Korkozowicz Kazimierz - Strefa cienia.pdf

(586 KB) Pobierz
KAZIMIERZ
KORKOZOWICZ
STREFA
CIENIA
WYDAWNICTWO
MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ
Okładkę projektował
MICHAŁ BERNACIAK
Redaktor
ELŻBIETA SKRZYŃSKA
Redaktor techniczny
DANUTA WDOWCZYK
© Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa 1979
Sześć tysięcy dwieście dwudziesta ósma
publikacja Wydawnictwa MON
Printed in Poland
Wydanie I.
Nakład 120 000+333 egz
Objętość 9.87 ark wyd.. 8.25 ark, druk.
Papier druk, sat. VII kl 65 g z roli 63 cm
z Głuchołaskich Zakładów Papierniczych.
Oddano do składania 5.VIII78 r.
1017399077.002.png
Druk ukończono w styczniu 1979 r.
Wojskowe Zakłady Graficzne w Warszawie.
Zam, nr 3349 S-97
Cena zł 22.—
Rozdział I
Wąską Anna Gasse wypełniał cień. Tylko wierzchołki kamienic stojących po jednej stronie ulicy
oblewało słońce.
Była piąta po południu. Młody mężczyzna szedł chodnikiem, lustrując wzrokiem mijane domy, i
szukał sklepu, którego adresu nie wolno mu było zapisać.
Z ośmiu dni orbisowskiej wycieczki pięć pochłonęło zwiedzanie miasta. Dla zachowania pozorów
należało wziąć w tym udział, toteż widoki Belwederu, Schonbrunnu, Prateru, pałace Fürstenbergów,
Esterhazych, Dietrichsteinów i wiele innych majaczyły mu jeszcze w pamięci; obrazy i rzeźby z
Muzeum Sztuki i Natury, pozostawiły wrażenie chaosu barw i konturów, a neogotyckie piękno ratusza
i romańskie reliefy katedry Świętego Stefana nic znikały spod powiek, mimo że oglądał je bez
zainteresowania.
Coraz bardziej bowiem nurtowała go obawa, czy starczy mu czasu na realizację zamiaru, który był
główną przyczyną tego wyjazdu.
Dopiero w ostatnich dniach program pobytu uległ rozluźnieniu i członkowie wycieczki mieli
więcej
swobody. Skorzystał z tego natychmiast. Zgodnie z otrzymanymi wskazówkami minął Operę i z
Könstner Strasse, w obrębie Ringu, skręcił w prawo. W ten sposób znalazł Anna Gasse, z kolei
szukał sklepu z pamiątkami.
Wreszcie go ujrzał. Numer domu się zgadzał, a obok drzwi — zgodnie z tym, co mu wcześniej
powiedziano — wisiała stara, kuta w żelazie latarnia, kiedyś naftowa, teraz zapewne z ukrytą za
mlecznym szkłem żarówką.
I adres, i wskazówki uzyskał po długich staraniach. Obecnie jednak, kiedy nadeszła chwila
realizacji powziętego wcześniej zamiaru, zaczął odczuwać obawę przed niewiadomym. W
Warszawie wszystko wydawało się łatwiejsze i prostsze.
Nie była to jednak chwila odpowiednia na rozterkę czy wahania, toteż pchnął drzwi.
Sklep był długi i wąski. Za ladą, biegnącą wzdłuż oszklonych gablot, stary człowiek w ciemnym
surducie pochylał się ku parze klientów prowadząc z nimi przyciszoną rozmowę. Ostrołukowe
1017399077.003.png
sklepienie sufitu, lekki półmrok i ta przyciszona rozmowa sprawiały wrażenie raczej wnętrza kaplicy
niż sklepu z pamiątkami.
Właściciel, nie przerywając rozmowy, przesunął po nowym kliencie spojrzeniem znad
opuszczonych na koniec nosa okularów, po czym znów całą uwagę poświecił przeprowadzanej
transakcji.
Młody mężczyzna rozejrzał się tymczasem dokładniej po wnętrzu. Za oszklonymi gablotami pełno
było zarówno banalnych wyrobów przemysłowych branży pamiątkarskiej, jak i oryginalnych,
ludowych z Tyrolu,
Adalbergu, Styrii czy Koryntu. Po przeciwległej stronie stały bębny z mnóstwem kolorowych
pocztówek. Zatrzymał się przed nimi i obracając z wolna, oglądał jaskrawe zdjęcia.
Wreszcie właściciel zwrócił się do niego.
— Interesują pana tylko pocztówki? Jak pan widzi, mam w dużym wyborze i inne pamiątki z
naszego kraju.
Przybysz zbliżył się do lady.
— Istotnie wybór imponujący — rzucił z uśmiechem, podnosząc wzrok na starego człowieka.
Ujrzał chudą twarz o zapadniętych policzkach i utkwione w siebie życzliwe, ale taksujące spojrzenie
jasnoniebieskich oczu.
— Proszę, niech pan obejrzy. — Chuda dłoń wskazała gabloty.
— Słyszałem o panu od przyjaciół, którzy odwiedzali pański sklep. Widzę, że ich pochwały nie
były przesadzone. — Młody mężczyzna stanął przed szybami gablot.
— Mówi pan nieźle po niemiecku, ale akcent zdradza jednak cudzoziemca...
— Ma pan rację. Jestem tu z wycieczką z Warszawy.
— Ach, z Warszawy... — Stary pokiwał głową, a potem dorzucił z uśmiechem: — Polacy zatem
również wiedzą, że do Kaufmana warto zajrzeć, jeśli się chce kupić coś pięknego.
W tej chwili do sklepu weszło paru nowych klientów. Młody człowiek odszedł od lady i
ostentacyjnie powrócił do oglądania pocztówek. Przerwa w
rozmowie była mu na rękę, gdyż pozwalała na zaakcentowanie, że pragnie odbyć ją bez świadków.
Został widać zrozumiany należycie, bo kiedy kolejni nabywcy wyszli, właściciel zwrócił się do
niego już innym tonem:
1017399077.004.png
— No, teraz możemy sobie pogawędzić bez przeszkód. Ruch już mniejszy, bo sezon właściwie się
skończył. W pełni lata mam urwanie głowy. Muszą mi pomagać żona i córka.
Młody człowiek utkwił spojrzenie w oczach starego kupca i rzucił lekkim tonem:
— Czy tylko sprzedaż daje zyski? Nieraz kupno jest lepszym interesem...
Kaufman opuścił wzrok i uśmiechnął się nieznacznie.
— Ma pan zupełną rację, panie...
— Powiedzmy Kowalski...
— Och, te polskie nazwiska są tak trudne do wymawiania. A więc, panie Kowalski, istotnie jest
tak, jak pan mówi, bo aby sprzedawać, trzeba i kupować. Ale zależy, co się kupuje. Nie na wszystkim
można zarobić. Bywają potem kłopoty...
— Każdy interes to ryzyko. Ale im większe ryzyko, tym większy zarobek. To stara kupiecka
zasada.
Pan Kaufman pokiwał głową, a potem utkwił spojrzenie w twarzy swego gościa.
— A konkretnie? Czas, aby pan powiedział, o co chodzi. Co miałbym kupić?
— Obiekt jest kosztowny, sądzę więc, że pan sam
nie będzie w stanie przeprowadzić tej transakcji...
— O to proszę się nie martwić. Ale co to jest?
— Pięć kartek maszynopisu.
Stary spojrzał na młodego mężczyznę nieco ironicznie.
— I to ma być przedmiot transakcji? Muszą zawierać niezwykłą treść...
— Właśnie. Bardziej niezwykłą, niż się pan spodziewa. Ich wartość trudno przeliczać na
pieniądze, ale może wystarczy panu, jeśli powiem, że zawierają ładunek, który wstrząśnie
światowym rynkiem!
— Czy to nie przesada? Wiem, jak bardzo właściciele przeceniają posiadane przez siebie
przedmioty.
— W mojej ocenie nie, ma przesady.
1017399077.005.png
— A zatem: co zawierają te kartki?
— O tym chwilowo wolę nie mówić.
— A kiedy? Powiedział pan, że nie stać mnie na sfinansowanie tej transakcji. Być może. Ale czy
mogę pośredniczyć na ślepo? Przyjść do przyjaciół i zaproponować im, by kupili pięć kartek
papieru?
Kowalski musiał uznać wagę tego argumentu. Stary na pewno był tylko pośrednikiem, a zbyt
ogólnikowa oferta nie zainteresuje ludzi, na usługach których pozostaje. Aby zrealizować swoje
plany, musiał zaryzykować. Milczał, zastanawiając się, jaką przyjąć taktykę. Stary nie ponaglał, ale
obserwował go tylko z lekkim uśmiechem.
— A jeśli panu powiem i nie dojdziemy do porozumienia? Co potem? — Kowalski dał wyraz
swoim wątpliwościom.
— Tym proszę się nie niepokoić. Po prostu zapomnę, że pan był kiedykolwiek u mnie. Nigdy pana
nie widziałem, nigdzie nie spotkałem.
— To są tylko słowa.
— Obaj operujemy tylko słowami. A ja? Skąd mogę wiedzieć, czy istotnie jest pan zagranicznym
gościem, a nie, hm, czyimś wysłannikiem.
— A wzór mojego krawata?
— Dlatego z panem rozmawiam. Inaczej w ogóle nie poruszałbym takiego tematu.
Kowalski powziął decyzję.
— A więc dobrze. Te kartki zawierają nowo odkrytą metodę produkcji.
— Czego?
— Zastępczego paliwa do silników i turbin.
Stary milczał przez chwilę.
— Hm... no dobrze... — przemówił wreszcie. — To dziedzina, na której się nie znam, ale nie ja
będę decydował. Spróbuję, może niektórzy moi przyjaciele tym się zainteresują. Jak długo będzie pan
jeszcze w Wiedniu?
1017399077.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin