Wieczorek Ivo - Z opowieści mojej Babci Marii.pdf

(394 KB) Pobierz
Z OPOWIEŚCI MOJEJ BABCI MARII 
IWO WIECZOREK 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Jest  rok  1910. W  dalekim  Siedmiogrodzie  (dawne  tereny  węgierskie,  które  po  I  wojnie 
światowej przeszły pod panowanie Rumunii), w spokojnej wiosce pod Karpatami, w bardzo mroźną 
styczniową noc, na świat przychodzi dziewczynka. Z ojca Mikołaja, którego korzenie wywodzą się z 
Siedmiogrodu – Transylwanii i  matki Elżbiety Arnoczky spod Budapesztu ‐ z miasta Vacs (czyt. Wacz), 
w której żyłach płynie też krew polska. Dziewczynkę tę nazwano Elizabet. To małe dziecko po wielu, 
wielu dziesiątkach  lat  i niejednokrotnie ciężkich kolejach życia zostało moją prababcią. Życie tak 
naprawdę  spłatało  jej  jednak  dużego  figla,  którego  nigdy  się  nie  spodziewała  a  na  pewno  nie 
oczekiwała. Prababcia przez długie dziecięce lata żyła wraz ze swoimi trzema braćmi (Marcinem, 
Tyberiuszem i Oskarem) w swojej Transylwanii (mimo, że grasował tam Drakula), pod prawdziwym 
„kloszem” bardzo bogatego ziemianina, ojca Mikołaja i kochającej matki, ale jednocześnie nie będąc 
rozpieszczana,  ona  i  jej  bracia  otrzymali  odpowiednie  wykształcenie.  Synowie  studiowali  w 
uniwersyteckim mieście Kluż, prababcia natomiast ukończyła gimnazjum w Brasov (czyt. Braszow) u 
sióstr zakonnych. Właśnie blisko posiadłości Drakuli.  
Mijają lata i 20 letnia prababcia niespodziewanie rozpoczyna nowy piękny rozdział życia, ale 
jak się jednak później okazało, niezbyt szczęśliwego. Jest 6 grudnia 1929r. ‐ imieniny prapradziadka 
Mikołaja. Zima zasypała już drogi karpackie białym puchem (tamte tereny nazywano małą Syberią 
przez mroźne zimy i obfite opady śniegu). Gości to jednak nie przeraża i jak co roku zjeżdżają saniami 
z okolic, słychać dzwonki przyczepione do koni i wesoły gwar, a wokół ciemność i sroga zima. Wśród 
gości znajduje się dotąd nikomu nieznany, bardzo przystojny mężczyzna. Jak się później okazało był to 
niemiecki inżynier budowy mostów, wydelegowany z górnośląskiej huty do Rumunii (do Transylwanii 
i Beserabii), do prowadzenia kilkuletniej budowy mostów. Kiedy prace zostały ukończone po czterech 
latach, ten pan wraz ze swoja wybranką, a moją późniejszą prababcią wyjechali w 1932r. już po ślubie 
do Niemiec. Z tego mieszanego małżeństwa, kilka lat później urodziła się moja, żyjąca do dzisiaj 
babcia Maria (mama mojego taty). 
Moi pradziadkowie po przyjeździe z Transylwanii mieszkali w kilku niemieckich miastach jak 
Lipsk, Wrocław, Lübben/Spreewald (gdzie przyszła na świat moja babcia Maria), zanim osiedlili się na 
stałe w Jeleniej Górze ‐ Cieplicach –wtedy Hirschberg – Bad Warmbunn/Riesen Gebirge. Wybrali te 
tereny, ponieważ mój pradziadek urodził się w tym mieście, a jego rodzice i dalsza rodzina, te tereny 
Dolnego Śląska zamieszkiwali już od dwóch wieków. Mój pradziadek, czyli ojciec babci Marii, Kurt, od 
roku 1940 zatrudniony był w „Schlesische Zelwolle – Aktiengesellschaft Hirschberg/Riesengebirge 
PHRIX” – (późniejszej „Celwiskozy”), do czasu zajęcia tych terenów przez wojska rosyjskie i przejęcia 
przez Polskę. Babcia Maria była wtedy 4‐letnim dzieckiem, ale doskonale pamiętała, kiedy nocą do 
mieszkania weszli pijani Rosjanie, a jeden z nich wziął ją z łóżeczka na ręce i całując wołał, że bardzo 
kocha małe dzieci. Możliwe, że w swoim kraju zostawił rodzinę i dzieci. Nie przeszkodziło to jednak w 
tym, że następnego dnia rano, nie było już auta pradziadka w garażu…  
W ten sposób rozpoczął się zupełnie nowy etap w życiu Marii i rodziny. Babcia i jej starszy 
brat musieli wejść w odmienny, zupełnie nieznany chociażby językowo świat, bo do tej pory w domu 
 
z rodzicami rozmawiali w dwóch językach: niemieckim i węgierskim. Nagle z dnia na dzień wszystko 
było nowe, obce  i zaczynają się tworzyć nowe kłopoty. Ojciec babci Marii nie może wyjechać z 
rodziną do Niemiec, bo jako długoletni inżynier, pracujący w „Celwiskozie”, musiał uczestniczyć w 
przekazywaniu firmy polskim właścicielom oraz wprowadzał młodych ludzi w ich nową pracę, za co 
niejednokrotnie byli mu bardzo wdzięczni. Wkrótce po  tych przejściach, na węgierską prababcię 
spada następny cios, ponieważ toczona walka pradziadka Kurta z ciężką chorobą (gruźlicą) niewiele 
pomaga. Pradziadek umiera przegrywając z nieuleczalną w tamtych latach chorobą w lutym 1947 
r.Prababcia zostaje zupełnie sama z dwojgiem dzieci ‐ moją babcią i jej bratem. 
Następny etap walki samotnej kobiety (cudzoziemki) rozpoczyna się po śmierci  jej męża. 
Pragnieniem prababci jest powrót do Siedmiogrodu (nie do Niemiec), bo tak naprawdę, to całe młode 
lata, będąc jeszcze razem z mężem, a i później tęskniła za swoim rodzinnym krajem. Niestety mimo 
usilnych starań, ówczesne władze nie dały zezwolenia na wyjazd. Dlatego te okoliczności sprawiły, że 
moja babcia Maria pozostała w Polsce. Wzrastała w tym kraju od 5‐tego roku życia, nie czując się 
jednak nigdy wyobcowana. To w Polsce właśnie miała i ma nadal swoje wieloletnie kręgi znajomych, 
a  z dzieciństwa  są one najcenniejsze  i mimo  różnych  zawirowań, najpiękniejsze  jak  twierdzi we 
wspomnieniach. Na pewno w wejściu w ten nowy wtedy dla niej świat, ogromne znaczenie miało 
bardzo dobre opanowanie przez nią języka polskiego. Babcia jako mała dziewczynka zapisała się do 
biblioteki miejskiej w Cieplicach, żeby jak najprędzej opanować język i nie być wyśmiewaną przez 
inne dzieci. Ogromne znaczenie w tym okresie miała dla niej ukochana nauczycielka w klasach II i III, 
która  bezinteresownie  pomagała  w  odrabianiu  prac  domowych.  Z  pierwszych  szkolnych  lat,  w 
pamięci babci zachowały się jej przeżycia, gdy nauczyła się wiersza Władysława Bełzy   „Kto ty jesteś? 
‐  Polak  mały”   i  dostała  bardzo  dobrą  ocenę  a  niektóre  polskie  dzieci  nie  były  tak  dobrze 
przygotowane. 
Po zdaniu matury i założeniu już później własnej rodziny, dalej się dokształcała i wiele lat 
potem pracowała w szkołach z dziećmi. Zawsze starała się i stara nadal utrzymywać mocne więzi 
rodzinne, szczególnie ze swoimi dziećmi i wnukami, bo jak twierdzi, nigdy za dużo miłości i tolerancji. 
Bo  to wyniosła  z własnego  domu  rodzinnego,  to  dawało  jej  przez wszystkie  lata  ogromną  siłę. 
Podobno  silne wrażenia,  jakie  przeżywa  dziecko  (chwile  strachu,  smutku,  uczucie  przywiązania), 
odciskają się w jego pamięci tak, jak pieczęć na ciepłej tafli wosku i to chyba jest prawdą, bo przecież 
do dziś widzi tyle szczegółów i obrazów z przeszłości. 
Jestem bardzo zadowolony z takich korzeni rodzinnych, gdyż czuję się przez to inny, ale w 
tym dobrym słowa znaczeniu. Gdy dowiaduję się o moich korzeniach, są tak ciekawe, że traktuję je 
jak opowiadanie. Czasami zastanawiam się co by się stało, gdyby np. pradziadek Kurt nie został 
wydelegowany do Transylwanii, nie pojechał by na imieniny prapradziadka Mikołaja i nie spotkał by 
się z Elizabet? Co by się ze mną działo? Słuchając tych opowieści mogę śmiało wnioskować, że gdyby 
nie pewne „przypadki”, wielu rzeczy by się nie zdarzyło, nie był bym teraz tutaj i nie opisywał losów 
swojej rodzinny…. 
Iwo Wieczorek, wnuk babci Marii 
 
 
 
Przodkowie mojej babci Marii 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Węgierscy dziadkowie mojej babci Marii 
 
 
 
 
931518092.001.png
 
A tu dziadkowie mojej babci z dziećmi. 
Ta dziewczynka z kokardą to Elizabet („Beżi”)‐ przyszła mama mojej babci. 
 
 
931518092.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin