SOUS LE VENT 1-5.pdf

(777 KB) Pobierz
446449975 UNPDF
Sous Le Vent
Pod wiatr . .
Beta - NEFER13
( ( Dz i ięku j je : : ) ) ) )
SPIS TREŚCI
PROLOG 2 str . .
ROZDZIAŁ 1 4 str . .
ROZDZIAŁ 2 10 str . .
RozdziaŁ 3 21 str . .
RozdziaŁ 4 38 str . .
RozdziaŁ 5 59 str . .
1
446449975.001.png
Prolog .
16 Lipca 1998r.
„Dziś żegnamy potężny filar amerykańskiego lotnictwa”, „ Amerykańskie niebo
straciło swoje orły”, „ Ostatnia droga Charliego Swana i Roberta Hale’a” , Amerykańskie
lotnictwo pogrążone w żałobie” – To tylko niektóre nagłówki dzisiejszych gazet.
Przypominamy, iż dziś w Houston odbywa się pogrzeb Charliego Swana i Roberta Hale’a
oraz ich małżonek, którzy zginęli tragicznie w wypadku samochodowym na trasie numer 62 1 z
Waszyngtonu do…
- Och! Ileż można?! Czy ci dziennikarze nie mają innych tematów do nagłośnienia?!
Muszą, zerować na ludzkim nieszczęściu?
- Spokojnie, Alex – Carmen wyłączyła telewizor i podeszła do mnie, by uściskać mnie
lekko. – Dla wszystkich nas jest to trudne, ale musisz zachować spokój. Dzieci cię potrzebują.
Musimy się nimi zająć. Nie mogą nas widzieć w takim stanie, to im nie pomoże. Teraz musisz
być dla nich oparciem, a ja ci pomogę.
- Wiem kochanie, wiem. – Przytuliłem mocniej swoją świeżo poślubioną małżonkę. –
Gdzie dzieci?
- Jeszcze są na górze. Wiesz, myślę, że nie powinniśmy w najbliższym czasie
kupować gazet, ani oglądać telewizji. To jest zbyt przytłaczające. Teraz potrzebny nam
spokój.
- Nie musicie się o nas martwić, nie jesteśmy już tacy mali. Wiadomości i tak do nas
dotrą, myślicie że nie widziałem tych fotografów przed domem? – Odwróciłem się
zaskoczony, widząc w drzwiach swojego siostrzeńca ubranego w ciemny garnitur.
- Jasper. Nie słyszałem kiedy wszedłeś. Dziewczyny gotowe?
- Jeszcze nie, jak wychodziłem to Rose plotła Belli warkocza.
- Rozumiem. Jasper, jesteś taki spokojny, wiem, że jest ci ciężko, a ty nie pokazujesz
tego. Jesteś bardzo dzielnym chłopcem – przybliżyłem się do niego i położyłem mu dłonie na
ramionach.
- Muszę być. – odpowiedział. - Kto zaopiekuje się moimi siostrami, jak nie ja?
- Ty. Ty się nimi zaopiekujesz, - przytuliłem go do siebie – a ja ci w tym pomogę. A
teraz przyprowadź dziewczyny, musimy już iść.
Chłopiec posłusznie wyszedł. A ja westchnąłem, próbując powstrzymać łzę, która
czaiła się w kąciku mojego oka.
- Jest silny. - Stwierdziła Carmen. – Wyrośnie na dobrego mężczyznę.
Byliśmy na cmentarzu. Uroczystości pogrzebowe dobiegały końca. Wielu ludzi
zebrało się, aby złożyć nam kondolencje. Kątem oka dostrzegłem także fotografów, którzy
czaili się miedzy drzewami, co doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Miałem ochotę rzucić
się na nich wszystkich i poćwiartować, każdego po kolei. Moja żona odczytała emocje
1
2
Numer drogi wymyślony na potrzeby opowiadania;)
wymalowane na mojej twarzy i dotknęła lekko mojego ramienia, spoglądając z pogardą w
stronę paparazzi. Bella, Rosalie i Jasper stali nad dwoma podwójnymi grobami, gdzie przed
chwilą złożono ciała ich rodziców. Byli nad wyraz spokojni. Jedynie na ich policzkach
dostrzegłem pojedyncze łzy, które przemierzały samotnie drogę, z kącików ich oczu, aby
opaść powoli na ziemię. Dla postronnego obserwatora ich twarze nie wyrażały nic. Wydawali
się wyprani z emocji. Ja jednak wiedziałem jak wielki ból tłumili w sobie. Spojrzeliśmy w
górę. Nad nami przeleciał sznur wojskowych samolotów, składając hołd mojemu bratu, jego
żoną, mojemu przyjacielowi i siostrze. Zobaczyłem, jak dzieci przyglądały się niebu i
zauważyłem dziwny błysk w oku Belli i Jazza. Coś mi wtedy podpowiedziało, że dzięki nim
nazwiska Swan i Hale nie zostaną zapomniane w lotniczych kręgach. Hm, i nie pomyliłem
się.
16 lipca 2010r.
Byłam na cmentarzu, jak co roku w rocznicę śmierci rodziców. Zauważyłam,
jak Jasper nadchodzi z naprzeciwka.
- Hej, Bello. Długo tu jesteś?
- Dopiero przyszłam. Co z Rosalie?
- Dzwoniłem do niej. Będzie za chwilę. Jedzie prosto z lotniska.
- Już jest. – Spojrzałam ponad ramieniem Jazza i zauważyłam piękną
blondynkę z naręczem białych lilii, idącą w naszą stronę.
- Bella, Jasper. Tak się za wami stęskniłam. – Rosalie przytuliła się do nas. –
Myślałam, że zdążę wpaść do domu i razem udamy się na cmentarz. Niestety
miałam problemy w LA. Lot został opóźniony. – Pokiwaliśmy głową ze zrozumieniem.
- Dlatego my zaopatrzyliśmy się w licencję pilota - rzekł Jasper. Rose tylko
przewróciła oczami i kontynuowała. – No i teraz musiałam trochę pokrążyć, żeby
zgubić reporterów. Nie chciałam, by wpadli tutaj i bezcześcili tą chwilę.
- A jak twój koncert.? - Spytałam.
- Udany. Tournée zakończyło się sporym sukcesem. Teraz pora na zasłużone
wakacje. Zresztą, opowiem wam w domu, a jest co opowiadać… - Uśmiechnęła się
lekko.
Złożyliśmy kwiaty na grobach rodziców, przeżegnaliśmy się i stanęliśmy w
ciszy. Jasper przygarnął mnie i Rose, trzymając nas po swoich obu bokach.
- Pamiętacie, co mówili nam rodzice, kiedy byliśmy mali? – Odezwał się
delikatnie, przerywając ciszę.
- Że będą szczęśliwi, jeżeli będziemy zgodnie dążyć do spełnienia naszych
marzeń. – Odpowiedziałam.
- I że bez względu na to, jak wysoko zajdziemy i kim się staniemy, zawsze
wyciągniemy do siebie rękę, jeżeli któreś z nas upadnie. – Dodała Rose.
- Myślę, że są z nas dumni. Udało nam się. Powoli spełniamy nasze marzenia
i zawsze będziemy trzymać się razem. – Powiedział, a Rosalie pokiwała głową na
zgodę.
- Też tak myślę, razem stawialiśmy czoła problemom.
- Razem idąc z wiatrem. – Wyszeptała Rose.
- I pod wiatr…
3
Rozdzia ł ł ł I
Telefony . .
PWB
- Tak Jasper, jestem już na lotnisku. Niedługo mam lot. Maszyna sprawuje się
dobrze. Przegląd poszedł gładko, możesz powtórzyć Aleksowi. – Relacjonowałam
przez telefon mojemu kuzynowi, idąc w stronę poczekalni.
- Okej Bells. Przekaże. O której możesz wystartować?
- Za jakieś dwie godziny. Rozmawiałeś z Rose? Ja nie mogłam się rano
dodzwonić.
- Nie, mam tu urwanie głowy, spróbuję później. To na razie.
- Cześć Jazz… Cholera! – W tym momencie zderzyłam się z żywą ścianą.
Usłyszałam huk spadającej komórki i już witałam się z podłogą, gdy czyjeś ręce w
ostatniej chwili owinęły się wokół mnie. Kiedy przestałam być już w stanie
nieważkości i moje stopy bezpiecznie stały na ziemi, otworzyłam oczy, by spojrzeć
na żywą ścianę i swojego wybawiciela w jednym. Stanąć z nim twarzą w twarz to
lekkie niedopowiedzenie, gdyż chłopak, bo nie wątpliwie nim był, był wysoki,
szczupły, aczkolwiek dobrze zbudowany, co zdążyłam wyczuć gdy, przytrzymał mnie
dłużej, niż to było potrzebne. Nie żebym narzekała… Delikatnie zmierzyłam go
wzrokiem. Ubrany był w jasną koszulę wpuszczoną ciemne jeansy z eleganckim
skórzanym paskiem. Ależ ty spostrzegawcza, szkoda, że nie wtedy, kiedy trzeba!!! Mój
umysł na mnie warknął. Skierowałam swój wzrok na jego twarz i…
- O Matko! – Nie, błagam! Mam nadzieję, że nie wypowiedziałam tego na głos.
Poczułam, jak ciepło wstępuje na moją twarz… Tak, jednak powiedziałam.
Przed oczami miałam przystojnego, młodego mężczyznę o delikatnej cerze,
dobrze zarysowanej szczęce, pokrytej lekkim zarostem. Mocno zielonymi oczami i
włosami o niespotykanym brązowym odcieniu w urokliwym nieładzie. I pewnie
gapiłabym się na niego dalej, gdyby głos nieznajomego nie sprowadził mnie na
ziemię.
- Wszystko w porządku?
- Tak, jasne… Chwila, nie jest porządku. Przed chwilą mogłam spotkać się z
podłogą, a mój telefon rozłożył się na części pierwsze, bo już nie miał tyle szczęścia.
- Cóż, przykro mi. Nie mam trzech rąk. Gdybym wiedział, to łapałbym twój
telefon. – Odpowiedział. – Nie chciałem się z tobą zderzyć, ale ty najwyraźniej też
mnie nie zauważyłaś. – Jezu… co za głos. Nie ma opcji, na pewno pracuje w radiu.
- Racja. Przepraszam i dzięki, że złapałeś mnie, nie telefon. –
Odpowiedziałam, schylając się po komórkę i baterię, która z niej wypadła.
4
Usłyszałam jakieś szmery i po chwili zrozumiałam, że to rozmówca tego chłopaka go
woła.
- Edward?
- Tak to ja. – Uśmiechnął się do mnie. – Skąd znasz moje imię? Znamy się? –
Po tym stwierdzeniu jego uśmiech się trochę zmniejszył, za to na twarz wstąpiło
lekkie zakłopotanie.
- Twój telefon. – Zwróciłam mu uwagę.
– Mam go w dłoni - odpowiedział mechaniczne. Zaśmiałam się, na tę sytuację,
najwyraźniej nie załapał, za to minę miał komiczną.
- Twój telefon jest wciąż włączony. I zdaje się, twój rozmówca wrzeszcząc
„Edward”, wzywa twoje imię. – Chłopak wyraźnie się zmieszał.
- A no tak, racja – wymamrotał. - Później Emmett – powiedział do słuchawki i
się rozłączył.
- Jestem Edward Cullen – wyciągnął do mnie rękę.
- Isabella Swan – wyciągnęłam swoją.
- Może, jak już doszliśmy do porozumienia, to dasz się zaprosić na kawę, w
ramach rekompensaty? – Spytał, a na jego twarzy zagościł najpiękniejszy uśmiech
jaki dotąd widziałam. Zerknęłam na zegarek sprawdzając, że startuję za około dwie
godziny, więc się zgodziłam. Bello, gdzie twoja silna wola? A tak, została w Huston.
- Zgoda, w takim razie prowadź.
PWE
- Nie Emmett. Przykro mi, ale ja nie latam na trasach krajowych. Więc nie
wprowadzę cię do kabiny pilotów. – Tłumaczyłem bratu, kiedy przemierzałem
lotnisko, aby udać się do rodziców na parę dni urlopu.
- Szkoda Ed. Żebyś ty widział tamtą stewardessę, jak pożerała mnie
wzrokiem, kiedy informowała mnie, że kapitan mnie prosi.
- Tak, to niewątpliwie może robić wrażenie. Wiem coś o tym. - Roześmiałem
się do słuchawki. Kątem oka zauważyłem dziewczynę średniego wzrostu z pięknymi
brązowymi włosami, zagarniętymi na jej lewe ramie. Czułem, że mój wzrok po prostu
nie może się od niej oderwać. Była ubrana w szary top z czarną kamizelką, ciemne
jeansy i buty na płaskiej podeszwie O, ale masz sokole oko… Tak, jakbym nie zdążył
się zorientować, jaki sarkastyczny potrafi być mój umysł.
- Ed, ucałuj mamę i powiedz jej, że przylecę jutro – usłyszałem głos Emmetta,
kiedy zdałem sobie sprawę, że tak zapatrzyłem się w postać przede mną, że nie
zauważyłem, iż ona także jest pochłonięta rozmową telefoniczną i mnie nie widzi,
przez co kieruje się prosto na mnie. Mój instynkt jednak zapomniał nakazać mi się
poruszyć, aby mogła mnie ominąć. Tak jak przewidziałem, kilka sekund później
nieznajoma wpadła na mnie.
- Cześć Jazz… Cholera! – Krzyknęła, gdy jej ciało odbiło się od mojego.
Instynktownie wyciągnąłem ręce, by ją złapać nim runie na posadzkę. Kilka sekund i
już zdążyłem wyczuć jej delikatne ciało doskonale wpasowane w moje dłonie.
- O Matko! – Krzyknęła odruchowo, a moje serce zabiło głośniej na dźwięk jej
głosu. Cullen, nie wariuj, nie wariuj. To tylko przypadek. Najwyraźniej mój mózg nie
podzielał zachowania serca.
- Wszystko w porządku? – Spytałem mechanicznie.
- Tak, jasne… Chwila, nie jest porządku. Przed chwilą mogłam spotkać się z
podłogą, a mój telefon rozłożył się na części pierwsze, bo już nie miał tyle szczęścia.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin