Wincenty Witos - Tom 3. Moja tułaczka w Czechosłowacji.pdf

(8771 KB) Pobierz
457164782 UNPDF
WINCENTY WITOS
w Czechosłowacji
Do druku przygotowali
i przypisami opatrzyli:
EUGENIUSZ KARCZEWSKI
JÓZEF RYSZARD SZAFLIK
3
Warszawa 1995
LUDOWA SPÓŁDZIELNIA WYDAWNICZA
Moja tułaczka
457164782.001.png
Pozycja wydana przy pomocy finansowej
Ministerstwa Kultury i Sztuki
Redaktor tomu
TEODORA HOFFMANN
Opracowanie graficzne
i redakcja techniczna
WŁADYSŁAW KOPEĆ
ISBN 83-205-3497-6
ISBN 83-205-3649-9
ROK 1933
Po przejściu granicy czeskiej posuwalis'my się naprzód bardzo wolnym krokiem
przez zarośla i wysokie mokre trawy, nie spotykając zupełnie nikogo. Po dwóch
godzinach drogi dotarliśmy do wioski Piły Orawskie. Pierwszym domem, na który
natknęliśmy się w tym kraju, była gospoda wiejska, a pierwszym napotkanym
człowiekiem p. Bagiński. Tam go w dniu wczorajszym umieścił p. Krzeptowski, nie
mówiąc nic o tym.
Po krótkim odpoczynku i spożyciu śniadania p. Krzeptowski nas opuścił nie
przyjąwszy żadnego wynagrodzenia za swoje trudy, a my w trójkę, wynajętą przez
karczmarza Słowaka furmanką, odjechaliśmy do stacji kolejowej Trstena, leżącej na
linii: Sucha Hora-Kralovany. Do Kralovan dojechaliśmy na godzinę drugą po południu,
a że p. Bagiński spodziewał się tam spotkać dr. Liebermana, wysiedliśmy zatrzymując
się przez kilka godzin. Ponieważ się to nie udało, musieliśmy plan nasz nieco
zmienić.
Po obiedzie odjechał p. Mitręga do siebie obiecując nas na drugi dzień wieczorem
oczekiwać na dworcu kolejowym w Cieszynie czeskim. Myśmy przenocowali w
Kralovanach, w bardzo czystym hotelu, za opłatą 10 koron czeskich wynoszącą. Siedząc
po południu na werandzie restauracji, od czasu wejścia na czeską ziemię widziałem
pierwszego policjanta i to nie w służbie!
Mając dosyć wolnego czasu udałem się na przechadzkę po okolicy, by choć
pobieżnie zaobserwować życie tamtejszych mieszkańców. Ta część Słowaczyzny, przez
którą przechodzi kolej koszycko-bogumińska, jest silnie górzysta, a już na oko bardzo
uboga. Linia kolejowa, rzucona pomiędzy brzegami rzek Orawicy i Wagu i stromymi
pasmami gór, mieści się na tak wąskim pasku ziemi, że nawet na przejście ścieżką nie
zostaje już miejsca. Pomiędzy górami nad rzeką tu i ówdzie zdarza się niewielka dolinka,
zasiana gęsto małymi domkami, krytymi dachówką lub deskami, bardzo rzadko słomą.
Ziemia na tych dolinach dość dobra, uprawa bardzo pierwotna. Na probostwie w Piłach
nie zebrano jeszcze dość marnie wyglądającego owsa, gdzie indziej przystąpiono już do
kopania ziemniaków i ścinania kapusty, których urodzaj był dość obfity.
Mężczyźni orali grunta pod oziminy wołami lub krowami, bardzo rzadko końmi, za
nimi szły kobiety, rzucając ziarno w świeżą, nierówną i nie bronowaną ziemię. Cała ta
robota szła niesłychanie powoli, widocznie ludzie mają tam dosyć czasu. Pługi i brony
żelazne dobrze skonstruowane.
Monotonność nagich lub rzadkimi krzakami zarosłych gór przerywa wspaniały,
dobrze utrzymany zamek orawski, ogarniający budowlami cały wysoki, oderwany
pagórek, położony nad samą rzeką Orawicą. Pracujących w polu chłopów próbowałem
5
ciągnąć na rozmowę. Nie bardzo jednak mi się to udawało, bo albo nic nie wiedzieli, albo
nie chcieli odpowiadać na stawiane im pytania. Dopiero jeden młody gospodarz, orzący
krową i koniem, widocznie s'wiadomy i oczytany, opowiedział mi szeroko, że kraj ten aż
po Czadcę jest zamieszkały przeważnie przez Słowaków, że do nich należy cała mała
własnos'ć, natomiast dwory, przemysł i handel zagarnęli wyłącznie Czesi, Niemcy i
Żydzi, którzy dawniej byli Węgrami, a teraz udają gorących czeskich patriotów. W
ostatnich czasach nastąpiły znaczne zmiany, gdyż Słowacy rwą się do handlu i zakładają
liczne kooperatywy. Władze im także pomagają, udzielając bardzo taniego kredytu.
Ludność wiejska całej okolicy należy w ogromnej większości do stronnictwa ks. Hlinki 1 ,
który się cieszy zupełnym jej zaufaniem.
Do Czadcy przyjechaliśmy około godziny trzeciej po południu. Ze stacji udaliśmy
się piechotą do miasta. Pan Bagiński nie skończywszy obiadu udał się na dworzec,
spodziewając się spotkać dr. Liebermana. Okazało się jednak, że informacje miał mylne,
gdyż p. Lieberman nie przybył.
W czasie jego nieobecności puściłem niechcący wodze cisnącym się bezustannie
myślom. Przypominając sobie ucieczkę do Czadcy pierwszego działacza ludowego ks.
Stojałowskiego, chroniącego się pod węgierskie panowanie przed możnowładcami
galicyjskimi, nie mogłem nigdy przypuszczać, że będę zmuszony iść w jego ślady. Nie
ma przecież już Austrii, ani jej żandarmów! A jednak się tak stało! Co dalej będzie, nie
mogę znaleźć odpowiedzi, będąc dopiero na początku mojej tułaczki. Dalsze rozmyś-
lania przerwał mi p. Bagiński, który powrócił z dworca po nieudanej misji.
Po przeczytaniu gazet poszliśmy na dworzec, skąd pociągiem pośpiesznym
przyjechaliśmy do Czeskiego Cieszyna na godzinę 6.30 wieczorem. Na peronie oprócz
p. Mitręgi spotkałem także dr. Kiernika. Mnie zabrał p. Mitręga do auta, a na pytanie,
co będzie z p. Kiernikiem i Bagińskim, odrzekł, że oni jadą w stronę Jablunkova, gdzie w
pobliskiej wiosce przez pewien czas zamieszkają, dopóki się innej siedziby dla nich nie
znajdzie.
Z nami wsiadł do auta starszy, bardzo poważnie wyglądający mężczyzna, który się
przedstawił jako Karol Buzek, brat znanego uczonego, profesora, b. posła i senatora dr.
Józefa Buzka, mojego partyjnego i parlamentarnego kolegi z niedalekiego jeszcze
okresu. Za kilka minut byliśmy u niego w domu. Mieszka w gminie Końska, w powiecie
cieszyńskim, na gospodarstwie rodzinnym, około 70 morgów obszaru mającym. Ugościł
nas też wszystkim, czym taka chata bogata i rada może rozporządzać.
Z dłuższej rozmowy można było wywnioskować, że p. Buzek jest obywatelem
bardzo światłym, oczytanym, społecznie wiele pracującym, dla sprawy polskiej na
Śląsku wysoce zasłużonym. Przyznał się, że jest wyznania ewangelickiego, zaznaczając,
że ewangelicy na Śląsku położyli dla sprawy polskiej bardzo wielkie zasługi, gdy
katolicy łatwiej ulegali germanizacji.
Na drugi dzień oprowadził mnie p. Buzek po gospodarstwie, pokazując wszystko
szczegółowo. Tyle tam na nim stoi rozmaitych budynków, że wygląda samo jak małe
miasteczko. Wszystko postępowo urządzone i nadzwyczaj czysto i starannie utrzymane.
Nie brak też wodociągu i światła elektrycznego. Twierdził, że mimo kryzysu
gospodarstwo mu się opłaca, choć wiele łoży na wykształcenie synów, z których jeden,
agronom, pozostanie na roli, a drugi kończy w tym roku politechnikę w Gdańsku. Na
moje pytanie, dlaczego w Gdańsku, a nie we Lwowie, odpowiedział, że uczniowie
politechniki gdańskiej mają lepsze widoki w świecie. To samo powtórzył mi syn, który
myślał więcej praktycznie, aniżeli po polsku. Zresztą nie stanowił wyjątku.
6
Pan Karol opowiadał dalej, że rodzina Buzków przyszła do Końskiej ze wsi
Nieborowa jeszcze w roku 1784, gospodarstwo nabyła od Pawła Monnicy i do tego czasu
przez pięć generacji znajduje się ono w jej posiadaniu. Właściciele tego gospodarstwa
byli zawsze wolni od powinności pańszczyźnianych.
Na szczególną uwagę zasługuje pokój znajdujący się w drewnianej części domu,
zbudowanego jeszcze w roku 1782, z rzeźbionymi pułapami i pięknymi odrzwiami. W
tym pokoju mieściła się pierwsza polska szkółka w Końskiej, w nim prof. Buzek jako
student uniwersytetu przygotowywał się do egzaminu. Zawieszone dyplomy i dowody
uznania od różnych polskich instytucji świadczą, że p. Buzek sprawami publicznymi
gorąco się zajmował.
Nie próżnował i teraz, choć nie było widać u niego wielkiego zapału, a raczej czuć
się dawała niewiara. Opowiadał, że mimo że ludność tamtejsza utrzymuje ścisłe stosunki
z Polską, to jednak wielu twierdzi, że w Czechach jest znacznie lepiej, tak pod względem
politycznym, jak i materialnym. Obawia się, że zręcznie prowadzona polityka czeska
zniszczy żywioł polski w przeciągu niedługiego czasu. Uważa, że stanie się to zarówno
przez szkołę, jak i nacisk rządu, a przede wszystkim przez niedbalstwo samych
Polaków. Odporność polskich robotników coraz mniejsza, sobkostwo chłopów, szcze-
gólnie zamożniejszych, przerażające, inteligencja nie dorastająca do pięt dawnym
pracownikom, którzy jeszcze w gorszych warunkach wiele zrobili.
Czesi na szkoły nie żałują pieniędzy i budują ich coraz więcej. W jego gminie dla 80
zdobytych dzieci zbudowano aż trzy szkoły czeskie. Przed kilku laty nie było tam ani
jednego Czecha.
W niedzielę dnia 1 października odwiedził mnie prof. Bobek z żoną, przywożąc
trochę wiadomości i gazet. Stwierdzają, że granica polsko-czeska została znacznie
gęściej obsadzona. Motywują to pobudkami politycznymi.
W poniedziałek przybyli do mnie państwo Buzkowie. Jego nie widziałem przez
pięć lat, słyszałem tylko, że uległ ciężkiemu atakowi paraliżu, który się na nim odbił
bardzo dotkliwie. Mimo przeprowadzonej bardzo starannej kuracji w kraju i za granicą
widać to u niego na pierwszy rzut oka. Spodziewa się, że w najbliższym czasie będzie się
mógł zabrać do pracy, którą u niego zamówiła Akademia Sztuk Pięknych w Krakowie.
Sprawami politycznymi zajmuje się gorliwie i jest przekonany, że zbliżamy się do
jakiegoś wielkiego przewrotu. Spodziewa się, że to nastąpi najdalej do trzech lat.
Pani Buzkowa jest Niemką z Saksonii, a mimo że w Polsce mieszka kilkadziesiąt
lat, z językiem polskim nie może sobie dotąd dać rady. Uważa się za jasnowidzącą, może
i nie bez słuszności. Przed utworzeniem rządu w roku 1926 zgłosiła się do mnie i mówiła,
że będzie coś bardzo złego, ponieważ przeszłej nocy widziała dużo trupów i wiele krwi.
Radziła mi być ostrożnym. Śmiałem się wtenczas z tego proroctwa, choć w czasie
przewrotu mimo woli [je] sobie przypomniałem. Zapytana, jakie ma teraz przeczu-
cie, odpowiedziała, że się nie czuje w odpowiednim nastroju. Obiecała to zrobić
później.
Będąc przez kilka tygodni w Niemczech stała się entuzjastką Hitlera, dowodząc mi
długo, że Polska powinna iść tą samą drogą pieniąc socjalistów i Żydów, a potem
zawrzeć ścisłe porozumienie z Hitlerem przeciw Żydom.
Chodząc po polu p. profesor opowiadał mi, że jego dziad, nałogowy furman, co
tylko nie stracił gospodarstwa. Wioząc kupcowi znaczne ilości towarów z Lipska do
Odessy, nie dojechał tam tracąc wóz i konie. Obawiając się, by mu kupiec nie zabrał
majątku, prosił właściciela Końskiej, barona Beszego, by jego grunt przepisał na żonę.
Baron to zrobił w zamian za źródło, które z dużą siłą wypływało na gruncie Buzka. Wody
7
Zgłoś jeśli naruszono regulamin