Miłość jest zabójcza.pdf

(124 KB) Pobierz
448231124 UNPDF
448231124.001.png
Nazywam się Rebecca Black. Jestem bardzo blada (o ironio!)
choć policzki mam różowe, mam niesamowite złoto-miedziane oczy
i lśniące, gęste oraz miękkie brązowe loki . Jestem bogata. Teraz
mieszkam na Manhattanie. Jeden metr kwadratowy mojego
mieszkania kosztuje pięćdziesiąt tysięcy złotych, a cała
powierzchnia wynosi 255 metrów kwadratowych czyli 3 500 000
dolarów . Powtarzam- mojego mieszkania, ponieważ mieszkanie
mamy i taty w Nowym Yorku jest na 350 West Broadway za 40 000
000 dolarów, a moje na SoHo. Jesteśmy bogaci.
Chodziłam do szkoły medycznej- Harvardu , bo chcę być lekarzem.
Zdałam Harvard, ale żeby w ogóle się tam dostać musiałam
zaliczyć rok biologii, 2 lata chemii, rok fizyki i matmy, rok Expository
Writing w ramach pre-medu. Poza tym zdać wysoko MCAT i mieć
około 60tys dolarów na rok (samo czesne to 40tys dolarów rocznie).
Zaliczyłam i miałam to wszystko, ale pomyślałam, że jeszcze nie
czas na medycynę i założyłam firmę.
Do mojego biura przyszedł Tom Labby. Pewnie któryś z sekretarzy. Nie pamiętam ich
wszystkich, ale kto pamięta!
- Panno Black, przyszedł do pani Eric Wolf. Mówi że to
bardzo ważne. Zaprosić go?- powiedział bardzo szybko jakby
się mnie bał. No cóż miał czego. Jeżeli słyszał kiedyś o moim
ojcu. Ech, musiał być nowy. Każdy pracownik, który pracuje tu
chociaż miesiąc wie, że mnie nie można się bać. Moja firma
detektywistyczna „Cat’s Eyes” jest dość popularna dzięki mojej
mamie, która często zaprasza mnie na bankiety i opowiada o
moim hobby.
- Tak, Tom.- kiwną głową już chciał wyjść, ale ja mam
czasami takie dni, że lubię się znęcać nad pracownikami a
dzisiaj jest taki dzień.
- Ach i jeszcze jedno... bym zapomniała- przynieś mi
kawę parzoną wymieszaną z rozpuszczalną i jak nie będzie mi
smakować sam ją wypijesz i przyniesiesz mi capuccino z
trzema łyżkami cukru bez mleka. Ok.?- uśmiechnęłam się do
niego tak jak uśmiecham się do każdego gdy z nim flirtuję.
- Takk- powiedział zagubiony. Gdy wyszedł śmiałam się
do rozpuku, ale przestałam, ponieważ niedługo miał przyjść
klient Wolf. Uśmiechnęłam się do siebie.
- Witam, nazywam się Eric Wolf, wydział zabójstw, do
usług- powiedział. Miał brązowe włosy, które z pewnością były
miękkie i ledwo się powstrzymywałam by ich nie dotknąć.
Niebieskie oczy były przeszywające i zarazem anielskie. Jego
ciemna karnacja była jak mokka latte, którą piłam rano i przy
obiedzie. On był boski. Miał zegarek od Paco Rabanne, jego
kurtka była od Dolce & Gabbana, biała koszula, jeansy, białe
trampki i perfumy playboy. Wstałam, by się z nim przywitać.
Miałam na sobie sukienkę w czerwoną kratkę i botki damskie
ze skóry welurowej. Moje perfumy były od Chanel.Cóż, widać,
że jestem bogatsza,a el nie obchodzi mnie to. Lubię mieć
kasę.
- Dzień dobry panu, w czym mogę służyć?- podałam rękę
na powitanie. Detektyw Wolf ujął ją nie za mocno i nie za
delikatnie. Szanuję ludzi, którzy nie chwalą się swoją siłą (a on
miał jej dość sporo patrząc na jego muskuły) i nie uważają, że
jestem z porcelany. Usiadł naprzeciwko mnie.
- Czy prowadziła pani sprawę Larry’go Toma?- zapytał.
- Tak. Z tego co pamiętam dostał karę śmierci. To była
moja najlepsza sprawa. Dzięki niej dostałam się na szczyt.-
odparłam.
- Taak... więc – chciał dokończyć, ale wtedy przyszedł
Tom z moją kawą.
- Dość długo ci to zajęło- uśmiechnęłam się tak samo jak
wcześniej gdy wychodził.
- Przeepraszam. To jest kawa parzona.- prawie się zsikał.
- Dziękuje Tom. Jesteś wspaniały choć ta kawa taka nie
jest. Przynieś mi capuccino. Proszę.-
- Och taak, już- gdy wyszedł detektyw spojrzał na mnie
jakbym była diabłem w skórze kobiety.
- Czy między wami jest coś...?- powiedział zakłopotany.
Uśmiechnęłam się.
- Nie. Traktuję swoich pracowników jak równych sobie.-
- Aha... musi pani iść ze mną na posterunek i
wypowiedzieć się w sprawie zamordowania Lucy Sloan.-
- Co?! Lu nie żyje?!- Lu znałam chociaż była sekretarką.
Była moją przyjaciółką. Mogłam się jej zwierzyć, a ona by mnie
nie wydała. Nie mogłam uwierzyć, że nie żyje.
- Tak. Została postrzelona siedmioma kulami. Na każdej z
nich była jedna z liter pani imienia.-
- Nie mogę teraz iść. Mam dużo pracy. Przyjdę
wieczorem o 21 detektywie Wolf. Nie będę wyjeżdżać chociaż
pan nie może mi tego zabronić.- uśmiechnęłam się do niego.
- Powinienem nalegać.-
- Mój ojciec może cię wywalić. Ma tyle pieniędzy i takie
wpływy. Mam się z nim spotkać dzisiaj za chwilę. Jeżeli pan
stąd nie wyjdzie...-
- Nie boję się twojego ojca-
- Ja bym się bała- zrobił dziwną minę. Wtedy wszedł mój
ojciec, a za nim Tom z capuccino.
- Witaj tatku- wstałam i go przytuliłam.
- Dzięki za capuccino, Tom.- uśmiechnęłam się. Od razu
wyszedł.
- Masz zły dzień?- tata się uśmiechnął. Nie był zwykłym
bogaczem- aroganckim, egoistycznym i chciwym. Był wesoły,
zabawny i inteligentny.
- Taa.- roześmiałam się. Detektyw patrzył na nas.
- Więc chyba zobaczymy się wieczorem?-
- Tak. Na pewno- też się uśmiechnęłam.
- Czy to twój nowy chłopak?- zapytał zasłaniając usta.
Śmiał się.
- Nie. To detektyw Eric Wolf.-
- Wilk? No co ty! Z wilkiem się umawiasz?-
- Nie jest moim chłopakiem. Przyszedł w sprawie Lucy.-
- Oh Lucy. Miła była. Szkoda jej.-
- Wiedział pan, że nie żyje?- wtrącił się detektyw.
Myślałam, że już wyszedł.
- Tak. Przyszedłem tutaj, by pocieszyć córkę. Mam
pieniądze i wpływy. To mój slogan.- uśmiechnął się.
- Mówiłam-
- Czy też mam przyjść na przesłuchanie?-
- Tak. O 21-
- Córka już cię ustawiła. To mała manipulantka.-
- Tato mam 5 stóp i 7 cali. Może twoim zdaniem to mało,
ale mi wystarczy- powiedziałam z udawaną naburmuszoną
miną.
- Jesteś beznadziejną aktorką-
- Jestem wspaniałą aktorką. Po prostu ty mnie znasz.
- Do widzenia, panno Black- schylił głowę- panie Black.
- Poszedł sobie.- siadłam na moim wygodnym,
skórzanym fotelu.
- Będziesz miała co opowiadać mamie-
- Ciacho, co nie?-
- I mówisz to ojcu? A co będzie jak zamknę cię w
pokoju?-
- Nie zamkniesz. Jesteś wspaniałym tatą.-
- Mała manipulantka-
- Wcale nie!- uśmiechnęłam się. Bawiliśmy się dobre 20
minut.
- Ok., muszę iść. Praca wzywa- zasalutował.
- Rozumiem- odsalutowałam.
Gdy wyszedł uznałam, że jestem głodna więc pojechałam windą na
dół. Wieżowiec w którym mieści się moje biuro ma piętnaście pięter.
Cztery z nich od góry to akta spraw, które są skończone, piąte to
sprawy, które robimy lub które nie zostały skończone, szóste to
moje biuro. Pomalowano je na oliwkowy z brązowymi wzorami,
biurko i panele to ciemny dąb. Na oknach wiszą bambusowe rolety.
Drzewa ustawione po katach to właśnie bambusy. Mój fotel jest
beżowy. Fotel naprzeciwko ma taki sam kolor. Następne trzy to inne
biura, które zostały pomalowane na słomkowy odcień żółci, a ich
fotele były brązowe. Na szóstym od dołu mieszczą się restauracje i
pielęgniarka. Od pierwszego do piątego jest podziemny parking. Na
zewnątrz znajduje się fontanna. Gdy zeszłam na pierwsze piętro
wzięłam corsanita i wyszłam wsłuchać się w kojący szum miasta.
Jakiś facet podszedł do mnie.
- Witam szefowo, jak mija dzień? Widziałem jak przyszedł
tutaj policjant. O co chodzi?- powiedział. Teraz już wiem kim
był. To Hugh Mercier. Wspaniały detektyw- jest wścibski i
zawsze dokańcza sprawę którą zaczyna. Dlatego go
zatrudniłam i tylko dlatego, ponieważ zawsze szuka sensacji.
- Pytał o starą sprawę- odpowiedziałam.
- Jaką?- nie chciał odpuścić.
- Moją-
- Aha- chyba domyślił się, że nic nie powiem.
- Jesteś inteligentny. Teraz odejdź.-
Odszedł. W końcu mogłam się odprężyć i wsłuchać w życie
Manhattanu. Wielkie wieżowce błyszczały w słońcu oślepiając
Zgłoś jeśli naruszono regulamin