jej życiowym partnerem. Tak 
małostkowy odwet tylko dlatego, że zmusił ją do posłuszeństwa, nie będzie tolerowany.
­   Tolerowany?   ­   łagodny   głos   Desari   rozległ   się  pogardliwie   w   jego   umyśle.   Nie  
obiecywałam ci posłuszeństwa, Julian. Nie zamierzam podążać za tobą na oślep niczym dziecko,  
bez żadnych pytań. To ty musisz nauczyć się wiele o kobiecie, którą do siebie przywiązałeś. Nie  
pozwolę się tak traktować.
Julian zamknął swój umysł na czas zmagania się z  nieznanym, rozpalającym się gniewem. 
Nigdy wcześniej nie czuł zazdrości. Bo i nie miał powodu.
Jako karpatiański mężczyna wierzył, że jego partnerka z radością zmieni swoje życie dla 
niego. Powinna chcieć dopasować się do jego świata a nie zmuszać jego do życia w jej. Ale Desari 
miała własne pomysły.
Julian celowo odwrócił się od Dariusa, pracując nad okiełznaniem swojego temperamentu. 
Potrzebował czasu i samotności, by odzyskać nad sobą kontrolę, by pomyśleć. By zrozumieć, że 
Desari nie była już dzieckiem i była bardzo potężna, przyzwyczajona do podejmowania decyzji, 
rozkazywania i oczekiwała szacunku. Zmienił kierunek i podążył ku szczytom gór, gdzie zawsze 
spędzał czas, gdy musiał pomyśleć i znaleźć najlepsze rozwiązanie. 
­ Jesteś z naszej krwi. ­  powiedział nieumarły. I to była straszliwa prawda. Jak mógł myśleć, 
że będzie mógł posiadać partnerkę i wieść honorowe życie Karpatianina? Bez wątpienia Michaił, 
Książę ich ludzi, znał prawdę. Gregori też. I Darius wyczuł to w nim. Co gorsze, Julian zrozumiał, 
że to, co wiedział Darius, mogła wiedzieć też Desari.   Jesteś z naszej krwi 
Desari wędrowała po campingu, który wybrał dla nich Dayan. Blisko byli inni obozowicze, 
ludzie, ale jako tako byli chronieni przed wścibskimi oczami. Z jakiegoś powodu była niespokojna. 
Chodziła tam i z powrotem dopóki Dayan nie zatrzymał jej i nie powiedział, żeby przestała, inaczej 
wydepcze   w   błocie   autostradę.   Początkowo   myślała,  że   powodem   jej   zachowania   był   gniew   na 
Juliana za to, że odesłał ją spać jak dziecko. Potem uznała, że to złość na samą siebie dlatego, że tak 
łatwo   mu  się poddała.  Ale   teraz   już nic   nie  wiedziała.  Jej  umysł   ogarnął  chaos,   stale  dążąc  do 
znalezienia Juliana. Już to samo w sobie było niepokojące. Może potrzebowała się pożywić? Nie, 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin