008.rtf

(3072 KB) Pobierz

William Gibso

 

 

 

 

NEUROMANCER

 

Tłumaczył Piotr W. Cholewa


Z wyrazami miłości dla Deb,

dzięki której wszystko się udało.

 

Osobne podziękowania składam:

Bruce'owi Sterlingowi, Johnowi

Shirleyowi, Helden, Tomowi

Maddoxowi- wynalazcy LODu

i wielu innym, którzy wiedzą,

za co.


CZĘŚĆ I

CHIBA CITY BLUES


1

 

 

Niebo nad portem miało barwę ekranu monitora nastrojonego na nieistniejący kanał.

- Nie chodzi o to, że biorę - tłumaczył ktoś, gdy Case przeciskał się między ludźmi stłoczonymi u wejścia do Chat. - Po prostu mój organizm cierpi na silny niedostatek narkotyków.

To był głos z Ciągu i żart z Ciągu. W barze Chatsubo spotykali się zawodowi ekspatrianci. Można tu było pić przez cały tydzień, nie słysząc nawet słowa po japońsku.

Za barem stał Ratz. Proteza podrygiwała monotonnie, gdy napełniał kufle Kirinem. Dostrzegł Case'a i uśmiechnął się, ukazując zęby będące plamistą mieszaniną wschodnioeuropejskiej stali i brunatnej próchnicy. Case znalazł sobie miejsce przy kontuarze, między wątpliwą opalenizną którejś z dziwek Lonny'ego Zone'a i czyściutkim, marynarskim mundurem wysokiego Afrykanina z plemiennymi bliznami na policzkach.

- Wage był tu wcześniej, z dwoma pajacami. - Ratz zdrową ręką pchnął kufel wzdłuż lady. - Ma do ciebie jakiś interes?

Case wzruszył ramionami. Dziewczyna po prawej stronie zachichotała i szturchnęła go porozumiewawczo.

Uśmiech barmana stał się jeszcze szerszy. Brzydota Ratza była legendarna. W epoce niezbyt kosztownego piękna jego brak miał w sobie coś z symbolu. Antyczne ramię zawyło, gdy sięgał po kolejny kufel; była to rosyjska proteza wojskowa, siedmiofunkcyjny manipulator na serwach, powleczony różowym plastykiem.

- Zbyt wiele w panu artysty, Herr Case - warknął Ratz; ten dźwięk pełnił u niego funkcje śmiechu. Różowym hakiem podrapał obwisły, opięty białą koszulą brzuch. - Artysty od lekko zabawnych interesów.

- Jasne. - Case łyknął piwa. - Ktoś tu musi być zabawny. Cholernie pewne, że nie ty.

Chichot dziwki zabrzmiał o oktawę wyżej.

- Ani ty, siostro. Więc znikaj, co? Zone jest moim osobistym przyjacielem.

Spojrzała mu w oczy i wydała najcichszy z możliwych odgłos splunięcia. Wargi ledwie się poruszyły. Ale odeszła.

- Jezu - mruknął Case. - Jaki horror tu wpuszczasz? Człowiek nie może się spokojnie napić.

- Ha - stwierdził Ratz, waląc ścierką w nierówne drewno. - Zone oddaje działkę. Tobie pozwalam pracować ze względu na wartości rozrywkowe.

- Masz. - Wsunęła mu butelkę do ręki. - Widzę w ciemności, Case. Mam w szkłach mikrokanałowy wzmacniacz obrazu.

- Plecy mnie bolą.

- Tamtędy wymieniali płyn. Krew też. To dlatego, że dorzucili ci jeszcze nową trzustkę. I wszczepili trochę świeżej tkanki w wątrobę. Nie wiem, co wyczyniali z nerwami. Masa zastrzyków. W każdym razie nie musieli niczego otwierać do głównego numeru.

Położyła się.

- Jest 2:43:12, Case. Mam odczyt czasu podłączony do nerwu wzrokowego.

Usiadł i spróbował się napić. Zakrztusił się, zakasłał, letnia woda spryskała pierś i uda.

- Muszę sprawdzić z dekiem - usłyszał własny głos. Po omacku szukał ubrania. - Chcę wiedzieć...

Roześmiała się. Drobne, silne dłonie pochwyciły jego ramiona.

- Przykro mi, wariacie. Jeszcze osiem dni, gdybyś się teraz podłączył, twój system nerwowy byłby w strzępach. Tak powiedzieli lekarze. Poza tym uważają, że wszystko w porządku. Sprawdzą jutro albo pojutrze.

Położyła się znowu.

- Gdzie jesteśmy? - W domu. W Tanim Hotelu.

- A gdzie Armitage?

- W Hiltonie. Sprzedaje tubylcom paciorki albo coś w tym stylu. Niedługo się wynosimy, chłopie. Amsterdam, Paryż, potem znowu Ciąg. - Dotknęła jego ramienia. -Przewróć się. Zrobię ci masaż.

Leżał na brzuchu, czubkami palców wyciągniętych rąk dotykając ścianki skrzyni. Molly zajęła się grzbietem. Klęczała na gąbce, czuł chłodny dotyk skórzanych dżinsów. Palcami muskała jego szyję.

- Dlaczego nie jesteś w Hiltonie?

Odpowiedziała, sięgając między jego uda i delikatnie, dwoma palcami obejmując mosznę. Pieściła go przez minutę, wyprostowana wśród mroku, drugą ręką gładząc szyję. Skóra jej dżinsów trzeszczała cicho przy każdym poruszeniu. Case drgnął czując, jak sztywnieje na miękkiej gąbce.

W głowie mu szumiało, ale kruchość szyi chyba ustąpiła. Uniósł się na łokciu, przewrócił, opadł na plecy, przyciągnął ją i lizał jej piersi. Małe twarde, wilgotne sutki ześlizgiwały się po policzku. Odszukał zamek spodni i pociągnął.

- Zostaw - mruknęła. - Widzę.

Odgłos zsuwanych dżinsów. Poruszała się przy nim, póki nie odrzuciła ich na bok. Przełożyła nogę, a on dotknął jej twarzy. Nieoczekiwana twardość wszczepionych szkieł.

- Nie rób tego - powiedziała. - Zostają odciski palców.

Uklękła nad nim i poprowadziła jego dłoń kciukiem wzdłuż szczeliny pośladków, z palcami rozłożonymi na wargach sromu. Gdy zsuwała się w dół, powróciły obrazy: pulsujące twarze, rozbłyskujące i gasnące strzępy neonów. Wygiął grzbiet, gdy go objęła. Ujeżdżała go, opadając raz za razem, aż dotarli równocześnie.

 

 

Niebo nad portem miało barwę ekranu monitora nastrojonego na nieistniejący kanał.

- Nie chodzi o to, że biorę - tłumaczył ktoś, gdy Case przeciskał się między ludźmi stłoczonymi u wejścia do Chat. - Po prostu mój organizm cierpi na silny niedostatek narkotyków.

To był głos z Ciągu i żart z Ciągu. W barze Chatsubo spotykali się zawodowi ekspatrianci. Można tu było pić przez cały tydzień, nie słysząc nawet słowa po japońsku.

Za barem stał Ratz. Proteza podrygiwała monotonnie, gdy napełniał kufle Kirinem. Dostrzegł Case'a i uśmiechnął się, ukazując zęby będące plamistą mieszaniną wschodnioeuropejskiej stali i brunatnej próchnicy. Case znalazł sobie miejsce przy kontuarze, między wątpliwą opalenizną którejś z dziwek Lonny'ego Zone'a i czyściutkim, marynarskim mundurem wysokiego Afrykanina z plemiennymi bliznami na policzkach.

- Wage był tu wcześniej, z dwoma pajacami. - Ratz zdrową ręką pchnął kufel wzdłuż lady. - Ma do ciebie jakiś interes?

Case wzruszył ramionami. Dziewczyna po prawej stronie zachichotała i szturchnęła go porozumiewawczo.

Uśmiech barmana stał się jeszcze szerszy. Brzydota Ratza była legendarna. W epoce niezbyt kosztownego piękna jego brak miał w sobie coś z symbolu. Antyczne ramię zawyło, gdy sięgał po kolejny kufel; była to rosyjska proteza wojskowa, siedmiofunkcyjny manipulator na serwach, powleczony różowym plastykiem.

- Zbyt wiele w panu artysty, Herr Case - warknął Ratz; ten dźwięk pełnił u niego funkcje śmiechu. Różowym hakiem podrapał obwisły, opięty białą koszulą brzuch. - Artysty od lekko zabawnych interesów.

- Jasne. - Case łyknął piwa. - Ktoś tu musi być zabawny. Cholernie pewne, że nie ty.

Chichot dziwki zabrzmiał o oktawę wyżej.

- Ani ty, siostro. Więc znikaj, co? Zone jest moim osobistym przyjacielem.

Spojrzała mu w oczy i wydała najcichszy z możliwych odgłos splunięcia. Wargi ledwie się poruszyły. Ale odeszła.

- Jezu - mruknął Case. - Jaki horror tu wpuszczasz? Człowiek nie może się spokojnie napić.

- Ha - stwierdził Ratz, waląc ścierką w nierówne drewno. - Zone oddaje działkę. Tobie pozwalam pracować ze względu na wartości rozrywkowe.

- Masz. - Wsunęła mu butelkę do ręki. - Widzę w ciemności, Case. Mam w szkłach mikrokanałowy wzmacniacz obrazu.

- Plecy mnie bolą.

- Tamtędy wymieniali płyn. Krew też. To dlatego, że dorzucili ci jeszcze nową trzustkę. I wszczepili trochę świeżej tkanki w wątrobę. Nie wiem, co wyczyniali z nerwami. Masa zastrzyków. W każdym razie nie musieli niczego otwierać do głównego numeru.

Położyła się.

- Jest 2:43:12, Case. Mam odczyt czasu podłączony do nerwu wzrokowego.

Usiadł i spróbował się napić. Zakrztusił się, zakasłał, letnia woda spryskała pierś i uda.

- Muszę sprawdzić z dekiem - usłyszał własny głos. Po omacku szukał ubrania. - Chcę wiedzieć...

Roześmiała się. Drobne, silne dłonie pochwyciły jego ramiona.

- Przykro mi, wariacie. Jeszcze osiem dni, gdybyś się teraz podłączył, twój system nerwowy byłby w strzępach. Tak powiedzieli lekarze. Poza tym uważają, że wszystko w porządku. Sprawdzą jutro albo pojutrze.

Położyła się znowu.

- Gdzie jesteśmy? - W domu. W Tanim Hotelu.

- A gdzie Armitage?

- W Hiltonie. Sprzedaje tubylcom paciorki albo coś w tym stylu. Niedługo się wynosimy, chłopie. Amsterdam, Paryż, potem znowu Ciąg. - Dotknęła jego ramienia. -Przewróć się. Zrobię ci masaż.

Leżał na brzuchu, czubkami palców wyciągniętych rąk dotykając ścianki skrzyni. Molly zajęła się grzbietem. Klęczała na gąbce, czuł chłodny dotyk skórzanych dżinsów. Palcami muskała jego szyję.

- Dlaczego nie jesteś w Hiltonie?

Odpowiedziała, sięgając między jego uda i delikatnie, dwoma palcami obejmując mosznę. Pieściła go przez minutę, wyprostowana wśród mroku, drugą ręką gładząc szyję. Skóra jej dżinsów trzeszczała cicho przy każdym poruszeniu. Case drgnął czując, jak sztywnieje na miękkiej gąbce.

W głowie mu szumiało, ale kruchość szyi chyba ustąpiła. Uniósł się na łokciu, przewrócił, opadł na plecy, przyciągnął ją i lizał jej piersi. Małe twarde, wilgotne sutki ześlizgiwały się po policzku. Odszukał zamek spodni i pociągnął.

- Zostaw - mruknęła. - Widzę.

Odgłos zsuwanych dżinsów. Poruszała się przy nim, póki nie odrzuciła ich na bok. Przełożyła nogę, a on dotknął jej twarzy. Nieoczekiwana twardość wszczepionych szkieł.

- Nie rób tego - powiedziała. - Zostają odciski palców.

Uklękła nad nim i poprowadziła jego dłoń kciukiem wzdłuż szczeliny pośladków, z palcami rozłożonymi na wargach sromu. Gdy zsuwała się w dół, powróciły obrazy: pulsujące twarze, rozbłyskujące i gasnące strzępy neonów. Wygiął grzbiet, gdy go objęła. Ujeżdżała go, opadając raz za razem, aż dotarli ró Orgazm zapłonął błękitem w bezczasowej przestrzeni, pustce jak w matrycy, gdzie twarze rozpadały się i znikały w korytarzach huraganu, a jej mocne i wilgotne uda ściskały go w biodrach.

 

 

Na Ninsei rzadsza, robocza wersja tłumu przechodniów wykonywała rytualne figury złożonego tańca. Fale dźwięku przelewały się drzwiami salonów pachinko i gier automatycznych. Case zajrzał do Chat. Zone doglądał swoich dziewczyn w ciepłym, pachnącym piwem mroku. Ratz stał za barem.

- Widziałeś Wage'a, Ratz?

- Nie dzisiaj. - Barman spojrzał na Molly i demonstracyjnie uniósł brew.

- Jak go spotkasz, powiedz, że mam forsę.

- Szczęście zaczyna ci sprzyjać, artysto?

- Jeszcze za wcześnie, by o tym mówić.

 

 

- Słuchaj, muszę zobaczyć tego faceta. - Case obserwował swoje odbicie w lustrze okularów. - Mam z nim interesy, które powinienem zamknąć.

- Armitage nie będzie zadowolony, jeżeli spuszczę cię z oczu. - Stała z rękami na biodrach pod wytopionym zegarem Deane'a.

- On nie zechce rozmawiać, póki tu jesteś. Zresztą, pieprzę Deane'a, sam potrafi o siebie zadbać. Ale są ludzie, którzy pójdą pod glebę, jeśli bez słowa wyjadę z Chiby. To moi ludzie. Rozumiesz?

Zacisnęła usta i pokręciła głową.

- Mam ludzi w Singapurze, tokijskie kontakty w Shinjuku i Asakuza. Oni padną, zrozum - kłamał, trzymając ją za rękaw czarnej kurtki. - Pięć. Tylko pięć minut. Według twojego zegarka. Dobrze?

- Nie za to biorę pieniądze.

- To, za co ci płacą, to jedna sprawa. A paru moich bliskich przyjaciół, ginących tylko dlatego, że zbyt dosłownie traktujesz instrukcje, to całkiem inna.

- Gówno. Bliscy przyjaciele mojej dupy. Idziesz, bo chcesz nas sprawdzić u twojego kumpla przemytnika. - Oparła stopę o zakurzony stolik w stylu Kandinsky'ego.

- Case, stary druhu, wygląda na to, że twoja towarzyszka jest uzbrojona. I ma w głowie sporą ilość silikonu. O co ci właściwie chodzi? - Upiorne chrząknięcie Deane'a zawisło między nimi.

- Zaczekaj, Julie. Zresztą i tak wejdę sam.

- Możesz być tego pewien, synu. Nie zgodziłbym się na nic innego.

- Dobra - powiedziała. - Idź. Ale tylko pięć minut. Potem wejdę i wychłodzę twojego kumpla permanentnie. A przy okazji, spróbuj się trochę zastanowić.

- Nad czym?

- Dlaczego właściwie robię ci przysługę. - Odwróciła się i wyszła, mijając stosy pojemników konserwowanego imbiru.

- Obracasz się w dziwniejszym niż zwykle towarzystwie - zauważył Deane.

- Julie, ona sobie poszła. Wpuścisz mnie? Proszę.

Zgrzytnęły rygle.

- Powoli, Case - ostrzegł głośnik.

- Włącz sprzęt, Julie. Wszystko, co masz w biurku - rzucił Case, siadając na kręconym krześle.

- Zawsze jest włączony - odparł uprzejmie Deane, wyjmując rewolwer zza rozłożonej starej maszyny do pisania. Wymierzył w Case'a. Rewolwer był potężny: magnum z odpiłowaną lufą. Wycięto też przednią część osłony spustu, a kolbę owinięto czymś, co przypominało starą taśmę klejącą. Case pomyślał, że w wypielęgnowanych palcach Deane'a broń wygląda dziwacznie.

- To tylko na wszelki wypadek, rozumiesz. Nic do ciebie nie mam. A teraz mów, czego chcesz.

- Potrzebna mi lekcja historii, Julie. I informacja o kimś.

- Coś się ruszyło, synu? - Deane miał na sobie pasiastą koszulę w cukierkowych barwach, z kołnierzykiem białym i sztywnym jak porcelana.

- Ja, Julie. Wyjeżdżam. Już mnie nie ma. Ale wyświadcz mi jeszcze uprzejmość.

- Informacja o kim, synu?

- Gaijin nazwiskiem Armitage. Ma apartament w Hiltonie.

- Siedź spokojnie, Case. - Deane odłożył broń i wystukał coś na klawiaturze małego terminala.-Wiesz chyba tyle samo, co moja siatka. Ten dżentelmen dogadał się chwilowo z Yakuzą, a synowie neonowej chryzantemy mają swoje sposoby ochrony sprzymierzeńców przed takimi jak ja. Wolę się nie przebijać. A teraz historia. Wspominałeś o historii. - Podniósł rewolwer, ale tym razem nie wycelował go w Case'a. - O jaką historię ci chodzi?

- O wojnę. Byłeś na wojnie, Julie?

- Wojnę? Co można o niej powiedzieć? Trwała trzy tygodnie.

- Rycząca Pieść.

- Słynna sprawa. Nie uczą was tego w szkole? Tuż po wojnie był to cholerny polityczny futbol. Afera jak Watergate, do samego piekła i z powrotem. Twoja góra, znaczy szefowie z Ciągu, dołączyli... zaraz, gdzie to było, w McLean? Wszystko w bunkrach... wielki skandal. Zmarnowali sporą porcję młodego, patriotycznego mięsa tylko po to, żeby przetestować jakąś nową technologię. Jak się potem okazało, wiedzieli o rosyjskiej obronie. Wiedzieli o empach, promiennikach impulsów magnetycznych. Ale posłali tych chłopców mimo wszystko, żeby sprawdzić. - Deane wzruszył ramionami. - Iwan strzelał do nich jak do kaczek.

- Ktoś się wyrwał?

- Chryste - westchnął Deane. - To były ciężkie czasy. Ale chyba tak, paru się udało. Jednej grupie. Przechwycili ruski szturmowiec. Wiesz, helikopter. Dolecieli nim do Finlandii. Nie znali kodów wejściowych i po drodze ostro postrzelali do fińskiej obrony. To byli goście z Oddziałów Specjalnych. - Pociągnął nosem. - Szlag by to trafił.

Case przytaknął. Zapach imbiru przyprawiał o mdłości.

- Przeżyłem wojnę w Lizbonie. - Deane odłożył rewolwer. - Piękne miejsce.

- Byłeś w wojsku, Julie?

- Raczej nie. Chociaż widziałem kilka akcji. - Uśmiechnął się swym dziecinnym uśmiechem. - To wspaniałe, co wojna robi z rynkami zbytu.

- Dzięki, Julie. Jestem ci winien przysługę.

- Drobiazg, Case. Do zobaczenia.

 

 

Później powtarzał sobie, że ten wieczór u Sammiego od początku wydawał się nie taki, jak trzeba, że wyczuwał to już wtedy, gdy szedł za Molly tamtym korytarzem, rozdeptując warstwę starych biletów i styropianowych kubków. Wyczuwał śmierć Lindy.

Po spotkaniu z Deane'em poszli do Namban, gdzie plikiem nowych jenów Armitage'a spłacił dług u Wage'a. Wage był zadowolony, jego chłopcy przeciwnie, a Molly uśmiechała się z ekstatyczną, dziką intensywnością, wyraźnie marząc, by któryś z nich zrobił pierwszy ruch. Potem zabrał ją do Chat na drinka.

- Marnujesz czas, kowboju - powiedziała, kiedy z kieszeni kurtki wyjął ośmiokątną tabletkę.

- Niby czemu? Chcesz jedną? - Podał jej także.

- Twoja nowa trzustka, Case. I bezpieczniki w wątrobie. Armitage zaprojektował je, żeby omijały to śmiecie. - Stuknęła w ośmiokąt purpurowym paznokciem. -Jesteś biochemicznie niezdolny do odlotu na amfetaminie i kokainie.

- Szlag... - mruknął. Spojrzał na tabletkę, potem na nią.

- Zjedz. Zjedz nawet tuzin. Nic się nie stanie.

Zjadł. Nic się nie stało.

Trzy piwa później Molly zapytała Ratza o walki.

- U Sammiego - odparł barman.

- Beze mnie - stwierdził Case. - Słyszałem, że ludzie się tam zabijają.

Po godzinie kupowała bilety od chudego Tajlandczyka w bialej koszulce i luźnych spodenkach.

Lokal Sammiego był powietrzną kopułą ze sztywnej tkaniny wzmocnion...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin