5026.txt

(89 KB) Pobierz
J�zefowicz Tadeusz

Go�cie z nieznanej planety

I
Jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki ulecia� obraz senny i Pawe� poczu�, 
�e le�y 
na swoim tapczanie. Jeszcze przez jaki� czas stara� si� zatrzyma� w krainie 
marze� sennych, 
jeszcze przez chwil� zaciska� powieki w nadziei, �e za�nie na nowo, ale by� to 
daremny 
wysi�ek. Wiedzia�, �e sen ju� go opu�ci�. Mechanicznie si�gn�� r�k� po zegarek 
le��cy na 
szafce nocnej i nacisn�� przycisk. G�os z zegarka oznajmi�, �e jest pi�� minut 
po p�nocy. Tak 
by�o prawie ka�dego dnia. Ko�o po�udnia odczuwa� zm�czenie, kt�re zwykle 
ko�czy�o si� 
kr�tk� lub d�u�sz� drzemk�. Wieczorami z regu�y by� tak �pi�cy, �e k�ad� si� do 
snu na p� 
drzemi�c. Najcz�ciej budzi� si� oko�o trzeciej w nocy i zasypia� nad ranem, a 
bywa�o i tak, �e 
po trzech godzinach wieczornego snu budzi� si�, jak tym razem, ko�o p�nocy i 
nie spa� a� do 
rana. Przewraca� si� z boku na bok, usi�uj�c zasn��. W��cza� radio lub 
magnetofon, pr�bowa� 
czyta�, wstawa� co jaki� czas, aby p�j�� do toalety lub napi� si� herbaty i zn�w 
uk�ada� si� do 
snu, by zdrzemn�� si� kilka minut nad ranem. R�wnie� i tym razem, strz�sn�wszy z 
powiek 
resztki snu, wsta� z wolna i poszed� do �azienki. W mieszkaniu by�o ciep�o i 
przytulnie, tym 
bardziej, �e za oknem po�wistywa� wiatr. Podszed� do okna i lekko je uchyli�. Na 
dworze by�o 
nieprzyjemnie. Wicher t�uk� si� pomi�dzy bezlistnymi ga��ziami, nios�c ze sob� 
strugi 
zimnego deszczu. Mimo to Pawe� sta� d�u�sz� chwil�, ws�uchuj�c si� w odwieczn� 
muzyk� 
�ywio��w. Lubi� gro�ne pomruki wichru, kt�rym towarzyszy� trzask suchych ga��zi, 
to zn�w 
�a�osne kwilenie i �wisty zm�czonej nawa�nicy, pragn�cej odpocz�� w�r�d 
modlitewnego 
szeptu pluskaj�cego deszczu. Z lubo�ci� czu� na twarzy zimny wilgotny powiew. Od 
kiedy 
straci� wzrok, rzadko opuszcza� mieszkanie. Ze swoj� uczelni�, z kt�r� by� 
zwi�zany przez 40 
lat najpierw jako student, potem jako asystent profesora, wreszcie jako 
profesor, rozsta� si� po 
przej�ciu na emerytur�, nie mia� wi�c potrzeby odbywania codziennej w�dr�wki. 
P�ki �y�a 
�ona, urz�dzali sobie ma�e przechadzki, a kiedy zmar�a, sko�czy�o si� 
wychodzenie z domu. 
Wprawdzie lekarz zaleca� mu spacery, ale on nie lubi� bez celu samotnie b��dzi� 
po ulicach. 
We wszystko, co mu by�o potrzebne, zaopatrywa�a go c�rka lub wnuki. R�wnie� nie 
mia� 
problemu z puj�ciem do lekarza czy fryzjera, ale nikt z cz�onk�w rodziny nie 
mia� czasu na 
spacery. Tote� z czasem ca�kiem si� od nich odzwyczai�. Lubi� natomiast sta� w 
oknie i 
wdycha� �wie�e, rze�kie powietrze. Nie przeszkadza�a mu nawet przykra pogoda. 
Gdy tak 
rozkoszowa� si� orze�wiaj�cym powietrzem, pos�ysza� nagle lekkie uderzenie 
dzwonu na 
wie�y pobliskiego ko�cio�a. Co to mog�o by�? Wiatr przyczai� si� w ga��ziach i 
wko�o 
panowa�a chwilowo g��boka cisza. Pawe� s�ysza� wyra�nie, nie m�g� si� myli�. 
Czy�by kto� 
zakrad� si� na wie��? ale po co? Trudno te� by�o przypuszcza�, �e na wie�y 
przeprowadzano 
jaki� remont. Gdy tak sta� i cierpliwie wyczekiwa� sam nie wiedz�c na co, 
pos�ysza� jakby 
trzepotanie skrzyde� nadlatuj�cych ptak�w. Zrobi�o mu si� nieswojo. Sk�d ptaki o 
tej porze. 
Pilnie nas�uchiwa�, a szum skrzyde� dolatywa� to z g�ry, to z boku. Pocz�� 
zamyka� okno, 
kt�re jako� dziwnie si� zapiera�o. R�wnocze�nie us�ysza� przedzieraj�cy si� 
przez szum 
wiatru g�osik dzieci�cy. G�os ten wyda� mu si� tak nienaturalny w tych 
warunkach, �e uzna� 
go za halucynacj�. Sk�d g�os dzieci�cy o tej porze? Odg�os dzwonu, trzepotanie 
skrzyde�, 
wo�anie dziecka, co to wszystko mia�o znaczy�? Ponownie przyst�pi� do zamykania, 
gdy 
powt�rzy�o si� wo�anie. Tym razem g�os wyra�nie wdziera� si� przez uchylone 
okno. Nie 
by�o w�tpliwo�ci. Za oknem by� ma�y ch�opiec, kt�ry prosi�, by go wpu�ci� do 
mieszkania. 
Nie zastanawia� si�, sk�d si� tam wzi�� i jak si� tam dosta�. Jedno by�o wa�ne - 
za oknem by� 
ma�y ch�opiec, kt�remu w ka�dej chwili grozi� upadek z pierwszego pi�tra. 
Mechanicznie 
otworzy� okno i odsun�� si� na bok, by zrobi� miejsce niespodziewanemu go�ciowi. 
Jak si� 
zorientowa�, go�ci by�o dw�ch. W mgnieniu oka byli ju� w pokoju i zamkn�li za 
sob� okno. 
Teraz dopiero Pawe� czu�, jak mu bi�o serce. By�o w tym wszystkim co� tak 
niezrozumia�ego, 
�e czu� tylko jeden wielki zam�t. Mieszka� na pierwszym pi�trze. Doko�a nie by�o 
�adnych 
rusztowa�. Najbli�sze drzewa w pobliskim parku by�y oddalone od budynku o jakie� 
200 
metr�w. Praktycznie do okna dolecie� mog�y tylko ptaki, kt�re rzeczywi�cie 
niekiedy 
przylatywa�y. Po zewn�trznej stronie wzd�u� okien ci�gn�� si� murek szeroki na 
20 
centymetr�w. Zimow� por� Pawe� sypa� tam cz�sto okruchy dla ptak�w, kt�re 
zlatywa�y do 
tej jad�odajni, ale �eby ma�e dzieci, w nocy i w tak� pogod�?... Jak si� tam 
dosta�y, jak 
utrzyma�y si� na w�skim murku. Wszystkie te my�li wirowa�y w jego g�owie. 
Zdumienie by�o 
jeszcze wi�ksze, kiedy us�ysza�, �e ch�opcu towarzyszy�a dziewczynka i dzieci te 
porozumiewa�y si� w obcej, nieznanej mu mowie. By� wyk�adowc� na katedrze 
j�zyk�w 
wschodnich, zna� te� kilka j�zyk�w europejskich, a je�li kt�rego� z nich nie 
rozumia�, to 
przynajmniej wiedzia�, do jakiej grupy go zakwalifikowa�. Ten, kt�rym m�wi�y 
dzieci, nie 
by� podobny do �adnego z nich. To nie by�a zwyk�a mowa. To by� szczebiot 
sk�adaj�cy si� z 
potoku wyra�nych, d�wi�cznych sylab zaczynaj�cych si� od sp�g�oski i ko�cz�cych 
samog�osk�. Nie by�o grup sp�g�oskowych, jedynie niekt�re sp�g�oski powtarza�y 
si� 
podobnie jak w j�zyku w�oskim. Poza tym nie by�o �adnego podobie�stwa. Ca�a mowa 
by�a 
urozmaicona jakim� dziwnym przy�piewem. Nie wiedzia�, co robi�, co powiedzie� i 
sta� jak 
zahipnotyzowany. Z tej k�opotliwej sytuacji wyprowadzi� go ch�opiec, kt�ry 
zako�czy� 
rozmow� ze swoj� towarzyszk� i odezwa� si� najczystrz� polszczyzn�.
- Przepraszam, �e m�wi�em w obcym dla ciebie j�zyku, ale musia�em porozumie� si� 
z moj� 
�on�, a ona nie zna polskiego.
W innym przypadku Pawe� uzna�by t� wypowied� za �art lub zabaw� ma�ych dzieci, 
ale tu 
nie by�o miejsca ani na �arty, ani na zabaw�. Zacz�� si� domy�la�, �e sta� si� 
uczestnikiem 
jakiego� niezwyk�ego wydarzenia, kt�re mo�e mu wyja�ni� ten ch�opiec, a mo�e 
doros�y 
m�czyzna, kt�ry ma tylko figur� i g�os ch�opca. Tymczasem nieznajomy m�wi� 
dalej.
- Przede wszystkim �ona i ja pragniemy ci podzi�kowa�, �e� nie zamkn�� przed 
nami okna i 
wpu�ci�e� nas do mieszkania. A teraz musz� ci powiedzie�, jak si� nazywamy i 
sk�d 
przybywamy.
- Ch�tnie pos�ucham, bo nie wiem, kim jeste�cie, ale przede wszystkim zdejmijcie 
p�aszcze, 
bo na pewno przemokli�cie do suchej nitki.
- To nie takie proste. Najpierw musisz dowiedzie� si�, kim jeste�my, by� m�g� 
zdecydowa� 
czy zechcesz i czy b�dziesz m�g� nas przechowa� do nast�pnej nocy. Ja nazywam 
si� 
Doranno a moja �ona - Wirulla. Oboje jeste�my niskiego wzrostu i m�wimy g�osami 
ma�ych 
dzieci. Na pewno zdziwi�e� si�, co ma�e dzieci robi� o tej porze za twoim oknem 
i jak si� tam 
dosta�y. Ot� jeste�my przybyszami z innej planety i wbrew wszelkim pozorom 
jeste�my 
istotami doros�ymi.
Wszystko, co si� zdarzy�o do tej pory, by�o niezwyk�e i niezrozumia�e, ale 
ostatnie s�owa, 
jakie us�ysza� Pawe�, porazi�y go ca�kowicie. Nim jednak zdo�a� cokolwiek 
zrozumie�, 
nieznajomy m�wi� dalej.
- Nasze obserwatoria kr��� nad wasz� planet� od tysi�ca lat. O szczeg�ach 
powiem p�niej, 
oczywi�cie je�eli b�dziesz ciekawy i je�eli b�dziemy mogli tu poczeka� na nowy 
pojazd.
Pawe� rzeczywi�cie by� ciekawy i cho� nie m�g� uwierzy� w to co us�ysza�, 
zachowa� si� 
tak, jak przysta�o na go�cinnego gospodarza.
- Mi�o mi was pozna�, cho� przyznaj�, �e nigdy w �yciu czego� takiego si� nie 
spodziewa�em. 
Ja na imi� mam Pawe�. Rad jestem, �e mog� przyjmowa� u siebie tak niezwyk�ych 
go�ci.
- R�wnie� my jeste�my radzi, �e znale�li�my si� u ciebie, zw�aszcza �e mieli�my 
pecha. Jaki� 
z waszych satelit�w zboczy� z wyznaczonego toru i uderzy� w nasz pojazd. 
Satelita rozpad� 
si� w kawa�ki i sp�on�� w atmosferze. Nam przy okazji st�uk� �wietlik i pozbawi� 
nas 
powietrza. Ten przykry wypadek uniemo�liwi� nam poruszanie si� w przestrzeni. 
Mogliby�my lata� na niewielkiej wysoko�ci, ale jak tu si� dosta� na nasz� 
planet�. Na domiar 
z�ego zauwa�yli nas z ziemi i zacz�li do nas strzela�. Wprawdzie nieraz widziano 
nasze statki, 
ko�czy�o si� to jednak na obserwacji, ale tym razem by�o co innego. 
Zniszczyli�my 
ziemskiego satelit�, a potem kr��yli�my nisko nad ziemi�. Nie byli�my sprawcami 
tego 
wypadku, ale sk�d wasi mieli o tym wiedzie�. Zreszt� lepiej jest og�osi�, �e 
satelita zosta� 
zniszczony przez nieznanego agresora, ni� �e co� si� w nim zepsu�o. Nic 
dziwnego, �e wzi�li 
nas za terroryst�w.
- Czy strzelali�cie r�wnie�?
- My nie u�ywamy karabin�w, armat ni �adnych �mierciono�nych narz�dzi. Przecie� 
nie 
jeste�my mordercami. Mogliby�my jeszcze przez d�u�szy czas utrzymywa� si� w 
naszym 
poje�dzie, ale by�aby to sytuacja bez wyj�cia. Musieliby�my porusza� si� tylko 
na ma�ych 
wysoko�ciach, gdzie nie brak�oby nam tlenu, a wi�c byliby�my pod sta�� 
obserwacj�, jak 
zwierz�, na kt�re poluj�. Wreszcie nie mogliby�my powr�ci� na nasz� planet�. 
Musieli�my 
zatrze� �lad, a nie by�o to takie proste. Zderzenie z satelit� nast�pi�o nad 
Francj�, a nad 
Niemcami wys�ano w nasz� stron� kilka pocisk�w. Kr��yli�my nad Niemcami, a� 
dotarli�my 
nad Polsk�. Kiedy zrobi�o si� ciemno, wyl�dowali�my na bezludnym polu, pust� 
rakiet� 
wyprawili�my na nasz� planet�, a sami w ptasich ubraniach polecieli�my szuka� 
schronienia. 
Po drodze widzieli�my kilka samochod�w jad�cych w kierunku naszego l�dowania, 
ale nas 
nikt nie zauwa�y�. Sk�d mogli przypuszcza�, �e unosimy si� nad nimi. Macali 
reflektorami po 
niebie i ziemi, a my latali�my w ciemno�ci, bo widzi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin