Sparks Kerrelyn - Love At Stake 06 - Sekretne życie wampira(1).doc

(1408 KB) Pobierz
Kerrelyn Sparks

Kerrelyn Sparks

Sekretne życie wampira

Przekład Agata Kowalczyk

Amber

Rozdział 1

Ja nie chcę umierać... znowu - jęknął Laszlo.

Jack ukląkł obok Laszla, rozciągniętego na podłodze.

- Mam ci coś podać? Filiżankę ciepłej zero minus? Laszlo zakrył usta.

- Nie mów o jedzeniu.

- Mi dispiace[1]. - Jack poklepał wampira po ramieniu, w jedynym miejscu na koszuli nieszczęśnika, które nie przesiąkło zwymiotowaną blissky. Biedny Laszlo. Wypił ledwie jedną szklaneczkę syntetycznej krwi o smaku whisky, kiedy wszyscy wznosili toast za pana młodego, ale najwyraźniej słynnemu chemikowi lepiej szło wytwarzanie produktów wampirycznej linii Fusion niż ich przyswajanie. Z miejsca puścił pawia, i to na siebie.

Niewiele dało się dla niego zrobić, więc goście wieczoru kawalerskiego szaleli dalej, gdy Laszlo, spocony i blady, zwijał się na podłodze.

- Pomóc ci położyć się na kanapie? - spytał Jack.

- Poplamię ją krwią - wymamrotał Laszlo. Jack ze zmarszczonymi brwiami spojrzał na drogą tapicerkę mebli w stylu Ludwika XV.

- Już i tak jest poplamiona. - Co za bałagan. Jak on to posprząta? Podniósł się z podłogi, dręczony złymi przeczuciami. Zarezerwowanie edwardiańskiego apartamentu w hotelu Plaża przy Piątej Alei na wieczór kawalerski lana Mac-Phie wydawało mu się doskonałym pomysłem, ale teraz dotarło do niego, że hotelowy personel będzie się zastanawiał, jakim cudem po niewinnym przyjęciu zostało tyle plam krwi.

Sprawy wymknęły się spod kontroli, kiedy zjawił się Dougal z dudami, łan uparł się, że nauczy wszystkich tańczyć szkocką gigę. Podskoki tuzina podchmielonych wampirów ze szklankami pełnymi blissky siłą rzeczy doprowadziły do licznych kolizji, a więc pojawiły się plamy na dywanie i meblach.

I wtedy zadzwonił telefon. Panie bawiły się na wieczorze panieńskim w Romatechu Industries, chociaż Jack słyszał, że Vanda miała ściągnąć striptizera ze swojego nocnego klubu dla wampirów. Impreza dziewczyn została nagle przerwana, kiedy Shanna Draganesti zaczęła rodzić.

Roman Draganesti, zanim teleportował się do Romatechu, zaczął lamentować, że jest zbyt pijany, by pomóc żonie w trudnych chwilach. Na co reszta chłopaków, miotając się po apartamencie, zadeklarowała swoje dozgonne wsparcie, śpiewając hałaśliwą pieśń bitewną. Po chwili tuzin urżniętych wampirów teleportował się do Romatechu, by zagrzewać Shannę do zwycięstwa.

Jack uśmiechnął się szeroko, wyobrażając sobie reakcję Shanny, ale chwila radości szybko minęła. Miał dwie godziny, by doprowadzić hotelowy apartament do porządku, zanim wzejdzie słońce.

Jakiś hałas z sąsiedniej sypialni ściągnął jego uwagę. Czyżby któryś z chłopaków został? Świetnie, przydałaby mi się pomoc. Wszedł do luksusowej sypialni i zmarszczył brwi na widok nagiej Vanny leżącej na łóżku. Z Vanny na satynową narzutę ciekł bleer.

To był genialny pomysł Gregoriego. Przytachał na imprezę dwa urządzenia zwane vampire artificial nutritional needs appliance[2], w skrócie Vanna. Naturalnej wielkości gumowe kobiety w świecie śmiertelników służyły jako zabawki erotyczne, ale na potrzeby wampirów zostały wyposażone w układ krążenia na baterię. Gregori napełnił dwie seksowne lale syntetyczną krwią o smaku piwa, po czym zaprosił chłopaków na ucztę. Sądząc po koronkowych ciuszkach, porozrzucanych wszędzie dookoła, chłopcy mieli większą frajdę z rozbierania Vanny niż z gryzienia jej.

Z łazienki dobiegł męski głos.

- O tak, mała. Ściągaj to! Jack zapukał w drzwi.

- Już po imprezie.

- Dla Doktora Kła nigdy nie jest po imprezie. - Drzwi otworzyły się, stał w nich Phineas McKinney. - Co jest, ziom?

Młody czarnoskóry wampir wyglądał bardzo wytwornie w kasztanowej, aksamitnej smokingowej marynarce i białym jedwabnym krawacie, choć efekt psuły trochę bokserki ze SpongeBobem. Jak każdy wampir, Phineas nie odbijał się w łazienkowym lustrze w złoconej ramie, ale druga Vanna - i owszem. Ciemnoskóra lala siedziała na białej marmurowej toaletce przyodziana wyłącznie w czerwone jedwabne majteczki i głupi uśmiech na twarzy.

Jack na chwilę zgubił wątek, kiedy zauważył na bokserkach napis: Dziewczyny kochają SpongeBoba. - Och, przepraszam, że przeszkodziłem. Phineas się zaczerwienił.

- Tylko ćwiczyłem, wiesz. Kiedy się jest specjalistą od miłości, trzeba utrzymywać swoje mojo w szczytowej kondycji.

- Rozumiem.

- No, założę się, że rozumiesz. - Phineas ściągnął czarną Vannę z toaletki. Jej nogi sterczały sztywno do przodu jak u Barbie, więc wygiął je w dół. - Słyszałem, że jesteś prawdziwym casanową.

- Podobno - mruknął Jack. Nie potrafił uciec przed reputacją swojego sławnego ojca. - Pewnie byłeś zbyt zajęty, żeby usłyszeć, ale Shanna zaczęła rodzić. Wszyscy teleportowali się z Romanem. Z wyjątkiem Laszla. On ciągle jest chory.

- Seryjnie? - Phineas przeszedł do sypialni z Vanną pod pachą.

- Słońce niedługo wzejdzie, więc musimy posprzątać. Phineas spojrzał na białą Vannę, leżącą na łóżku w kałuży bleera.

- Do licha, ziom. Potrzebujemy profesjonalistów. Może Vampy Maids? Sprzątają miejski dom Romana.

- Byłoby świetnie. Możesz do nich zadzwonić?

- Nie pamiętam numeru, ale są w Czarnych Stronach. W hotelu Plaża nie mieli szans znaleźć wampirycznej wersji książki telefonicznej.

- Czy mógłbyś... - Jackowi przerwało głośne pukanie do drzwi.

- Spodziewasz się kogoś? - Oczy Phineasa zabłysły. - Może jakichś prawdziwych kobiet?

- Nowojorska policja! - usłyszeli krzyk kobiety. - Proszę otworzyć. Jack wciągnął z sykiem powietrze. Merda[3].

- Niech to szlag - szepnął Phineas. - Smurfy. - Rozejrzał się gorączkowo. - Wdepnęliśmy po same uszy.

- Spokojnie - odszepnął Jack. - Użyję kontroli umysłu, żeby się ich pozbyć.

- Nie najlepiej żyję z policją. - Phineas cofnął się od drzwi. - Wynoszę się stąd, stary.

- Wynosisz się? - Jack skrzywił się, kiedy łomotanie do drzwi stało się głośniejsze.

- Otwierać drzwi! - zawołała policjantka.

- Już idę! - odkrzyknął Jack.

- Słuchaj, stary. - Phineas wrzucił czarną Vannę do łazienki i zamknął drzwi. - Teleportuję się do domu Romana i zadzwonię po Vampy Maids. Wrócę później, żeby ci pomóc, okej? - Zniknął błyskawicznie, gdy się teleportował.

- Grazie mille[4] - mruknął Jack. Przeszedł do salonu, rozważając różne możliwości. Mógł złapać Laszla i teleportować się, ale policja i tak weszłaby do środka i zobaczyła krwawą jatkę. Apartament był zarezerwowany na jego nazwisko, więc mogli chcieć go przesłuchać. Nie, lepiej zająć się tym od razu i, używając wampirycznej kontroli umysłu, wykasować wspomnienia funkcjonariuszy. Laszlo usiadł z trudem.

- Coś strasznego. - Pot perlił się na jego czole. - Chyba znowu będę rzygał.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin