Deszcz.pdf

(305 KB) Pobierz
688278114 UNPDF
688278114.001.png
DESZCZ
Z każdym wschodem słońca
poznajemy się na nowo
Harry ciągle zastanawiał się, jak sobie radzi Draco Malfoy rok po Ostatecznej Bitwie.
Przez ten czas poza ministerstwem widzieli się zaledwie kilka razy. Podczas każdego ze
spotkań patrzyli sobie prosto w oczy, wymieniając uprzejmości chłodnymi, pozbawionymi
emocji głosami. Harry’emu przebiegał dreszcz wzdłuż kręgosłupa, kiedy tylko ich dłonie
stykały się przy powitaniu; nie miał pojęcia dlaczego — może to delikatny uścisk, a może
nieznaczne drgnięcie ust, gdy Malfoy zaciskał palce na jego skórze. Harry czuł ciepło
wypływając na policzki i nie potrafił tego kontrolować. Bąkał odpowiedź na pytanie Ślizgona,
odwracając z zażenowaniem wzrok.
A potem każdy zajmował się własnymi sprawami i to uczucie znikało.
Nie byli wrogami i nie czuli do siebie nienawiści. Wiedzieli o tym obaj. Zrozumieli to i
zaakceptowali podczas spotkań w ministerstwie, przesłuchań i zeznań pod Veritaserum.
Pozostała chłodna aprobata. Zaczęło się na ich szóstym roku, w łazience Jęczącej Marty,
kiedy Harry, zobaczył w szarych oczach szczere łzy i ten obraz wyrył się w jego pamięci na
długi czas. Mimo że rzucił na niego ohydne zaklęcie, ból i strach na twarzy Malfoya zepchnął
gdzieś w głąb czaszki Harry’ego niezmąconą nienawiść.
Voldemort kazał Malfoyowi zabić Dumbledore’a, a jemu się nie odmawia. Draco miał tylko
jeden wybór: zabić dyrektora, ratując własne życie. Stojąc na wieży, wydawał się tak boleśnie
kruchy, trzęsącymi dłońmi próbując utrzymać różdżkę pod odpowiednim kątem. Jego głos
drżał, gdy opowiadał o misji, i Harry miał wrażenie, że Ślizgon zaraz się rozpłacze.
Zastanawiał się później, jak potoczyłyby się dalsze losy ich wszystkich, gdyby jednak Draco
przyjął propozycję Dumbledore’a. Czy w tamtej chwili czułby do niego mniejszą nienawiść?
— Harry — usłyszał głos gdzieś za sobą. Siedząc nad tequilą przy kuchennym stole w ich
nowym mieszkaniu, nie poruszył się choćby o milimetr. Uporczywie próbował zignorować
wołanie. — Harry... Co tu robisz?
Kiedy Ginny przekroczyła próg pomieszczenia, Harry skrzywił się nieznacznie. Nie miał
ochoty jej teraz widzieć, słuchać oskarżycielskich zarzutów, że zwariował, że nie jest taki jak
kiedyś, że nie potrafi żyć w nowych czasach. Wiedział, że była zaborcza, wszystkiego chciała
dla siebie, by Harry tylko jej poświęcał całą swą uwagę, ale on tak nie potrafił. Dusiła go,
ciągnęła w dół jak Wielka Kałamarnica w hogwarckim jeziorze. Miał wrażenie, że dłużej tego
nie wytrzyma.
— Siedzę. Myślę — odpowiedział posępnie. Im dłużej wpatrywał się w drinka, tym bardziej
go interesował, aż szkoda mu była upić łyka i zniszczyć wspaniały wschód słońca utworzony
z soku pomarańczowego i grenadyny.
Ginny mówiła coś podniesionym głosem, jak gdyby zdenerwowała ją sama obecność
pochylającego się nad alkoholem narzeczonego. Harry przypomniał sobie, jak Malfoy
wystudiowanym gestem zawołał barmana i zamówił tequilę sunrise, chociaż ów barman
przekonywał go, że o tej porze lepiej smakuje sunset. Zauważył grymas przebiegający przez
twarz Ślizgona, kiedy ten upierał się przy swojej wersji.
— Trzeba zdążyć wypić go przed wschodem słońca — tłumaczył, pstrykając palcami, by
kelner się pospieszył. — Taka jest tego filozofia.
— Harry, masz obsesję na punkcie Malfoya!
Pod wpływem krzyku Harry po raz pierwszy na nią spojrzał. W jego oczach Ginny przez
moment widziała zamyślenie i melancholię, przeistaczające się po chwili w czystą złość,
którą jednak szybko opanował. Wyglądał, jak ktoś przyłapany na gorącym uczynku,
próbujący za wszelką cenę przybrać kamienny wyraz twarzy.
— Czy to dziwne, że zastanawiam się, jak radzi sobie osoba, która pomimo swej sytuacji
pomogła mi pokonać Voldemorta? — Ginny otworzyła lekko usta w niemym szoku. Kiedy
Harry nauczył się wypowiadać w ten sposób? Przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć, lecz
zaraz oburzenie zalało jej umysł.
— Swej sytuacji? To, że Ten, Który Nie Żyje miał kwaterę w jego domu, nie czyni z niego
ofiary — wysapała, podchodząc do niego. — To nic dziwnego — powiedziała, siląc się na
spokój. Kąciki ust Harry’ego zaczęły się podnosić, kiedy usłyszał jej aprobatę. — Ale tylko
 
wtedy, gdy rzadko się o danej osobie myśli. W twoim przypadku jest odwrotnie. Ty nawet
zrobiłeś drinka takiego, jaki on pił.
— Czy to, co piję, ma jakieś znaczenie? — oburzył się Potter. — I skąd przypuszczenie, że
Malfoy też to lubi?
— Och. — Ginny uśmiechnęła się krzywo. — Wygłosiłeś niedawno monolog na temat
przypadkowego spotkania z Draco Malfoyem w barze — wyjaśniła kpiącym głosem,
podnosząc wysoką szklankę.
Potter zamarł.
To nie jest prawda, Harry zaledwie wspomniał o spotkaniu i drinku, upomniał ją cichy głosik w
głowie, ale szybko go zignorowała.
— Tequila sunrise— szepnęła, a ręka jej drżała. — A gdzie się podziała twoja miłość do
Ognistej Whisky, co?
— Nie waż się — odpowiedział przez zęby, widząc, jak alkohol zakołysał się w szklance.
Coś w jego głosie sprawiło, że dziewczyna zachwiała się. Harry patrzył na drinka z pasją, o
którą go nie podejrzewała, jakby alkohol miał dla niego duże znaczenie. Ciągle opowiadał o
Malfoyu, zaledwie kilka słów, a i tak wiedziała, gdzie mieszka, jak się ubiera i wygląda.
Codzienne pytania i odpowiedzi, prawie niemające znaczenia. Zrozumiała, że żyła nie tylko
ze swoim chłopakiem — Harrym Potterem — ale też z Draco Malfoyem. Nagle wszystkie
elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce i Ginny stanęła twarzą w twarz z Prawdą.
— Jest zakochany w Draco Malfoyu — powiedziała Prawda.
— Nie — szepnęła Ginny, po czym wypuściła szklankę z rąk.
Gniew zapłonął w jej sercu.
— Nie podejrzewałem cię o taką wredność — warknął Harry, patrząc na potłuczone szkło i
rozlaną na kafelkach ciecz w kolorze ciemnej pomarańczy. — Nie sądziłem również, że
będziesz tak bardzo zazdrosna o kogoś, z kim widziałem się zaledwie kilka razy i to
przypadkiem. — Wyminął dziewczynę, nieznacznie trącając ramieniem jej ramię. — Mam
dość! Przez ostatni rok kontrolowałaś moje życie, wybierałaś, gdzie i z kim mamy iść, co
jemy i o której godzinie, jaki film oglądamy. Miałaś pretensje, że od czasu do czasu
chodziłem z kolegami na drinka albo siedziałem trochę dłużej w pracy. Miarka się przebrała.
Odchodzę.
— Nie możesz! — krzyknęła, odwracając się do niego. Z jej oczu płynęły łzy.
— Jestem Cholernym Harrym Potterem i mogę wszystko — wycedził.
— Przeklinam cię! — ryknęła, wyciągając różdżkę i zataczając nią w powietrzu koło. —
Przeklinam cię, Harry Potterze! Niech twój dzień powtarza się tak długo, aż zrozumiesz,
gdzie twoje miejsce!
— Jeśli myślisz, że wrócę i będę błagał cię na kolanach o wybaczenie, to się grubo mylisz.
Odwrócił się, ignorując jej szloch, i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Na zewnątrz padało. Ciężkie krople rozbijały się o płyty chodnika. Obserwując to, poczuł, że
się uspokaja.
Deszcz zmywał z niego cały gniew.
*
Kartka z kalendarza wiszącego na ścianie wskazywała piąty czerwca.
Po raz trzeci.
Był pewny, że każdego dnia wieczorem zrywał ją, a jednak tam była. Głęboka czerwień
odcinała się od bieli, a wyraźne kontury piątki sprawiały, że miał ochotę walnąć głową w
ścianę.
— Wariuję — powiedział do siebie, rzucając się na łóżko.
Po chwili usłyszał, jak na parterze Dziurawego Kotła Tom upuścił filiżankę, którą do niego
niósł. Nieco później dotarł do niego głośny dźwięk dezaprobaty grubej czarownicy spod
czwórki.
Również po raz trzeci.
Harry skulił się na łóżku i zamknął oczy.
(Niech twój dzień powtarza się tak długo, aż zrozumiesz, gdzie twoje miejsce!)
Deszcz za oknem bębnił o szyby, a Harry powoli zaczynał go nienawidzić.
*
Przekręcił klucz w drzwiach ich mieszkania, po czym wszedł do środka. Znalazł Giny w
kuchni w momencie, gdy rozkazywała ziemniakom, żeby się obierały.
 
— Cofnij to! — powiedział dobitnie. Miał wrażenie, że zwariuje, kiedy Tom po raz kolejny
rozbił filiżankę. Ręce mu się trzęsły.
Ginny podskoczyła, zaskoczona jego głosem.
— Już wróciłeś? — zakpiła, ignorując rozkaz. — Nie minęła nawet doba.
(Minęło pięć cholernych dni.)
— Cofnij to! — powtórzył.
— Co mam cofnąć? — Machnęła różdżką, a ziemniaki opadły na półmisek.
— Przekleństwo. — Harry’ego bolała głowa. Jedyne, czego teraz pragnął, to położyć się do
łóżka i zasnąć. A potem obudzić się szóstego czerwca.
— Nie, dopóki nie zrozumiesz, że twoje miejsce jest tu, a nie u Malfoya. — Spojrzała mu
wyzywająco w oczy. Nagle jej rude włosy zaczęły go drażnić.
— Co?
— Musisz to sobie uświadomić, inaczej nie cofnę zaklęcia — powiedziała poważnie. Harry
pomyślał, że los miał bardzo abstrakcyjne poczucie humoru.
— Skąd pomysł, że moje miejsce jest u Malfoya?
— Mówisz o nim, myślisz o nim, mam wrażenie, że on tu mieszka, bo tak często o nim
słyszę — warknęła rozwścieczona. — Myślałam, że ja jestem twoją dziewczyną, a nie on!
— Dobra! — wkurzył się. — To pójdę do niego, jak ci tak na tym zależy! Przynajmniej nie
będę musiał oglądać po raz setny Wirującego Seksu!
Trzasnął drzwiami.
Deszcz nie zmył jego gniewu. Nawet go zaognił.
*
Neville mieszkał kilka przecznic od nowego mieszkania jego i Ginny. Domek stał na uboczu,
a wokół niego rozciągał się wielki ogród, w którym Neville sadził wonne zioła, a Luna
próbowała ich nie rozdeptać, odprawiając niezrozumiałe dla nikogo tańce.
— Harry! Tutaj, tutaj — zawołał przyjaciel, ściągając ogrodowe rękawiczki i słomiany
kapelusz. — Siadaj. Co cię do mnie sprowadza? Nie wyglądasz najlepiej.
— Prawdę mówiąc, chyba mam kompleks piątego czerwca — powiedział Potter smętnie.
Popatrzył na niebo. Szare chmury szczelnie zasłaniały słońce. Dokładnie za czterdzieści
jeden minut i trzydzieści trzy sekundy zacznie kropić, a ulewa rozpocznie się pół godziny
później. Nie zapominajmy o tych pięćdziesięciu dwóch sekundach, prychnął w myślach.
— Dopiero się rozpoczął — zauważył Neville. Harry popatrzył na niego zmęczonym
wzrokiem.
— I tak nie uwierzysz — mruknął. Luna przyniosła mrożoną herbatę w różowych kubkach.
Harry zauważył, że nosiła obrączkę na łańcuszku na szyi.
— Zawsze możesz spróbować.
— Znasz się na łamaniu czasoprzestrzeni? — zapytał z nadzieją, ale widząc skołowaną
twarz Gryfona, dodał: — No wiesz, zaklęcia, rytuały, przekleństwa?
— Nie wiem, Hermiona pewnie by ci pomogła — podpowiedział Neville, pijąc herbatę. W
powietrzu unosił się zapach mięty.
— Pewnie tak, ale jest teraz w Ameryce. Nie opanowałem aportacji transatlantyckiej, więc
ten sposób odpada, a załatwienie papierkowej roboty ze świstoklikiem zajmie co najmniej
miesiąc. Żeby to zadziałało, musiałbym zdążyć przed wschodem słońca.
— Nagląca sprawa? — zapytał z troską. — W co się znowu wpakowałeś?
— Ginny mnie przeklęła, kiedy powiedziałem, że odchodzę — wytłumaczył. Herbata była
pyszna i tak dziwnie znajoma. Przypomniał sobie, że taką samą pił z Malfoyem, kiedy
spotkali się pół roku temu w ministerstwie. Zamknął oczy i potarł palcem wskazującym skroń.
— I to, ku mojemu i jej zaskoczeniu, skutecznie. Jakkolwiek to zabrzmi, od miesiąca jest
piąty czerwca. Codziennie się budzę i jest to samo. Skłamałem nawet, że do niej wrócę, jeśli
to odwróci, ale i tak nie pomogło.
— Dlaczego z nią zerwałeś? — zapytała Luna, uśmiechając się. Harry zawsze zastanawiał
się, co Neville w niej widział. Luna była Luną, zamkniętą we własnym świecie marzycielką, z
kolorowymi, nie zawsze pasującymi do siebie ubraniami i kolczykami w kształcie różnych
owoców. A może to właśnie go zafascynowało?
— Oskarżyła mnie, że za dużo myślę o Malfoyu — powiedział po prostu. — To znaczy... Od
jakiegoś czasu nam się nie układało — wytłumaczył.
— Piąty czerwca? Przecież Draco ma dzisiaj urodziny! — zawołała z zaskoczeniem Luna.
Oszołomiony Harry trzymał kubek przy ustach, ale nie upił z niego łyka. — Właśnie, Harry.
Czy mógłbyś zajrzeć do niego dzisiaj do pracy, co? I złożyć mu ode mnie życzenia. Ja i mój
 
chrapak nie czujemy się dzisiaj najlepiej, żeby się aportować.
Harry nie wiedział, co zdziwiło go bardziej: czy to, że Malfoy ma dzisiaj urodziny, czy że ma
mu złożyć życzenia, czy w końcu, że Luna nazywa swoje nienarodzone jeszcze dziecko
chrapakiem.
— Oczywiście — poinformował dyplomatycznie, chociaż wiedział, że może to zrobić choćby
jutro. — Powiedz mi tylko gdzie pracuje.
Po chwili dzierżył w dłoniach adres Malfoya.
(Aż zrozumiesz, gdzie twoje miejsce.)
Czyżby?
— Pójdę już do siebie — mruknął, spoglądając na zegarek. Nie sądził, że w jakikolwiek
sposób przyjaciele mogą mu pomóc. — Zbierajcie się, za chwilę zacznie padać.
Jak na komendę pierwsze krople deszczu spadły na ziemię.
Harry uśmiechnął się smutno, kiedy wychodził. I tak nie będą tego pamiętać.
Deszcz wymywał go z osobowości.
*
Budynek z adresu okazał się kawiarnią niedaleko Dziurawego Kotła.
Harry usiadł przy wolnym stoliku w pobliżu okna. Po chwili przyszedł kelner i Potter, szukając
wzrokiem Malfoya, wybrał losowo napój, wskazując na niego palcem. Po odejściu mężczyzny
Gryfon pozwolił sobie zapatrzyć się na deszcz.
— Podwójne espresso z cukrem — powiedział kelner, przynosząc napój. — Czy to nie za
późna pora, by pić tak mocną kawę? Nie będzie pan mógł zasnąć do rana.
— Nie sądzę, bym potrzebował snu — odpowiedział bez sensu. — Nienawidzę wschodów
słońca.
Harry odwrócił głowę i napotkał zdziwiony wzrok Malfoya. Ślizgon nosił typowy dla tego fachu
strój: białą dopasowaną koszulę, czarne spodnie i takiego samego koloru fartuch
przewiązany na biodrach. Ze zdumieniem stwierdził, że nawet w mugolskich ubraniach
Malfoy wyglądał elegancko.
— A jak on wygląda? — zapytał Malfoy, próbując ukryć swoje zaskoczenie. Nie spodziewał
się wizyty jakiegokolwiek czarodzieja oprócz Luny, a już na pewno nie Pottera. Co prawda
już dawno zawiesili broń, ale nadal czuł się trochę nieswojo w nowej sytuacji.
— Co? — Zdezorientowany Harry z zafascynowaniem przyglądał się, jak kolorowe neony ulic
drgały na pociągłej twarzy Draco. Jak usta wykrzywiły mu się w grymasie, a w oczach
pojawiło się coś, czego Gryfon nie potrafił zrozumieć.
— Wschód słońca — odparł lekceważącym tonem.
(W moim świecie słońce już nie wschodzi.)
Harry westchnął.
— Za każdym razem tak samo. — Czuł się obnażony z własnych uczuć przed Malfoyem, ale
pocieszył się myślą, że jutro Ślizgon i tak nie będzie niczego pamiętał. — Wszystkiego
najlepszego z okazji urodzin, Draco — podjął po chwili, widząc, jak Malfoy zabiera tacę. Nie
zastanawiał się nad sensem wypowiedzianych słów. Dotarł do niego w momencie, gdy
zobaczył blondyna całkowicie wytrąconego z równowagi. Luna kazała tak powiedzieć,
uśmiechnął się w duchu, widząc jego reakcję.
Malfoy się rumienił.
Co prawda jego policzki były tylko nieznacznie zaróżowione, ale i tak kontrastowały z
alabastrową cerą.
— Dzięki — wybełkotał, po czym odwrócił się na pięcie i, zerkając przez ramię, powiedział:
— Mam dużo pracy.
Harry wypił kawę, która pomimo cukru, wydawała mu się nadal gorzka.
Poczuł się dziwnie, obserwując Malfoya. Widział, jak mężczyzna sprawnie operuje pomiędzy
odpowiednimi ekspresami, jak pewną ręką nalewa śmietanki do cappuccino — zupełnie jak
barista — rozmawiając przy tym z innym kelnerem, i Harry nagle zapragnął znaleźć się na
miejscu tamtego faceta. Draco wyglądał jak wzór do naśladowania i Potter zamknął oczy,
zastanawiając się, co się z nim dzieje.
Malfoy spojrzał na niego i Harry podniósł rękę, przywołując go.
— Czym mogę jeszcze służyć? — zapytał, siląc się na oficjalny ton.
— Świetnie sobie radzisz. — Podniósł filiżankę, podając ją Ślizgonowi. — Była dobra. Masz
może coś równie mocnego, ale słodszego?
— Zaraz ci coś przygotuję — odpowiedział i odszedł, nie zastanawiając się nawet, dlaczego
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin