Kim_Harrison_-_Zapadlisko_04_roz_1-6.pdf

(733 KB) Pobierz
Microsoft Word - Kim_Harrison_-_Zapadlisko_04_roz_1-5
Garść pełna uroków
Zapadlisko 04
Tłumaczyła Rissaya
www/chomikuj.pl/rissaya
437133332.001.png
Jeden
Odgłos zamykania drzwi samochodu Davida odbił się echem od kamiennej fasady
ośmio piętrowego budynku obok którego zaparkowaliśmy. Nachylając się obok szarego
sportowego samochodu zasłoniłam oczy i mrużąc je spojrzałam na wiekowe i piękne
architektonicznie kolumny i żłobione parapety. Najwyższe piętro było złote w słońcu, ale
tutaj na poziomie ulicy nadal byliśmy w chłodnym cieniu. Cincinnati miało kilka takich
budynków granicznych, w większości opuszczonych, jakim ten wydawał się być.
- Jesteś pewna, że to jest to miejsce? – zapytałam, przeciągając płasko rękami po
dachu jego samochodu. W pobliżu była rzeka, mogłam wyczuć zapach oleju i benzyny
dochodzący od statków. Z górnych pięter najpewniej było widać rzekę. Chociaż ulica była
czysta, cały teren znajdował się poniżej poziomu wody. Przy odrobinie troski i wielu
pieniędzy, mógł to być najnowszy mieszkaniowy przebój w mieście.
David postawił swoją zniszczoną skórzaną aktówkę i sięgnął do wewnętrznej
kieszeni marynarki od garnituru. Wyciągnął plik papierów, potem potrząsnął nim, spojrzał
na odległy róg i tabliczkę z nazwą ulicy.
- Tak – powiedział, jego łagodny głos był zdenerwowany, ale nie zmartwiony.
Pociągnęłam moją krótką czerwoną skórzaną kurtkę w dół, poprawiłam swoją torbę
podciągając ją wyżej na ramię i przeszłam na jego stronę samochodu, postukując obcasami.
Chciałabym powiedzieć, że nosiłam moje świetnie stukające buty, ponieważ dobrze się nich
biegało, ale naprawdę je lubiłam. Wyglądały dobrze z niebieskimi dżinsami i czarną
koszulką jakie miałam na sobie, a z pasującą czapką wyglądałam i czułam się
impertynencko.
David skrzywił się, może z powodu mojego ubioru, a może zasłużyłam na ironiczną
akceptację kiedy zobaczył, że śmieję się cicho z niego. Był w swoim poważnym służbowym
ubraniu, a swoje sięgające ramion, falujące czarne włosy ujarzmił trzymającą je z tyłu
klamrą. Widziałam go parę razy w stroju do biegania, pokazującym jego doskonale
wypielęgnowane, tuż po trzydziestce, ciało. Mniam. Widziałam go także w czym
przypominającym ściereczkę do kurzu i kowbojskim kapeluszu w stylu Van Helsinga. Ale
w jakiś sposób jego niewielka postura nie straciła nic na powierzchowności, kiedy był
ubrany jak agent ubezpieczeniowy, którym był. David miał kompleks co do bycia
wilkołakiem.
Zawahałam się kiedy podeszłam do niego i razem patrzyliśmy na budynek. Trzy
ulice dalej mogłam słyszeć ruch uliczny, ale tutaj nic nie poruszało się.
- Jest naprawdę cicho – powiedziałam, obejmując się rękami, w chłodny majowy
wieczór.
Brązowe oczy zwęziły się, David przesunął ręką po świeżo ogolonym policzku.
- To właściwy adres, Rachel – powiedział, spoglądając na górne piętra. – Ale jeżeli
chcesz, mogę zadzwonić i sprawić.
- Nie, jest w porządku – uśmiechnęłam się z zamkniętymi wargami, podnosząc rękę
na której miałam torbę i czując dodatkowy ciężar mojego pistoletu. To była przejażdżka
Davida, nie moja i byłam tak życzliwa jak tylko mogłam, dostosowując się do roszczenia
czarownic ziemi, których mur popękał. Nie potrzebowałam uroków sennego czasu, którymi
załadowałam mój zmodyfikowany pistolet do paint bolla, ale tylko chwyciłam swoją torbę,
kiedy David poprosił mnie, bym pojechała z nim. Nadal była zapakowana, po ostatnim
zadaniu – huragan w pokoju nielegalnego spamera. Zatamowanie go było
satysfakcjonujące.
David poruszył się, szarmancko wskazując mi, żebym poszła pierwsza. Był starszy
niż ja o około dziesięć lat, ale było ciężko to stwierdzić, chyba, że spojrzało mu się w oczu,
- Prawdopodobnie mieszka w jednym z tych nowych mieszkań, które powstały ponad
starymi magazynami – powiedział kierując się do zdobionej werandy.
Parsknęłam i David spojrzał na mnie.
- Co? – zapytał podnosząc ciemne brwi.
Weszłam do budynku przed nim, pchając drzwi, wiec mógł podążyć tuż za mną.
- Myślałam, że jeżeli mieszkasz w takim czymś, to nadal będzie magazyn, a nie dom.
Westchnął, a ja skrzywiłam się. Jenks, mój stary partner zaśmiewałby się. Poczucie
winy uderzyło we mnie i mój spokój osłabł. Jenks obecnie NBU (Nieobecny Bez
Usprawiedliwienia), ukrywał się gdzieś w mieszkaniu wilkołaka, po tym jak skrewiłam nie
ufając mu, ale wraz z wiosną mogłam spróbować do przebłagać i przekonać do powrotu.
Przód holu był przestronny, wyłożony szarym marmurem. Moje obcasy dudniły
głośno, odbijając się od wysokiego pułapu. Zwolniłam i zaczęłam iść tak, żeby zmniejszyć
hałas. Dwie czarne windy znajdowały się po przeciwnej stronie holu i podeszliśmy do nich.
David nacisnął guzik.
Spojrzałam na niego, kącik moich ust zadrżał. Chociaż starał się to ukryć, widziałam,
że ta sytuacja go ekscytuje. Bycie agentem ubezpieczeniowym nie było taką pracą przy
biurku, jak niektórzy myśleli. Większość z jego klientów to byli Inderladrzy, wiedźmy,
wilkołaki, okazjonalnie wampiry, i przy takich klientach określenie dlaczego samochód
klienta był skasowany, było cięższe niż się wydawało. Czy to nastoletni syn wjechał w
ścianę garażu, czy może wiedźma z dołu ulicy w końcu wkurzyła się, kiedy hałasował
klaksonem za każdym razem kiedy przejeżdżał. Jedno podlegało ubezpieczeniu, a drugie już
nie. Czasami dojście do prawdy wymagało, hmmm, techniki twórczego wywiadu.
David zauważył, że uśmiecham się do niego i koniuszki jego uszu stały się czerwone
mimo jego ciemnej cery.
- Doceniam, że przyszłaś ze mną – powiedział. Zmierzająca w naszą stronę winda
zadzwoniła i drzwi otwarły się. – Jestem dłużny ci kolację, okay?
- Nie ma sprawy – dołączyłam do niego w mrocznej, wypełnionej lustrami windzie.
Patrzyłam na swoje odbicie w bursztynowym świetle, kiedy drzwi zamknęły się. Musiałam
przenieść rozmowę z ewentualnym klientem, ale David pomógł mi w przeszłości i to był
ważniejsze.
Odezwał się w nim wilkołak.
- Ostatnim razem, kiedy przystałem na żądania wiedźmy ziemi, odkryłem później, że
oszukała przedsiębiorstwo. Moja ignorancja kosztowała ich setki tysięcy. Doceniam, że
dasz mi opinię, czy przyczyną uszkodzeń było niewłaściwe obchodzenie się z magią.
Schowałam za ucho luźny, kręcony lok czerwonych włosów, który uciekł z mojego
warkocza francuskiego. Winda była stara i powolna.
- Jak mówiłam, nie ma sprawy.
David patrzył na zmieniające się numerki.
- Myślę, że mój szef stara się mnie zwolnić – powiedział cicho. – To jest trzecie
roszczenie w tygodniu, które trafiło na moje biurko – ścisnął swoją aktówkę. – Czeka na
mój błąd.
Oparłam się o tylne lustro i uśmiechnęłam się słabo do niego.
- Przykro mi. Wiem jakie to uczucie.
Rzuciłam swoją starą pracę w Interlandzkim Biurze Bezpieczeństwa prawie rok
temu, by zostać niezależną. Chociaż było ciężko, czasami nadal tak było, to była najlepsza
decyzja jaką podjęłam.
- Mimo to – upierał się, nieprzyjemny zapach piżma narastał, kiedy odwrócił się do
mnie na niewielkiej przestrzeni. – To nie jest twoja praca. Jestem ci dłużny.
- David, odpuść – powiedziałam zirytowana. – jestem szczęśliwa, że przyszłam tu i
upewnię się, że jakaś wiedźma cię nie oszuka. To nic wielkiego. Robię takie rzeczy każdego
dnia. W ciemności. Zazwyczaj sama. I jeżeli mam szczęście, wymaga to biegania,
krzyczenia i mojej nogi na czyimś gardle.
Wilkołak uśmiechnął się pokazując zęby.
- Lubisz swoją racę, prawda?
Uśmiechnęłam się do niego
- Możesz się o to założyć.
Podłogą szarpnęło i drzwi otworzyły się. David poczekał na mnie, przepuszczając
mnie pierwszą. Zajrzałam do ogromnego, rozmiaru całego budynku, pomieszczenia na
górnym piętrze. Słońce wpadało przez sięgające od sufitu do podłogi okna, rozpraszając się
na ścianach budynku. Widoczna przez okno Rzeka Ohio szaro błyszczała. Kiedy skończą
będzie to wspaniałe mieszkanie. Zaswędziało mnie w nosie od zapachu tynku i zaprawy,
kichnęłam.
David rozglądał się na wszystkie strony.
- Halo? Pani Bryant? – zawołał. Jego głęboki głos odbił się echem. – Jestem David.
David Hue z Ubezpieczenia Wilkołaków. Jest ze mną asystentka. – Spojrzał lekceważąco na
moje obcisłe dżinsy, koszulkę i czerwoną skórzana kurtkę. – Pani Bryant?
Podążyłam za nim dalej, marszcząc nos.
-Myślę, że szczelina na jej ścianie mogła powstać od poruszenia któregoś z tych
wspomagających elementów – powiedziałam cicho. – Jak mówiłam, nie ma problemu.
- Pani Bryant? – zawołał znów David.
Moje myśli powędrowały do pustej ulicy i tego jak daleko byliśmy od
przypadkowego obserwatora. Za mną drzwi windy zasunęły się i winda zjechała w dół.
Usłyszałam ciche szuranie dobiegające z odległej części pokoju, poczułam uderzenie
adrenaliny i odwróciłam się.
David był również na krańcu i zaśmialiśmy się razem z siebie, kiedy szczupła postać
podniosła się od posłania położonego obok nowoczesnej kuchni z szafkami nadal
owiniętymi plastikiem, znajdującej się na końcu długiego pokoju.
- Pani Bryant? Jestem David Hue.
- Pomysł dał mi twój doroczny przegląd roszczeń – powiedział męski głos,
rozlegając się cichym odgłosem w ciemniejącym powietrzu. – To bardzo uprzejme, że
przyprowadziłeś ze sobą wiedźmę, żeby sprawdzić żądanie swojej klientki. Powiedz mi,
zaliczysz to w rozliczeniu podatkowym na koniec roku, czy wliczysz w wydatki biznesowe?
Oczy Davida rozszerzyły się.
- To wydatki biznesowe, proszę pana.
Spojrzałam na Davida, potem na mężczyznę.
- David? Domyślam się, że to nie jest pani Bryant.
David zacisnął uchwyt na aktówce. Potrząsnął głową.
- Myślę, że to dyrektor naszej firmy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin