dziennik z iquitos, cze-grudz 2010.odt

(172 KB) Pobierz

Czerwiec 2010

Jest już 9 lipiec a ja dopiero będę pisał o czerwcu. Z różnych powodów, nie koniecznie zależnych ode mnie miałem dość długą przerwę w pisaniu mojego dziennika.

Początek czerwca był w Iquitos bardzo chłodny. W niektóre dni, rano termometr pokazywał tylko 18 stopni powyżej zera. Loretańczycy chodzili w czapkach, w rękawiczkach i polarach na długi rekaw. Ja także przez dwa dni ubrałem skarpetki i koszulę na długi rękaw. Zdażyłem już przyzwyczaić się do ciepła, więc gdy przyszedł chłód też go odczuwałem dotkliwie. Zmienił się krajobraz w Morona Cocha. W połowie czerwca wyschło całkowicie jezioro naprzeciwko kościoła. I tak podobno będzie do października. Suche dno jeziora pokazało mnóstwo śmieci i przez kilka dni raczyło mieszkańców mało przyjemnym zapachem. Po kilku deszczach piaszczyste dno jeziora trochę się oczyściło i zazieleniło. Obecnie wiele dzieciaków i młodzieży gra tam w piłkę nożną.

Boże Ciało w Peru było 6 czerwca w niedzielę. Po Mszy św. w Colegio San Augustin ruszyła jedyna tego dnia procesja z Najświętszym Sakramentem. Po 1,5h dość wolnego marszu ulicami miasta doszliśmy przed Katedrę na Plaza de Armas. Monstrancja była niesiona przez 8 osób na dużej i wysokiej platformie. Podest z Panem Jezusem przez pewien odcinek także ja dźwigałem.

W pierwszym tygodniu czerwca dokończyłem malowanie plebanii i założyłem w domu alarm przeciwwłamaniowy. W celu zwiększenia mojej prywatności w domu, dwóch pracowników postawiło płot wzdłóż przejścia do biura parafialnego i sali komputerowej. W ten sposób ograniczyłem spacery ciekawskich wokół plebanii i zaglądanie przez okna do mojego miszkania. Zrobiłem także ogrodzenia dla psa za budynkiem San Jose. Od 22 czerwca jestem posiadaczem 8 miesięcznego boxera o imieniu Lucero (czyt. Lusero, choć imię na to nie wskazuje, ale to jest ona). Tego szczeniaka wziąłem ze schroniska dla psów w Cabo Lopez. Jest dobrze zadbany, ma wszystkie szczepienia. Jak to szczeniak ma wielką ochotę do zabawy, skakania, bałaganienia i rozgryzania w kawałki tego co znajdzie. W ostatnim czasie piesek zdążył już rozszarpać 4 piłki, które grającym w siatkówkę na ulicy wpadły na parafialną posesję. Każdego poranka sprzątam różne rzeczy (czyt. śmieci), które Lucero znajdzie w krzakach i wyciądnie na chodnik.

24 czerwca pożegnaliśmy się z Dominiką i Anią, które wyjechały na trzymiesięczny urlop do Polski. 4 czerwca po rocznym urlopie w Hiszpanii wrócił do swojej parafii w Cardozo ks. Marek Bruliński. W zwiazku z jego powrotem ustaliliśmy duszpasterstwo w więzieniu: w jednym tygodniu od niedzieli do wtorku ja odprawiam Msze dla więźniow, a w następnym tygodniu ks. Marek.

20 czerwca 50 lecie kapłaństwa obchodził padre Nicolas (agustianin, hiszpan), proboszcz Parafii Nuestra Señora de Fatima. Pod koniec czerwca miałem niespodziewanego gościa w swoim domu. Przez tydzień mieszkał u mnie ks. Andrzej, klaretianin pracujacy w Czechach. Spotkała go Gabi w katedrze, a ja zaproponowałem, że mogę go przenocować w pokoju gościnnym. Nie zabierał mi dużo czasu, bo znał dobrze język hiszpański i sam zwiedzał Iquitos i okolice.

Moim nowych zajęciem od czerwca jest funkcja spowiednika w Seminarium Duchownym. Ks. Zbyszek, ktory jest nowym wychowawcą seminarzystów poprosił mnie o taką posługę. W każdy wtorek popołudniu jadę motorem 11 kilometrów do Seminarium w Santo Tomas. Najciekawszy odcinek drogi to ostatnie 3 kilkometry nierównej, piaszczystej drogi, która po deszczu jest błotnista i dość wymagająca dla motocyklisty. Spowiadam w neogotyckim konfesjonale, który specjalnie do tej posługi został przywieziony z katedry. Specjalnie używamy tego mebla, aby przyszli księża wiedzieli, że takie coś służy do Sakramentu Pojednania. Już dwa razy zdażyło się, że w czasie mojej wtorkowej posługi wyspowiadałem połowę seminarzystów (wszystkich jest 19).

W ostatnią niedzielę czerwca Pastoral Juvenil miał retiro (dzień skupienia) w agustiańskim ośrodku w Anita Cabrera. Przedpołudniem był czas na modlitwę i moją pogadankę o powołaniu. Po obiedzie był czas na zabawy integracyjne, grę w siatkówkę, piłkę nożną oraz basen. W spotkaniu uczestniczyło około 40 osób.

24 czerwca św. Jana Chrzciciela i 29 czerwca św. Piotra i Pawła to dni wolne w Peru. Z okazji fiesta San Juan (patrona regionu Loreto) w zonach odbywa sie celebracja zwana Shunto. Jednym z elementów Shunto jest skakanie przez ognisko, którego płomienie symbolizują oczyszczenie. Na koniec jest poczęstunek podczas którego je się Juanes i pije się Chicha. Juanes jest to ¨głowa św. Jana¨: w liściach palmowych jest potrawa w kształcie kuli składająca sie z ryżu, mięsa kurczaka, oliwek i jajka. Juanes zawsze spożywa się na zimno. Chicha jest to napój z kukurydzy, który gdy postoi trzy-cztery dni nabiera mocy, czyli jest napojem alkoholowym. 29 czerwca w parafii Radka odpust ku czci św. Piotra. Z tej okazji ulicami miasta odbyła się procesja z figurą Apostoła. Specjalnie przyjechałem do jego parafii, aby uczestniczyć w drugiej części procesji, która miała odbyć się wieczorem łodziami po Amazonce. Niestety z powodu ulewnego deszczu i zbyt silnego wiatru pierwszy raz od kilkunastu lat została odwołana.

Im dłużej mieszkam na parafii i mam więcej kontaktu na codzień z tutejszymi ludźmi tym bardziej niektóre sytuacje działają mi na nerwy. Jest to zderzenie europejskiego porządku i południowoamerykańskiego bałaganu. Ich niepunktualność jest przeogormna. Pracownicy którzy przez tydzień stawiali w trzech miejscach ogrodzenie, zawsze przychodzili godzinę, albo pół godziny po czasie. Raz mocno przesadzili, bo przyszli z czterogodzinnym opóźnieniem. Po moich mocnych słowach następnego dnia przyszli piętnaście minut przed czasem i co ciekawe skończyli całą prace dwa dni przed wyznaczonym czasem. Innego dnia miałem uwowionych pięć różnych spotkań i tylko dwie osoby przyszły na daną godzine, pozostałe trzy wcale nie pojawiły się. Wśród dwóch punktualnych osób był europejczyk - ks. Radek. Tutejsi fachowcy mają też duże problemy z określeniem ilości materiału, który potrzebują, aby coś zrobić. Juanito, który malował moje pokoje poprosił o tyle farby, że z tego co zostało wymalowałem jeszcze salę komputerową, biuro parafialne, jedną ścianę zewnętrzną plebanii i odświerzyłem kilka ławek. Chłopacy, którzy malowali płot powiedzieli, że potrzebująeden galon farby. Nie zgodziłem się na to i kupiłem pół galonu. Po wymalowaniu okazało się, że farby jeszcze zostało.

Lipiec 2010

W pierwszą niedzielę lipca wyjechałem z ministrantami i ministrantkami na wycieczkę do CristoCocha (5 kilometr drogi do Nauta). Najmłodsi ministrańci, których jest około 20 są bardzo gorliwi, przychodzą codziennie do kościoła bez względu na to czy mają dyżur, czy też go nie mają. W nagrodę za tę wzorową służbę postanowiliśmy z siostra Florentina ufundować im wycieczkę za miasto. Wszyscy zabraliśmy się na raz (23 osoby, w tym 4 dorosłych) jeepem sióstr. Był spacer po tamtejszym ZOO, śpiewy i zabawy integracyjne, i na koniec mokre szaleństwo w jeziorze CristoCocha.

Dwie najmłodsze siostry z mojej parafii wyjechały na cały lipiec na akcję powołaniową w kilku miastach Peru. Przyjechała za to na miesiąc siostra Beata Maria z Austrii, która 12 lat temu pracowa w tutejszym domu dziecka. W Casa de Mision gości siotra Margarita z Hiszpanii, która co roku przyjeżdża na dwa miesiące z mnóstwem prezentów, które od 16 lat rozdaje potrzebującym i nie tylko potrzebującym. Udało mi się dostać od niej cały karton prezentów i gadżetów na loterię, którą oraganizuje Duszpasterstwo Młodzieży.

Poprzedni proboszcz Angel Benito zapeniał mnie, że dwa tysiące darmowych minut w ramach abonamentu obejmuje rozmowy do całej Europy (w tym także do Polski, która niewątpliwie też leży w Europie, nawet w jej środku). Przyszedł rachunek za telefon za maj, niestety okazało się, że za rozmowy do Polski trzeba płacić. Za darmo w ramach abonamentu można dzwonić min. do Hiszpanii, Francji, Włoch, Niemiec, Anglii, ale nie do wschoniej Europy. Przez dwa ostatnie misiące zapraszałem do korzystania z telefonu min: Gabi, Marka, gdyż wiedziałem, że sam nie jestem w stanie wykorzystać tych minut (aby to wykorzystać trzebaby rozmawiać każdego dnia przez godzinę). Po otrzymaniu bilingu rozmów skończyły się długie pogaduchy na telefony stacjonarne do Polski i zapraszanie polaków na darmowe rozmowy z ojczyzną.

Z okazji Mszy św. za zmarłych frekwencja w każdym iquiteńskim kościele poprawia się znacząco. Pamiętam, że pewnego czwartku były 4 intencje za zmarłych. Ławki w kościele był wypełnione. Skorzystałem z okazji i powiedziałem mocne kazanie, o tym, że ludzie bardziej kochają i szanują swoich zmarłych niż Boga. Tych, którzy tego dnia byli w kościele nie sposób spotkać na Eucharystii w niedzielę. Z okazji Mszy za zmarłych wiele rodzin przygotowuje jakieś małe pamiątki dla uczestników Mszy św. np: bryloczek z datą i imieniem zmarłego, figurkę świętego, obrazek itp.

Kilka tygodni temu poproszono mnie o modlitwę za panią Dinę, która od miesiąca leżała na UCI (odpowiednik naszego OIOM). Ludzie z parafii, mówili że to dobra kobieta, która angażowała się i udzielała się dużo przy parafii. Odwiedziłem szpital Iquitos, udzieliłem nieprzytomnej kobiecie Namaszczenia Chorych. Później z rodziną przed drzwiami UCI pomodliłem się Koronką do Miłosierdzia Bożego. Po dwóch tygodniach pani zmarła. Ludzie pytali się czy byłem na czuwaniu przy zmarłej (velorio). Nie byłem, bo nikt z rodziny mnie o to nie poprosił. Dowiedziałem się wtedy od sąsiadów zmarłej, że kilka miesięcy przed swoją ciężką chorobą pani Dina zmieniła wyznanie. Wstąpiła do jakiegoś protestanckiego kościoła i to pastor tego kościoła był na czuwaniu w domu zmarłej. Tydzień po pogrzebie, ktoś z bliskiej rodziny zmarłej dał na Mszę za spokój jej duszy, miesiąc po śmierci także. Ot, taka krótka historia przedstawiająca zaangażowanie religijne pani Diny i jej rodziny. Dobrze, że Pan Bóg jest nad tym wszystkim: czuwa i wie co jest w sercu człowieka.

Przez kilka dni w połowie lipca środek dżungli nawiedziły ponownie przeokropne chłody. Temperatura nad ranem tylko 16 stopni powyżej zera, w ciągu dnia 3-4 stopnie wyższa. Odczuwalna temperatura z racji wilgoci i wiatru jeszcze niższa. Najgorsza była niedziela 18 lipca, tego dnia rano Araceli na temometrze w Casa de Mision widziała +12 stopni Celcjusza (Araceli ma prawie 80 lat, więc możliwe, że nie zobaczyła dobrze). Najstarsi misjonarze nie pamiętają takiego zimna w Iquitos. W tym czasie w Polsce było cieplej niż tutaj w tropikach przy równiku. Znów loretańczycy wyciągneli czapki, szaliki i polary. Ja także do nich dołączyłem. W nocy spalem w grubych skarpetkach, w spodniach dresowych i polarze, i kupiłem koc. W tych dniach czułem się jakbym nocował w namiocie w czasie pieszej pielgrzymki do Częstochowy.

Jeśli chcesz się nauczyć języka obcego a masz problemy z gramatyką, zacznij od języka indonezyjskiego. W tym języku nie ma czasu przeszłego, ani przyszłego, tylko teraźniejszy. Chcesz coś powiedzieć, że coś stało sie tydzień temu: mówisz ¨tydzień temu¨ i reszta zdania w czasie teraźniejszym. Nie ma odmiany przez osoby: mówisz tylko na początku ¨ja¨, ¨ty¨ lub ¨on¨ a potem wszystko w bezokolicznikach. Liczba mnoga to powtórzenie dwa razy wyrazu: chcesz powiedzić ¨drzewa¨ mówisz ¨drzewo, drzewo¨. Prawda, że łatwe. Teraz pomyślcie jakie trudności miały siostry z Indonezji, aby nauczyć się języka hiszpańskiego, czy angielskiego, gdy nigdy wcześniej nie używały czsów, czy tez odmiany czasowników. 

W sobotę 24 lipca pierwszy raz wypłynąłem na Amazonkę. Od grudnia nie podróżowałem po rzece. Wraz z ekipą parafii Pedro Pescador (siostra zakonna, kierowca łódki i animator muzyczny) i Gabi popłyneliśmy do wioski Santa Clara. Ta wioska nad Amazonką jest oddalona pół godziny drogi ślizgaczem od portu Nanay. Zobaczyłem i przekonałem się jak dużą rzeką jest Amazonka. Rzeczywiście o tej rzece wszelkie dane należy pisać wielkimi literami. Kolor rzeki to kawa z mlekiem. Rzeka niesie ze sobą ogromne  ilości połamanych drzew, gałęzi. Z tego względu należy uważać, aby nie uszkodzić dna łodzi ani śruby motoru. W niektórych miejscach jest spokojna w inych wzburzona i mocno falująca przez silne wiry. Nie widziałem całej potęgi Amazonki, gdyż płynęliśmy jedną z części koryta rzeki, które jest poprzegradzane przez wyspy. Część rzeki, którą płyneliśmy kiedyś była korytem rzeki Nanay. Kilkanaście lat temu Amazonka z pomocą człowieka zmieniła swój bieg, gdyż jej główny nurt sukcesywnie niszczył bulewar Iquitos. Obecenia tylko mała część Iquitos leży nad Amazonką, większość miasta może podziwiać rzekę Itaya, która płynie starym korytem Amazonki. Miejscowość Santa Clara obchodziła tego dnia 20 lat istnienia. Zanim zaczeła się Msza św. było małe zamiszanie wokół ustaleń, które zrobił animator wioski. Animator chciał zrobić celebrację na boisku nowej szkoły. Nie zgodziliśmy się na to, gdyż mają w wiosce dużą i ładną kaplicę, w której nie było Euchatystii od 3 lat. Po za tym Animator mówił o jakiejś krótkiej celebracji na boisku używając cały czas słowa Msza św. To zdarza się bardzo często, że ludzie słabo znający terminologię kościelną, Mszą nazywają każde nabożeństwo z udziałem księdza. Po za tym bezsensowne wydawało mi się ściąganie księdza do wioski po to tylko, aby zrobił liturgię słowa a nie odprawił Eucharystii. Ostatecznie Eucharystia była w kaplicy, w której bez problemu wszyscy zmieścili się. Potem reszta uroczystości jubileuszowych odbyła się na terenie szkoły. Po Mszy św. jednemu niemowlakowi, które zostało ochrzczone w niebezpieczeństwie śmierci, dopełniłem sakramentu chrztu. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w domu ¨Buen Pastor¨, który jest parafialnym domem rekolekcyjnym (nazwa mocno wyolbrzymiona, gdyż jest to drewniany dom z kaplicą). Po drodze widziałem też instalacje PetroPeru i niedużą rafinerię, która jest nad Amazonką.

Święto narodowe obchodzi się 28 lipca, gdyż tego dnia 1821 roku Peru proklamowało niepodległość. Już ponad dwa-trzy tygodnie przed świętem miasto, sklepy, szkoły, domy, motokarra, samochody były przystrojone odświętnymi dekoracjami czerwono-biało-czerwonymi. Podobnie jak za brak udziału w wyborach, także za niewywieszenie flagi narodowej płaci się karę pieniężną. Dzieci w szkołach ćwiczyły marszowy krok do partiotycznych defilad. Z tej racji niektóre odcinki ulic przed szkołami były zamknięte. Na ¨plaza 28 de julio¨ przed świętem odbywały się każdego dnia defilady: przedszkolaków, uczniów podstawówek, colegio itd. Jednak główna defilada z udziałem rżnych rodzajów owjska odbyła się w środę 28 lipca. Oczywiście w całym mieście nie ma żadnej informacji, o której rozpoczyna się defilada. Ludzie byli na placu przynajmniej od 9 rano, ja byłem kilka minut po 10, a defilada zaczęła się o około 11.30. Obejrzałem tylko pół godziny, gdy przed trybuną główną maszerowali uczniowie i nauczyciele wybranych colegios i uniwersytetów. Te spacery z proporcami i nazwami uczelni przypominały mi coś z pochodów pierwszomajowych za czasów PRL. Tak jak na Boże Narodzenie, życzy się ¨Feliz Navidad¨, podobnie teraz składa się życzenia i całusa z okazji święta ojczyzny ¨Feliz dia de la patria¨.

W niedzielę 25 lipca prowadziłem dzień skupienia dla kleryków z Seminarium w Iquitos. Piękne doświadczenie. Podzieliłem się z nimi swoim świadectwem i Cataliny Rivas o Mszy św. oraz tematami, które dla mnie są ważne jak: miłość Boga, przebaczenie, walka duchowa. Czułem jak działa Duch św., gdyż mówiłem zdania, których wcześniej nie przygotowałem. Dzień skupienia mieli nie tylko seminarzyści, ale i sam prowadzący. Skorzystałem z tego czasu ciszy, spokoju i modlitwy. Chłopaki są wprawieni w słuchaniu języka hiszpańskiego w wykonaniu obcokrajowców, gdyż połowa wykładowców to osoby niehiszpańskojęzyczne. Jeszcze 6 lat temu w Seminarium było ponad 40 kleryków teraz tylko 19 (wśród nich 5 z Wikariatu San José de Amazonas i 2 z Wikariatu Requena).

Od dwóch miesięcy poruszam się motorem po Iquitos i z dnia na dzień co raz bardziej jeżdżę po iquiteńsku. Poruszanie się motorem ma zalety, że prawie wszędzie się wciśniesz i nie martwisz się o miejsce do parkowania. Dojeżdżając do skrzyżowania umiejętnie manewrując prawie zawsze możesz ruszać z ¨pole position¨ (pierwsza linia). Ruch uliczny tutaj jest okropny, ale ma swoje niepisane zasady. Wielu obcokrajowców nie ma odwagi kierować tutaj samochodem, bo nie ma tego porządku co w Europie lub USA. Panuje tutaj zasada: kto większy na drodze ten może więcej. Najgorsze są colectivo (czyli autobusy), które zachowują się jak święte krowy w Indiach. Na skrzyżowaniach każdy patrzy nie na światła dla swojej jezdni, ale jezdni prostopadłej. Gdy ci z ulicy prostopadłej mają czerwone, wszyscy inni ruszają, nie czekając na zmianę świateł na swojej jezdni. Spróbuj nie ruszyć od razu to zostaniesz strąpiony przez tych co są za tobą. Gdy na twoim pasie światło zmienia się z zielonego na pomarańczowe to oznacza dodaj gazu i przejeżdżaj skrzyżowanie, bo jeżeli zachamujesz, ktoś z tyłu może w ciebie stuknąć. Okropne jest to, że na ulicy Loretańczycy nie mają cierpliwości, nie czekają, nie przepuszczą, tylko wciskają się tam gdzie nie ma miejsca. Klakson jest wyrazicielem większości negatywnych emocji kierowcy. Nagminne jest ścinanie zakrętów tych co skręcają w lewo, czasami już 50 metrów przed skrzyżowaniem jadą nie po swoim pasie, pod prąd. Zdarza się, że ktoś ze skrajnie prawego pasa skręca w lewo, tarasując drogę tym co chcą jechać prosto. Inne grzechy ruchu ulicznego w Iquitos: to brak sygnalizowania manewru skrętu, brak włączonych świateł gdy jest ciemno lub ich całkowity brak. Policja może ukarać mandatem takiego kierowcę, którego pojazd nie ma ani jednego działającego światła, ale i tak tego nie robi. Więc np: motokarro, które ma tylko przednie światło a nie ma żadnego tylnego światła w myśl tutejszych przepisów może legalnie jeździć po drodze. Bardzo wielu motocyklistów nie posiada prawa jazdy, jeżdżą bez jakichkolwiek dokumentów. W ostatnich tygodniach policja zaczęła intensywnie kontrolować posiadanie dokumentów. Aby zdać prawo jazdy nie robi się tutaj żadnych kursów, tylko umawia się z egzaminatorem na egzamin. Oczywiście egzamin, który kosztuje ponad 150 soli odbywa się na twoim własnych samochodzie lub motorze.

W drugi dzień święta niepodległości wybrałem się z Gabi, Claudią i jej synem Enzo do Mariposarium (Motylarnia) w PadreCocha. Najpierw z portu Bellavista de Nanay 25 minut łódką peke-peke, a potem w samej wiosce pół godziny marszu do miejsca hodowli motyli. Właścicielką Mariposarium jest pewna austriaczka. Wstęp dla dorosłych gości zagranicznych to aż 20 soli, dla tutejszych 10 soli. Oprócz 50 gatunków pięknych motyli mają zwierzęta z Amazonii (różne gatunki małp, papug, drapieżnych kotów). Szczególnie trzeba było uważać na małpy złodziejki, których 6 żyje poza klatką i towarzyszy turystom w czasie wizyty. Zwiedzanie odbyło się z przewodnikiem,  dzięki czemu trochę dowiedziałem się o życiu motyli. Długość życia motyla to od 3 dni do dwóch tygodni. Te, które żyją najkrócej nie mają żadnych narządów do odżywiania, tylko do rozmnażania (jedyny cel istnienia). Zanim owad będzie pięknym motylem ma cztery inne etapy życia, które łącznie trwają od 6 do 8 miesięcy. Widzieliśmy różnych kształtów, wielkości i kolorów gąsiennice, i ich kokony. Kokony lekko zroszone wodą poruszają się. Każdy gatunek ma swoją ulubioną roślinkę, na której żyje i odżywia się gąsiennica. Aby chodować dany gatunek motyla, trzeba odkryć i posiadać odpowiednią roślinę. Nazwy gatunków roślin są trzymane w ścisłej tajemnicy przez hodowców, aby nie tworzyć dla siebie konkurencji. Widzieliśmy piękne niebieskie motyle, motyle trujące, motyle o skrzydłach częściowo przezroczystych, motyle wielkości dłoni, motyle nocne.

Przez cztery tygodnie młodzież z Pastoral Juvenil przygotowywała taniec (danza) na konkurs. Każdego dnia spotykali się na dwie godziny w parafialnej Maloce, aby ćwiczyć pięciominutowy układ taneczny. Próbę rozpoczynali o 3 popołudniu. Pierwsza osoba przychodziła zazwycaj 15 minut po trzeciej. Przez kolejne dwadzieścia minut schodzili się kolejni tancerze. 20 minut przed czwartą rozpoczynali próbę, niezawsze w pełnym składzie. Najgorsze w tym wszystkim były dwa blaszne bębenki, które robią baaaaardzo dużo hałasu. W czasie prób nie brakowało widzów z ulicy i małych dzieciaków, które na swój sposób tańcowały. W mojej parafii na 16 osób tańczących są tylko cztery to kobiety, w innych parafiach jest na odwrót. Po tych próbach widzę, że taniec to coś co tutejsze ¨tygryski¨ lubią najbardziej. Taniec to ich żywioł, w którym się realizują i spalają. Ostatecznie w konkursie, w którym uczestniczyło 9 zespołów, grupa taneczna z Pastoral Juvenil MoronaCocha nie awansowali do pierwszej czwórki finału.

Sierpień 2010

4 sierpnia w liturgiczne wspomnienie św. Jana Maria Vianney, księża z całego Wikariatu spotkali się w Seminarium. Był czas na wspólną modlitwę, adorację, dyskusję i kawę. W ramach troski o powołania kapłańskie ustaliliśmy niedzielę powołań w naaszych parafiach. Dowiedzieliśmy się też, że 5 kleryków zostało wyrzucono z seminarium (2 z teologii i 3 z preseminarium).

W dniach 11-13 sierpnia wyjechałem na wycieczkę do Parku Narodowego Pacaya Samiria, który jest położony między rzekami Ukayali i Marañon. Park ma powierzchnię ponad 20 tyś. km2, porównywalną ze Słowenią, albo z województwem Zachodniopomorskim. Wyjazd zorganizował ks. Marek Bruliński dla kilkunastu studentów polskich, którzy przyjechali razem ze swoim duszpasterzem. W nocy przed wyjazdem Marek powiadomił mnie, że jest chory. W wyniku czego, całkowicie zaskoczony, to ja zostałem tłumaczem i kierownikiem wyjazdu. Prawie dwie godziny w 15 osób jechaliśmy jeepem Marka do Nauty. Tam w parafii zostawiliśmy samochód i peke-peke ruszyliśmy w dalszą drogę. Manuel był naszym przewodnikiem, a Ivan motorniczym łódki. Gdybym wiedział, że naszym środkiem lokomocji będzie peke-peke, pewnie bym się nie wybrał w taką podróż. Wszyscy przez te trzy dni mieliśmy serdecznie dość pływania łodzią. Pierwszego dnia ponad 5 godzin płyneliśmy do Arequipa – pierwszej wioski, w której mieliśmy nocleg. Drugiego dnia ponad 6 godzin do Yarina, drugi nasz nocleg. Trzeciego dnia wracaliśmy z prądem do Nauty jedyne 7 godzin. Wodę i jedzenie na całą podróż mieliśmy ze sobą. Łódka była zadaszona, więc słońce nie dokuczało, jednak z tego powodu tylko kilka osób sprzodu miało doskonały widok na rzekę. Hałas silnika był tak duży, że tylko niektórzy sprzodu słyszeli tłumaczone przeze mnie słowa przewodnika. W czsie drogi podziwialiśmy J wodę grantaową, wodę brązową, falującą rzekę, dużo H2O … ,  bardzo dużo wody, dziką roślinność … i bardzo dużo drzew. Ci co siedzieli na przedzie widzieli też szare i różowe delfiny, żółwie, najróżniejsze ptaki wodne i drapieżne, papugi, motyle. Najwięcej delfinów wiedzieliśmy kiedy zatrzymaliśmy się na jednym z zakrętów rzeki, gdyż przy chałasie silnika delfiny chowały się pod wodę. Płyneliśmy najpierw szerokim Marañon, a potem rzeką Yanayacu. Obydwa noclegi mieliśmy w szkołach pod rozwieszonymi gęstymi moskitierami, które utrudniały komarom dostęp do świeżej polskiej krwi. W każdej wiosce po zmroku odprawiałem Mszę św. Pierwszego dnia Eucharystia była w większości po polsku, bo przyszły tylko 3 osoby z wioski. (Pierwszy raz od 9 miesięcy odprawiałem w języku polskim). Polacy uczestniczący w Mszy św. zapytali mnie ile czasu nie odprawiałem po polsku, gdyż słyszeli w moim głosie duży entuzjazm z powodu czytania polskich modlitw. Druga Eucharystia w Yarina była pierwszą Mszą w tej wiosce po ponad 5 latach. Na Mszy w większości były kobiety i dzieci, gdyż mężczyźni od kilku dni pracują w lesie. Wielu mieszkańców Yarina zajmuje się teraz wykopywaniem jaj żółwich i przenoszeniem do bezpiecznych wylęgarni w wiosce. Uczestniczą oni w projekcie, który chroni żółwie przed kłusownikami. My sami drugiego dnia widzieliśmy na brzegach rzeki wiele śladów żółwi, które dopiero co złożyły w piasku jaja. Nawet jedną z gniazd żółwich rozkopaliśmy i wyjeliśmy z niego 31 jaj. Nie pytajcie mnie co się z nimi stało, ponieważ wszystkie jaja zabrał nasz przewodnik Manuel. Pływanie utudniał niski poziom rzeki i liczne przewrócone drzewa, które już za kilka miesięcy zabierze wysoki poziom rzeki. Woda w rzece jest teraz niższa o około 5-6 metrów od wysokiego poziomu, co było wyraźnie widać po innym kolorze pni drzew od dołu. Drugiego dnia wybraliśmy się w nocy na kajmany. Nasi przewodnicy znaleźli i pokazali nam trzy nieduże krokodyle. Prawie godzinę spływaliśmy w nocy z prądem rzeki wsłuchując się w nocne odgłosy dżungli. To było piękne. W ciągu dnia tylko dwa razy po 1,5 godziny spracerowaliśmy po dżungli podziwiając piękną gęstwinę drzew i krzewów. Widzieliśmy różnego rodzaju cenne gatunki drzew (caoba, cedry, drzewo kauczukowe), z których największe osiągają do 50 metrów wysokości.  Wysokie drzewa nie mają potężnych i głębokich korzeni dlatego, aby utrzymać pion wykształciły gigantyczne płaskie podpory, przez co niektóre drzewa przypominają od dołu duże rakiety. Nie będę wspominał tego wyjazdu najlepiej ze względu na to, że większość czasu spędziliśmy w łodzi peke-peke i także dlatego, że pierwszy raz pogryzło mnie dotkliwie isango – maluśke robaczki żyjące w trawie, które po ugryzieniu skóry zostawiając małą otwarto ranę, która potem swędzi. (zdjęcia z wyjazdu do Pacaya Samiria możesz zobaczyć na moim chomiku: http://chomikuj.pl/psprusin ) Polacy goszczący w Cardozo przez dwa dni rozpieszczali dzieciaki z Comedoru Gabrysi. Dla polaków to było piękne doświadczenie, dla Gabrysi nie. Gdyż łatwo jest poświęcić dziecku pełną uwagę przez dwa, trzy dni: bawiąc się z nim, nosząc go na rękach itp. Trudniej jest później doprowadzić to wszystko do normy, gdy zabraknie tylu ramion do przytulania. Widać u tutejszych dzieci ogromny deficyt uwagi i miłości od rodziców. Drugiego dnia dzieciaki nie poszły do szkoły, aby móc się bawić z polakami. Może ktoś z tej grupy młodych osób w niedługim czasie przyjedzie tutaj, aby pracować.

Zależności rodzinne. Denerwujące jest tutaj wykorzystywanie jednych członków rodziny przez innych członków rodziny. Pasożytnictwo nierobów na osobach pracowitych. Przykład: Pedrito – motorniczy łódki z parafii Santa Clara. Zostawił swoją dotychczasową pracę w parafii. Rozpoczął codzienną harówkę w fabryce cegieł, aby zarobić na utrzymanie swojej rodziny (10 osób, większość dorośli). Oprócz niego nikt z domu nie pracuje. Nie dlatego, że nie ma zajęć, ale po prostu im się nie chce pracować. Inny przykład: Charlot – dziewczyna z mojej parafii chodząca o kulach, do niedawna odpowiedzialna za salę internetową. Jako małe dziecko została porzucona przez rodzinę. Trafiła do Hogar de la Niña  de Loreto (Dom dziewczynki z Loreto) prowadzony przez siostry z MoronaCocha. Jako czterolatka nie potrafiła chodzić, przemieszczała się na deskorolce. Siostry poświęciły jej wiele czasu na rehabilitację, aby potrafiła chodzić tak jak teraz potrafii. Ukończyła szkoły, zaczęła pracować w Hogar de la Niña, z pomocą sióstr kupiła mieszkanie. Teraz gdy jest dobrze ¨ustawiona¨ znalazła się wyrodna rodzina. W ostatnich miesiącach, dwie jej siostry rodzone wraz z rodzinami wprowadziły się do jej domu. Jak była w potrzebie to nie było przy niej rodziny, teraz gdy wyszła na prostą rodzina znalazła się i bez skrupułów wykorzystuje to. Inny przykład to Iris – była sekretarka w parafii Sgrada Familia, a teraz pomoc Gabi w Jadalni dla dzieci. Dziewczyna pracowita, uczynna, zaradna. Niestety jej rodzeństwo nadużywa jej dobroci wciąż pożyczając od niej pieniądze i nie oddając ich. Zwłaszcza, że odkłada je, aby zakończyć szkołę położniczą. Gdy przychodzi do zapłacenia kolejnej raty za szkołę nie ma pieniędzy, bo ktoś z rodzeństwa po raz kolejny jej nie oddał. To jest straszne jak tutejsze rodziny żerują na pracowitości i zaradności niektórych. Wkurza mnie to. Słabością tych pracowitych jest to, że nie potrafią się przeciwstawić temu wykorzystywaniu. Pewna dziewczyna mieszkała w jednym dużym pomieszczeniu z całą rodziną. Zaczęła lepiej zarabiać. Część tego pokoju wyremontowała i wydzieliła dla siebie, aby mnieć trochę prywatności. Rodzina przestała się do niej odzywać. Wszystko się zmieniło, gdy znów pozwoliła spać w swoim łóżku swoim siostrzeńcom i bratankom.

Przez trzy dni gościł w Iquitos ks. Tomek Szyszka – werbista, były misjonarz w Boliwii i mój wykładowca w Centrum Formacji Misyjnej. Przyjechał, aby zebrać materiały na temat redukcji jezuickich w Loreto. Zaprosił polskich misjonarzy na kolację. Rozmowa o Polsce, o Centrrum Formacji Misyjnej i innych sprawach misyjnych.

Przedostatni tydzień sierpnia to wiele spowiedzi. To mnie ucieszyło, bo lubię spowiadać. Nie odmawiałem na zaproszenia innych proboszczów, aby pomóc im w spowiedziach. Jak zastępowałem w Cardozo ks. Marka przez sześć miesięcyh to było dużo spowiedzi. Myślę, że jest to owoc 17 letniej pracy polskiego księdza, który mówi o grzechach i potrzebie spowiedzi. W mojej parafii są spowiedzi, ale jak na lekarstwo (ale i tak więcej niż w Hiszpanii, w której przez 3 miesiące wyspowiadałem tylko 13 osób). Zastanawiam się dlaczego tak jest, czyżby to skutek 9 letniej ¨pracy¨ i nauczania hiszpańskiego księdza.

W sierpniu uczetniczyłem w dwóch niedzielnych wycieczkach za miasto z grupami parafialnymi. Obydwa odbyły się w miejscu zwanym ¨Laguna¨ (21 kilometr drogi Iquitos - Nauta), którego właścicielem jest mój parafianin Señor Lucio. Dzięki tej znajomości mamy zniszki za wejście lub nawet darmowy pobyt w ośrodku rekracyjnym (normalna wejściówka to 3 sole od osoby). Pierwsze ¨Paseo¨ (spacer), było z kilkoma animatorami, którzy prowadzą przygotowanie dzieci do Chrztu, Pierwszej Komunii św. i Bierzmowania. Drugie ¨Paseo¨ było dla Duszpasterstwa Młodzieży (Pastoral Juvenil).  W jedną i drugą stronę jechaliśmy wynajętym autobusem (colectivo). Pojemność autobusu to 40 osób a nas było ponad 60 (czyli ponad 3 tony radosnych ludzi). W czasie wypoczynku, każdy robił co mógł i na co miał ochotę: rozmowy niedokończone, szaleństwa wodne w lagunie, siatkówka plażowa i piłka nożna w tumanach piaszczystego kurzu, jedzenie przywiezionego i zakupionego jedzenia, picie napojów z bąbelkami oraz wiele innych ludzkich pomysłów. Ja ograniczyłem swoją aktywność do bycia z młodzieżą. Nie chciałem forsować swoich sił zwłaszcza, że byłem po przeziębieniu i zastrzykach. Chciałem popływać, ale odłożyłem to na inny czas. W Polsce czas wakacji się kończy, a tutaj zawsze są wakacje i czas na pływanie pod gołym niebem. W ramach rozmów niedokończonych dowiedziałem się trochę o więcej o grupach ¨homo-niewiadomo¨, których nie brakuje też w szeregach PJ. Leo – animator jednej z grup był z żoną i swoją siedniomiesięczną córeczką. Dowiedziałem się, że siostra Maria Fernanda, która jest moją prawą i lewą ręką w PJ  jest Madrina de las uñas (czyli matką chrzestną od paznokci) dla tego dziecka (na marginesie akt wdzięczności: Dzięki Ci Boże za tę siostrę zakonną. Co ja bym bez niej zrobił!). Istnieje tutaj zwyczaj, że rodzice pozwalają pierwszy raz obciąć paznokcie swojemu dziecku osobie, której cechy chcą, aby ich potomstwo oddziedziczyło. Inny obyczaj to krzyże na ciele dziecka. W celu zapewnienia dobrego zdrowia i Bożej opieki, w siódmym dniu od narodzin, rodzice malują na czole, na piersiach, na plechach dziecka niebieskie krzyże, które dziecko ma przez cały ten dzień. Malowanie tych krzyży jest połączone z modlitwą w intencji dziecka, ale ksiądz w tym nie uczestniczy. (To jakiś ochrzczony pogański zwyczaj). Niektórzy rodzice 40 dni po narodzinach przynoszą swoje dziecko do kościoła, aby je przedstawić wspólnocie parafialnej i prosić o błogosławieństwo. Podobnie jak Jezus był ofiarowany w świątyni jerozolimskiej.

Sierpień jest najbardziej wietrznym miesiącem w puszczy peruwiańskiej. Podobno najsilniejsze wiatry są w dniu św. Róży z Limy. Przekonałem się o tym w tym roku na własnej skórze. Wiało tak mocno przez ponad pół godziny, że myślałem, że zerwie liściasty dach z maloki. 30 sierpnia to dzień wolny w Peru z racji fiesty Santa Rosa de Lima, pierwszej świętej południowoamerykańskiej z XVII wieku. W tym dniu o 4 popołudniu była Msza św. dla chorych połączona z udzieleniem Sakramentem Namaszczenia Chorych. Po tak silnym wietrze nie było światła, więc odprawialiśmy w półmroku przy świecach i bez nagłośnienia. Po raz kolejnym przekonałem się o działaniu Ducha św., który natchnął mnie do świetnego kazania i komentarzy w czasie celebracji. Po Mszy w maloce był skromny poczęstunek dla wszystkich uczestników Eucharystii.

Wrzesień 2010

Od kilku tygodni poziom wody na rzekach jest tragicznie niski. Pora deszczowa nie była tak obfita jak w poprzednich latach, dlatego teraz rzeki wyglądają bardzo źle. Oczywiście z Amazonką nie ma problemów, ale Nanay, Itaya lub Momon sprawiają duże problemy dla żeglugi stateczków a czasami nawet dla peke-peke. Momon tak wyschła, że ma 2 metry szerokości i około metr głębokość (w porze dużych deszczów Momon jest o 7-8 metrów wyższa). Rzeki to jedyne tutaj szlaki komunikacyjne i handlowę. Ceny produktów spożywczych w Iquitos drożeją, ponieważ rolnicy z wiosek nie mają jak dowieść wyprodukownaych bananów, yuki itp. Duże statki nie mogą wpłynąć do portu Masusa i są rozładowywane przez mniejsze na Amazonce. Ludzie z wiosek nie mogą przypłynąć do miasta, aby kupić ryż i inne pordukty spożywcze. Jeżeli nie zrobili wcześniej zapasów teraz są skazani na monotonne jedzenie: yuka z bananami i może jakieś mięsko jak upolują. W mieście w wielu dzielnicach są problemy z dostawą wody przez wodociągi, gdyż poziom wody na Nanay (z niej czerpie się wodę dla całego miasta) jest bardzo niski. Do wielu dzielnic woda jest doworzona beczkowozami.

Drugi tydzień września to tydzień katechisty i tydzień rodziny. Wszystkie rodziny z mojej parafii otrzymały folder z trzema tematami i celebracjami. W niedzielę na zakończenie tygodnia rodziny  było błogosławieństwo i wręczenie różańca rodzinom, które tego dnia były na Eucharystii. Tydzień katechisty to trzy wieczorne spotkania dla 10 katechistów, którzy przygotowują dzieci do Chrztu, Pierwszej Komunii i Bierzmowania. W poniedziałek miałem dla nich pogadankę, w której skupiłem sie na temacie cudów eucharystycznych, potwierdzających rzeczyswistą obecność Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Wykorzystałem do tego półgodzinny film o cudach w Lanciano, Ovieto, Bolsena, Siena. Drugiego dnia siostra Florentina miała pogadankę na temat interpretacji Pisma świętego. Trzeciego dnia był Adoracja Najświętszego Sakramentu i wspólna kolacja w barze o swojskiej nazwie ¨Bigos¨.

Noc z 7 na 8 września była tragiczna. Dobrze już spałem, gdy kilka minut po północy obudził mnie alarm. Syrena wyje tak głośno, że od razu zerwałem się na równe nogi. Pierwszy raz odkąd mam alaram włączył się on w nocy. Wiadomo jakie są pierwsze myśli: ¨O nie, ktoś chce mnie okraść. Ktoś wszedł do domu¨. Alarm pochałasował 2 minuty, potem wyłączyłem go i zacząłem nasłuchiwać, czy ktoś nie rusza się. Słucham, słucham i nic nie słyszę. Totalna cisza. No pięknie – pomyślałem – to mam całą noc z głowy, już nie zasnę. Pies nie dawał żadnych znaków życia. Światła nie zapalałem. Zacząłem szukać pod łóżkiem maczety. Możecie sobie wyobrazić jak różne myśli w takich chwilach przychodzą do głowy. Nie miałem najmniejszej ochoty wychodzić z mojego pokoju, aby sprawdzać w nocy, czy ktoś oprócz mnie jest na plebani czy go nie ma. Po dwóch godzinach nasłuchwiania i modlitwy jednocześnie zmęczony zasnąłem. Rano sprawdziłem wszystkike drzwi, ale nie było najmniejszego śladu, żeby ktoś próbował dostać się do środka. Sprawdziłem wszystkie czujniki, działały bez zarzutu. Dlaczego więc włączył się alarm? Jedynym sensownym wytłumaczeniem jest szczur, który ugryzł, ale nie przegryzł któryś z kabli od alarmu na poddaszu, lub jaszczurka, która przemaszerowała centralnie po czujniku ruchu.

Przepraszam, ale znowu będą opisy przyrody. W piątek 10 września Iquitos nawiedził huraganowy wiatr i obfite deszcze. Wiele osób straciło dach nad głową, trzy osoby zginęły, przygniecione drzewem bądź dachem. W moim kościele w dwóch miejscach wiatr uszkodził dach. Zniszczył ¨calamina transparente¨ (Jak to przetłumaczyć? Calamina to nazwa dla wszelkiego rodzaju arkuszy blachy falistej, którą pokrywa się tutaj dachy. Transparente – przezroczyste. Czyli arkusz plastiku falistego, którym pokrywa się dach, aby na ciemnym poddaszu nie mieszkały nietoperze.). To już wystarczyło, aby w ciągu pół godziny zalało cały kościół. Następniego dnia dwóch młodych katechistów weszło na poddasze kościoła i oceniło straty. W ostateczności kupiłem 4 arkusze przezroczystej ¨calamina¨ i 2 arkusze blachy falistej, aby wymienić najbardziej zniszczone elementy dachu. Dużo większe straty miał w Cardozo ks. Marek Bruliński. Kościół Sagrada Familia stracił około ¼ dachu, czyli ponad 100 arkuszy blachy falistej. Spaliła się także instalacja elektryczna. Również cały dach sióstr z Cardozo zmienił swoje położenie. Przeleciał jakieś 30 metrów i spadł na patio za kościołem. Kościół i dom sióstr tej nocy był przemoczony do ostatniej ¨suchej nitki¨ albo cegły. Deszcze tutaj padają dość często, więc z naprawianiem trzeba spieszyć się. Siostry założyły dach już w niedzielę. Ks. Marek zakończył naprawę kościelnego dachu w następny piątek.

Molestowania i nie tylko. Kilka przypadków z którymi spotkałem się i o których słyszałem. Jeżeli ktoś nie chce się gorszyć niech nie czyta tego, tylko od razu wykasuje ten akapit. Ten temat jest delikatny, ale dotyczy on bardzo wielu rodzin z Iquitos i okolic. W więzieniu spotykam się z wielu osadzonymi, którzy mają wyroki za molestowanie nieletnich. Ostatnio w prasie loretańskiej była głośna sprawa molestowania seksualnego przez ojczyma swojej 12 letniej pasierbicy. Młodsze rodzeństwo informowało babcię i starszą siostrę o tym co widziały, ale one nie dawały im wiary i nic nie zrobiły. W końcu któreś z dzieci powiedziało o tym sąsiadom. Ci zrobili dziurę w ścianie (ściany oddzielające sąsiadów to często zwykła dykta lub decha) i za którymś razem wszystko zobaczyli i zgłosili na policję. Sprawa dotyczyła jednej z rodzin, której najmłodsze dzieci chodzą do stołówki prowadzonej przez Gabi. Gabrysia była z matką molestowanej dziewczynki u adwokata i była mocno wkurzona postawą, i słowami matki gwałconej dziewczynki, która chciała zatuszować całą sprawę, i wciąż być z tym pedofilem. To się na prawde w głowie nie mieści, że ta kobieta nie była za dobrem swojego dziecka, tylko wciąż chciała być z tym gwałcicie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin