Bal bolszewicko.doc

(47 KB) Pobierz
Bal bolszewiko-endecji

3

 

Bal bolszewiko-endecji

 

 

Autor tekstu: Andrzej Koraszewski

 

Na wydziale anglistyki student w okularach pyta jak się na polski tłumaczy impeachment, grupka kolegów patrzy na niego z oczekiwaniem. "Spieprzaj dziadu" - mówi student i wszyscy wybuchają śmiechem. Nie wszyscy, bo Lisek odchodzi na bok i skrzętnie notuje w kajecie, kto, co powiedział, kto był obecny i kto się śmiał. Pewnie Lisek złoży doniesienie do prokuratury, bo takie doniesienie może być więcej warte niż dobry stopień w indeksie.

 

Sytuacja wymyślona, ale tylko w szczegółach. Wszyscy wiemy, że kolega Lisek wrócił. Wcześniej wrócił donos jako fundamentalny element życia politycznego. Wzory zachowań płyną z najwyższych eszelonów. Antoni Macierewicz wzbudził swoim donosem na byłych ministrów spraw zagranicznych obrzydzenie części społeczeństwa, ale trudno o wątpliwości, że premier rządu zganił go wyłącznie za niezręczność stylistyczną, a prezydent dał do zrozumienia, że podziela instynkt klasowy ministra. Przez moment marzyło mi się, że któryś z dziennikarzy telewizyjnych zada panu ministrowi pytanie, czy był agentem służby bezpieczeństwa w Komitecie Obrony Robotników. Antoni Macierewicz nigdy na to pytanie nie odpowiedział, a przecież można się zastanawiać. Jego zachowania były co najmniej dziwne, mógł być agentem wpływu. Nie mamy co prawda żadnych dowodów na agenturalną działalność pana ministra, wszelako dał nam przykład pan minister, że dowody nie są istotne, ważne jest przekonanie.

 

Wydaje się, że to profesor Niesiołowski pierwszy zwrócił uwagę na uderzające podobieństwo obecnych władz do władców PRL z czasów gomułkowskich, ale w ostatnich czasach dziesiątki autorów z lewa i z prawa informuje publiczność o swoim dziwnym odczuciu déja vu. Sam fenomen jest dobrze znany i opisany. Dziesiątki lat temu Jan Kucharzewski w swojej znakomitej pracy Od białego do czerwonego caratu opisał zjawisko upodabniania się opozycji do zwalczanej przez nią dyktatury. Trudno sobie wyobrazić jak wyglądałaby Rosja gdyby w 1917 roku zwyciężyli Konstytucyjni Demokraci. Nie zwyciężyli. Nieufny wobec umiarkowanych polityków lud autentycznie poparł skrajny radykalizm, który w efekcie okazał się lustrzanym odbiciem wcześniejszej dyktatury.

 

Od czasów korowskich w antykomunistycznej opozycji obserwowało się całkiem sporo postaci nawiedzonych, do których przylgnęła nazwa oszołomów. Z psychologicznego punktu widzenia sprawa jest dość zrozumiała, walka z bezwzględnym przeciwnikiem wymagała odwagi, siły woli i gotowości do daleko idących poświęceń. Tego rodzaju walka może, a nawet musi prowadzić do obsesji, natręctw i postrzegania otoczenia w formie prostej dychotomii. Język opozycji zakładał, że komuniści z definicji nie mogą zrobić niczego rozsądnego ani moralnie słusznego, zaś moralne piękno skorelowane jest z siłą i bezwzględnością protestu wobec odbitego w krzywym zwierciadle przeciwnika. Dodatkowym utrudnieniem była nierównowaga sił; fakt, że ta walka wydawała się wówczas beznadziejna, co oznaczało, że poszukiwanie skutecznej strategii było mniej ważne niż demonstracja niezłomności, która miała rozbudzić odwagę innych.

 

Jacek Kuroń był w tamtych czasach postacią niezwykłą. Byłem krytyczny wobec niektórych jego poglądów, ale podziwiałem jego niezwykłą odwagę i umiejętność bronienia się przed obłędem, w jaki wpycha beznadziejna walka i nieustanny terror ze strony dyktatury. Po ohydnym i absurdalnym donosie "Życia Warszawy" na Jacka Kuronia wielu autorów przypomniało przede wszystkim fakt, że Kuroń za swoją walkę spędził dziewięć lat w więzieniu. Zapomina się tu, że równie uciążliwe, a może czasem nawet bardziej uciążliwe, były lata na wolności, wiecznych nalotów bezpieki, pobić, świadomości, że się jest przez cały czas śledzonym.

 

W czasach dyktatury bycie niepokornym i psychicznie zdrowym to sztuka najwyższa. Kuroń uporczywie poszukiwał recepty na zachowanie równowagi psychicznej, starał się neutralizować efekt krzywego zwierciadła, nigdy nie zatracał świadomości, że przeciwnik ma również ludzkie cechy i nawet jeśli nie zasługuje na szacunek, to wymaga pewnego respektu.

 

Sama koncepcja Komitetu Obrony Robotników była również formą obrony przed obłędem. Głównym rysem tej akcji była jawność. Kilkanaście osób rzucało wyzwanie dyktaturze mówiąc otwarcie kim są, gdzie mieszkają i co zamierzają robić. Wiele lat wcześniej Jacek Kuroń i Karol Modzelewski napisali i podpisali swoimi nazwiskami "List otwarty do Partii". Jeśli idzie o jawność Komitetu Obrony Robotników to była ona konsekwencją postawy Jacka Kuronia, którą wyznawał od wczesnej młodości - występowania z otwartą przyłbicą i gotowości przyjęcia na siebie wszelkich konsekwencji związanych z publiczną prezentacją i obroną własnych poglądów. Nie była to odwaga w tłumie i nie była to odwaga przywódcy, który ulega nastrojom tłumu. Kiedy Kuroń mówił: "nie palmy komitetów, zakładajmy własne" była to jego skrótowa wykładnia budowania społeczeństwa obywatelskiego w warunkach dyktatury. Kryła się tu również naczelna zasada ograniczania konspiracji do minimum. Konspiracja miała być profesjonalna, ale tylko tam, gdzie była ona niezbędna. Przeciwnik miał dokładnie znać stanowisko i poglądy opozycji.

 

Jakże śmieszny jest ten zarzut negocjacji Kuronia z bezpieką i jak zabójczo odmienny od postawy Jędrzeja Giertycha, który spiskował z komunistyczną bezpieką jak opluć środowisko Komitetu Obrony Robotników w niezależnej emigracyjnej prasie, jak odmienny od uczestnictwa Macieja Giertycha w instytucjach organizowanych przez generała Jaruzelskiego dla legitymizowania terroru, czy od wystąpień Romana Giertycha łowiącego wyborców w szambie.

 

Lech Kaczyński odciął się od napaści na Kuronia w "Życiu Warszawy", ale już nie od wypowiedzi obecnego wicepremiera i ministra edukacji. Budowane przez PiS tandetne państwo sięga po zasoby polityków psychicznie niezrównoważonych, którzy wysoko niosą sztandar chorobliwej obsesji antykomunizmu. Podobnie jak w komunizmie, w którym ciągle słyszeliśmy o nasilaniu się walki klasowej w miarę umacniania się socjalistycznego państwa, dziś jesteśmy świadkami nasilania się walki z komunistycznym wrogiem wraz z upływem czasu od jego pogrzebu.

 

Obsesje wydają się dominować nasze tandetne państwo. Minister bezpieczeństwa wewnętrznego czuje się prześladowany przez emerytkę molestującą go zarzutami, że nie zapłacił pieniędzy rzemieślnikom, Partia jest bezprzykładnie molestowana przez prasę i opozycję, prezydentowi dokuczają byli ministrowie spraw zagranicznych, bezczelnie twierdząc, że nie każdy ból brzucha prezydenta leży w interesie państwa. Obsesja zdaje się zgłaszać zapotrzebowanie na obsesję. Historycy IPN odpowiadają tylko na zapotrzebowanie władzy, na uczelniach kolega Lisek budzi się do nowego życia, czując w sobie potrzebę obywatelskiego czynu. Zachęta płynie również z wielu ambon i nie bez powodów wypowiedzi polityków ewidentnie psychicznie niezrównoważonych padają w studiach telewizji "Trwam".

 

Sięgnięcie przez obecny rząd po polityka, który już raz w 1993 roku, bez chwili zastanowienia się oskarżył czołówkę polskiej opozycji o działalność agenturalną, nie świadczy najlepiej o zdrowiu psychicznym naszych mężów stanu. Powierzenie osobie w takim stanie zadania reformy naszego wywiadu i kontrwywiadu informuje, że znaleźliśmy się w domu wariatów.

 

Bal trwa, napaść na Jacka Kuronia nie jest jeszcze ostatnią atrakcją tej zabawy, czekamy na dalsze atrakcje.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin