Candle, Dziewczyna o perłowych włosach.doc

(49 KB) Pobierz
Dziewczyna o perłowych włosach

Dziewczyna o perłowych włosach

(Candle, lipiec 2007)

 

na motywach baśni H. Ch. Andersena



Biały zamek stał na skalistym cyplu wcinającym się w morze, jego lśniące ściany niezauważalnie przechodziły w opadające pionowo w dół urwisko. Wyniosłe wieże górowały nad bezmiarem wód, równie majestatyczne przy lekkiej bryzie przerywanej tylko krzykami krążących mew, jak i podczas nawałnicy wściekle rozbijającej białe grzywy fal o niewzruszone skały. Od zamkowej bramy szeroka droga wiodła do położonych w głębi lądu miasteczek, pól i lasów, a od niej odchodziła w bok stroma ścieżka, prowadząca w dół urwiska do małej, niewidocznej z góry piaszczystej zatoczki. Osłonięta z trzech stron skałami plaża była przytulna i zaciszna, a rozpościerający się widok sięgającego aż po horyzont bezkresu zapierał dech w piersiach.

*

Woda jest zielonkawa i przejrzysta. Delikatnie faluje, pozwala unosić się łagodnym kołysaniem, otacza pieszczotą dotyku. Jest miękka i delikatna, wcale nie chłodna — raczej zmysłowa, gładka niczym muślin. Słońce przebija się przez kryształową toń, zdaje się rozczesywać swoimi promieniami perłowe włosy, sięga niemal piaszczystego dna. To nie jest pustkowie, rosną tam niezwykłe rośliny, błękitne drzewa i czerwone kwiaty. Wielkie muszle rozchylają się i zamykają, a kolorowe ryby przepływają tu i ówdzie niczym oswojone zwierzęta. Chciałoby się dojrzeć srebrzyste lśnienie łusek, poruszenie wody za przemykającym się między drzewami cieniem, usłyszeć śmiech niesłyszalny pod powierzchnią.
Słońce wdziera się pod przymknięte powieki, piasek jest szorstki i gorący. Oddech przychodzi z trudnością, a woda wciąż faluje. Rozdzierający ból w stopach ponownie odzywa się w świadomości, natarczywie wyłania się spod kołysania, spod lekkiego oddechu oceanu. Zmysły się mieszają, nie wiadomo, gdzie góra, a gdzie dół; czy to podmuch powietrza, czy tchnienie wody. Drzewo pochyla swój cień, a ptakiem jest ryba.
Kołysanie wody nie ustaje.

*

Tak się czasem zdarzało. Żegluga w okolicach białego zamku była wyjątkowo niebezpieczna, niejeden statek pogrążył się w jasnej toni, wpadłszy na zdradzieckie skały. Przyzwyczajono się, że na złocistej plaży znajdowano nieraz rozbitków, upiornie bladych nieszczęśników, którzy niekiedy rozpaczliwymi haustami jeszcze łapali życie. Nauczono się po każdej burzy zbiegać do zatoki, wypływać łódkami w uspokajające się wolno morze, ryzykować dla ocalenia choć jednego istnienia. Uratowani dochodzili do siebie w przestronnych komnatach białego zamku i wracali do domów, przepełnieni wdzięcznością, uszczęśliwieni darem drugiego życia. A jeśli nie mieli dokąd wracać — pozostawali na skalistym cyplu.
Tę dziewczynę znalazł książę. Nie było w tym nic niezwykłego — choć nocą panował na morzu spokój, mogła przecież dryfować z daleka. Tak też się zdarzało. Roger wyszedł o świcie na przechadzkę; wdychając świeżą bryzę, jeszcze ze ścieżki zauważył jasny kształt, odcinający się od ozłoconego promieniami wschodzącego słońca brzegu. Podbiegł szybko. Leżała na mokrym piasku, spienione fale obmywały jej bose stopy. Twarz miała delikatną i przezroczystą niczym płatek róży, na pierwszy rzut oka zdawała się martwa — ale Roger z ulgą zauważył, że pierś pod płócienną sukienką unosi się w rytmie słabego oddechu. Nie namyślając się, wziął ją na ręce — była zadziwiająco lekka. Jej długie włosy rozsypały się szerokim łukiem, zajaśniały w słońcu, zdawało się, że mają kolor najpiękniejszych morskich pereł. Szedł prędko, z niepokojem wpatrując się w jej bladą skórę. W dziewczynie nie było nic wyjątkowego, zwyczajna twarz, na jakiej nie zawiesiłoby się wzroku. Tylko czerwone usta wyraziście odcinały się od kredowobiałej twarzy, czerwone niczym pożar zorzy o poranku, hipnotyzujące czerwienią.
Roger oderwał wzrok od jej warg, przyspieszył kroku. Lekko wbiegł po skalistej ścieżce, nie tracąc równowagi i nie czując zmęczenia. Brama zamku stała otwarta, dostrzeżono go już z wysokich okien. Służący wybiegli mu naprzeciw — nietrudno było zorientować się w sytuacji. Podając im dziewczynę i wydając szybkie polecenia odniósł wrażenie, jakby na chwilę otwarła oczy. Mignął błysk zieleni, delikatnej, miękkiej, przyszarzałej.
— Kim jesteś? — zapytał, delikatnie odgarniając jej włosy z twarzy. — Jak się nazywasz? — I nie był pewien, czy tylko mu się zdawało, czy rzeczywiście dosłyszał cichy szept:
— Miranda...

*

Pomimo magicznego nastroju poranka uratowana dziewczyna nie zaprzątała zbyt długo myśli księcia. Rozbitków bywało wielu, służba umiała się nimi zająć; życie księcia jest bardzo zajmujące i nie ma czasu zajmować się każdą czerwonoustą dziewczyną. Nawet jeśli ma oczy zielone jak letni wiatr. Zapomniał o niej szybko i dlatego zdziwił się kilka tygodni później, kiedy wpadł na zamkowym dziedzińcu na jasnowłosą nieznajomą. Dziewczyna spłoszyła się, rzuciła mu krótkie zielone spojrzenie i umknęła w najbliższe drzwi. Zaskoczony Roger rozejrzał się dookoła i zagadnął o nią przechodzącą kobietę.
— Jaśnie panie, toż to dziewczę, coście na plaży znaleźli. Odratowalim, a że sierota, to u nas została.
Roger pokiwał głową. Tak się czasem zdarzało — ludzie nie mieli dokąd wracać, a nowa para rąk do pracy przydaje się zawsze.
— Dzieciakami się zajmuje, niekumata jakaś — ciągnęła kobieta, wyraźnie zadowolona z rozmowy z księciem. — Gadać nie chce, ale do małych ma rękę. Chodzą za nią, a ona im historie niestworzone opowiada, czytać uczy. Przynajmniej spokój z nimi jest.
— A jak jej na imię? — zapytał z pozoru niedbale, wcale nie oczekując w napięciu zanegowania swoich przypuszczeń. Odpowiedź i tak go zaskoczyła.
— Miranda. Znajdziecie ją pewnie w ogrodzie, tam z dzieciarnią przesiaduje.
Roger byłby poszedł od razu, choć sam się dziwił swojej ciekawości, ale akurat zawołał go koniuszy w jakiejś nie cierpiącej zwłoki kwestii dotyczącej jego ulubionego rumaka. W stajniach, jak zwykle, zeszło mu sporo czasu i konie wyparły z jego głowy rozważania na temat Mirandy o zielonych oczach. Do ogrodu trafił po południu, nie wiadomo, czy zbłądził przypadkiem, czy może podświadomie skierował tam swoje kroki. Malowniczy obrazek ujrzał już z daleka, podszedł tak, aby go nie zauważono — choć i tak nie miał szans zwrócić niczyjej uwagi.
W cieniu starej gruszy siedziała gromada umorusanych dzieciaków, jak jeden mąż wlepiając szeroko otwarte oczy w szczupłą postać. Wyglądały, jakby znajdowały się w innym świecie. Dziewczyna uśmiechała się do nich lekko, coś spokojnie mówiła, najmniejsze dziecko głaskała po głowie. Prześwitujące między liśćmi słońce kładło się miękko na jej włosach, wydobywając z nich blask najpiękniejszych pereł. Powiał wiatr i Rogera wcale nie zdziwiło, że pachniał świeżo i ciepło, a zapach był zielony. Wsłuchał się w głos opowiadającej — przyjemny, cichy, ale dźwięczący wyraźnie. Brzmiał trochę nierealnie, a trochę słonecznie, nie tyle czarował, co przykuwał uwagę.

*

Na samym dnie woda jest przejrzysta niczym kryształ. W najgłębszym miejscu stoi zamek króla mórz, tak piękny, że nic piękniejszego człowiek na ziemi nie potrafiłby stworzyć. Cały zbudowany z koralu, szerokie okna lśnią najczystszym bursztynem, a dach pokrywają najjaśniejsze muszle. Przestronne sale mają podłogi wykładane masą perłową, a przez otwarte drzwi do wnętrza wpływają błyszczące ryby, kolorowe ryby, oswojone ryby. W cieniu zamku piasek jest fioletowy, a lazurowe drzewa i czerwone krzewy delikatnie poruszają swoimi giętkimi gałęziami. Kwiaty są złote, połyskują tu i ówdzie niczym najczystszy metal. Wszystko spowija błękitny blask, woda jest tak rzadka, że zdaje się być powietrzem, przestrzeń w górze przypomina niebo. Gdy się nie porusza, nie jest się pewnym, czy to dno morskie, czy raczej otwarta przestrzeń nieboskłonu.
Lud morski jest piękny, a małe księżniczki najpiękniejsze. Mają najdelikatniejszą cerę i najbardziej srebrzyste ogony. Żyją w nieustannej radości, hodując niezwykłe rośliny i spędzając czas na zabawie z morskimi stworzeniami. Nieraz wypływają na powierzchnię, aby igrać z falami i wtedy z daleka obserwują świat ludzi. Nie tęsknią do niego, nie widzą w nim nic interesującego. Te nieznane krainy są pełne smutku i zgryzoty, nie znają figlarnej wesołości morskich rybek. Nie może tam istnieć nic pociągającego.

*

Roger podszedł bliżej, zasłuchany nie tyle w fantastyczną historię, co w sam srebrzysty dźwięk głosu. Dzieci dostrzegły go, część z nich poderwała się na nogi i rozpierzchła jak stado wróbli. Starsze zgięły się w zabawnej karykaturze ukłonu. Miranda wstała powoli, dygnęła dwornie, nie podnosząc wzroku. Jej ruchy miały w sobie wiele wdzięku, a zza zasłony jasnych włosów widać było zapłonioną twarz. Książę niedbałym gestem ręki nakazał dzieciom odejść i już nabierał oddechu, by odezwać się do dziewczyny, gdy nagle odkrył, zaskoczony, że nie wie, co powiedzieć.
Stała tam, nie podnosząc oczu i drgnęła zauważalnie, kiedy wreszcie przemówił.
— Nie wiem, czy pamiętasz, Mirando, albo czy ci powiedziano, ale to ja znalazłem cię na plaży.
— Pamiętam, panie. — Spojrzała wreszcie na niego i ze zdumieniem stwierdził, że oczy ma zupełnie zwyczajne, szarobure. Jej włosy z bliska też wcale nie lśniły, miały płowy kolor, który ciężko było nazwać ładnym. Całą jej magią był głos — kiedy milczała, znikał jakikolwiek urok. — Pamiętam twoją twarz. Już dawno chciałam wyrazić ci swoją wdzięczność. — Ale nie było wdzięczności w tym, co mówiła, raczej melancholia, lekki smutek i niemożliwa tęsknota.
Roger dodał kilka zdań o zamieszkaniu w zamku, zapytał o zdrowie, o nastrój, zadowolony z własnej wielkoduszności. Odpowiadała cicho, starając nie patrzeć się mu w twarz. Odszedł, zostawiając ją w cieniu starej gruszy. Gdy szedł przez ogród, poczuł wokół siebie tchnienie letniego wiatru, ale nie mógł wiedzieć, że odprowadzało go zielone spojrzenie.

*

Zanim spotkał ją na plaży, widywali się nieraz, gdy książę przechodził przez ogród czy kuchnię, mijali na dziedzińcu — Miranda nieodmiennie wbijała wzrok w ziemię i pochylała głowę w pokornym ukłonie. Roger nie mógł wiedzieć, że nieraz patrzyła na niego z ukrycia, obserwowała, jak pokrzykiwał na stajennych, przyglądała się jego pogawędkom z damami dworu, oglądała jego głośne wyjazdy z zamku i hałaśliwe powroty. Ale tamtego dnia to on siedział nad brzegiem, ukryty w cieniu swojego ulubionego załomu skalnego i widział, jak powoli schodziła po stromych skałach; sam nie mogąc być przez nią zauważonym. Szła ostrożnie, utykając, jakby każdy krok sprawiał jej trudność lub ból. A jednocześnie śpiewała — i był to najpiękniejszy śpiew, jaki Roger kiedykolwiek słyszał. Trudno mu było zrozumieć słowa, ale sam dźwięk wnikał prosto w serce i rozlewał się rozkosznym ciepłem. Zasłuchał się, na usta mimowolnie wypłynął mu uśmiech. Gdy Miranda dotarła nad brzeg, wyłonił się ze swojej kryjówki.
Na jej twarzy odmalowało się zaskoczenie, policzki zapłonęły ognistym rumieńcem. Przez chwilę na niego patrzyła, jakby zapamiętując przystojną twarz i roześmiane, ciemne oczy, po czym spuściła głowę.
— Przepraszam, panie — szepnęła. — Nie wiedziałam, że cię tutaj spotkam.
— Ależ nic nie szkodzi — roześmiał się niefrasobliwie. — Masz prawo przebywać na tej plaży, a mnie było bardzo miło posłuchać twego śpiewu.
Zarumieniła się jeszcze bardziej.
— Czy z twoją nogą wszystko w porządku? — zapytał, taktownie nie zwracając uwagi na jej zażenowanie. — Widziałem, że kulałaś...
— To... Nic takiego, panie. Czasami chodzenie sprawia mi ból — jej głos był cichy i zawstydzony, podniosła już głowę, ale wciąż uciekała wzrokiem. — Staram się nie zwracać na siebie uwagi, nie wiedziałam, że na mnie patrzysz. — Umilkła, jakby speszona swoimi słowami.
— Powinien cię obejrzeć mój lekarz — stwierdził Roger stanowczo. — Bardzo możliwe, że to da się wyleczyć.
— Jak sobie życzysz, panie — odparła. Nie mogła mu przecież powiedzieć, że medycyna nic tu nie pomoże, a bolące nogi to wcale nie najgorszy rodzaj bólu.
Przyjrzał się jej uważnie. Nie, stanowczo nie miała zielonych oczu. To musiało być jakieś przywidzenie.
Poprosił ją, aby jeszcze dla niego zaśpiewała. Nie protestowała, choć widać było, że tego nie chce. Przymknęła powieki, ostrożnie zaczęła jakąś piosenkę, spokojną i pełną tęsknoty. Roger słuchał z prawdziwą przyjemnością, srebrzyste dźwięki jasno brzmiały w świeżości poranka, lśniły w rześkim powietrzu. Zamyślony, zbliżył się do niej, niemal mimowolnie uniósł rękę i pogładził ją po policzku. Otwarła szeroko oczy, przytuliła się do jego dłoni i powodowana jakąś nieznaną gwałtownością, przybliżyła się, wplątała ręce w jego czarne, gęste włosy. Jej oczy znów nabrały zielonego blasku, na ustach igrał uśmiech, ale wtedy Roger zaśmiał się. Śmiech zabrzmiał szyderczo, choć nie taki był zamiar księcia.
Odepchnęła go. Choć próbował złapać ją za rękę, wyrwała mu się i książę zdołał tylko zauważyć, że w zielonych oczach nie było łez, a tylko jakaś dziwna pustka. Uciekła, szybko wbiegając kamienistą ścieżką, a Roger nawet nie próbował jej gonić. Letni wiatr pachniał intensywnie, a woda kołysała się w rytm niewidzialnej melodii.

*

Unikała go wyraźnie, a on nie zaprzątał sobie tym zbytnio głowy. Ot, czasem rzucił rubaszną uwagę na temat milczącej natury dziewczyny. Bardziej interesowała go bujna uroda niebieskookiej damy dworu i jej gęste, kasztanowe loki. Już dawno zwrócił na nią uwagę, a ostatnimi czasy i ona zaczęła okazywać mu względy. Jej perlisty śmiech coraz częściej rozbrzmiewał w ścianach zamku i niósł się daleko w morze, gdy przechadzali się po jego białych murach. Mówiła dużo i radośnie, a zarazem umiejętnie, dając Rogerowi to, co chciał usłyszeć.
Wpadli na Mirandę podczas któregoś spaceru, ciemnowłosa piękność ledwo zwróciła uwagę na pochyloną głowę dziewczyny i nie przerwała swojego szczebiotu. Roger obdarzył ją fałszywie serdecznym uśmiechem, po czym zajął się wyplątywaniem błękitnej wstążki z włosów niedawnej damy dworu, a przyszłej księżnej. Z komiczną powagą przyciskał skrawek materiału do serca, wodził dłońmi po białej szyi i słuchał tłumionego chichotu.
Miranda obserwowała wszystko z nieruchomą twarzą i tylko jej zaciśnięte dłonie drżały. Nie widziała już pocałunku, jaki Roger wycisnął na słodkich ustach swojej ukochanej — schyliła się po błękitną wstążkę, aby nie porwał jej wiatr.

*

Morskie księżniczki potrafią śpiewać piękniej niż jakiekolwiek inne stworzenia na ziemi. Ich jasne, srebrzyste głosy niosą się daleko w przejrzystej toni. Czasem wydobywają się aż na powierzchnię, wprowadzając żeglarzy w rozkoszne i zdradliwe zapomnienie. Kto taki głos raz usłyszy, będzie do końca życia nosił w duszy nieuleczalną tęsknotę — tak powtarzały sobie młode księżniczki i nie wiedziały, że tak naprawdę ich śpiew równie szybko zachwyca, co odchodzi w niepamięć. Jest zbyt niezwykły, aby ludzie mogli znaleźć dla niego miejsce w swoich sercach.
Dno morza jest piękne i pełne radości, ale i tam zagląda smutek. To rzadki gość, ale za to dużo przykrzejszy i bardziej uciążliwy, niż na ziemi. Morskie księżniczki nie znają łez, nie potrafią płakać. Dlatego też cierpią dużo bardziej. Lecz gdy nieszczęście minie, wspomnienie po nim rozwiewa się niczym morska piana. Chyba że którejś z księżniczek wcześniej z rozpaczy pęknie serce.

*

Znaleziono ją znowu o świcie. Unosiła się na powierzchni, łagodnie kołysana morskim tchnieniem. Długie włosy delikatnie falowały wokół jej głowy, wschodzące słońce nadawało im barwę pereł. Szybko wyciągnięto ją z wody, nie zdążyła jeszcze bardzo spuchnąć. Ludzie szeptali, że to dziwne, że się nie roztrzaskała o skały. Pewnie przez to bardziej cierpiała. Pochowali ją szybko, żeby nie zaprzątać głowy księciu zajętemu przedślubnym rozgardiaszem, usypali niewielki nagrobek z białych kamieni. Nikt nie zauważył, że w zaciśniętej dłoni trzymała błękitną wstążkę.
A księcia tylko zirytowało, że nie mogła poczekać z topieniem się aż będzie po uczcie. Teraz nie ma komu na niej zaśpiewać.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin