King Stephen - Cykl wilkołaka.pdf

(142 KB) Pobierz
47272027 UNPDF
STEPHEN KING
CYKL WILKOŁAKA
Styczeń
Gdzieś, wysoko w górze świeci księżyc. Jest pełnia, ale tutaj w Tarker Mill styczniowa
zamieć przesłoniła całe niebo śniegiem. Wiatr z całą swoją gwałtownością przemieszcza się
przez opuszczoną Central Avenue, pomarańczowe pługi śnieżne już dawno się poddały.
Arnie Westrum, zawiadowca na torze GS& WM, został odcięty od świata w małej szopie
sygnalizacyjnej znajdującej się dziewięć mil poza miastem. Jego mała, napędzana na benzynę
lokomotywa została zablokowana przez zaspy. Arnie próbuje przeczekać burzę w swojej
szopie zabijając czas przez ustawianie pasjansa zatłuszczonymi, plastykowymi kartami. Na
zewnątrz dźwięk wiatru podnosi się do przeraźliwego wycia. Westrum podnosi niespokojnie
głowę... i ponownie wraca do swoich kart. W końcu to tylko wiatr...
Ale wiatr nie drapie w drzwi i nie skomli, żeby go wpuścić...
Arnie wstaje. Wysoki, chudy mężczyzna w wełnianej marynarce i kolejowej kamizelce, z
Camelem wystającym z jednej strony warg. Jego poorana bliznami twarz zdaje się jaśnieć w
delikatnym, pomarańczowym świetle wiszącej na ścianie lampy naftowej.
Drapanie powtarza się. To czyjś pies- myśli- zgubił się i chce, żeby go wpuścić, nic poza
tym.... ale mimo to wstrzymuje się. To byłoby nieludzkie, żeby zostawić biednego psa na
zewnątrz w taki ziąb (nie, żeby w szopie było dużo cieplej; pomimo zasilanego przez
akumulator piecyka grzewczego, może zobaczyć zimne kłęby pary, wydobywające się z jego
ust)- ale Arnie ciągle waha się. Czuje lodowate ukłucie strachu w tym miejscu tuż pod
sercem. To był zły okres w Tarker Mill; zło zostawiło wiele znaków swej obecności na tej
ziemi. Arnie silnie odczuwa walijską krew swego ojca płynącą w jego żyłach i nie lubi
widzieć tych znaków.
Zanim zdoła się zdecydować co zrobić ze swoim gościem, uniżone skomlenie staje się
warczeniem. Słychać głuche stuknięcie, jakby coś nieprawdopodobnie ciężkiego uderzało w
drzwi.... cofnęło się i znów uderzyło. Drzwi trzęsą się we framudze i pokrywa śnieżna
znajdująca się na nich wpada do wnętrza szopy.
Arnie Westrum ogląda się dookoła, szukając czegoś czym mógłby podeprzeć drzwi, ale
zanim może sięgnąć po kruche krzesło na którym siedział, warcząca istota znów uderza w
drzwi z nieprawdopodobną siłą, rozłupując je w drobny mak.
Stworzenie jeszcze przez moment uwięzione jest w szczątkach drzwi. Zgięte w łuk, kopie i
szarpie się, jego pysk marszczy się podczas warknięć. Żółte ślepia stwora błyszczą. To
największy wilk jakiego Arnie kiedykolwiek widział...
Jego warczenie brzmi strasznie, całkiem jak ludzkie słowa...
Drzwi rozłupują się, wydając jęk. Za chwilę ta istota będzie wewnątrz...
W rogu, wśród kupy narzędzi, stoi kilof oparty o ścianę. Arnie rzuca się w jego kierunku,
chwyta go, podczas gdy wilk wpada do środka i kuli się. Łypie swymi żółtymi ślepiami na
człowieka w kącie. Uszy wilka sterczą, futro jest najeżone. Z pyska zwisa mu język. Z tyłu
przez rozwalone drzwi, śnieg wpada do środka.
Wilk skacze z rykiem, a Arnie machnął kilofem.
Jeden raz.
Na zewnątrz słabe światło lampy naftowej pada na śnieg przez roztrzaskane okno.
Wiatr zawodzi i wyje.
Słychać krzyk.
Coś nieludzkiego przybyło do Tarker Mill, tak nie dostrzegalne jak pełnia księżyca na
dzisiejszym niebie. To jest wilkołak, i przybył bez żadnego powodu. Tak samo jak pokazuje
się rak; psychopata z morderczymi skłonnościami, czy też zabójcze tornado. Teraz jest jego
czas, to jest jego miejsce, w tym małym miasteczku w Maine, gdzie gotowana fasola jest
podawana przez kościelną stołówkę na kolację co tydzień. Gdzie małe dziewczynki i mali
chłopcy ciągle przynoszą jabłka swoim nauczycielom. Gdzie o spotkaniach na świeżym
powietrzu Miejskiego Klubu Seniora informuje miejscowy tygodnik. W następnym tygodniu
pojawią się wiadomości o wiele mroczniejsze.
Na zewnątrz śnieg zaczyna pokrywać tory i drogi, a zawodzenie wiatru wydaje się szaleć z
przyjemności. Nie ma nic z Boga czy Światła w tym okrutnym dźwięku- jest tylko czarna
zima i mroczny lód.
Rozpoczął się Cykl Wilkołaka.
Luty
Miłość, pomyślała Stella Randolph, leżąc w wąskim łóżku na czystym posłaniu, podczas gdy
przez okno wlewa się błękitno mroźna poświata walentynkowego księżyca.
O miłość miłość miłości, miłość jest jak
W tym roku Stella Randolph, która prowadzi w Tarker’s Mill sklep krawiecki Set ‘n Sew,
dostała dwadzieścia kartek walentynkowych: od Paula Newmana, od Roberta Redforda, od
Johan Travolty...nawet jedną od Ace Frehleya z rockowej grupy Kiss. Wszystkie stoją na
biurku po przeciwległej stronie pokoju mieniąc się chłodną poświatą księżyca. Sama je sobie
wysłała, jak co roku zresztą.
Miłość jest jak pocałunek o świcie...jak ostatni, prawdziwy pocałunek z zakończenia
romantycznej historii rodem z Harelquina...miłość jest jak widok róż o brzasku...
O tak, śmieją się z niej w Tarker’s Mill. Chłopcy żartują sobie z niej i naśmiewają się
ukradkiem ( a czasem kiedy stoją bezpiecznie po drugiej stronie ulicy i konstabla Neary’ego
nie ma w pobliżu, wołają swoimi słodkimi, drwiącymi głosikami: Gruba- Gruba ), ale ona wie
co to miłość i wie o księżycu. Jej sklep powoli, stopniowo upada, a ona sama ma nadwagę,
ale dzisiaj w tę noc marzeń , podczas której lodowato mroźny księżyc przebija się przez lekko
oszronione szyby, wydaje jej się że nadal ma szansę na miłość, miłość i zapach lata, który
czuć kiedy on się pojawia...
Miłość jest jak szorstkie dotknięcie męskiego policzka, ociera i drapie.....
Nagle słyszy drapanie w szybę.
Podnosi się na łokciach, kołdra zsuwa się z jej obszernego biustu. Światło księżyca zostaje
zasłonięte przez ciemny, niewyraźny, ale męski kształt. Pomyślała: to sen...a we śnie mogę
sprawić, że do mnie przyjdzie...we śnie sama do niego przyjdę.
Ludzie mówią na nią, że jest brudna, ale ona jest czysta, jest właściwa. Miłość jest jak
nadejście.
Przekonana że to sen wstaje, ponieważ wie że tam czeka na nią mężczyzna którego zna,
którego mija każdego dnia na ulicy. To
( miłość, miłość jest jak nadejście, miłość nadeszła )
Ale kiedy jej pulchne palce sięgają za zimny uchwyt okna widzi, że to wcale nie jest
mężczyzna. To zwierzę. Duży włochaty wilk, który przyczaił się do jej domu na obrzeżach
miasteczka od zachodniej strony. Przednie łapy ma oparte na parapecie, tylnie po zad
zakopane w śnieżnej zaspie.
Ale dziś w Dzień Świętego Walentego zazna miłości, pomyślała - Nawet we śnie jej wzrok ją
oszukał - To mężczyzna i to nieprzyzwoicie przystojny
( nieprzyzwoitość tak miłość jest jak nieprzyzwoitość )
Zjawił się w tą księżycową noc i posiądzie ją. Zdobędzie.
Podnosi okno, a kiedy mroźny podmuch zimnego powietrza, powoduje, że jej cienka błękitna
koszula nocna zaczyna falować, dociera do niej, że to nie sen. Mężczyzna zniknął, a ona omal
nie zemdlawszy uświadamia sobie, że nigdy go tam nie było. Drżącym krokiem, po omacku
zaczyna się cofać. Wilk spokojnie, gładko wślizguje się do pokoju i otrzepuje się, rozpylając
w ciemności płatki bielutkiego śniegu.
Ale przecież miłość! Miłość jest jak ... jak ... jak krzyk
Zbyt późno przypomina sobie Arnie Westrum, rozszarpaną w kolejowej chatce na zachód od
miasteczka zaledwie miesiąc temu. Zbyt późno...
Wilk zbliża się w jej stronę, żółte ślepia święcą z pożądania. Stella Randolph cofa się
powolnym krokiem w stronę swojego wąskiego łóżka. Kiedy jej pulchne nogi napotykają na
jego obrzeże, opada na nie.
Światło księżyca pokrywa futro bestii srebrnymi smugami.
Mroźny powiew wiatru z otwartego okna sprawia, że walentynkowe kartki zaczynają się
delikatnie poruszać. Jedna z nich upada i cicho przecinając powietrze wahadłowym ruchem,
leniwie opada na podłogę.
Wilk rozstawia łapy na łóżku, tak że kobieta może czuć jego oddech...gorący, ale w jakiś
sposób przyjemny. Ślepia wlepione prosto w nią.
- Ukochany - szepcze i zamyka oczy.
Wilk opada na nią.
Miłość jest jak umieranie...
Marzec
Ostatnia prawdziwa zamieć tego roku – gruby, mokry śnieg wraz z nadejściem zmierzchu
staje się deszczem ze śniegiem- sprawia, że gałęzie w całym Tarker Mill łamią się z
głuchym, przypominającym strzał z pistoletu trzaskiem i spadają na ziemię. „Matka Natura
„przycina” spróchniałe gałęzie” – mówi Milt Sturmfuller , miejski bibliotekarz, swojej żonie,
gdy siedzą razem pijąc kawę. To szczupły mężczyzna z wąską głową i bladymi, niebieskimi
oczami. Przez dwanaście lat więzi swoją ładną i cichą żonę w związku pełnym terroru. Jest
parę osób, które domyślają się prawdy- jedną z nich jest żona konstabla Near’ ego- Joan, ale
miasteczko może być mrocznym miejscem i nikt poza nimi nie wie tego na pewno.
Miasteczko dochowuje swoich tajemnic.
Milt lubi to zdanie, więc powtarza: „Tak, Matka Natura przycina spróchniałe gałęzie...” – i
wtedy gaśnie światło. Donna Lee Sturmfuller wydaje z siebie cichy krzyk. Rozlewa także
swoją kawę.
„Posprzątaj to”- mówi do niej chłodno mąż- „ Posprzątaj to w tej chwili”.
„Tak, kochanie. W porządku”.
W ciemności kobieta obija sobie piszczel o podnóżek, próbując znaleźć szmatę, żeby wytrzeć
wylaną kawę. Krzyczy z bólu. W ciemności jej mąż śmieje się z niej serdecznie. Nie ma nic
bardziej zabawnego niż ból jego żony, no może poza dowcipami z Reader’s Digest. Te żarty-
„Humor w Mundurze” czy „Życie w TYCH Stanach Zjednoczonych”- naprawdę go śmieszą.
Tak samo jak spróchniałe gałęzie, Matka Natura przycina linie wysokiego napięcia przy
Tarker Brook tej oszalałej, marcowej nocy. Deszcz ze śniegiem przykrywał linie
energetyczne dopóki nie wytrzymały i popękane pospadały na drogę jak gniazda węży, wijąc
się i buchając niebieskimi płomieniami.
Całe Tarker Mill pochłania mrok.
Jakby burza jest już usatysfakcjonowana i zaczyna powoli słabnąć, a niedługo przed północą
temperatura spada z 33 stopni F do 16 stopni F. Śnieżna breja zamarza tworząc coś na kształt
dziwnych rzeźb.
Ściernisko Starego Hagua – miejscowi nazywają je Czterdziestoakrowym Polem- sprawia
bardzo ponure wrażenie. Domy pozostają mroczne; zbiorniki na olej chłodne. Żaden z
pracowników elektrowni, na razie nie da rady dostać się do przerwanych przewodów. Drogi
są śliskie jak lodowisko.
Chmury rozchodzą się. Księżyc w pełni przedziera się przez ich pozostałości. Pokryta lodem
Main Street błyszczy się jak kość trupa.
Wśród nocy coś zaczyna wyć.
Później nikt nie będzie w stanie powiedzieć, skąd dochodzi ten dźwięk; był wszędzie i
jednocześnie nigdzie. Zupełnie jak księżyc w pełni oświetlający skąpane w mroku domy
miasteczka. Wszędzie i nigdzie tak, jak zawodzący marcowy wiatr; jakby śp. Berserker dął w
swój róg. Wycie unosi się z wiatrem: samotne i dzikie.
Donna Lee słyszy je, gdy jej nieprzyjemny mąż śpi tuż obok niej; konstabl Neary słyszy je
stojąc w oknie swej sypialni na Laurel Street ; Ollie Parker, gruby i nieskuteczny dyrektor
szkoły podstawowej, słyszy je w swojej własnej sypialni; inni także je słyszą. Jednym z nich
jest chłopiec na wózku inwalidzkim.
Nikt nie widzi istoty wydającej ten dźwięk. Nikt też nie zna nazwiska pracownika elektrowni,
który w końcu wyszedł na zewnątrz , żeby naprawić zerwane kable przy Tarker Brook.
Znaleziono go dzisiejszego ranka. Był przykryty szronem, z twarzą wykrzywioną a cichym
krzyku, w postrzępionym, starym płaszczu i rozpiętą pod szyją koszulą. Elektryk siedział w
zamarzniętej kałuży własnej krwi, gapiąc się na zerwane przewody, jego dłonie ciągle
pokazywały znak odpędzający urok, ale na palcach było widać lód.
Dookoła niego pełno było śladów.
Wilczych śladów.
Kwiecień
Jeszcze przed połową miesiąca śnieżne płatki stały się kroplami deszczu. Coś niesamowitego
dzieje się w Tarker Mill, mianowicie wszystko staje się zielone. Lód na stawie Matty
Tellinghamma zniknął, a zaspy śnieżne w połaciach drzew zwanych Wielkim Lasem zaczęły
się kurczyć. Wygląda na to, że stara i wspaniała sztuczka znów się wydarzy. Nadejdzie
wiosna.
Ludzie z miasteczka świętują to na swój sposób, pomimo mroku, który padł na miasteczko.
Babcia Hague piecze ciasto i wystawia je na kuchenny parapet, żeby ostygło. W niedzielę, w
Kościele Baptystów, wielebny Lester Lowe czyta z Księgi Salomona i głosi kazanie
zatytułowane: „Wiosna miłości Pana”. W bardziej świecki sposób, Chris Wrightson,
największy pijaczyna w Tarker Mill, rzuca swoje Wielkie Wiosenne Picie i zatacza się w
srebrzystym, nierealnym świetle prawie pełnego kwietniowego księżyca. Billy Robertson,
barman i właściciel jedynego w Tarker Mill saloonu, obserwuje Chrisa, który wychodząc
mruczy coś jeszcze do barmanki. „Jeżeli wilk, kogoś dzisiaj zabierze, to sądzę, że właśnie
Chrisa”.
„Nie mów o tym”- odpowiada barmanka, wzdrygając się. Nazywa się ona Elise Fournier. Ma
24 lata, i należy do Kościoła Baptystów. Śpiewa nawet w chórze, ponieważ podkochuje się w
wielebnym Lowie. Jednak planuje ona opuścić Tarker Mill jeszcze przed nadejściem lata,
zadurzenie czy nie, ale ta cała wilcza- sprawa zaczyna ją przerażać. Zaczęła się zastanawiać
czy nie dostawałaby większych napiwków w Portsmouth..., a jedyne wilki jakie tam są, noszą
marynarskie mundury.
Noce kiedy w Tarker Mill księżyc osiąga pełnię trzeci raz w tym roku to niewygodny czas...
dni są znacznie lepsze. Każdego popołudnia niebo nad miasteczkiem pełne jest latawców.
Jedenastoletni Brady Kincaid, dostał na swoje urodziny latawiec w kształcie sępa. Spędził
wiele czasu czerpiąc przyjemność z poczucia, że wijący się w jego rękach latawiec jest jak
żywa istota, obserwując jak nurkuje i pikuje przez błękitne niebo, ponad głowami ludzi.
Zapomniał, że ma wrócić do domu na kolację, nie przejmował się, że inni bawiący się
latawcami odchodzili; jeden za drugim, razem ze swoimi zabawkami wciśniętymi bezpiecznie
pod ramiona. Nie przejmował się, że jest sam.
W blednących świetle dnia i wydłużającymi się cieniami zdaje sobie w końcu sprawę, że zbyt
długo ociągał się z powrotem do domu, a księżyc już zaczyna wschodzić ponad drzewa w
parku. Po raz pierwszy jest to wiosenny księżyc, nadęty i pomarańczowy na miejsce tego
zimnego i białego, ale Brandy nie zwraca na to uwagi, jest świadomy jednego: został na
dworze zbyt długo i jego ojciec pewnie mu za to wleje... a ciemność zapada.
W szkole śmiał z fantastycznych opowieści swoich kolegów o wilkołaku. Mówili, że w
zeszłym miesiącu zabił elektryka, Stellę Randolph dwa miesiące temu, Arnie’ go Westruma w
Styczniu. Ale teraz nie jest mu do śmiechu. Gdy księżyc zamienia kwietniowy zmierzch w
krwawą jasność, historie te wydają się prawdziwe.
Zaczyna nawijać szpagat na szpulę, tak szybko jak tylko może, przyciągając wpatrzonego w
ciemniejące niebo Sępa. Za szybko nawija sznurek, a wiatr nagle przycicha. W rezultacie
latawiec zaczyna oddalać się. Brandy idzie za nim nawijając sznurek, zerkając nerwowo przez
ramię... i nagle szpagat zaczyna się szarpać i ruszać w jego rękach, rzucać do tyłu i do przodu.
Przypomina mu to walkę z rybą, z wielką sztuką, jaką odbył pewnego dnia w nad Tarker
Stream. Patrzy na latawiec marszcząc brwi i nagle linka urywa się.
Rozrywający ryk przepełnia nagle niebo, a Brandy Kincaid krzyczy. Teraz wierzy. O tak,
teraz wierzy, ale jest już za późno, a jego krzyk ginie w tym przerażającym ryku, który nagle
staje się wzbudzającym dreszcz skowytem.
Wilk biegnie prosto na niego, biegnie na dwóch nogach, ma skołtunione, rude futro; świecące
niczym zielone lampy oczy, a w jednej łapie- łapie z ludzkimi palcami i pazurami w
miejscach gdzie powinny być paznokcie- trzyma należącego do Brande’ go latawiec- sępa.
Zabawka jak szalona powiewa na wietrze.
Brandy odwraca się, żeby biec, ale oschłe ramiona otaczają go; czuje coś jakby krew i
cynamon, a następnego dnia zostaje znaleziony podparty o Pomnik Ofiar Wojny, bez głowy i
z Sępem w jednej ze sztywnych dłoni.
Latawiec powiewa, jakby próbował wzlecieć do nieba, jakby chciał się wyrwać z tej imprezy,
chory i przerażony. Powiewa, bo właśnie podniósł się wiatr. Powiewa, jakby wiedział, że to
dobry dzień dla latawców.
Maj
W wigilię Niedzielnego Przyjścia w Kościele Łaski Baptystów, wielebny Lester Lowe miał
koszmar, z którego budzi się roztrzęsiony i zlany potem, wpatrując się w wąskie okienka
swojej plebani. Po drugiej stronie ulicy widać kościół. Przez okna wpada srebrzyste światło
księżyca i przez chwilę wielebny spodziewa się ujrzeć wilkołaki o których szeptali miejscowi
dziwacy. Potem zamyka oczy i błagając o przebaczenie za to, że przez chwilę zwątpił, kończy
zaczętą modlitwę słowami, których nauczyła go matka: „Na Litość Boską, Amen”.
Ale ten sen...
Śnił, że odprawia jutrzejszą mszę z okazji Niedzielnego Przyjścia. Kościół, jest zawsze w ten
dzień, jest pełny, każda ława jest zajęta ( tylko najstarsi mieszkańcy miasteczka nadal
nazywają to święto Niedzielnego Siedzenia W Domu ). Nie tak jak w zwyczajną niedzielę,
kiedy to musi patrzeć jak większość miejsc jest prawie pusta.
W swoim śnie celebruje mszę z zaangażowaniem jakie rzadko zdarza mu się w rzeczywistości
( ma zwyczaj mówić monotonnie, co może być przyczyną tak drastycznego spadku
frekwencji w ostatnich 10 latach ). Dzisiejszego ranka jednak jego słowa zostały natchnione
Zielonoświątkowym Ogniem i nagle uświadamia sobie, że odprawia najbardziej doniosłą
ceremonię w swoim życiu, której temat brzmi: „BESTIA KROCZY POŚRÓD NAS”.
Pochłonięty przekazaniem głównej myśli, nie zdaje sobie sprawy, że jego głos staje się
silniejszy, a jego słowa zaczęły nabierać rytmicznego brzmienia.
Bestia jest wszechobecna, mówi. Potężny Szatan może być wszędzie. Na zabawie szkolnej.
Może kupować w sklepie paczkę Marlboro i zapalniczkę gazową Bic. Może stać naprzeciwko
Apteki Brightona i jedząc Slim Jima czekać aż na dworzec wjedzie autobus Greyhounda z
Bangor. Bestia może stać koło ciebie na koncercie lub jeść szarlotkę w „Przekąś i Pogadaj” na
Main Street. Tak, Bestia – Intonuje, a jego głos przechodzi w rytmiczny szept. Wszystkie
oczy skupione są na jego osobie. Usidlił ich. Uważajcie na Bestię, o bracia, bo może się do
was uśmiechać i zapewniać że jest waszym sąsiadem, ale jej zęby są ostre, a oczy poruszają
się w niepokojący sposób. Po tym ja poznacie. To Bestia. Ona tu jest, tu ,w Tarker’s Mill.
Ona
Tu przerywa swoją elokwentną mowę, ponieważ coś dziwnego zaczyna się dziać w jego
pogodnym do tej pory kościele. Zgromadzeni zaczynają się zmieniać, a on z przerażeniem
zdaje sobie sprawę, że przemieniają się w wilkołaki. Wszyscy który się zebrali, trzysta osób:
Zgłoś jeśli naruszono regulamin