310. Knoll Patricia - Uwierz mi, Annie!.doc

(384 KB) Pobierz

PATRICIA KNOLL

 

 

 

Uwierz mi, Annie!

 

 

 

 

Desperately Seeking Annie

 

 

 

 

 

Tłumaczyła: Grażyna Fredro-Boniecka


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

– Flynn! Nie wściekaj się, wyglądasz, jakbyś zamierzał zaraz rzucać piorunami. – Brenna pociągnęła brata za rękaw.

– Słucham?! – Gwałtownie odwrócił się w jej stronę.

– O! Znowu zaczynasz, właśnie o tym mówię, uspokój się.

– Do diabła! Czy nie mogliby się pospieszyć? Flynn ruszył przez hangar małego lotniska w stronę mechaników, którzy, nie ukrywając zdenerwowania, naprawiali drobną usterkę w samolocie. Samolot miał go zabrać z hrabstwa Santa Barbara na wyspę Anapamua. Brenna wstała z ławki i podeszła do brata. Wzięła go pod rękę i spojrzała na niego z wyrozumiałością.

– Jak mają się pospieszyć, skoro gdy tylko zaczynają coś robić, pytasz ich, czy już skończyli... Są już tak zdenerwowani, że narzędzia wypadają im z rąk. Pilot na pewno wolałby polecieć na jakąś wojenną wyprawę, niż mieć takiego niecierpliwego pasażera.

– Nie przesadzaj – odburknął. – Wcale nie wprowadzam nerwowej atmosfery wśród pracowników, ale jeśli nie wywiązują się ze swoich obowiązków na czas, to...

– Chyba sobie żartujesz. Obie z mamą jesteśmy zasypywane listami ze wszystkich naszych sieciowych hoteli, w których błagają, żeby cię wysłać jak najdalej na wakacje.

– Bardzo zabawne. – Flynn spojrzał na siostrę. Nagle w jego oczach pojawił się błysk. – A ty, wielka altruistka, postanowiłaś zadość uczynić prośbom naszych niewdzięcznych podwładnych.

– Dzięki Bogu nie pracuję dla ciebie – z ulgą westchnęła.

Brenna była zupełnie inna niż reszta rodziny. Flynn zdawał sobie sprawę, że on, podobnie jak ojciec, pracował zbyt ciężko i wszystko traktował zbyt poważnie. Matka była opanowana, dobrze zorganizowana i cały czas... zajęta. Kiedy Flynn skończył dziesięć lat, na świat przyszła Brenna i, ku zaskoczeniu całej rodzinki, odmieniła ich mały świat. I na całe szczęście, bo trudno sobie wyobrazić, jakimi pracoholikami staliby się wszyscy troje, gdyby nie ona.

Zawsze wesoła, wszystko jej łatwo przychodziło, ludzie, których poznawała, natychmiast ją akceptowali i lubili. Kończyła właśnie szkołę weterynaryjną, z czego Flynn był bardzo dumny. Teraz uparła się, że przyjedzie z nim tu z San Francisco i dopilnuje, żeby odleciał na wakacje w dobrym kierunku, a nie, jak zwykle, do któregoś ze swoich hoteli, pod pretekstem załatwiania ważnych spraw zawodowych.

Spojrzała podejrzliwie na jego wypchaną walizkę.

– Nie sądzę, żeby kilka ubrań i przybory toaletowe zajmowały aż tyle miejsca, hm? – Zerknęła na brata. – Pamiętaj, że jedziesz na odpoczynek, a nie do pracy.

– Jak już ci wcześniej obiecałem, nie zamierzam dużo pracować.

– I liczę na to, że jesteś jednym z tych, którzy dotrzymują obietnic... – Przerwała i po chwili dodała: – Obiecałeś mi coś jeszcze, pamiętasz?

Flynn spuścił oczy. Dlaczego starała się za wszelką cenę dotrzeć do jego najgłębiej skrywanych uczuć? W szybie zobaczył swoje odbicie. Miała rację, jego mina wcale nie wzbudzała sympatii. Czarne włosy i zielone oczy w ciemnej oprawie dodatkowo podkreślały ostre rysy twarzy.

– Tak, pamiętam – skinął głową.

– Minęły już dwa lata, i jeśli do tej pory nie ma żadnej wiadomości, jeśli nie dała żadnego znaku i nie próbowała się z tobą skontaktować...

– Wiem – przerwał zniecierpliwiony. Nie chciał znów do tego wracać.

Brenna, nie zrażona, wspięła się na palce i objęła go czule.

– Czas, żebyś na nowo pomyślał o sobie.

Flynn zmiękł. Przecież nie mógł winić siostry, że dał się zwieść kobiecie... Przytulił Brennę do siebie i powiedział:

– Musisz mi o tym ciągle przypominać.

– No tak, a ty i tak zrobisz swoje.

– W końcu to ja się męczę, tylko ja.

– A ja i mama musimy to znosić, co wcale nie jest przyjemne. Liczę, że te wakacje coś zmienią... pomogą...

– Na pewno będę miał czas na uporządkowanie myśli i podjęcie jakiejś decyzji.

– To dobrze – odparła usatysfakcjonowana.

Pilot podszedł do nich i oznajmił, że samolot jest gotowy do startu.

Jeszcze raz się uściskali i Brenna podprowadziła go do niewielkiego dwusilnikowego samolotu. Wolałby lecieć swoim firmowym samolotem, ale za to w tym będzie wyłącznie pasażerem, i do tego jedynym. Nie będzie musiał prowadzić nudnych rozmów ani wysłuchiwać plotek.

Wkrótce znalazł się w górze. Samolot skrył się w białych chmurach, żeby po półgodzinie wynurzyć się już nad Anapamua, wyspą kończącą łańcuch kalifornijskiego archipelagu. Anapamua z wąskim pasem drzew iglastych i kawałkiem dąbrowy wyglądała z góry jak zielony klejnot oprawiony w ciemne srebro wód Pacyfiku. Oddalona o pięćdziesiąt kilometrów Santa Barbara mogła być już inną galaktyką.

Zauważył cel swojej podróży: trzypiętrowy budynek z cegły, hotel „Anapamua”. Oprócz hoteliku, na wyspie znajdowało się pole golfowe, korty tenisowe, szlaki spacerowe, zatoki z plażami, mały port, z którego jachty zabierały pasażerów na rejsy. Wielu gości przypływało na wyspę i kiedy dopisywała pogoda często kutry zabierały pasażerów z Santa Barbara. Usytuowanie było doskonałe, a hotel, o ile się dobrze orientował, był sprawnie prowadzony przez niewielki personel, zaś zarządzał nim jeden z właścicieli. Zresztą, sam się o tym niebawem przekona. Był zaciekawiony tym miejscem zarówno prywatnie, jak i zawodowo. Niecierpliwił się, chciał już lądować.

Pokręcił głową. Przecież miał tu spędzić wakacje, donikąd się nie spieszył, żadnych umówionych spotkań. Przypomniały mu się słowa Brenny. Będzie grał w tenisa, kąpał się w oceanie, chodził na długie spacery i odpoczywał. Nie chciał, żeby matka i Brenna martwiły się o niego. To prawda, że ciężko pracował, a od śmierci ojca nawet za ciężko. Od dwóch lat nie miał wakacji. Ale nie widział innego wyjścia. Jeśli ciężka praca miałaby wypędzić z niego ciągły niepokój, to pracowałby tak dalej. Ale wiedział, że to nie skutkowało. Pragnął spokoju i odpoczynku, dlatego właśnie wybrał się na tę piękną wyspę. Przynajmniej był to jeden z powodów.

Zobaczył w dole jakąś postać, zbliżali się w jej kierunku. Przyglądał się uważnie. Lecieli nad pięknymi ogrodami, po chwili znaleźli się nad dąbrową. Zobaczył wyraźnie kobietę, odgarniała z oczu długie jasne włosy. Spojrzała w górę i osłoniła ręką twarz od słońca. Pomachała w kierunku samolotu. Flynn przysunął się bliżej do okna.

Cholera, przeklął w duchu. Jak długo jeszcze będzie wszędzie jej wypatrywał, przecież wiedział, że nigdy już jej nie ujrzy. Minęło dużo czasu, odkąd każda kobieta z włosami w kolorze zachodzącego słońca przykuwała jego wzrok. To musi się wreszcie skończyć.

Przyznawał, że cechowała go zaborczość i zawziętość na pograniczu obsesji. Ale dlatego też odnosił w życiu sukcesy. Nigdy nie pozostawiał nie załatwionych spraw, uparcie dążył do celu, dopóki go nie osiągnął. Może Brenna miała rację, że ta jedna sprawa już nigdy nie będzie rozwiązana i powinien przeszłość pozostawić za sobą. Teraz będzie miał czas, żeby to wszystko uporządkować.

 

Annie Locke pospiesznie ścinała rumianki z jej ulubionych klombów i wkładała je do koszyka. Podniosła drżącą rękę do czoła, osłoniła oczy i popatrzyła w górę. Wszystko zafalowało przez ten nagły powiew. Po chwili znowu zapanował spokój i jej serce zaczęło bić spokojniej, już się nie trzęsła. Odkaszlnęła i otarła łzy. Kiedy płakała, było jej łatwiej. Właśnie przelatywał samolot, dokładnie taki, w jakim zginęli jej rodzice. Teraz już nie wpadała w panikę, gdy widziała lecący samolot, ale sama ciągle jeszcze nie zdecydowałaby się lecieć.

Odgarnęła włosy z twarzy i wstała. Zmierzała w stronę hotelu. Annie była drobna, niewysokiego wzrostu, więc silny wiatr próbował ją przewrócić. Szerokie nogawki letnich spodni owinęły się wokół jej nóg.

Czy już zawsze widok lądującego samolotu będzie wyprowadzał ją z równowagi? Kiedy wiedziała, że ma nadlecieć, starała się pozostawać w budynku, ale przecież musiała kiedyś wyleczyć się z tej obsesji.

Współpracowała z Garym Mendozą, który swoim czarterem zabierał wielu jej gości na Anapamua. Dzisiaj przylatywał ze specjalnym pasażerem. Martin miał już czekać na lotnisku, żeby hotelowym dżipem podwieźć gościa pod samo wejście. Gdyby teraz pospieszyła się, mogłaby sama go przywitać w hotelu. Zawahała się. A jeśli on pomyśli, że jest za bardzo przejęta jego przybyciem? W rzeczywistości naprawdę bardzo to przeżywała.

Do rozpoczęcia sezonu zostało jeszcze parę tygodni. Dopiero niedawno skończyła się zima, wyjątkowo nieprzyjemna tego roku. Hotel potrzebował wielu gości, miała nadzieję, że będzie miała komplet. I tak dzisiaj los się uśmiechnął, bo zrobiło się słonecznie i ciepło akurat na przyjazd ważnego gościa.

Spojrzała krytycznie na hotel. Zbudowany został w latach dwudziestych dla hollywoodzkiej gwiazdy filmu niemego. Utrzymany był w stylu Tudorów. Na urządzenie wnętrza nie szczędzono pieniędzy. Mahoniowe podłogi, ozdobne schody i cała dekoracja pożarła oszczędności gwiazdora. Kiedy w roku 1929 depresja gospodarcza opanowała kraj, aktor został zmuszony do sprzedania rezydencji, i akurat dziadek Annie kupił posiadłość za grosze. Teraz Annie była wdzięczna, że dziadek przekształcił rezydencję w hotel. Kochała to miejsce ponad wszystko. Jeśli kiedyś wyjdzie za mąż, to tylko za mężczyznę, który będzie chciał tu pozostać i razem z nią prowadzić ten hotel. Nie zamierzała nigdy opuścić wyspy na zawsze. Uśmiechnęła się do siebie.

Przed budynkiem gospodarczym siedział mały chłopiec, między stopami trzymał piłkę. Kiedy usłyszał zbliżające się kroki, podniósł z nadzieją głowę, ale po chwili znowu opuścił.

– Cześć, Luis. Co się stało? – spytała Annie.

– Cześć. Nie mam z kim grać w piłkę. Wszędzie tylko sami dorośli – wymamrotał rozżalony.

Annie stłumiła śmiech. Nie dziwiła się Luisowi, że narzekał na brak towarzystwa. Zazwyczaj o tej porze mieszkają w hotelu goście w średnim wieku i emeryci. Dopiero w sezonie przyjeżdżają tu dzieci i wtedy Luis może się z nimi bawić. Beatrice i Carlos, rodzice Luisa, pracowali w hotelu. Uczyli go sami w domu, żeby potem wysłać syna do średniej szkoły w mieście. Tak samo jak Annie, kiedy była dzieckiem, ale ona nie czuła się szczęśliwa w mieście. Wiedziała, że Luis, który lubił przygody i wszystko co nieznane, na pewno poczuje się swobodnie w szkole średniej, mimo że daleko od wyspy. Usiadła obok niego na stopniu, kwiaty położyła na kolanach.

– Zaobserwowałam, że jesteś niezłym graczem. Luis spojrzał na nią z wdzięcznością.

– Może... Ale gdybym miał z kim grać, miałbym możliwość praktyki.

Odłożyła kwiaty na bok.

– Czy dziewczyny też mogą grać?

– Dziewczyny nie potrafią grać w piłkę. Zmrużyła oczy i szepnęła mu do ucha:

– Ty wstrętny męski szowinisto! Przecież muszą być damskie drużyny na świecie.

Odsunął się zaskoczony.

– Wstrętny co?

– Nieważne. Lepiej wstawaj. No dalej!

Luis z niedowierzaniem patrzył na Annie, ale powoli wstał.

Przez dziesięć minut, biegając wokół budynku, kopali piłkę. Annie zdawała sobie sprawę, że takie zachowanie nie przystoi właścicielce hotelu, ale wychodziła z założenia, że szczęście chłopca jest ważniejsze. Ustalili, że bramka będzie między dwoma krzakami. Kiedy Annie próbowała zablokować do niej dostęp, Luis okazał się szybszy i strzelił gola.

Po skończonej grze podeszła do niego i poklepała chłopca po plecach.

– Moje gratulacje, Luis.

– Jesteś zupełnie niezła... jak na dziewczynę – z uśmiechem ocenił chłopiec.

– No... a ty, jak na chłopaka.

– Idę do domu, muszę się pochwalić tacie, że cię ograłem. Idziesz ze mną?

Kiedy zmierzali do głównego wejścia, Annie zauważyła ruch firanki w jednym z okien hotelu. Chciała przystanąć i się przyjrzeć, ale Luis pociągnął ją za róg budynku. Była pewna, że ktoś stał w oknie pokoju pana Parkera. Na drugi raz powinna być ostrożniejsza, skarciła się. Jeśli to był on i ją widział...

Kiedy chłopiec pobiegł szukać ojca, ona skierowała się do kuchni.

 

Flynn jeszcze raz odsłonił firankę i nawet otworzył okno, ale już zdążyła zniknąć za rogiem. Zapamiętał jej złociste włosy, to była ta sama kobieta. W uszach dźwięczał mu jej śmiech.

Wzruszył ramionami. Co się z nim działo? Nigdy tak nie reagował. Czuł, jak robi mu się gorąco. Dlaczego się tak zachowywał, przecież to tylko śmiech kobiety. Zastanawiał się nad swoją przyszłością. Wyobraził sobie ponure dni. Musi skończyć z rozpamiętywaniem przeszłości, postanowił. Minęły dwa lata, a całe życie jeszcze przed nim.

Spuścił firankę, odwrócił się od okna i rozejrzał po pokoju. Podobało mu się urządzenie wnętrza, panowała tu miła, domowa atmosfera. Postawił swoją teczkę na biurku i wyjął laptopa. Pomimo złożonych Brennie obietnic, miał trochę pracy do wykonania. Usiadł przed komputerem i zabrał się do pisania.

 

Przed wejściem do kuchni Annie wytarła buty. Kucharka, Mary Fredericks, przerwała ugniatanie ciasta i obrzuciła ją groźnym spojrzeniem.

– Co ty wyprawiałaś? Dlaczego jesteś taka zziajana? Annie zrobiła niewinną minę.

– Grałam z Luisem w piłkę. – Uśmiechnęła się i po chwili dodała: – Ale nie martw się, zanim tu weszłam, wytarłam buty.

– Mam nadzieję – mruknęła udobruchana Mary. – Chyba pan Parker przyjechał – poinformowała, wracając do przerwanego zajęcia.

Mary uwijała się jak mróweczka, przygotowywała potrawy w mgnieniu oka. Matka Annie zawsze powtarzała, że bez Mary hotel nie mógłby funkcjonować. Przyjechała na wyspę przed dwudziestu pięciu laty razem z maleńkim synkiem. Straciła męża w wojnie wietnamskiej, przybyła w poszukiwaniu pracy i nowego miejsca do życia. Przez te wszystkie lata nic się nie zmieniła, chociaż ostatnio Annie zauważyła na jej głowie kilka pasm siwych włosów. Zawsze z podziwem, ale i z zazdrością, przyglądała się jej krzątaninie. Sama nigdy nie nauczyła się gotować. Chętnie pomagała, ale nigdy nie przygotowała całego posiłku, chociaż przez całe życie miała obok najlepszego szefa kuchni.

– Czy widziałaś go? – spytała Annie, wlewając wodę do wazonu.

– Nie, miałam za dużo roboty tutaj, ale Martin go przywiózł i zakwaterował.

Annie spochmurniała.

– Martin? Przecież Beatrice miała powitać go w recepcji.

– Tak, ale tuż przed przyjazdem Parkera została wezwana do pani Grindle, która narzekała na zimny kominek. Myślała, że szybko wróci, ale wiesz, jak to jest z tymi siostrami... Zaraz potem została wezwana do pań Shaw i Bennett, które, jak ich siostra, chciały mieć także rozpalony kominek.

– Ktokolwiek powiedział: „Klient ma zawsze rację” chyba nie miał do czynienia z takimi klientkami jak te trzy panie.

Trzy panie w średnim wieku były siostrami – trojaczkami – i przyjeżdżały na wyspę każdej wiosny odkąd Annie pamięta. Ten tydzień, które spędzały w hotelu, wszyscy nazywali „tygodniem sióstr”. Przyjemnie jest, kiedy hotel ma swoich stałych klientów, szczególnie że siostry przyciągnęły na wyspę sporo swoich przyjaciół, jednak ten tydzień przysparzał obsłudze zbyt wielu kłopotów. Jeśli jedna z pań domagała się czegokolwiek, dwie pozostałe natychmiast prosiły o to samo i nigdy nie pozostawały obojętne na kaprysy jednej z nich. Wszystkie trzy naraz zawracały głowę każdym drobiazgiem.

– Na szczęście przyjeżdżają tylko na tydzień, a wyjeżdżając, zostawiają każdemu suty napiwek, inaczej byśmy chyba tego nie znieśli – pocieszała się Mary.

Annie roześmiała się.

– Mam nadzieję, że Martin umył ręce, zanim przyjął Parkera – rzekła z powątpiewaniem. Martin zaraz po ukończeniu średniej szkoły zaczął pracować tu jako ogrodnik. Wiele nauczył się od Carlosa, ale gorzej radził sobie z zachowaniem czystości. – Czy James ciągle źle się czuje? – spytała po chwili. James był synem Mary i najlepszym przyjacielem Annie.

– Chory jest jak dzieciak, który zapalił pierwszego papierosa w ukryciu – rzekła Mary. – Nie wiem, gdzie złapał tego paskudnego wirusa.

– Może od któregoś z gości? – Annie skończyła układać kwiaty w wazonie. – Jak ci się podoba?

– Trochę za dużo zielonych gałązek, nie widać kwiatów – skrytykowała Mary. – Czy zamierzasz sama mu je zanieść?

– Oczywiście.

– Nie sądzisz, że Parker może pomyśleć, że za bardzo się starasz ze względu na jego pozycję?

– Ale ja naprawdę bardzo się staram – rzekła Annie. – Mary, jak myślisz, dlaczego on tu przyjechał?

– Na wakacje. – Mary włożyła pasztet do piekarnika.

– Dlaczego ktoś, kto ma najpiękniejsze hotele, rozrzucone po całym świecie, miałby przyjeżdżać na wyspę, która jest położona tak daleko od cywilizowanego świata?

– Może właśnie dlatego. Poza tym, gdyby pojechał do jednego ze swoich hoteli, to obsługa chodziłaby koło niego na paluszkach i przesadnie dogadzaliby mu we wszystkim. A on i tak zauważałby różne ich niedociągnięcia, bo z tego, co wiem, nie należy do łagodnych i cierpliwych szefów.

– Słyszałam o nim to samo. – Wreszcie zadowolona z bukietu, podniosła wazon ze stołu. – Myślę, że niełatwo jest prowadzić całą sieć hoteli, a szczególnie tak młodemu człowiekowi... Podobno przejął po ojcu interes, mając zaledwie trzydzieści lat.

Mary spojrzała na nią ze zdziwieniem.

– Ciekawe, skąd tyle o nim wiesz?

– Czytałam w magazynach – odparła wymijająco. Annie wiedziała, że Mary zna ją na wylot i nigdy nie potrafiła przed nią niczego ukryć. Nagle zdała sobie sprawę, że nie wie, jak on wygląda, bo w magazynach, drukujących artykuły o Parkerze, nie zamieszczano jego fotografii, a jedynie zdjęcia jego hoteli. Lubiła czytać o nim artykuły. Jego ojciec, założyciel sieci, zmarł w tym samym roku, w którym zginęli jej rodzice. Kiedy młody Parker przejął interes, musiał nieprzerwanie zmagać się z konkurencją, a teraz ma już najwyższe notowania.

Flynn Parker był prawdziwym twórcą sukcesu, człowiekiem z głową pełną pomysłów. Stworzył w swoich hotelach formę wakacji dla całych rodzin, nowożeńcom oferował jedną noc podróży poślubnej za darmo. Cały czas udoskonalał system. Teraz znajdował wielu naśladowców. Annie też by chciała zrealizować jeden z jego pomysłów, ale po martwym sezonie w zimie nie mogła sobie pozwolić na darmowe noclegi, ale może... już wkrótce? Zapowiada się piękne lato i już ma większość miejsc zarezerwowanych.

Przeszła koło jadalni i automatycznie sprawdziła, czy wszystko zostało już nakryte do kolacji. Ona, Beatrice i zatrudniona na stałe kelnerka zajmowały się obsługą gości. Nie korzystając z pięknej starej windy, weszła po schodach na drugie piętro. Postawiła wazon na stoliku obok drzwi, żeby móc swobodnie poprawić włosy. Po chwili zapukała.

– Proszę wejść – odpowiedział jej męski głos. – Rozmawiam przez telefon.

Annie zdumiała się, bo przez moment wydawało się jej, że zna ten głos. Potrząsnęła głową z niedowierzaniem i otworzyła drzwi. Nie zastała gościa w pokoju. Usłyszała jego głos dobiegający z sypialni. Zamknęła za sobą drzwi i rozejrzała się. Natychmiast zauważyła zmiany w ustawieniu mebli i przedmiotów.

Mały stolik został przesunięty i stał teraz koło sofy. Z biurka zniknęły etalaże z prospektami hoteli, a zamiast nich stał włączony komputer. Przez odsłonięte okno wpadało jasne światło do pokoju. To jednak on musiał wtedy podglądać ją przez firankę, pomyślała i poczuła, że się czerwieni. Jeszcze raz spojrzała na biurko. Coś ją zaniepokoiło. W popielniczce leżał składany nożyk z perłowym uchwytem. Dlaczego wydawał jej się znajomy? Dziwne. Gdzie i kiedy mogła widzieć podobny scyzoryk? I dlaczego odczuwa taki silny niepokój na widok tego nożyka?

Usłyszała odgłos odkładanej słuchawki, a więc skończył rozmawiać przez telefon, domyśliła się i zaczęła głośno mówić:

– Panie Parker, chciałam osobiście pana przywitać w naszym hotelu na Anapamua. Przyniosłam kwiaty. – Postawiła wazon na małym stoliku. – Miło mi, że poczuł się pan u nas swobodnie, i mam nadzieję, że pobyt tutaj będzie przyjemny. Jeśliby tylko pan czegoś potrzebował, to bardzo proszę zwracać się bezpośrednio do mnie.

– Czy to wszystko...?

Annie aż podskoczyła, bo Parker, wychodząc z sypialni, z całej siły zatrzasnął za sobą drzwi. Czuła na sobie piorunujące spojrzenie jego zielonych oczu. Podszedł do niej na odległość jednego kroku.

– Och! Ale mnie pan przestraszył! – krzyknęła, zaskoczona zachowaniem gościa.

Patrzył na nią, jakby ujrzał zjawę. Nie odpowiadał przez chwilę. Bacznie się jej przyglądał.

– Co ty tu, na Boga, robisz? – spytał w końcu.

– Zapukałam i usłyszałam, że mogę wejść, więc... – Zaschło jej w gardle z przerażenia i czuła, że nie potrafi wykrztusić ani jednego słowa więcej. Odwróciła głowę, żeby na niego nie patrzeć i wyszeptała, jąkając się: – Przy... przyniosłam kwiaty... Myślałam, że... że będą się panu podobały.

– Gdzie ty się podziewałaś?!

– Gdzie się podziewałam? – powtórzyła bezmyślnie za nim.

– Tak, właśnie, gdzie?! Odpowiedz mi, do jasnej cholery! Natychmiast!

Annie wystraszyła się. W artykułach nigdy nie wspomniano o tym, że Parker bywa niepoczytalny, albo że miewa ataki złości. Jak dziennikarze mogli przegapić ten fakt? Czyżby wściekał się o to, że nie czekała na niego w recepcji, kiedy przyjechał? A to bufon!

– Byłam na zewnątrz, zrywałam kwiaty... Przepraszam, że nie przywitałam pana osobiście zaraz po przyjeździe, i nie zajęłam się zakwaterowaniem, sądziłam jednak, że obsługa hotelowa...

– Nie mówię o zakwaterowaniu – przerwał. – Chcę wiedzieć, co, do diabła, działo się z tobą przez ostatnie dwa lata!

Spojrzała na niego ze zdumieniem.

– Ale dlaczego chciałby pan to wiedzieć?

– Przestań odgrywać komedię, odpowiadaj! Wzburzenie jej rosło z każdą sekundą tej dziwnej rozmowy, a zdenerwowanie i zdumienie mieszały się.

– Przez ostatnie dwa lata byłam tutaj, na wyspie, jak zresztą przez całe moje życie...

– Dwa lata i trzy miesiące temu byłaś w Seattle! Poczuła, że robi się jej słabo.

– Skąd pan to wie? Czy spotkaliśmy się wtedy? Zacisnął usta.

– Chcesz mi wmówić, że nie pamiętasz, jak się spotkaliśmy?

Przyjrzała mu się dokładniej.

– Nie pamiętam pana wcale a wcale. Podszedł krok bliżej i chwycił ją w pasie.

– To przykre, że nie pamiętasz, skoro jestem twoim mężem!


...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin