Deveraux Jude - Zaproszenie (Saga rodu Montgomerych 15).doc

(1426 KB) Pobierz

 

 

 

Deveraux Jude

 

 

ZAPROSZENIE


Księga I

 

Zaproszenie

1

 

1934

Jackie prowadziła samolot, więc była szczęśliwa.

Unosząc się wysoko, ścigając z wiatrem, puszczając oko do zachodzącego słońca, przeciągnęła się i samolot też się przeciągnął. Poruszyła się z boku na bok i samolot pomachał skrzydłami. Kadłub był przedłużeniem jej ciała, więc władała powietrznym statkiem tak łatwo jak ręką czy nogą. Uśmiechnęła się i położyła maszynę na skrzydło, żeby ogarnąć wzrokiem cudowny płaskowyż Kolorado.

Nie chciała wierzyć własnym oczom. W samym środku bezludzia wiele mil od najbliższej drogi, stało auto. Może zostało porzucone? - pomyślała. Zawróciła pod ostrym kątem, żeby jeszcze raz obejrzeć dziwne zjawisko. Wczoraj pojazdu nie było, więc może ktoś potrzebował pomocy.

Spikowała najniżej, jak się dało, byle tylko wystrzelające na dwadzieścia stóp drzewa pinon nie szorowały po poszyciu kadłuba. Za drugim przelotem zobaczyła człowieka. Odskoczył od samo­chodu i pomachał jej ręką. Uśmiechnęła się i zawróciła do bazy. Więc nic się nie stało. Zaraz po wylądowaniu na pasie startowym w Eternity zadzwoni do szeryfa, żeby wysłał pomoc podróżnikowi, który wpadł w tarapaty.

Zachichotała w duchu. W Kolorado podróżnikom często groziły tarapaty. Gapili się na płaski krajobraz przy drodze i zachciewało się im bliższego kontaktu z naturą. Nie brali jednak pod uwagę kolców długości małego palca i kamieni, których ostrych brzegów nie starły rzęsiste zeszłoroczne deszcze.

Może dlatego, że się śmiała i nie uważała, nie spostrzegła ptaszyska wielkości owieczki, które wpadło prosto w śmigło. Wątpliwe, by zdołała je ominąć, ale przynajmniej by spróbowała. Tymczasem wypadki potoczyły się bardzo szybko. Jeszcze przed chwilą leciała spokojnie do domu, a teraz miała gogle zupełnie oblepione okrwawionymi piórami. W dodatku samolot tracił wysokość.

Jackie była dobrym pilotem, jednym z najlepszych w Ameryce. Nie brakowało jej doświadczenia. Licencję zdobyła w wieku lat osiemnastu i teraz, mając trzydzieści osiem była starym wygą. Ale cała wiedza i umiejętności na nic się zdały przy tym ptaszysku. Kiedy silnik zaczął przerywać, wiedziała, że czeka ją lądowanie ze zgaszonym motorem, bez ciągu. Błyskawicznie zdjęła okulary i rozejrzała się za prowizorycznym pasem startowym Szukała szerokiej, długiej polany, bez drzew i kamieni, które mogłyby zagrozić skrzydłom

Taką możliwość stwarzała jedynie stara droga prowadząca do wymarłego miasteczka Eternity. Nie miała pojęcia, co zdążyło wyrosnąć na szlaku podczas wielu lat nieużywania ani czy nie jest zatarasowany, ale nie miała wyboru. W mgnieniu oka ustawiła dziób prosto na pas i rozpoczęła lądowanie. Drogę kołowania blokował wielki głaz narzutowy, który zapewne stoczył się tu podczas wiosennej odwilży, i Jackie modliła się, by zatrzymać samolot, nim wyrżnie w monstrualny kamień.

Fortuna nie była dla niej łaskawa i Jackie wryła się w przeszkodę. W chwili katastrofy usłyszała okropny trzask niszczonego śmigła. Potem nic już do niej nie docierało. Poleciała głową w przód i uderzyła o wolant, tracąc przytomność.

Kiedy się ocknęła, para silnych męskich ramion wynosiła ją z samolotu.

-                     Czy jesteś moim rycerzem wybawcą? - zapytała sennie. Czuła strumyczek czegoś ciepłego na twarzy. Kiedy próbowała wytrzeć to dłonią wydało się jej, że widzi krew, ale jej oczy nie pracowały jak należy i było już dość ciemno. - Jestem ciężko ranna? - zapytała. Wiedziała, że nie usłyszy prawdy. Była świadkiem kilku katastrof lotniczych. Pogruchotani piloci wydawali ostatnie tchnienie, a wianuszek widzów zaklinał się, że jutro będą mogli stanąć na nogach.

-                     Nie sądzę - rzekł mężczyzna. - Wydaje mi się, że tylko nabiłaś sobie guza. To nieznaczne pęknięcie czaszki.

-                     Och, w takim razie nie ma obaw. Mam najtwardszą głowę świata.

Wyglądało na to, że jej ciężar wcale nie sprawia mu kłopotu. Walcząc z mdłościami, uniosła głowę, jak mogła najwyżej. W gasnącym świetle dnia mężczyzna prezentował się wspaniale, ale Jackie natychmiast sobie przypomniała, że właśnie dorobiła się pęknięcia czaszki, była przekonana, że nieznajomy ma trzy głowy i sześcioro oczu. Rozbić się na kompletnym pustkowiu i trafić na przystojnego wybawcę? O, nie! Takie przychylne zbiegi okoliczno­ści nie trafiają się,

-                     Jak się nazywasz? - zapytała z trudem. Nagle poczuła wielką senność,

-                     William Montgomery - odrzekł.

-                     Montgomery z Chandler?

Gdy potwierdził, Jackie przytuliła się mocniej do szerokiej, silnej piersi i westchnęła błogo. Przynajmniej nie musi się niczego obawiać. Jeśli to Montgomery z Chandler, to jest szlachetny, prawy i nie wykorzysta tej sytuacji; Montgomery'owie byli uczciwi i godni zaufania zawsze i wszędzie.

Wielka szkoda, pomyślała.

Oddalili się nieco od samolotu i dotarli do auta, które ledwo rysowało się w półmroku. Mężczyzna łagodnie posadził Jackie na ziemi. Wziął ją pod brodę i popatrzył jej w oczy.

-Nie ruszaj się stąd. Zaczekaj na mnie. Wyjmę koce z samochodu, a potem rozpalę ognisko Czy ktoś zacznie cię szukać, jeśli nie pokażesz się na lotnisku?

-                     Nie szepnęła. Ten głos ten władczy ton był jej miły; pozwalał sądzić że mężczyzna zajmie się wszystkim również nią.

-                     Planowałem spędzenie tu nocy więc mnie też nikt nie będzie szukał – powiedział. Kiedy odejdę, nie zasypiaj dobrze? Jeśli miałaś wstrząs mózgu to po zaśnięciu możesz już nigdy więcej się nie obudzić Rozumiesz?

Sennie pokiwała głową i popatrzyła za odchodzącym. Ale przystojniak pomyślała kładąc się na boku i natychmiast za­padając w sen.

Kilka sekund później potrząsał nią

-                     Jackie! Jacqucline! - powtarzał w kółko, aż wbrew sobie rozwarła powieki i popatrzyła na niego

-                     Skąd wiesz, jak się nazywam? - spytała - Spotkaliśmy się już? Znam tylu Montgomerych że mi się mylą. Ty jesteś Bill?

-                     William. Tak, spotkaliśmy się już ale na pewno mnie nie pamiętasz. To nie było ważne spotkanie

-                     Ważne spotkanie - powiedziała zamykając oczy. William uniósł ją do pozycji siedzące, otulił kocem i roztarł jej ręce.

-                     Nie zasypiaj. - Jackie powiedział i usłyszała w jego głosie rozkazujący ton, - Nie zasypiaj i mów do mnie Opowiadaj mi o Charleyu.

Na wzmiankę o nieżyjącym mężu przestała się uśmiechać.

-              Chariey zmarł dwa lata temu

William rozglądał się za drewnem na ognisko równocześnie obserwując Jackie. Szybko zapadał zmrok Kaktusy i krzewy były ledwo widoczne. Wielokrotnie spotkał się z jej mężem i bardzo przypadł mu do gustu: wielki, tęgi, siwy mężczyzna który śmiał się dużo, mówił dużo, pił dużo i potrafił latać na wszystkim co tylko miało śmigło.

Patrząc na senną Jackie wiedział że musi ją ogrzać nakarmić i powstrzymać od zaśnięcia. Była w szoku i po kontuzji, więc bał się, że jeśli przymknie oczy może ich już nigdy nie otworzyć.

-                     Jackie! - powiedział ostro. - Opowiedz mi o swoim największym kłamstwie.

-                     Nie kłamię - rzekła sennie. - Nie umiem kłamać. Zawsze wpadam

-                     Ależ na pewno kłamiesz. Każdy kłamie. Mówisz jakiejś kobiecie, że ma wspaniały kapelusz, choć jest koszmarny. Nie pytałem, czy w ogóle kiedykolwiek kłamałaś. Chcę usłyszeć o twoim największym kłamstwie. - Rozglądał się za drewnem i równocześnie wykrzykiwał pytania. Nie mógł pozwolić, by zasnęła.

-                     Często nie przyznawałam się mamie, gdzie byłam.

-                     Stać cię na coś lepszego.

Odezwała się głosem tak cichym, że ledwo słyszalnym.

-Powiedziałam Charleyowi, że go kocham.

-A nie kochałaś go? - William prowokował ją do dalszego mówienia Cisnął naręcze drew koło jej stóp.

-Nie od razu. Był starszy ode mnie o dwadzieścia jeden lat i na początku traktowałam go jak ojca. Często zwiewałam ze szkoły i spędzałam popołudnia z nim i z samolotami. Pokochałam samoloty od pierwszego wejrzenia.

-                     Więc wyszłaś za Charleya, żeby być bliżej nich.

-                     Tak - rzekła głosem pełnym poczucia winy. Wyprostowała się i przyłożyła dłoń do zakrwawionej głowy, ale William odsunął jej rękę, odwrócił głowę Jackie ku sobie i chusteczką starł krew z jej twarzy.

-                     Mów dalej - powiedział upewniwszy się, że rozcięcie jest drobne. - Kiedy uświadomiłaś sobie, że go kochasz?

-                     W ogóle się nad tym nie zastanawiałam. Dopiero w pięć lat po ślubie Chariey leciał w zadymce, zgubił się i kiedy pomyślałam, że może nigdy go nie zobaczę, zrozumiałam, jak bardzo go kocham.

Przez chwilę obserwowała Williama. Pochylony nad stosem drewna, usiłował rozpalić ogień.

-                     A co z tobą?

-                     Ja nigdy nie powiedziałem Charleyowi, że go kocham.

Jackie uśmiechnęła się.

-                     Ależ nie... Jakie jest twoje największe kłamstwo?

-                     Powiedziałem ojcu, że to nie ja wgniotłem błotnik naszego auta.

-                     Ho, ho - zakpiła Jackie, czując napływ lekkiego ożywie­nia. - To wcale nie takie straszne kłamstwo. Nie stać cię na nic lepszego?

-                     Powiedziałem matce, że to nie ja zjadłem placek truskawkowy. Powiedziałem bratu, że to siostra złamała mu procę. Powiedziałem...

-                     Dobra, dobra! - Zaśmiała się. - Już wiem. Jesteś wytrawnym kłamcą. W porządku, mam do ciebie pytanie: co najgorszego kobieta może powiedzieć mężczyźnie?

William nie zawahał się.

-„Który z tych kompletów sztućców najbardziej chciałbyś mieć?"

Na twarzy Jackie pojawił się szeroki uśmiech. Ten mężczyzna zaczynał jej się podobać, a ciężka ospałość powoli ustępowała.

- Co najgorszego mężczyzna może powiedzieć kobiecie? - zapytał.

Jackie popisała się równie szybką odpowiedzią.

-Kiedy są razem na zakupach i on pyta: „A właściwie to czego szukasz?"

Ze śmiechem podszedł do samochodu, otworzył drzwi i zaczął wyładowywać ekwipunek obozowy.

-                     Co najmilszego mężczyzna może powiedzieć kobiecie?

-                     Kocham cię. To znaczy, jeśli mówi szczerze. Jeśli kłamie, powinien dostać tęgie lanie. A ty? Co według ciebie jest najmilsze?

-                     Tak - rzekł.

-                     Co „tak"?

-                     „Tak" to najwspanialsze słowo, jakie kobieta może powiedzieć mężczyźnie.

Jackie wybuchnęła śmiechem.

-Na jakiekolwiek pytanie? Bez względu na to, o co zapytałbyś kobietę, najbardziej chciałbyś usłyszeć właśnie to?

-                     Przynajmniej od czasu do czasu naprawdę miło byłoby usłyszeć z kobiecych ust: „tak".

-                     Och, no przestań, taki mężczyzna jak ty w żadnej sytuacji nie usłyszał od kobiety: „tak"?

Obładowany kocami, manierkami i koszem zjedzeniem, uśmiechnął się do niej szeroko.

-                     Raz czy dwa, ale na tym koniec.

-                     Dobra, teraz moja kolej. Co zrobiłeś najlepszego w tajemnicy przed wszystkimi?

-                     To byłoby chyba dodanie nowego skrzydła do szpitala w Denver. Posłałem pieniądze anonimowo.

-                     O rany - jęknęła. Przypomniała sobie, jak bogaci są Montgomery'owie.

-                     A ty?

Jackie zaczęła się śmiać.

-                     Charley i ja byliśmy małżeństwem od jakichś czterech lat, a przy nim nie było mowy, by zatrzymać się w jednym miejscu na tak długo, żeby poznać nazwiska sąsiadów, co dopiero zapuścić korzenie Ale tamtego roku wynajęliśmy domek z bardzo przytulną kuchnią więc na Święto Dziękczynienia postanowiłam zrobić Charleyowi wspaniały obiad. Przez dwa tygodnie nie mówiłam o niczym innym jak tylko o tym obiedzie. Sporządziłam listę, zrobiłam zakupy w święto wstałam o czwartej rano i zaczęłam piec indyka Charley wyszedł z domu koło południa, ale obiecał zjawić się do piątej, kiedy wszytko będzie gotowe do podania. Miał ściągnąć do domu kilku pilotów z lotniska. Zapowiadało się przyjęcie Zrobiła się piąta, a Charleya ani śladu. Zrobiła się szósta i po szóstej potem siódma. O północy zasnęłam, ale byłam tak wściekła że spałam zwinięta w kłębek na środku łóżka. Następnego ranka najpierw zobaczyłam Charleya chrapiącego na kanapie, a potem ruinę mojego wielkiego obiadu. Wiesz, co zrobiłam?

-                     Dziwię się, że Charley przeżył to wydarzenie.

-                     Nie powinien, ale uznałam, że najgorszą karą będzie pozbawienie go obiadu. Więc zawinęłam wszystko w jutowe worki, pojechałam na lotnisko, wzięłam samolot Charleya i poleciałam w góry. Mieszkaliśmy wtedy w zachodniej Wirginii, więc to były Smokies. Wypatrzyłam rozpadającą się chałupę na stoku wzgórza - z komina ledwo dymiło. Zrzuciłam worki prosto na werandę. -Podciągnęła kolana i westchnęła. - Do tej chwili nikomu o tym nie opowiedziałam. Podobno ta rodzina mówiła później, że anioł z nieba zrzucił im jedzenie.

W trakcie tego opowiadania William zdążył rozpalić ogień. Uśmiechnął się do niej.

-Podoba mi się ta opowieść. Co powiedział Charley, kiedy nie dostał indyka?

Wzruszyła ramionami.

-Charley był szczęśliwy jedząc indyka, i równie szczęśliwy, kiedy dostawał talerz fasoli. W sprawach kulinarnych liczyła się dla niego ilość, nie jakość. - Zmieniła temat. - Co najgorszego przydarzyło ci się w życiu?

Odpowiedział bez namysłu.

-                     Urodziłem się bogaty. Jackie gwizdnęła cicho.

-                     Można by pomyśleć, że to najlepsza rzecz, jaka ci się zdarzyła.

-                     To prawda. To najlepsze i najgorsze.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin