10028.txt

(68 KB) Pobierz
       Andrzej Zimniak
       Opus na trzy pociski
        
        Przestrze� gwa�townie nabrzmia�a obc� muzyk�. Migotliwe staccato skrzypiec sp�yn�o kaskad� urywanych d�wi�k�w, j�kliwie przysz�y w�sukurs wiolonczele, a�ich czysta skarga. po�piesznie umkn�a w�g��bokie, mroczne largo.
        To by�a katastrofa. Statek rozb�ysn�� najpierw ��tym blaskiem, jakby w�odruchu paniki podrywa� si� do walki, a�potem powoli przygasa� a� do ciemnej czerwieni. P�ynnie opada� w�dziwn�, czerwon� d�ungl�, przyobleka� si� w�l�kliw� patyn� mimikry, kona�.
        Szklisty zarys wn�trza Statku wype�nia� si� tre�ci� na dwa kroki przede mn�, t�a�, dawa� z�udzenie stabilno�ci, kszta�tu i�formy. Wiedzia�em, �e za moimi plecami rozp�ywa� si�, rozpuszcza� w��agodnym amarancie, wyrazisto�� linii zatraca�a si� w�cielistej masie: Pod brzuchem Statku wi�a si� szkar�atna trawa, a�boki obst�pi�y kwiaty o�rozchylonych, krwistych dzi�s�ach.,
        - Nie jeste� tutaj bezpieczny.
        Rozmi�kczone g�stw� le�notwor�w, leniwe fortepianowe adagio wytrwale powraca�o t� sam�, z�lekka ponaglaj�c� nut�.
        - Nie jeste� tutaj bezpieczny.
        Tak m�wi� Statek. Podszed�em blisko do jego oczu, dotkn��em jego ust.
        - Co si� sta�o? Co to za muzyka? - spyta�em, nas�uchuj�c dalekich d�wi�k�w.
        - Nie wiem. Musisz mnie opu�ci�.
        - Czy ty... umrzesz?.
        - Nie wiem. Przeka�� ci wiadomo��. Czekaj w�Fantasmagorii.
        - Dok�d mog� p�j�� jeszcze?
        - Nigdzie indziej.
        - Nie znam tego miasta.
        - Poznasz je wi�c. Id� ju�... Sol.
        Gdy postawi�em stop� na szkar�atnej trawie, wszystko wok� trwa�o w�ci�kiej ciszy. Powietrze sta�o nieruchome, mi�siste li�cie nie szele�ci�y, ptaki nie �piewa�y w�zaro�lach.
        Nagle orkiestra dosta�a sza�u. Eksplozja akord�w zala�a muzycznym grzmotem milcz�cy dotychczas las. Dziki �oskot b�bn�w wt�rowa� gwizdowi piszcza�ek, straszliwe fortepianowe crescendo t�uk�o jak m�otem w�m�j rezonuj�cy czerep, a�wrzaskliwy skrzypcowy dyszkant dope�nia� tej orgii d�wi�kowego rozpasania.
        Rozejrza�em si� ostro�nie. Muzyczny jazgot wsi�ka bez �ladu w�obst�puj�cy mnie g�szcz, a�z oddali przyzywaj�co brzmia�a czysta fortepianowa fraza. Da�em si� jej prowadzi� ledwie widoczn�, zaros�� �cie�k�.
        Niespodziewanie stan��em przed klockowatym sze�cianem. Jedna z�jego powierzchni �ciemnia�a i�sta�a si� przezroczysta. Wewn�trz, pod samym sufitem, unosi� si� cz�owiek.
        - Wejd�! - rozkaza�. Mia� dziwny akcent, lecz dobrze rozumia�em jego mow�. Ubrany by� w�bia�y, p��cienny mundur.
        Przeszed�em przez tafl� szyby i�znalaz�em si� w�ciep�ym wn�trzu, wype�nionym mlecznym p�mrokiem. Nieznajomy ze�lizn�� si� na pod�og� i�przygl�da� mi si� bacznie, lecz bezmy�lnie. Wyra�nie oczekiwa� na co�.
        - Dlaczego jeste� nagi? - spyta� niecierpliwie, gdy g��bokie d�wi�ki tr�b i�b�bn�w ust�pi�y delikatnemu antraktowi smyczkowemu.
        - Ja... nie jestem st�d. Jestem obcy - t�umaczy�em, pomagaj�c sobie gestem, lecz jego wzrok pozosta� nieruchomy. Nag�e rysy mu st�a�y.
        - Gdzie masz kolibra?! - krzykn��, wpijaj�c si� spojrzeniem w�moj� szyj�.
        - Co...gdzie... jakiego kolibra? - j�ka�em si�; zdezorientowany.
        Roze�mia� si� chrapliwie odchylaj�c g�ow� do ty�u, tak �e wida� by�o po�y�kowane podniebienie i�r�owy sopelek w�ciemnej czelu�ci gard�a.
        - Ty naprawd� jeste� obcy - stwierdzi� ze zdumieniem, jakby jeszcze wci�� nie m�g� uwierzy�. - Jeste� przyb��d�, kt�ry nie ma nawet swojego znaku! Jeste� niczym!
        - Jeste� niczym - powt�rzy� i�uderzy� mnie w�twarz. Cios by� lekki, wi�c ty�ko cofn��em si� o�krok, aby nie straci� r�wnowagi. Otoczy� mnie chaotyczny �oskot, jakby g�rski potok powoli znosi� obijaj�ce si� o�g�azy b�bny, talerze i�pud�a skrzypiec.
        - Czy wiesz - przybli�y� swoj� twarz do mojej, a� poczu�em cierpki od�r potu - �e nie nale�y podgl�da� urz�dnika pa�stwowego, na s�u�bie? Za to te� dostaniesz nauczk�!
        Mia� blade, nalane policzki, a�w g��bokich porach sk�ry trwale zastyg� brudny ��j.
        Drugi cios okaza� si� silniejszy. Ciep�y strumyczek b�lu przenikn�� czaszk� i�opar� si� o�potylic�, ��dl�c jak podra�niona osa: Wypad�em z�pomieszczenia na �lisk� ��k� pe�n� glistowatych ro�lin.
        Gdyby m�czyzna nie wyszed� wtedy ze swojego sze�cianu, wszystko potoczy�oby si� zupe�nie inaczej. Ale on wyskoczy� za mn�.
        Nieudolnie usi�owa� kopn�� mnie w�g�ow�, lecz zd��y�em przypa�� p�asko do ziemi. Wiedzia�em, �e sytuacja stanowi zagro�enie �ycia, wi�c przywo�a�em na pomoc Statek. Ten, mimo �e konaj�cy, zg�osi� si� natychmiast i�przej�� inicjatyw�.
        B�yskawicznym ruchem ramion za�o�y�em d�wigni�, nieznacznie uchylaj�c si� przed nast�pnym, niezgrabnie wymierzonym ciosem. Suchemu trzaskowi p�kaj�cej ko�ci towarzyszy� przera�liwy wrzask. Sprawnymi, szybkimi ruchami kontynuowa�em walk�. Gwa�towne uderzenie w�przegub, zadane kantem d�oni, wytr�ci�o napastnikowi rewolwer. Drugie, si�gaj�ce skroni, powali�o go na ziemi�. Podci�gn�� kolana pod brod� i�znieruchomia�. Dopiero wtedy Statek pozostawi� mnie samego, powracaj�c - do w�asnych zmaga� ze �mierci�. 
        Pe�en niesmaku przekroczy�em cia�o zwyci�onego. By�o teraz jako� inaczej i�dopiero po chwili zda�em sobie spraw� z�ciszy spowijaj�cej polan� i�las. Ciszy, na kt�rej obrze�u niebawem pojawi� si� haft dalekiego, fortepianowego nokturnu. Pod pergol� nieprzyja�nie oboj�tnej ro�linno�ci pobieg�em w�stron� przyzywaj�cej mnie Fantasmagorii.
        Stan��em na skraju lasu i�natychmiast jak psy go�cze rzuci�y si� na mnie dwa stalowe �uki. Krzykn��em, lecz one nie robi�y mi krzywdy, tylko oplata�y, nogi i�przeguby r�k �liskimi metalowymi j�zykami. Potem znik�y gdzie� tak nagle, �e nawet nie zd��y�em wypatrze� ich kryj�wki.
        Wkroczy�em do Fantasmagorii, witany wysokimi d�wi�kami przekrzykuj�cych si� w�duecie tr�bek.
        Na niebie zawis�y roje bia�ych sze�cian�w, oderwane od ziemi wie�e ko�cio��w l�ni�y matowym blaskiem daleko pod chmurami, szare bry�y starych budynk�w, wyd�wigni�te w�przestrze�, sprawia�y wra�enie zakotwiczonych statk�w transportowych. Ludzie lekko unosili si� w�powietrzu, roili si� wok� sze�cian�w, p�yn�li jasnymi strumieniami pomi�dzy budowlami i�ponad p�aszczyznami taras�w.
        Nie by�em zaskoczony, bo w�swoich podr�ach widywa�em ju� rzeczy dziwniejsze. Tylko ta muzyka - ona nie dawa�a mi spokoju. Szybkie rapsodie przemyka�y przez rozwieszone w�przestrzeni miasto jak nag�e porywy wiatru, a�ci�kie serenady raptownie przekszta�ca�y si� w�gor�ce rytmy flamenco w�chwili przekraczania niewidocznych fonoekran�w. Wydawa�o si�, �e ten �wiat utrzymuj� przy �yciu stale pracuj�ce instrumenty muzyczne, �e bez nieprzerwanego naporu d�wi�k�w zastyg�e na niebie budowle zwal� si� na ziemi� i�pogrzebi� pod gruzami swoich mieszka�c�w.
        Wszed�em pod pot�ny pa�ac; b�yszcz�cy z�otem wie�yc, zadziwiaj�cy ornamentacj� kolumn i�przyt�aczaj�cy ogromem wiod�cych do� schod�w i�podjazd�w. Ciemne fundamenty rozpostar�y si� nade mn� jak nocne niebo, na kt�rym zawis� zielony kr�g sztucznego s�o�ca. Pos�pna organowa muzyka wprawia�a szklany taras w�wyczuwalne pod stopami dr�enie, a�pod przezroczyst� tafl� t�oczy�y si� drzewa, wystawiaj�c do nik�ego �wiat�a mi�siste li�cie.
        Na brudnoszarym tle podniebnego stropu zatrzepota� jasny motyl, sp�yn�� chybotliwym lotem ni�ej, opad� w�zielonym �wietle jak zjawa, a� wreszcie zbli�y� si� tak bardzo, �e mog�em w�szybuj�cej postaci rozpozna� kobiet�. Wyl�dowa�a tu� przede mn�, �ci�gaj�c z�g�ry lekki podmuch wiatru. By�a du�a, smag�a, gruboko�cista; czarne w�osy nosi�a upi�te wysoko. Powieki pomalowa�a na czerwono, tak �e przy ka�dym ich opuszczeniu pod ostr� kresk� brwi zdawa�y si� otwiera� krwiste jamy oczodo��w.
        - Przynios�am ci ubranie - powiedzia�a, a�te proste s�owa zabrzmia�y dziwnie obco. - W�� je, u�nas nie ma zwyczaju chodzenia nago.
        Poda�a mi szerok� torb� i�odwr�ci�a si� profilem, najwyra�niej nie maj�c zamiaru odchodzi�. Grube, starannie na�o�one warstwy szminki szczelnie pokrywa�y sk�r� jej twarzy.
        - Kim jeste�? - spyta�em, mn�c w�d�oniach mi�kki materia�.
        - Elkana, Kirsten, Hellam; czy to nie wszystko jedno?
        Mo�esz nazywa� mnie Wisan. Jestem mieszkank� Fantasmagorii.
        - Ja nazywam si� Sol. Mia�em wypadek...
        - Nie interesuje mnie to - wstrz�sn�a z�niecierpliwo�ci� ramionami. - Czy ju� si� ubra�e�?
        - A�co ci� interesuje, Wisan? - spyta�em, rozk�adaj�c puszyst� koszulk�.
        - Wy��cznie to, co robisz tutaj, u�nas.
        - Czy czego� si� po mnie oczekuje?
        - Teraz wygl�dasz jak cz�owiek - podesz�a i�bezceremonialnie zapi�a mi ostatni guzik pod szyj�. - Unie� r�ce i�pomy�l o�zamku, wisz�cym nad nami:
        - Naprawd�, wo�a�bym, �eby�...
        - R�b, co m�wi� - powiedzia�a ostrym, nie znosz�cym sprzeciwu tonem.
        Unios�em ramiona i�lekki zawr�t g�owy zm�ci� zewn�trzny obraz. Spojrza�em w�g�r�, na smolisty, mozaikowy sp�d fundamentu pa�acowego, kt�ry nagle drgn�� i�rozpocz�� powolny obr�t w�przestrzeni. Zerwa� �l� wiatr, targa� moje nowe ubranie, szarpa� w�osy, tamowa� oddech. Nie mog�em powstrzyma� okrzyku przestrachu: zwalista bry�a ogromnego budynku opada�a z�rosn�c� szybko�ci�, wyra�nie widzia�em wyszczerbione kamienne bloki, p�dz�ce w�d� jak obuch gigantycznego m�ota.
        Szarpn��em si� gwa�townie, szukaj�c wzrokiem Wisan. By�a daleko w�dole, bia�ozie�ona �ma uczepiona mi�sistych wypuk�o�ci li�ci, a�ja lecia�em wysoko w�powietrzu, omywany jego nagle zg�stnia�� strug�.
        - Wisan, zdejmij mnie st�d! - krzykn��em, wyci�gaj�c ku niej r�ce. I�sta�o si�: m�j p�d os�ab�, wreszcie zawis�em nieruchomo mi�dzy kamiennym niebem a�szklan� p�aszczyzn�, ~ potem zacz��em opada�. Z�ulg� spojrza�em na oddalaj�cy si� masyw stropu, kt�ry wznosi� si� po�r�d basowego grzmotu ko�cielnych organ�w. Gdy zbli�y�em si� do poziomu tarasu, unios�em ramiona i�zwoln...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin