Do diabła z nienawiścią - całość.rtf

(276 KB) Pobierz

Tytuł oryginału: Bite Me, Hate Memes

Autor: pragnie pozostać anonimowy

Zgoda na tłumaczenie: jest, jak najbardziej, pod warunkiem spełnienia w/w życzenia

Beta: Liberi

Rating: NC-17

Pairing: Harry/Draco, z dużą ilością Pansy i Blaise’a w tle, nieco mniejszą Rona, Hermiony i Narcyzy. W dość niecodziennych konfiguracjach Wink

Ostrzeżenia: mało parlamentarny język i dość specyficzny charakter tekstu. Możliwe, że przeznaczony jest tylko dla wytrwałych i tylko do takowych będzie w stanie trafić .-)

Tych, którzy lubią symetrię i równomierność, dodatkowo ostrzegam, że rozdziały cechują się dość nieregularną długością, zachowam jednak ich podział zgodnie z oryginałem.

Kanon: stuprocentowo zachowany — jeśli chodzi o kanon Autorki-Widmo. Z kanonem Rowling nie ma (niestety? stety?) zbyt wiele wspólnego Wink

 

 

DO DIABŁA Z NIENAWIŚCIĄ

 

 

Rozdział pierwszy

 

 

Draco był wściekły. Był wręcz wkurzony na całego. I to do tego stopnia, że zaczął nawet zastanawiać się nad odwołaniem tradycyjnej wtorkowej kolacji z Blaise’em, bo gdy Draco cierpiał na tego rodzaju nastrój, to Zabini zwykł albo przybierać minę zatytułowaną „Draco Malfoy jest popierdolonym szaleńcem i niech ktoś mi powie, czemu ciągle jestem jego przyjacielem”, albo uderzać w filozoficzny ton, nic tylko luz, blues i medytacja, słowem chodzący zen, jakby Draco był dla niego jakąś cholerną drogą krzyżową, próbą, która, kiedyś tam, zakończy się jakimś zbawiennym oświeceniem. Po dwunastu latach przyjaźni, wojnie i trzech małżeństwach (wszystkie Zabiniego), Draco uważał, że poproszenie Blaise’a o rozszerzenie repertuaru reakcji na jego humory nie byłoby zbyt wygórowanym żądaniem.

Kilka razy kopnął biurko, z paradoksalną satysfakcją konstatując, że zrujnował właśnie kolejną parę mokasynów za sześćset funtów. To był następny problem, który doprowadzał go do białej gorączki, a fakt, że nikt inny nie zdawał się nim przejmować, nie przestawał stanowić dla niego zagadki. Dlaczego czarodzieje nie potrafili robić porządnych butów? Pewnej pociechy dostarczał mu fakt, że jeśli dręczyłby go naprawdę, ale to naprawdę zły humor, zawsze mógł wybrać się do mugolskiej części Londynu, uzbrojony po zęby w pozę pełną wyższości i pogardy. Pansy miała ostatnio czelność wytknąć mu, że drażnienie mugolskich sprzedawców nosiło wyraźne znamiona dziecinnego zachowania, co Draco zbił kontrargumentem, że ci zawsze traktowali go jak gumochłonie gówno, wyczuwając, że coś było z nim nie tak. Draco nigdy nie był bardziej szczęśliwy niż w chwilach, gdy jego niedojrzałe zachowanie znajdowało jakieś usprawiedliwienie. Ostatnim razem, gdy odwiedził sklep Bruno Magli*, jakiś dureń stojący za ladą ośmielił się go zapytać, czy jest Amerykaninem. Jedno dyskretne machnięcie różdżką i idiota już ani razu w tym stuleciu nie będzie mógł liczyć na erekcję. Amerykanin! Draco nie poczułby się bardziej obrażony, gdyby ktoś nazwał go, powiedzmy, Puchonem.

Wyczarował Tempusa. Cholera, nie było czasu na drażnienie mugolskich sprzedawców. Co rozwścieczyło go jeszcze bardziej, gdyż był teraz zmuszony iść na kolację do jednej z najlepszych londyńskich restauracji w butach z poobijanymi czubkami. W dodatku tym razem to na niego przypadała kolejka na płacenie.

Doprawdy, życie to padół łez.

Blaise się spóźniał, jak zwykle. Draco wśliznął się do niszy ze stolikiem, próbując usadowić się tak, by nie wystawiać swych butów na ewentualny pokaz oraz niewątpliwą śmieszność i rozpoczął procedurę doprowadzenia się do stanu nietrzeźwości. Kto by sobie zawracał głowę jedzeniem? Kelnerowi, przyjmującemu od niego zamówienie (butelka Bordeaux), zapowiedział jasno:

— Jeśli choć przez sekundę ujrzę tego wieczoru dno kieliszka, to z całą pewnością postaram się, żebyś stracił pracę.

Ostatnia żona Blaise’a nienawidziła Dracona z całych sił. Gdy się tak nad tym zastanowić, to w zasadzie wszystkie jego żony go nie cierpiały, z tym, że ta właśnie była skończoną wariatką, nigdy nie używającą słów po to, by wyrazić swe niezadowolenie, skoro tę rolę mogły przejąć miotane przez nią lampy. Blaise, którego magiczna specjalizacja zasadzała się wyłącznie na bazie nieprzyzwoitej wręcz zdolności do rzucania zaklęć seksualnych, był zmuszony do zostania swego rodzaju ekspertem od zaklęć uzdrawiających. Jak trzeba, to trzeba: niezwykłe okoliczności wymagają niezwykłych środków. Gdy Blaise wreszcie przekroczył próg restauracji, Draco dostrzegł na jego czole jedynie cienką, ginącą u nasady włosów rysę, pozostałość po dość paskudnym cięciu. Wyglądało na to, że uzdrawianie wychodziło mu coraz lepiej.

— Widzę, że Małgorzata nie posiadała się z radości na wieść o tym, że zamierzasz wyjść dziś ze mną na kolację — powiedział Draco, dając znak kelnerowi, który bezzwłocznie, jak za dotknięciem różdżki, wyczarował szklankę z ginem martini, stawiając ją przed Blaise’em.

Jeszcze jedna wkurzająca rzecz do kolekcji: miłość Blaise’a do mugolskich drinków. Zabini nabawił się tego afektowanego zwyczaju od swej żony numer dwa, Amerykanki imieniem Trixie. Draco nauczył się nie ufać koktajlom tego typu po tym, jak na zeszłorocznym balu bożonarodzeniowym w ministerstwie urżnął się w trupa jakimś świństwem o nazwie hand grenade, wskutek czego on i Potter zafundowali sobie wzajemnie podbite oczy w prezencie świątecznym. Gdyby następnego ranka po balu kazano mu wybrać kolejnego drinka, wolałby uraczyć się autentycznym koktajlem Mołotowa — nawet perspektywa stanięcia w płomieniach wydawała mu się lepsza od kaca-giganta, który dopadł go zaraz po przebudzeniu. Sama woń ginu do dziś wystarczała, żeby Draco poczuł bardzo sugestywny przypływ tamtej udręki.

Żona numer trzy była najmłodszą córką jakiegoś polskiego wielmoży (Blaise nigdy nie wyrażał się o nim inaczej niż „liczykrupa z Zamościa z różdżką”) i zarazem charłaczką, co wyjaśniało po części rzucanie lampami zamiast zaklęciami. Zasadniczo można by uznać to za błogosławieństwo, ponieważ ta kobieta była naprawdę niezrównoważona psychicznie — a zważywszy na całą populację wariatów w rodzinie Malfoyów i Blacków (tu mały ukłon w stronę cioci Belli), Draco mógł się uważać za swoistego eksperta w dziedzinie szaleństwa. Żony Blaise’a zawsze były dobrze sytuowane, zgodnie z jego jedynym, niepodważalnym, mierzalnym w złocie standardem. Jeśli jakaś baba miała kasę, nazwisko i kutas Zabiniego stawały się jej własnością. Gdy pewnego razu Draco stwierdził, że jabłko nie pada zbyt daleko od matczynej jabłoni, z tą jedyną różnicą, że każda z żon Blaise’a kończyła ich krótkie małżeństwo jako żywa osoba, Zabini odpowiedział: „To znaczy, że albo sam zaczniesz lizać tyłek jakiemuś potężnemu czarodziejowi, a na dzień dzisiejszy jedynym możliwym do zaakceptowania kandydatem jest Potter, albo będziesz musiał utrzymywać cały sztab osiemnastoletnich sekretarek. Tak á propos: co słychać u twojej matki?”

Odpowiedź ta nie nabrała dla Dracona żadnego sensu nawet wtedy, gdy później dokładnie ją przemyślał. Meandry logiki Blaise’a owocowały często w owym czasie wypowiedziami porażającymi potwornie inteligentnym i błyskotliwym brzmieniem. Zabini był jedyną osobą na tej planecie, nie licząc jego matki, która przy pomocy erupcji pokrętnej logiki albo i bez niej, potrafiła skutecznie skłonić Dracona do milczenia. Oczywiście, był jeszcze Potter, ale jedyną rzeczą, którą umiał zrobić, by zmusić Dracona do milczenia, było wepchnięcie mu pięści do gardła.

— Wygląda na bezpośrednie trafienie. Któregoś pięknego dnia ta baba cię zabije, Blaise.

— No cóż, ma temperament. Tym razem to była lampa w gabinecie. Waterfordzki kryształ — uśmiechnął się Blaise, wzruszając ramionami, filozoficzno-medytacyjnie-zenowsko jak sama cholera.

— To pieprzona wariatka. Kiedy zamierzasz skończyć z tym nonsensem i nareszcie ożenić się z Pansy? Gdy się pobierzecie, przestanie robić podchody do zarządzania moim życiem. — Było to wierutnym kłamstwem, ale kłamstwem wygodnym dla wszystkich. — Jest twoją kochanką od ośmiu lat i na całej wyspie nie znajdziesz nikogo, kto by potrafił obciągać lepiej niż ona.

Fakt ten Draco mógł jak najbardziej poświadczyć. Relacje między nimi trojgiem cechowała ekstremalna płynność. Co oznaczało, że dość często pieprzyli się wzajemnie. Określenie tego układu jako „kumple do łóżka” niezupełnie oddawało stan rzeczy. Już raczej „najlepsi przyjaciele do łóżka”. Draco i Blaise nie robili tego już od dość dawna, a jeśli w ogóle, to albo dla uczczenia starych, dobrych czasów, albo gdy właśnie obaj mieli ochotę na kutasa. Pansy jednak miała skłonność do używania Dracona w celu wywołania zazdrości w Blaisie, gdy tylko na horyzoncie pojawiała się jakaś nowa żona. Blaise nie przejmował się jej zabiegami ani odrobinę, ale z radością udawał, że jest wręcz odwrotnie, mówiąc Draconowi: „Nie psujmy jej zabawy, niech się tym cieszy”. Szybko okazywało się, że małżeństwa Zabiniego mają bardzo krótkotrwały charakter, a żadna nowa żona nie ma szansy stać się starą żoną. W efekcie Draco tonął w oparach dzikiego seksu, nie miał więc na co się skarżyć. Pansy, przekonana, że pieprząc Malfoya wbija szpilę Zabiniemu, również nie miała na co narzekać. Blaise zaś beztrosko rżnął swą nowiutką żonę oraz Pansy, zapełniając jednocześnie swe konto bankowe po brzegi. Wynikiem była pełna satysfakcja na każdym z trzech frontów. Draco zazwyczaj nie postrzegał możliwości małżeństwa między jego przyjaciółmi jako problemu, podobnie jak żywił nabyte swego czasu, niezbite przekonanie, że ślubna obrączka na palcu Pansy nie miałaby absolutnie żadnego wpływu na ich wzajemne, korzystne układy. Choć, z drugiej strony, gdy się nad tym głębiej zastanawiał, puszczalski styl bycia Pansy oparty był głównie na chęci dokuczenia Blaise'owi, a skoro powód do zemsty przestałby istnieć, to czy dalej chodziłaby do łóżka z nim, Draconem? Hmm. Do tej pory jeszcze nigdy nie zastanawiał się nad takim obrotem sprawy.

Draco nigdy nie rozumiał, dlaczego ludzie zwykli aż tak komplikować sprawy seksu. Są kutasy. Kutasy lubią dziury. Nie trzeba być zbyt wybrednym co do rodzaju dziury, o ile tylko jest gorąca i chętna. I najlepiej mokra lub nawilżona. A teraz sytuację należy odwrócić. Dziury lubią kutasy. Najlepiej duże. Nie chodziło o to, że Draco przykładał największą wagę do rozmiaru czy coś w tym rodzaju. Hmm, zdecydowanie nawilżona. Dziura, znaczy się. No, i kutas też, jasne, chociaż czasem wolał nieco brutalniejszą zabawę. Do tej pory Pansy nie robiła żadnych dziwnych aluzji dotyczących seksu, takich jak na przykład zakończenie ich łóżkowej przygody, jeśli naprawdę miałaby wyjść za Blaise’a, z drugiej jednak strony, co miał znaczyć jej cholerny wybuch dzisiejszego popołudnia? Było to trochę niepokojące.

Ponad godzinę zabrało jej wydzieranie się na niego: „Przejrzyj wreszcie na oczy, Draco! To naprawdę zaczyna robić się bardziej niż dziwne! Wszyscy mamy tego po dziurki w nosie!” Potem nastąpiła cała masa krzyków poświęconych związkom i miłości oraz „Masz to przed samym nosem, Draco, i to od lat!”, następnie jeszcze więcej wrzasków, zakończonych gniewnym „Jedyną bardziej wkurzającą osobą od ciebie jest Potter. Obaj zasługujecie na siebie.” A pytanie Dracona, co, jej zdaniem, podbite na balu bożonarodzeniowym oczy mają tu do rzeczy, wzbudziło w niej najprawdziwszą, żywą agresję.

Draco za nic w świecie nie był w stanie zrozumieć, o czym ona, do diabła, wrzeszczała, ale najwyraźniej miało to coś wspólnego z dręczącą ministerstwo paradą nienawiści. Na koniec powiedziała: „Draconie Malfoyu, jestem bliska rzucenia na ciebie klątwy, jak nigdy jeszcze w całym moim życiu. Jestem na ciebie nawet bardziej wściekła niż wtedy, gdy postanowiłeś udekorować moimi stanikami choinkę w pokoju wspólnym. A teraz aportuję się do Paryża i wydam przynajmniej dwieście funtów w Sephorze. Twoje szczęście, że kocham kosmetyki”, po czym wyparowała z biura, pozostawiając Dracona z uczuciem bezbrzeżnego zdumienia i podejrzanego świerzbienia między nogami. Przypuszczał, że rzuciła jednak zaklęcie albo dwa, bowiem jaja rozswędziały mu się jak sama cholera, gdy tylko Pansy wyszła z pomieszczenia.

Ponieważ Draconowi nigdy nie zdarzyło się być z kimś w związku trwającym dłużej niż dwa tygodnie (pomijając luźne układy z Blaise’em i Pansy), nie miał zielonego pojęcia, o co jej chodziło. Jak można było się kimś nie znudzić? No dobra, jeśli Pansy naprawdę wykopie go ze swego łóżka, to znajdzie sobie kogoś innego do niezobowiązujących figli. Nie powinno być z tym większego kłopotu. Może przydałby się teraz jakiś kutas, tak dla odmiany. Obecnie miał aż nadto cipek, to nie ulegało wątpliwości. Poza tym pojawiłby się dodatkowy bonus w postaci Blaise’a przychodzącego punktualnie na ich cotygodniowe kolacje. No i Pansy, w przeciwieństwie do obecnej żony Zabiniego, go lubiła. Przeważnie.

— Mówię serio, Blaise. Twoje żony stają się coraz dziwniejsze z każdym sakramentalnym „tak”. Myślałem, że nie może być gorszej od tej Amerykanki. Mam dość odwiedzania cię w twoim mieszkaniu, nie wiedząc, czy jakaś polska suka nie rozwali mi łba lampą, ponieważ jest akurat czwartek i czemu miałaby sobie odmówić ataku morderczej furii. Wszystkie porządne żony tak robią. Zaczyna powoli zbliżać się do półrocznej granicy, prawda? Rzuć ją i ożeń się z Pans. Przynajmniej przestałbyś się spóźniać na nasze kolacje.

— Ach, czyli mamy jeden z tych dni. Swoją drogą, Pansy przysłała mi sowę, stąd wiem, że darła z ciebie pasy. O, wiem i to, że Sephora wypuściła właśnie jesienną kolekcję. Co zdołało ją już trochę ułagodzić, tak więc pewnie jutro rano znów zacznie się do ciebie odzywać. A jeśli nie, to przynajmniej będzie ładnie wyglądać. Nie opisała mi całej historii, ale pojąłem jej sedno. Naprawdę, Draco, muszę przyznać jej rację. To zaczyna robić się śmieszne. — Blaise obdarzył go uśmiechem kota z Cheshire i stało się jasne, że agenda dzisiejszego wieczoru przewiduje pieprzone, mistyczno-zenowskie wydanie Blaise’a Zabiniego. Merlinie! Nie czekając na komentarz Dracona, Blaise kontynuował: — Czemu jesteś tak wkurzony? Wlewanie w siebie czerwonego wina, a idę o zakład, że to już druga butelka, oraz maltretowanie solniczki i pieprzniczki są zwykle wyraźnym znakiem, że się na coś wściekasz, podobnie jak jest nim sugestia, że mógłbym uczynić Pansy stateczną kobietą. Potrafię rozpoznać, kiedy jesteś na skraju apopleksji.

Jak gdyby Draco i tak nie był już bliski chodzenia po ścianach ze złości, to fakt, że Blaise właściwie zinterpretował jego nastrój, mocno wzmógł jego irytację. Dlaczego, do diabła, jego najlepszym przyjacielem nie mógł być ktoś całkiem obcy?

— Kłótnia z Pansy to pikuś. Jestem kurewsko zmęczony. Shacklebolt wysłał mnie na misję handlową pod hasłem „osiem krajów w sześć dni”. Cała ta delegacja była jednym wielkim pasmem porażek kulinarnych, a każda lampka wina smakowała jak szczyny jednorożca. Jedynym porządnym posiłkiem, jaki udało mi się dostać w tym czasie, była kolacja u matki. Zrujnowana zresztą przez incydent ze świstoklikiem: zamiast przenieść mnie z Rzymu do Londynu, jej kompletnie niekompetentny sekretarz wysłał mnie do Osaki. Wiesz, co sądzę o Japończykach, Blaise. Malfoyowie nie biją niskich pokłonów. Wracam więc, a w pracy czeka już na mnie cała góra sów do przebrnięcia. Ledwo co siadam przy biurku, a wlatuje pilna wiadomość od Shacklebolta, żądającego mojej obowiązkowej obecności na popołudniowej naradzie. Plecy pękają mi z bólu od tych cholernych japońskich ukłonów. Ten pierdolony dureń Marco dostanie ode mnie wyjca, gdy tylko znajdę czas…

— Trudno znaleźć naprawdę dobrego pomocnika — mruknął Blaise. — Twoja matka nadal ma słabość do brunetów? — zapytał, nonszalancko odrzucając do tyłu opadający mu na twarz (jak najbardziej ciemny) kosmyk.

Był to jeden z tych momentów, w których Draco z całych sił pragnął, by Blaise nie był jego najlepszym przyjacielem, ponieważ, pal licho różdżki, potężny zamach i prawy sierpowy prosto w szczękę stanowiłby idealne ukoronowanie idealnie spapranego dnia. Ale wtedy Pansy przemieniłaby się w bombę atomową, a jego życie służbowe w jeszcze większy horror, niż już było. Co go podkusiło, żeby zatrudnić ją jako swoją asystentkę? Teraz nie mógł nawet walnąć Blaise’a tak, jak sobie na to zasłużył. Relacje łączące Zabiniego z jego matką nosiły wszelkie znamiona rzeczy, w które nawet sam Draco Malfoy nie zamierzał wnikać. Podczas gdy on wraz z innymi wystawiał swój tyłek na ryzyko paskudnych klątw rankiem, w południe i wieczorem, podczas gdy dokoła ludzie padali trupem jak pieprzone muchy (Draco nadal nie był w stanie wymówić imion Vince’a i Grega na głos), wystarczało, żeby choć słówkiem wspomniał Narcyzie jej wymuszoną przez wojnę emigrację, by ta z uśmiechem na twarzy odpowiadała: „Blaise był mi tak wielkim wsparciem”.

Draco postanowił więc raczej zignorować ostatnie pytanie. Której to reakcji Blaise się z pewnością spodziewał.

— Co z tą naradą?

Draco zignorował również subtelną drwinę w głosie Zabiniego. Wizytówka Blaise’a, jeżeli miałby dość jaj, by takową wydrukować, nosiłaby napis złożony z czterech słów: „Blaise Zabini, zawodowy mąż”. Blaise nigdy nie rozumiał pociągu Dracona do pracy, choć nie umykała mu ironia wynikająca z sytuacji, że Blaise odgrywał arystokratę, a Draco zwykłego, zmuszonego do pracy zarobkowej zjadacza chleba.

Draco miał dość wyjaśniania, że jeśli jego ojciec zaprzepaścił swe szanse zostania ministrem magii, zdając się na rozkazy największego psychopaty, jakiego Draco miał kiedykolwiek sposobność oglądać (w czym, jak musiał stwierdzić, tkwił niepodważalny dowód szaleństwa jego własnego ojca, bo kto przy zdrowych zmysłach godzi się na przyjmowanie poleceń od osoby, która zaniedbuje rzucenie kamuflażu na własny, gadzi nos), nie znaczyło to automatycznie, że marzenia Dracona o uporządkowaniu wszystkich spraw skazane są na niepowodzenie. Praca w ministerstwie wydawała się sensownym sposobem na przywrócenie szacunku ich rodowemu nazwisku. Mimo zasług wojennych Dracona, liczba wyznawców bzdurnej maksymy o przenoszeniu grzechów z ojca na syna nie zmalała nawet po pięciu latach od tamtych wydarzeń. Nie wspominając już o tym, że powoli zaczął mieć wystarczająco kompromitującego materiału na potencjalnych rywali i potrafił przypodobać się tym, którzy mogliby okazać się pomocni w przyszłej wspinaczce po szczebelkach kariery. Krótko mówiąc, parę lat harówki w służbie ministerstwa, a będzie mógł przywitać się z prawie nieograniczonymi wpływami i dać wreszcie odpocząć swej zapracowanej dupie. Z pewnością nie zatrudnił się dla pieniędzy, gdyż miał ich całe mnóstwo. Możliwe, że jego ojciec był szalony, ale z pewnością nie głupi. Każda większa europejska stolica posiadała własną filię Gringotta, a w każdej z nich istniało konto założone na nazwisko Malfoy. Nie! Robił to dla władzy i wpływów. Za każdym razem, gdy zaczynali dyskutować z Zabinim o władzy i o tym, co znaczyła, Blaise zawsze milkł w chwili, gdy padało imię Voldemorta. Co Draco odbierał jako paskudne tchórzostwo z jego strony. Efektywne w dodatku. Blaise nigdy nie przegapił okazji, by zadrwić z ambicji Dracona. Dlatego też Draco nigdy nie czuł się winny, gdy obrażał żony Blaise’a.

Czasem, w samym środku nocy, Draco zadawał sobie pytanie, czy gdyby Blaise nie był pod tym względem takim intelektualnym dupkiem, to byłby w stanie zrozumieć tę kwestię. Ponieważ był człowiekiem, którego nic nie mogło wytrącić z równowagi. Co sprawiało, że zawsze zachowywał absolutny spokój. Co z kolei w pokrętny sposób znaczyło, że Blaise miał już władzę, bo nikt nie był w stanie mieć jej nad nim. Draco zaś popadał z każdego możliwego powodu w niemożebną złość, choć gdyby ktoś wytknął mu tendencję do nieuzasadnionych wybuchów gniewu, z pewnością żywo by zaprzeczył. Niekiedy Draco zastanawiał się, co trzymało ich trójkę przy sobie. W niektórych ponurych chwilach podejrzewał, że są razem tylko dlatego, gdyż wśród Ślizgonów z ich roku byli jednymi z niewielu, którym udało się przeżyć.

Kelner przyniósł jedzenie, Draco odsunął jednak postawiony przed nim talerz i pociągnął kolejny łyk wina.

— Narada dotyczyła łańcuszków nienawiści, zalewających ministerstwo.

 

 

Koniec rozdziału pierwszego

 

Rozdział drugi

 

 

Blaise uniósł brew na znak zdziwienia.

— Ktoś wykorzystał wewnętrzny system wymiany informacji w ministerstwie do rozsyłania anonimowych łańcuszków o dość nienawistnej treści. Pierwszy taki pojawił się pod koniec zeszłego tygodnia, gdy byłem w Rumunii. Nigdy nie cierpiałem twojego dziwacznego Rumuna. Zakład, że Marcus Flint ma rumuńskie korzenie, a dobrze wiesz, jaki był z niego zboczony świr, teraz jednak nienawidzę całego ich kraju. Blaise, ja nie żartuję. Jestem przekonany, że główne danie, które mi zaserwowali, to nic innego jak wysmażone gówno testrala, ułożone na gniazdku z makaronu. Co, jak mi się wydaje, miało korespondować ze szczynami jednorożca, które podali do picia. Obie te rzeczy zawierają w sobie, hmm, pewien pierwiastek hippiczny. Nawet bez udziału prawdziwych koni. A deser? Pomyślałbyś, że nic nie będzie w stanie zakasować horroru z głównym daniem, ale, jak się okazało…

— Draco.

Draco westchnął w duchu, ponieważ głos Blaise’a dobitnie świadczył o najgorszym z możliwych, absolutnie denerwującym, potrafiącym zmieścić całe pokłady nagany w jednym jedynym słowie, wydaniu zenu. Draco słyszał kiedyś od kogoś, że Innuici mają dwadzieścia różnych słów na określenie śniegu. Nie miał wprawdzie pojęcia, kim, do diabła, byli owi Innuici, ale wywnioskował, że nie używaliby tak wyspecjalizowanego języka, gdyby ich jajom nie groziło odmrożenie i odpadnięcie od ciała — bo jeśli ktoś ma dwadzieścia słów nazywających rodzaje śniegu, ilość takowego dokoła musi być pokaźna. A jeśli Shacklebolt, sugerując cel kolejnej podróży służbowej, miałby kiedykolwiek w jego obecności wymówić słowo „Innuita”, Draco z miejsca złożyłby rezygnację. Wystarczająco dużo czasu spędził już, trzęsąc się z chłodu podczas szkockich zim, tak ostrych, że czuł się zmuszony do rutynowego sprawdzania, czy jego penis wraz z przyległościami nadal jest twardo przytwierdzony do ciała, a nie spoczywa gdzieś w ukrytym zakątku bokserek w postaci zamrożonej kupki. Kolejny powód do wdzięczności za to, że szkolne lata miał już za sobą.

Punkt, do którego zmierzały jego rozważania, był następujący: Blaise dysponował piętnastoma różnymi sposobami wymówienia imienia „Draco”. Najpopularniejszy z nich można by określić jako „Nie mam nastroju na słuchanie twojego porąbanego nonsensu”. Z jakiegoś niezrozumiałego dla Dracona powodu właśnie tej wymowy Zabini używał najczęściej, podczas gdy on sam zdecydowanie preferował tę, w której głos Blaise’a opadał o trzy oktawy, z głównym akcentem położonym na „Dra”, przedłużającym „a” do tego stopnia, że zamykające jego imię „co” było zaledwie domysłem. Ten rodzaj „Draco” oznaczał „Zdejmuj spodnie i wyciągaj swego cudownego fiuta. NATYCHMIAST!”.

Wypowiedziane właśnie przez Zabiniego „Draco” było wariacją na temat najmniej lubianej możliwości. Draco nadawał im rankingowe numery, zależnie od częstotliwości użycia, a to plasowało się na drugiej pozycji. Zawierało elementy „Draco, świrujesz” oraz insynuowało „Znów zaczynasz ględzić, zbaczać z tematu i jak zwykle wszystko kręci się wokół ciebie. Nudzisz mnie jak sama cholera, przejdź więc wreszcie do rzeczy.”

Draco naprawdę chciał przejść do rzeczy, miał bowiem nadzieję, że Blaise mógłby rzucić choć trochę światła na to, dlaczego Pansy zareagowała aż taką furią. Zaprotestował jednak ironicznym prychnięciem, ponieważ nie zamierzał dostosowywać się do żądań Blaise’a bez walki.

— Ktokolwiek był autorem pierwszego łańcuszka, wykazał się prawdziwym sprytem. Cała sprawa nosi wyraźne odciski ślizgońskich palców. Sądząc po tym, ile pracy wymagało uzyskanie takiego efektu, powiedziałbym, że zrobiła to Granger, ale sam wiesz, iż ona wolałaby raczej podkreślić własną inteligencję i wytknąć ci prosto w oczy, jak żałosna w porównaniu z jej umysłem jest twoja własna mózgownica. Na Boga, ta baba…

Widelec Blaise’a uderzył z niezbyt dyskretnym brzękiem o porcelanę talerza.

— Łańcuszek ukazał się wokół fontanny koło dziewiątej, tak że każda czekająca tego ranka na windę osoba nasłuchała się do woli. To rodzaj wyjca. Udający troskę głos wykrzyczał swoją codzienną porcję jadu. I tu pojawia się wspomniany sprytny element: autor łańcuszka przekazał instrukcję, jak wysłać własną porcję nienawistnych uwag, podpinając ją pod pierwszy wpis. Cały kłopot, Blaise, polega na tym, że ci w ministerstwie nie mogą się tego pozbyć. W odróżnieniu od wyjca, łańcuszek nie eksploduje na koniec, ale pozostaje nietknięty i zdobi atrium niczym tapeta. Możesz sobie na niej poczytać, kogo opluto jadem poprzedniego dnia. Łańcuszek nie reaguje na żadne przeciwzaklęcia. W zasadzie całe atrium drży pod naporem zaklęć wymachujących różdżkami aurorów, którzy próbują usunąć ze ścian cały ten gnój, co im się oczywiście za cholerę nie udaje. Doprowadza ich to do białej gorączki, a Shacklebolt wygląda jak kupa gówna — zakończył Draco z satysfakcją. Nadal był wściekły za tę misję handlową. Rumunia? Co ten Shacklebolt sobie myślał? Jeśli ci kulinarnie upośledzeni dranie nie mieliby nic do powiedzenia na rynku smoków, noga Dracona już nigdy nie postałaby w tym koszmarnym kraju. — Na dzisiejszą naradę zwołano wszystkich najlepszych pracowników ministerstwa. Planowano burzę mózgów, której celem miało być zatrzymanie całej tej sprawy. Ministerstwo nakazało zaprzestanie pracy, bo najwyraźniej Granger wydumała sobie jakąś pochrzanioną teorię, jakoby łańcuszek podkradał magiczną sygnaturę pracowników wysyłających zwykłe wewnętrzne wiadomości. Co, gdyby nie była to sugestia Granger, można by określić jako w miarę logiczne. Z tym, że jakoś nikomu nie rzuciło się w oczy, że odkąd magiczna sygnatura została raz skradziona, łańcuszek reprodukuje ją z kolejnych dołączanych do niego wpisów.

Ponieważ Blaise interesował się wyłącznie magią seksualną (a ostatnio również uzdrawiającą), jego oczy nabierały zwykle szklanego, nieobecnego wyglądu, gdy dyskusja schodziła na tematy niezwiązane z wariantami zaklęć powiększających. Lub kurczących. Czego Draco nigdy nie był w stanie zrozumieć, bo zdawało mu się, że przy takim obrocie spraw w którymś momencie potraktowane tymi czarami elementy anatomii wymanewrują się wzajemnie, a wtedy cała ta piękna zabawa z różdżką pójdzie na marne. Historia z łańcuszkiem nienawiści zdawała się jednak przyciągać autentyczną uwagę Zabiniego.

— Komu poświęcona była pierwsza wiadomość? I czy ludzie naprawdę dodają do łańcuszka własne wpisy?

— Potterowi. Co za niespodzianka. Były to te same bzdury co zawsze, o tym, że jest półślepy i jak ktoś ze wzrokiem charakterystycznym raczej dla kreta mógł zostać aurorem pierwszej klasy, skoro nie skończył jeszcze nawet dwudziestu pięciu lat. Kompletny idiotyzm, co nie? Nawet ja nie zazdroszczę mu tej pozycji, a zwykłem zazdrościć mu wszystkiego. W wieku osiemnastu lat zabił potężnego szaleńca, którego pociąg do węży przybrał tak ekstremalnie zboczoną postać, że sam nadał sobie czarami ich wygląd: jeśli nie jest to najbardziej porąbana rzecz, o jakiej słyszałem, to… Na jaja Merlina, jestem Ślizgonem i potrafię zrozumieć niejedno, ale zdaje się, że ktoś tu potraktował swój fetysz zbyt poważnie. Nos jest zdecydowanie koniecznym elementem. Nie jest czymś, o czym można by dyskutować, jak choćby długość włosów…

Widelec ponownie brzęknął o talerz.

— Zaczynasz mnie drażnić, Blaise. Jakby nie było, pokonanie tego psychopaty zasługuje w moim rankingu na kilka punktów. Z drugiej strony, z całego serca zgadzam się z autorem pierwszego łańcuszka, jeśli chodzi o wzrok. Czemu ten idiota Potter nie wybierze się do uzdrowiciela i nie każe sobie potraktować oczu jakąś centryfugą lub czymś w tym stylu? A w piątkowym łańcuszku było coś o tym, że Potter najwyraźniej musi być impotentem, skoro Łasica rzuciła go dla Longbottoma. Na Boga, naprawdę nie wiem, czemu Potter do tej pory nie popełnił honorowego samobójstwa. Ja bym to zrobił na jego miejscu. Co za hańba. Pansy mówiła mi, że Longbottom ma kutasa wielkiego jak ogier. Jakbym uwierzył w taki nonsens. I skąd Pansy, swoją drogą, miałaby wiedzieć… Oczywiście, to znaczyłoby, że dla Łasicy liczył się tylko rozmiar…

Blaise wykaszlał coś, co zabrzmiało jak „przyganiał kocioł garnkowi”.

— Zamknij się, Blaise. Dziś rano w łańcuszku pojawiły się kolejne naprawdę paskudne wzmianki na temat Pottera, Granger i Weasleya, że niby robią to ze sobą wszyscy razem. W tym momencie przestałem czytać dalej. Wiesz, że brzydzę się piegów. Jeśli chodzi o mnie, piegi i seks nie powinny występować w jednym i tym samym zdaniu, nie wspominając już o jednym i tym samym pomieszczeniu.

Blaise nadal był zajęty wyjadaniem ścieżki w półmisku z serem, co skłoniło Dracona do zamówienia następnej butelki wina. Zdecydowanie, w koronowaniu posiłku serem tkwiło coś z samego założenia błędnego. Zwłaszcza serem połyskującym błękitem pleśni. Draco wiedział, że ten gatunek sera pochodził z Francji, ale i Francuzom zdarzało się od czasu do czasu coś spieprzyć. Wystarczy tylko spojrzeć na tę ich całą rewolucję.

Jeśli chodzi o przekąski, pojawiający się w nich ser powinien cechować się przyjemnym, jasnym odcieniem bieli lub pomarańczy (tak jak cheddar) lub rozmytą bielą (tak jak brie*). Każdy inny kolor był zdaniem Dracona skandaliczny. I wcale nie było tak, że nie dał szansy potrawom o błękitnej barwie: czując się dotkniętym niekończącymi się, uszczypliwymi komentarzami Blaise’a i Pansy na temat kulinarnej konserwatywności, zdecydował się pewnego razu odrzucić swą zwykłą nieufność i spróbować czegoś niebieskiego. Uznał, że czarne jagody będą bezpiecznym wyborem. W przeciwieństwie do sera pleśniowego nie cuchnęły jak skarpetki Grega Goyle’a. Niepozorne, podstępne bestie. Jak coś tak małego mogło mieć aż taką moc rażenia? Przez trzy dni cierpiał na niewyobrażalną biegunkę, która raz na zawsze wyleczyła go z chęci eksperymentowania z niebieskimi potrawami, a której intensywność osłabiła, niestety, triumf z udowodnienia swojej racji. Został z niego zresztą bezzwłocznie odarty: Pansy utrzymywała bowiem, że tak tchórzliwy drań jak Draco byłby jak najbardziej zdolny do wywołania biegunki na tle psychicznym, byleby tylko dowieść, że racja stoi po jego stronie. Co z kolei sprawiło, że Draco stanął przed swoistym dylematem, bo insynuacja sięgnięcia po tak drastyczną metodę nawet by mu się spodobała, gdyby nie bazowała na równie bolesnych przeżyciach. Jednak dopóki Pansy i Blaise nadal decydowali się na jedzenie niebieskich potraw, jego cierpienie i poświęcenie były daremne.

Podsumowując całość, można by pokusić się o pytanie: po co jeść ser, skoro deserem mogą być całe góry czegoś czekoladowego? Przecież to idiotyzm. Nie po raz pierwszy Draco zastanawiał się nad tym, dlaczego rzeczy, które zaprzątały mu myśli, inni uznawali za dziwaczne, jak chociażby półmiski z serem na deser czy brak porządnych magicznych wytwórców obuwia — poza nim absolutnie nikt się tym nie przejmował. Oto jeden z drażliwych tematów. Co do innego, to dopóki miał z Blaise’em cichą umowę o nieporuszaniu kwestii wojny, wszystko było w porządku, Pansy zaś na szczęście nie przejmowała się wspominaniem ciągu przyczynowo-skutkowego, który w tamtych czasach determinował jej i Dracona poczynania: Voldemort = wężowy fetysz = megaloman z wężowym fetyszem o znamionach obsesji = czas podsumować straty, zacisnąć zęby, zmienić strony i jak najszybciej dołączyć do drużyny Pottera. Czy Vince i Greg byliby…

— Skończyłem. — Blaise przerwał tok jego rozważań. Roztrząsanie zagadnienia sera pleśniowego mogłoby naruszyć nietykalną granicę dyskusji zatytułowanej „A co ty robiłeś podczas wojny, Blaise?”. Czego należało uniknąć za wszelką cenę. — Przestań opijać się winem i powiedz mi wreszcie konkretnie, co ten cały jadowity łańcuszek ma wspólnego z tym, że Pansy tak wsiadła na ciebie i Pottera. Wlewasz w siebie tyle alkoholu, że będę musiał cię stąd wylewitować.

— Po pierwsze, wszyscy myśleli, że to ja.

— Oczywiście — wymamrotał Blaise.

— Co jest naturalnie wierutną bzdurą, Blaise.

— Jak najbardziej — zgodził się Zabini. — Niewątpliwie jesteś zdolny do wykombinowania czegoś tak podstępnego i złego, ale jeśli chodzi o Pottera, gdybyś miał go już obrażać, to z pewnością twarzą w twarz. Nie musiałbyś się uciekać do żadnych anonimowych chwytów. Bo jaki byłby tego efekt? Anonimowe przewalanki nie zakończą się przecież tym, że rzucicie się na siebie z pięściami. — Przesycony samozadowoleniem ton w głosie Blaise’a sygnalizował, że za chwilę jego usta opuści coś na kształt przepowiedni wstrząsającej posadami ziemi. Ale nie Draconem. — Co mogło wkurzyć Pansy do tego stopnia, że tylko aportowanie się do Paryża potrafiło powstrzymać ją przed rozwaleniem ci łba?

— Ty mi to powiedz — prychnął Draco. — Siedzimy więc na tej naradzie. Weasley oskarża mnie bez ogródek o autorstwo oryginalnego łańcuszka. Ja mu na to, żeby się odpieprzył. Dostaję reprymendę od Shacklebolta. Mówię, że w czasie, gdy pojawił się pierwszy łańcuszek, byłem w Rumunii i jadłem testralskie gówno. Każdy z wyjątkiem Weasleya jasno widzi, że to nie ja. Trzęsę się ze złości jak nie wiem co, Pansy próbuje mnie uspokoić, karmiąc mnie czekoladą…

— To przecież tylko twoje zwykłe, stare niesnaski z Weasleyem. Nadal umyka mojej uwadze, dlaczego jesteś tak wkurzony, że wlewasz w siebie Bordeaux o równowartości trzystu funtów. — Blaise ziewnął, delikatnie dotykając palcem czoła i przywołując na usta mały, niegrzeczny uśmieszek.

— Nigdy więcej nie nazywaj mnie świrem, Blaise. Wiem, że myślisz teraz o seksie na zgodę z tą wariatką, którą poślubiłeś. Uważaj, jej psychoza może być zaraźliwa. Moja ciotka Bella była zupełnie normalna, zanim nie zaczęła pierdolić się z Sam-Wiesz-Kim.

Blaise nie zaszczycił Dracona odpowiedzią na temat nieuzasadnionego występowania przemocy domowej. Obaj doskonale wiedzieli, że rozważania, kto był bardziej szalony: ciocia Bella czy Voldemort, nie miały najmniejszego sensu. Podobnie jak nie miało go wytykanie Draconowi, że Bellatriks nigdy nie była normalna. Dorośli już w dzieciństwie potrząsali nad nią głową, mrucząc pod nosem „złe nasienie”. A gdy już mowa o odchyłach, to Lucjusz Malfoy był odrobinę szalony, ale z pewnością nie głupi.

— Dobra, Pansy karmi cię czekoladą, wszyscy ignorują Wiewióra tak, jak powinni. A teraz ryzykując, że się powtórzę: nadal nie dostrzegam w tym żadnego przekonującego usprawiedliwienia dla twego humoru.

— Blaise! — wykrzyknął Draco, no bo ileż można. — Jeśli ktoś naprawdę nienawidzi Pottera, to właśnie ja. Ci wszyscy nieudaczni, spóźnieni naśladowcy i ich bzdurne wymysły! Co oni sobie wyobrażają? Potter jest mój. Ja i tylko ja mam prawo obrażać go w sposób, na jaki zasługuje. Te całe łańcuszki nienawiści. — Draco pogardliwie machnął ręką. — Słuchaj, jak oni śmieli? Jeśli tylko dojdę, kto był autorem pierwszego wpisu, wyczaruję mu drugą dziurę w dupie. Po pierwsze, te bzdety o wzroku. Totalny banał. Wyzywałem Pottera w ten sposób, gdy byliśmy w pierwszej klasie. A ta sprawa z Łasicą? Chyba nikt nie oczekiwał, że ten związek przetrwa wieczność. Nie pracowałeś z tą dwójką podczas wojny. A trójkącik z Granger i Wiewiórem? Którego w zasadzie wolałbym nie wspominać ze względu na niebezpieczeństwo skojarzenia z piegami. To prawdziwe wyzwanie dla wyobraźni, autor tego wpisu był niezłym świntuchem. Mniej więcej poziom czwartej klasy. Pluję na tych podrzędnych wrogów Pottera.

W ostatnie zdanie Draco włożył nieco więcej bezpośredniego zaangażowania, niż zwykł to robić zazwyczaj (zwłaszcza w kontekście swego upodobania do dygresji), przechodząc z impetem do sedna rzeczy. Na nieszczęście uczynił to chyba ze zbyt wielkim rozmachem, ponieważ Blaise błyskawicznie zmienił tryb z wyznawcy zenu w naznaczoną długotrwałą udręką irytację o tytule „Jestem zaprzyjaźniony z wariatem”, co napełniło Dracona niemałym strachem. Nie znosił tego, gdyż kończyło się zawsze Blaise’em rzucającym pod jego adresem kąśliwe uwagi. Na twarzy Zabiniego malowała się identyczna frustracja, jaką Draco widział już dziś u Pansy. Kładąc sobie obronnie dłoń na jądrach, które przestały go nareszcie swędzieć (albo stały się już zupełnie niewrażliwe od wina, trudno ocenić), stwierdził, że brak mu już sił na potencjalne kłótnie. Był zmęczony po tych wszystkich dalekowschodnich ukłonach. I w dodatku naprawdę pijany.

— Powiedziałeś Pansy dokładnie to samo. — Draco spodziewał się, że Blaise podkręci intonację w górę, sygnalizując pytanie, najwyraźniej jednak znał już na nie odpowiedź. — Pansy miała rację. Tym razem naprawdę nieźle ci odbiło. Dobrze, postaram ci się to wyjaśnić jeszcze ten jeden raz. Mam nadzieję, że wreszcie zrozumiesz, bo powoli zaczyna się to robić autentycznie nienormalne. Nie uważasz, że zawsze miałeś niezdrową fiksację na punkcie Pottera? I to do tego stopnia, że zaryzykowałbyś swą pozycję w ministerstwie, atakując kogoś tylko dlatego, że naraża twój status oficjalnego wroga numer jeden Harry’ego Pottera. Za dziesięć lat przypomnę ci o tej rozmowie, Draco, a ty ostatecznie docenisz, jak bardzo byliśmy z Pansy powściągliwi przez cały miniony czas. Czy możemy raz na zawsze zakończyć tę farsę? Zaraz po tym, jak Potter zabił Voldemorta, natychmiast wróciliście do przerwanej wojną zabawy, zmieniliście szaty szkolne na ministerialne i podjęliście na nowo wasze hogwarckie przepychanki. Wątpię, żeby Potter zajarzył, o co w tej kwestii chodzi, ale prawdę mówiąc, miałem nadzieję, że przynajmniej tobie uda się rozpoznać, co jest motorem całej tej waszej dynamiki.

— Przede wszystkim, strzeliłeś w dziesiątkę. Powinienem być uznany za oficjalnego wroga Pottera numer jeden. A ci wszyscy niezdarni naśladowcy a la Malfoy niech się odpierniczą.

To, co Draco uznał w jego wypowiedzi za najważniejsze, najwyraźniej zaskoczyło Zabiniego tak, że aż zgubił wątek. Gdyby Draco nie wiedział lepiej, oskarżyłby Blaise’a i Pansy o ustalenie identycznego przebiegu stawianych mu zarzutów. Z tą różnicą, że Blaise nie planował aportować się do Paryża po zakończeniu własnej tyrady, ale wrócić do domu i zerżnąć swą psychotyczną żonę. Każdemu to, co mu się należy.

— Zamierzam powiedzieć ci to, czego Pansy i ja nie odważyliśmy się powiedzieć ci do tej pory. Nie odbierz tylko tego jako szczerego pragnienia, by cię uszczęśliwić, Draco. Po pierwsze, wcale na to nie zasługujesz, ty wnerwiający palancie, a po drugie, wszyscy jesteśmy Ślizgonami: Pansy i ja nie obrażalibyśmy cię, udając, że chodzi jedynie o ostatnią, rozpaczliwą próbę zakończenia tej nudnej jak sama cholera, żałosnej sprawy między tobą a Potterem. Mamy po uszy tej waszej chorej imitacji pieprzenia się ze sobą, którą pielęgnujecie od ostatnich pięciu lat. Jeśli chcesz go rozłożyć na łopatki, zacznij kłaść mu rękę na tyłku, zamiast, zwiniętą w pięść, wpychać mu ją do gardła. Czy mógłbyś więc wreszcie przespać się z Harrym Potterem naprawdę i raz na zawsze wybawić nas od tej męczarni?!

W restauracji zapadła nagła cisza.

 

 

Koniec rozdziału drugiego

 

 

* Cheddar i brie to nazwy gatunków sera.

 

Rozdział trzeci

 

 

— Blaise, czy mogę powiedzieć ci jeszcze jedną rzecz, zanim cię zabiję?

— Ależ oczywiście, Draco. Eliksir przeciwkacowy stoi na stoliku nocnym. Mam zdjąć ci buty?

— Jeśli byłbyś tak miły, dzięki.

Draco leżał rozwalony na łóżku, gapiąc się na wywijający koziołki sufit i zmagając z dzikimi akrobacjami żołądka. Gdzieś w bardzo, ale to bardzo dalekich zakamarkach jego mózgu, prawdopodobnie w tym jednym procencie, do którego nie dotarła marynata alkoholu, narodziło się rozpoznanie dwóch krytycznych faktów: po pierwsze, od kompletnego urwania filmu dzieliła go najwyżej minuta, a po drugie, jeśli rzeczywiście zamierzał zamordować Blaise’a, to najwyższy czas się za to zabrać.

— Uwierz mi, jestem daleki od podawania w wątpliwość twojego fenomenalnego talentu do zaklęć seksualnych. Sam Merlin wie, że nie raz i nie dwa korzystałem z błogosławieństw twych różdżkowych wyczynów. Ale kiedy zwracam się do ciebie z następującymi słowami: „Ja biorę na siebie jedną połowę restauracji, a ty drugą”, to chyba nie muszę dodawać, że jeśli nie wymażemy do czysta pamięci każdej znajdującej się tam osobie, to będę musiał z miejsca popełnić harakiri twoim nożem do sera. Nie wydaje mi się, żebym miał zbyt wygórowane oczekiwania, zakładając, że bezzwłocznie zaczniesz rzucać na prawo i lewo odpowiednim zaklęciem. Wyobraź więc sobie mój szok, kiedy stwierdziłem, że podczas gdy jedna połowa restauracji, ta moja, prezentuje odprężone twarze i nieskupiony wzrok ludzi potraktowanych wyjątkowo brutalnym Obliviate, ta druga połowa, twoja, promieniuje albo zachwytem, (faceci) albo zgrozą (kobiety). Mógłbym spontanicznie wymienić co najmniej pięć różnych czarów, które wystarczyłyby do modyfikacji pamięci… — tu Dra...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin