Miodowa łaźnia.docx

(14 KB) Pobierz

Miodowa łaźnia

Dzisiaj, jeśli potrzebujemy nowych butów, to zachodzimy do sklepu z obuwiem, wybieramy odpowiednią parę, przymierzamy, a gdy pasuje - płacimy i mamy kłopot z głowy. Inaczej wyglądało to kiedyś, powiedzmy lat temu dwieście lub trzysta. Jak? A różnie.

Królom, książętom, magnatom, kupcom i innym zamożnym ludziom szewcy szykowali wykwintne buciki z safianu czy chromu. Prostym ludziom zwykłe chodaki klecili partacze z ledwo wyprawionej skóry. Wiejski lud przeważnie sam sobie robił obuwie: z lipy albo z łozy zdzierano łyko i wyplatano zeń łapcie. I nieraz się zdarzało, że na lipę człowiek włazi bosy, a schodzi z niej obuty.

Dawno temu pewnemu osocznikowi z wioseczki, co przy samej Puszczy Białowieskiej przycupnęła, całkiem łapcie się zdeptały. Ruszył więc do Puszczy na poszukiwanie lipy.

Szedł, dookoła się rozglądał i spostrzegł, że na polance niewielka kędzierzawa lipka rośnie. Przyjrzał się jej i pomyślał:

- Młodziutka jeszcze. Szkoda jej. Niech sobie rośnie!

Na pagórku, w gęstwinie natknął się na zgrabne i wyniosłe drzewo lipowe. Popatrzył nań i zauroczony jego urodą powiedział sobie:

- Ależ cudne drzewo! Nie będę go kaleczył.

Przy starym pogorzelisku zauważył starą, grubą i dziuplawą lipę.

- Tak, ta jest w sam raz - wymiarkował i polazł na drzewo.

Nadarł łyka, przycupnął na grubym konarze, wsparł się o pień plecami i zabrał do majstrowania łapci. Plótł je tak sobie aż raptem jakaś kropla - kap! - na nos. Spojrzał osocznik na niebo - ani chmurki, ani obłoczka. Trochę się zdziwił skąd ta kropla, wzruszył ramionami i dalej sobie wyplatał. Po chwili znów kropla - pryś! - na policzek. Zerknął osocznik na liście - czy to czasem nie opada rosa? Jednak wokół listowie było suche. Jeszcze bardziej się zdziwił, ale zajęcia nie przerwał. Poplótł jeszcze trochę a kropla - chlap! - na rękę. Przyjrzał się jej - czysta, powąchał - miodem pachnie, spróbował smaku:

- Miód, prawdziwy miód! - zawołał.

Podniósł się, uważnie przyjrzał lipowemu pniu i kilka metrów wyżej dostrzegł otwór, a wokół niego wijące się pszczoły.

- Aha! To stamtąd kropi miodowy deszcz! - ucieszył się.

Porzucił więc osocznik wyplatanie łapci, wyżej na drzewo się wdrapał, zajrzał do dziury - a tam wielka dziupla calusieńka miodowym plastrem wypełniona. Spróbował sięgnąć ręka - głęboko. I choć ostro zemdliły pszczoły, wydobył zza pasa siekierę i poszerzył otwór w spróchniałym pniu. Przechylił się do dziupli, ale .stracił równowagę j -buch! - do środka. A tam plaster był tylko z wierzchu, zaś pod nim - pełniutka dziupla czystego miodu, który gromadził się tam przez kilkanaście lat.

Czerpał osocznik pełnymi garściami miód i łykał wielkimi haustami, bo pszczoły cięły srodze. Nawet nie spostrzegł, że nogi coraz bardziej grzęzną w tym miodzie. Raptem woskowy plaster się załamał i łakomczuch wpadł w miód po sama brodę. Łaska losu jedna noga oparła się na jakimś sęku, bo inaczej utonąłby w tej pachnącej słodkości.

Miód jednak był gęsty i grząski, a ściany dziupli gładkie i nie znalazło się nic, za co można by było się chwycić. „Całe szczęście, kawałkiem plastra głowę mi przykryło, bo pszczoły zagryzłyby na śmierć - pomyślał osocznik. - Ale radość to niewielka, bo chyba w tej słodkiej łaźni będzie mój grób".

I w krzyk:

- Ratunku! - wrzasnął na całe gardło.

Wołanie w dziupli, jak w beczce zadudniło, a na zewnątrz w Puszczy nie słychać go wcale. Zresztą, kto mógł się nadarzyć w tym odludziu? Krzyczał więc niefortunny łakomczuch, zanim głos stracił, ale bez pożytku. W odezwie tylko pszczoły jeszcze donośniej zahuczały.

 

Rój wiadomo, nie tyle od krzyku, ile od tego, że do gniazda nieproszony gość się zwalił, nie na żarty się wzburzył. Zwinął się w trąbę nad, lipą jak gdyby się naradzał, jak się z dziupli pozbyć intruza.

Zauważył go niedźwiedź, co w pobliskich zaroślach malinami głód opędzał. Porzucił przeto kwaśne jagody i pohycał do lipy. Powęszył z jednej strony, powęszył z drugiej i wdrapał się na drzewo. Dopadł dziupli i gdy zmiarkował, że miód w niej dość głęboki, zsunął się tam, lecz nie przodem a tyłem. Obiema przednimi łapami chwycił za krawędź dziupli, jedną tylną oparł na głowie osocznika, a drugą w miodzie zanurzył, podniósł do pyska i łapczywie zlizywał słodycz.

Raczył się tak niedźwiedź dość długo i miodu w dziupli wyraźnie zaczęło ubywać. Pod ciężarem zwierza osocznik zachłystywał się. „Byłem w nieszczęściu - pomyślał - a teraz i niedola zwaliła mi się na głowę". I wówczas wpadł na zbawczy pomysł. Ostrożnie wydobył z miodu ręce i cap! - niedźwiedzia za nogę. Przerażone zwierzę z całej mocy szarpnęło się z dziupli, aż lipa zatrzeszczała.

Wyskoczył niedźwiedź i człowieka ze sobą wyciągnął.

Kiedy osocznik znalazł się poza dziuplą, wypuścił z rąk zbawczą łapę, a zwierzę, czmychnęło w zarośla i ślad po nim zaginął.

Niedoszły topielec oparł się o pień i westchnął głęboko, wciąż nie wierząc w swe niezwyczajne uratowanie. A kiedy oprzytomniał, zaczął zlizywać miód ze swego ciała. Co liźnie to i splunie ta pachnąca słodycz wydawała mu się gorzka jak piołun i wstrętna jak najgorsza obrzydliwość. Wreszcie jako tako się otarł i podreptał do domu boso, bo i nowych łapci mu się odechciała.

Mikołaj Hajduk

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin