Kinsella Sophie - Pani mecenas ucieka.doc

(1330 KB) Pobierz
SOPHIE KINSELLA

Sophie Kinsella

Pani mecenas ucieka

Młoda prawniczka, bez pojęcia o pracach domowych, przypadkowo zostaje gosposią Samantha - świetna prawniczka z londyńskiego City - popełnia fatalny błąd, ucieka w szoku z biura i przypadkowo zostaje... gosposią! Jej pracodawcy nie mają pojęcia, że obsługuje ich absolwentka Harvardu z ilorazem inteligencji 158, a ona sama nigdy by nie przypuszczała, że łatwiej wskazać klientowi, jak oszczędzić miliony funtów, niż przyszyć guzik i uruchomić piekarnik...

1

Czy uważasz, że jesteś zestresowana?

Nie, nie jestem.

Jestem... zajęta. Mnóstwo ludzi w dzisiejszym świecie jest zabieganych. Tak to już jest. Mam bardzo odpowiedzialną pracę, moja kariera jest dla mnie bardzo ważna i lubię robie to, co robię.

No dobrze. Czasem rzeczywiście czuję się nieco spięta. Trochę jakby pod presją, ale przecież w końcu jestem prawnikiem w City. Czego niby miałabym oczekiwać?

Naciskam długopisem na kartkę tak mocno, że przedzieram papier. Cholera.

Nie szkodzi. Przejdźmy do kolejnego pytania. Przeciętnie ile godzin dziennie spędzasz w biurze?

To zależy.

Czy gimnastykujesz się regularnie?

Pływam regularnie

Od czasu do czasu chodzę na basen

Zamierzam zacząć regularne sesje pływania, kiedy będę miała czas. Ostatnio jestem bardzo zajęta w pracy, ale to tylko okres przejściowy.

Czy pijesz 8 szklanek wody dziennie?

Tak

Czasami

Nie.

Odkładam długopis i chrząkam. Maya spogląda na mnie z drugiego końca pokoju, gdzie akurat ustawia naczynka z woskiem i lakiery do paznokci. Maya będzie dzisiaj moją kosmetyczką. Ma zebrane w warkocz długie czarne włosy z jednym białym pasemkiem i malutki srebrny kolczyk w nosie.

- Jakieś kłopoty z kwestionariuszem? - pyta miękko.

- Jak już wspominałam, nieco się spieszę - odpowiadam uprzejmie. - Czy to naprawdę konieczne?

- Musimy uzyskać jak najwięcej informacji, aby ocenić twoje potrzeby pielęgnacyjne i zdrowotne - odpowiada łagodnie, lecz stanowczo.

Zerkam na zegarek. Za piętnaście dziesiąta.

Nie mam na to czasu. Naprawdę nie mam, ale to mój prezent urodzinowy i obiecałam cioci Patsy, że z niego skorzystam.

Właściwie to zaległy prezent za zeszłe urodziny. Ponad rok temu ciocia Patsy wręczyła mi kupon na „Doskonałą kurację relaksującą”. Ciocia Patsy to siostra mojej mamy. Zawsze bardzo się martwi o kobiety, które robią karierę. Przy każdym spotkaniu chwyta mnie za ramiona i przypatruje mi się zaniepokojona. Na kartce okolicznościowej, którą przysłała wraz z kuponem, napisała: „Znajdź trochę czasu dla siebie, Samantho!!!”.

Co zresztą zamierzałam zrobić, tyle że po drodze mieliśmy w firmie kilka bardzo pracowitych okresów i tak się jakoś złożyło, że minął cały rok, a ja nie znalazłam ani jednej wolnej chwili. Jestem prawniczką w firmie Carter Spink i, niestety, akurat jesteśmy zawaleni robotą. To tylko faza przejściowa. Będzie lepiej, po prostu muszę jakoś przebrnąć przez najbliższe kilka tygodni. W każdym razie w tym roku ciocia Patsy wysłała mi kolejną kartkę urodzinową i nagle zdałam sobie sprawę, że niedługo wygaśnie data ważności kuponu. Dlatego dziś, w dniu moich dwudziestych dziewiątych urodzin, siedzę tu, na kanapie, ubrana w biały szlafrok frotte i surrealistyczne papierowe majtki. Mając do dyspozycji pół dnia. Najwyżej.

Palisz?

Nie.

Pijesz alkohol?

Tak.

Czy spożywasz regularnie domowe posiłki?

Spoglądam sponad kartki odrobinę defensywnie. Co to ma wspólnego z czymkolwiek? Dlaczego niby jedzenie domowej roboty jest najlepsze?

Jem odżywcze, zróżnicowane posiłki, piszę wreszcie.

Co jest zdecydowanie prawdą.

Wszyscy przecież wiedzą, że Chińczycy żyją dłużej niż my, więc czy może być coś zdrowszego niż ich kuchnia? Z kolei pizza, jako potrawa śródziemnomorska, prawdopodobnie jest znacznie zdrowsza niż posiłki domowe.

Czy uważasz, że twoje życie jest zbalansowane?

Tak Ni Tak.

- Skończyłam - oznajmiam i wręczam kwestionariusz Mai, która zaczyna odczytywać moje odpowiedzi. Jej palec wskazujący wędruje po kartce w ślimaczym tempie, zupełnie jakbyśmy mieli mnóstwo czasu.

Może zresztą ona go ma, ale ja naprawdę muszę wrócić do biura na pierwszą.

- Przeczytałam uważnie twoje odpowiedzi. - Maya patrzy na mnie przenikliwie. - Jesteś bardzo zestresowaną kobietą.

Co takiego? Skąd ona to wyczytała? Przecież wyraźnie napisałam, że nie jestem zestresowana.

- To nieprawda - mówię, prezentując uśmiech w stylu „zobacz, jak bardzo jestem rozluźniona”. Maya nie wygląda na przekonaną.

- Twoja praca bardzo cię obciąża psychicznie.

- Presja zawodowa mi sprzyja - wyjaśniam.

To prawda. Wiem o tym, od kiedy... cóż, od kiedy powiedziała mi o tym moja matka. Miałam wtedy osiem lat. „Rozkwitasz pod presją, Samantho”. Napięcie służy całej naszej rodzinie. To takie nasze rodzinne motto albo coś w tym stylu.

Oczywiście z wyjątkiem mojego brata, Petera, który przeszedł załamanie nerwowe. Ale reszcie rodziny presja zdecydowanie sprzyja.

Kocham moją pracę. Uwielbiam satysfakcję, jaką odczuwam, gdy znajdę lukę prawną w kontrakcie, podnieca mnie uderzenie adrenaliny, gdy zamykam kontrakt, dreszcz emocji podczas negocjacji. Kocham dyskusje i chwile, gdy mam rację. To prawda, że od czasu do czasu - choć niezbyt często - czuję się, jakby ktoś zwalił na mnie kupę kamieni, ogromnych betonowych bloków, które muszę utrzymać bez względu na to, jak bardzo jestem wyczerpana... ale każdy pewnie ma podobne odczucia. To normalne.

- Twoja skóra jest odwodniona - Maya potrząsa głową. Przesuwa wyćwiczoną dłonią po moim policzku i opiera palce pod szczęką, wpatrując się we mnie z niepokojem. - Masz przyspieszony puls. To niezdrowy objaw. Czy czujesz się w tych dniach szczególnie spięta?

- Mam teraz mnóstwo pracy - wzruszam ramionami. - To chwilowe. Wszystko w porządku. Możemy już z tym skończyć?

- No tak. - Maya wstaje, naciska guzik wbudowany w ścianę i w pokoju rozlega się łagodna muzyka fletni Pana. - Mogę jedynie powiedzieć, że przyszłaś w odpowiednie miejsce, Samantho. Naszym celem tutaj jest relaksacja, rewitalizacja i detoksykacja.

Cudownie - odpowiadam, na wpół słuchając. Właśnie przed sekunda, przypomniałam sobie, że nie oddzwoniłam do Davida Elldridge’a w sprawie kontraktu na ukraińską ropę naftową. Powinnam się była do niego odezwać już wczoraj. Cholera!

- Celem Centrum Zielonego Drzewa jest zapewnienie miejsca wyciszenia, z dala od codziennych zmartwień. - Maya wciska kolejny guzik w ścianie i w pokoju przygasają światła. - Zanim zaczniemy, czy masz jakieś pytania?

- Właściwie to tak - pochylam się do przodu.

- Doskonale! - rozjaśnia się. - Jesteś ciekawa szczegółów dzisiejszego zabiegu czy to bardziej ogólny problem?

- Czy mogłabym wysłać króciutki mejl? - pytam uprzejmie. Uśmiech Mai zamiera.

- Bardzo szybko - dodaję. - Zabierze mi to najwyżej dwie se...

- Samantho, Samantho... - Maya potrząsa głową. - Jesteś tutaj, żeby się odprężyć, znaleźć chwilę dla siebie, a nie po to, żeby wysyłać mejle. To twoja obsesja! Uzależnienie! Tak samo szkodliwe, jak alkohol lub kofeina.

Do jasnej Anielki, nie mam żadnej obsesji! To czysty idiotyzm. Sprawdzam mejle tylko co... jakieś trzydzieści sekund. Problem w tym, że przez trzydzieści sekund wiele się może zmienić.

- Poza tym, Samantho - ciągnie Maya - czy widzisz w tym pokoju komputer?

- Nie - odpowiadam, rozglądając się po spowitym w półmroku pomieszczeniu.

- Dlatego właśnie prosimy, aby klienci zostawiali urządzenia elektroniczne w sejfie. Nie zezwalamy na wnoszenie telefonów komórkowych ani palmtopów. - Maya rozkłada ręce. - To miejsce odpoczynku. Ucieczka od świata.

- Jasne - kiwam potulnie głową. Pewnie to niezbyt dobry moment na wyznanie, że w papierowych majtkach ukryłam Black - Berry*.

- Zatem zaczynajmy - uśmiecha się Maya. - Połóż się na kanapie i przykryj ręcznikiem. I proszę cię, zdejmij zegarek.

- Ale ja go potrzebuję!

- To kolejne uzależnienie - cmoka z dezaprobatą. - Podczas pobytu tutaj nie musisz wiedzieć, która godzina. Odwraca się dyskretnie, a ja z ociąganiem pozbywam się zegarka. Potem niezgrabnie układam się na kanapie, usiłując przy tym nie zmiażdżyć cennego palmtopa. Czytałam przepisy dotyczące zakazu wnoszenia sprzętu elektronicznego. Oddałam nawet do depozytu dyktafon, ale trzy godziny bez Black - Berry? A jeśli nagle coś wypadnie w biurze? Jeśli wyniknie jakaś pilna sprawa do załatwienia? Poza tym w ogóle nie widzę w tym wszystkim sensu. Gdyby naprawdę chcieli, żeby ludzie się tutaj odprężali, pozwoliliby im zatrzymać Black - Berry i komórki, a nie konfiskowali na czas sesji.

Tak czy owak, Maya na pewno nie dostrzeże ani jednego, ani drugiego pod ręcznikiem.

- Zaczniemy od relaksującego masażu stóp - mówi i czuję, jak rozprowadza mi na podeszwach jakiś balsam. - Postaraj się oczyścić umysł.

Posłusznie wpatruję się w sufit. Oczyścić umysł. Mój umysł jest czysty jak przezroczysta... szklanka... Co ja zrobię z Elldridge’em? Powinnam się z nim skontaktować. Będzie czekał na moją odpowiedź. A jeśli powie pozostałym wspólnikom, że się nie przykładam do pracy? Może to zmniejszyć moje szanse na wejście do rady. Czuję ukłucie strachu. To nie jest odpowiednia chwila, by pozostawiać wszystko przypadkowi.

- Postaraj się nie myśleć o niczym... - intonuje Maya. - Poczuj, jak odpływa z ciebie napięcie...

Może zdołam wysłać mu króciutki mejl spod ręcznika? Ukradkowo sięgam w dół i wyczuwam twardy róg Black - Berry. Stopniowo, centymetr po centymetrze wyciągam go z papierowych majtek. Nieświadoma niczego Maya nadal masuje mi stopy.

Twoje eiulo robi się ciężkie... umysł się oczyszcza...

Opieram Black - Berry na piersi i podnoszę na tyle, żeby zobaczyć ekran pod ręcznikiem. Dzięki Bogu w pokoju panuje półmrok. Staram się ograniczyć moje ruchy do minimum. Zaczynam pisać jedną ręką.

- Odpręż się... - ciągnie Maya łagodnym tonem. - Wyobraź sobie, że spacerujesz po plaży...

- Uhm... - mruczę spolegliwie.

David, piszę jednocześnie. Odnośnie kontraktu na ropę ZFN. Przeczytałam poprawki. Uważam, że powinniśmy...

- Co ty robisz? - pyta Maya, nagle zaalarmowana.

- Nic! - rzucam, pospiesznie chowając palmtopa pod ręcznikiem. - Ja tylko się... eeee... relaksuję.

Maya podchodzi do mnie i spogląda na wypukłość ręcznika tam, gdzie kurczowo trzymam w dłoni Black - Berry.

- Coś tam chowasz? - pyta z niedowierzaniem.

- Nie!

Ukryty pod ręcznikiem Black - Berry emituje ciche piknięcie. Cholera.

- To chyba był samochód - usiłuję nadać głosowi swobodny ton. - Na ulicy. Oczy Mai zwężają się w szparki.

- Samantho - zaczyna powoli, złowieszczym głosem. - Czy chowasz pod ręcznikiem sprzęt elektroniczny? Mam wrażenie, że jeśli się nie przyznam, i tak zerwie ze mnie okrycie.

- Chciałam tylko wysłać mejl - mówię w końcu i nieśmiało wyciągam palmtopa.

- Wy, pracoholicy! - Maya wyrywa mi go ze złością. - Mejl może zaczekać. Wszystko może zaczekać. Po prostu nie wiecie, jak się odprężyć!

- Nie jestem pracoholiczką! - odpowiadam oburzona. - Jestem prawniczką! To zupełnie co innego!

- Nie potrafisz się do tego przyznać. - Maya potrząsa głową.

- Nieprawda! Posłuchaj, mamy teraz w firmie kilka dużych kontraktów do zamknięcia. Nie mogę tak po prostu tego wyłączyć, zwłaszcza teraz. Jestem... mam szansę na awans. Na wspólnika - wypowiadam te słowa na głos i czuję znajome szarpnięcie nerwów. Pozycja wspólnika w jednej z najznakomitszych firm prawniczych w kraju. Moje największe marzenie. - Mam szansę wejść do rady nadzorczej - powtarzam spokojniej. - Jutro podejmą decyzję. Jeśli mnie awansują, zostanę najmłodszym wspólnikiem w całej historii firmy. Czy wiesz, jakie to ważne? Masz pojęcie...

- Każdego stać na kilka godzin wolnego - przerywa Maya i kładzie dłonie na moich ramionach. - Samantho, jesteś potwornie znerwicowana. Masz spięte ramiona, twoje serce galopuje w przerażającym tempie... jesteś na granicy załamania.

- Czuję się dobrze.

- Jesteś kłębkiem nerwów! - Nie jestem!

- Musisz sama postanowić o zwolnieniu tempa - Maya spogląda na mnie z powagą. - Tylko ty możesz zmienić swoje życie. Czy zamierzasz to zrobić?

- Hmm... cóż... - przerywam, piszcząc z zaskoczenia, gdy w moich papierowych majtkach rozlega się cichy warkot. Komórka. Wepchnęłam ją tam wraz z palmtopem i przełączyłam na tryb wibrujący, żeby nie narobiła hałasu.

- Co to jest? - Maya wpatruje się w mój drżący ręcznik. - Co do diaska tak... wibruje? Nie mogę się przyznać, że to telefon. Nie po wpadce z Black - Berry.

- Hmm... - chrząknięciem oczyszczam gardło - to moja specjalna... zabawka erotyczna.

- Twoje co? - Maya wydaje się całkowicie zbita z tropu. Telefon znów wibruje w moich majtkach. Muszę go odebrać. Mogą dzwonić z biura.

No wiesz... jestem w trakcie dochodzenia... do bardzo intymnego momentu - spoglądam na Mayę znacząco. - Czy mogłabyś, hmm... wyjść na chwilę z pokoju? W spojrzeniu Mai pojawia się podejrzliwość.

- Chwileczkę! - znów zerka na mój ręcznik. - Schowałaś tam komórkę? Ją również przemyciłaś?! O Boże. Chyba jest wściekła.

- Posłuchaj - zaczynam przepraszająco. - Wiem, że macie te swoje zasady i tak dalej. Szanuję to, ale problem w tym, że potrzebuję telefonu. - Sięgam pod ręcznik i wyciągam go na wierzch.

- Zostaw to! - Krzyk Mai całkowicie mnie zaskakuje. - Samantho - dodaje, z całych sił usiłując zachować spokój - jeśli zrozumiałaś choć trochę z tego, co powiedziałam, natychmiast wyłączysz komórkę.

Telefon znowu wibruje w mojej dłoni. Zerkam na identyfikator rozmówcy i czuję ściskanie w dołku.

- To z biura.

- Mogą zostawić wiadomość. Zaczekają.

- Ale...

- To twój czas wolny - pochyla się i chwyta moje dłonie. - Czas dla ciebie. Boże, ona naprawdę tego nie chwyta! Chce mi się śmiać.

- Jestem pracownikiem firmy Carter Spink - wyjaśniam. - Nie mam czasu dla siebie - odbieram telefon i słyszę w słuchawce zagniewany męski głos.

- Samantho, gdzie ty się do cholery podziewasz?

Czuję, jak wszystko we mnie tężeje. To Ketterman, szef naszego działu do spraw korporacyjnych. Przypuszczam, że ma jakieś imię, ale wszyscy mówią o nim wyłącznie po nazwisku. Ma ciemne włosy, okulary w stalowej oprawce i przenikliwe szare oczy. Kiedy zaczynałam pracę w Carter Spink, często pojawiał się w moich koszmarach nocnych.

- Umowa Fallonsa wróciła na stół. Przyjeżdżaj natychmiast. Zebranie zaczyna się o dziesiątej trzydzieści. Wróciła?

- Postaram się być jak najszybciej - zamykam klapkę telefonu i spoglądam na Mayę z żalem. - Przepraszam.

Nie jestem uzależniona od zegarka, ale zdecydowanie na nim polegam. Wy też mielibyście podobne odczucia, gdyby wasz czas był mierzony w sześciominutowych odcinkach, za które powinnam obciążać klienta opłatą. Wszystko jest zapisane w szczegółowym komputerowym planie dnia.

11. 00 - 11. 06 Przygotowałam kontrakt do projektu A 11. 06 - 11. 12 Wniosłam poprawki do dokumentacji dla Klienta B 11. 12 - 11. 18 Skonsultowałam się w sprawie klauzuli w umowie C Kiedy zaczynałam pracę w Carter Spink, trochę przerażało mnie to, że muszę rozliczać się pisemnie z każdej minuty mojego dnia pracy. Myślałam sobie: a jeżeli przez sześć minut zdarzy mi się nic nie robić? Co mam wtedy napisać?

11. 00 - 11. 06 Wpatrywałam się bez celu w okno 11. 06 - 11. 12 Śniłam na jawie o wpadnięciu na ulicy na George’a Clooneya 11. 12 - 11. 18 Próbowałam dotknąć językiem czubka nosa Prawda jednak jest taka, że człowiek przy wyka do mierzenia swego życia w małych, sześciominutowych odcinkach czasu. I do pracowania przez cały czas.

Będąc prawnikiem w Carter Spink, nie wygląda się przez okno ani nie śni na jawie. Nie wtedy, gdy każde sześć minut jest warte tyle pieniędzy. Ujmę to w ten sposób: jeżeli pozwolisz upłynąć sześciu minutom bez żadnego osiągnięcia, firma traci na tobie 50 funtów. Dwanaście minut to 100 funtów, osiemnaście - 150.

Jak już powiedziałam, w Carter Spink nie można się lenić.

2

Kiedy pojawiam się w biurze, Ketterman stoi przy moim biurku, przyglądając się z niesmakiem bezładnej mieszaninie papierów i folderów. Muszę przyznać, że moje stanowisko pracy nie należy do najbardziej uporządkowanych na świecie. Właściwie to chyba... trochę przypomina wysypisko śmieci. Oczywiście zamierzam zrobić tu wreszcie porządek i poukładać wszystkie stare kontrakty w schludnych kupkach na podłodze. Kiedy wreszcie znajdę na to czas.

- Spotkanie za dziesięć minut - rzuca Ketterman, spoglądając na zegarek. - Przynieś projekt finansowy.

- Naturalnie - odpowiadam, starając się zachować spokój, chociaż sama jego obecność sprawia, że przechodzą mnie dreszcze.

W najlepszym przypadku Ketterman jest irytujący. Emanuje przerażającą potęgą umysłu, tak jak inni mężczyźni wodą po goleniu. Dziś jednak jest milion razy gorzej, ponieważ Ketterman zasiada w komisji. Jutro on i trzynastu pozostałych członków rady nadzorczej odbędą ważne posiedzenie, na którym zostanie wybrany nowy wspólnik. Jutro przekonam się, czy osiągnęłam upragniony sukces, czy też moje życie jest jedną wielką porażką. Nie, żebym się tym przejmowała, bynajmniej.

- Projekt jest tutaj... - sięgam w kierunku sterty papierów i wyciągam z niej coś, co wygląda jak kartonowa teczka z ozdobnikiem.

Stare pudełko po pączkach z kremem i polewą. Pospiesznie wrzucam je do kosza.

- Na pewno jest gdzieś tutaj... - przekładam nerwowo papierzyska i wreszcie udaje mi się znaleźć odpowiedni folder. Dzięki Bogu! - Proszę.

-...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin