O leśnych ptakach i królewskiej brodzie.docx

(14 KB) Pobierz

 O leśnych ptakach i królewskiej brodzie

Żyli niegdyś sobie w jednej wsi dwaj bracia: Szymon, który wciąż pomnażał swój majątek i. Janko, któremu jedynie dzieci przybywało. I tak się jakoś składało, że z roku na rok rósł w zamożności Szymon, a z dnia na dzień biedniał Janko.

Dożył Janko takiego dnia, że jego rodzina nie miała czego do ust włożyć ani ciała czym okryć.

Powiada więc Janko żonie:

— Pójdę w świat, może chleba zdobędę albo grosz jakiś przydybam. Czyż mamy tu umrzeć z głodu i chłodu?

Pożegnał się więc z żoną, dzieciska ucałował i ruszył w drogę. Szedł cały dzień, od świtania aż do wieczora i to wciąż przez las. Nie zauważył nawet jak go noc zastała. Spojrzał w jedną stronę, spojrzał w drugą — nigdzie nie widać żadnej ludzkiej siedziby. Nie na żarty ogarnął go strach, bo jakże samotny człowiek może zanocować w dzikiej puszczy. Przemyśliwał jakby tu noc przetrwać i wpadł na sposób. Wdrapał się na najwyższe drzewo, przycupnął na grubym konarze
i objąwszy obiema rękoma pień zdrzemnął się.

Drzemie tak sobie na gałęzi i naraz słyszy, że nadleciały ptaki i rozsiadły się na wierzchołku drzewa. Poświergotały nieco i nagle jeden z nich ludzkim głosem powiada:

— Słyszeliście — naszemu królowi z brody włosy wychodzą? Powiadają, że jeśli ktoś znajdzie na to lekarstwo, tego król złotem obsypie.

— Wielu próbowało leczyć — na to drugi ptak — ale nic nie pomogło: królewska broda jest już taka rzadka, że włos do włosa nie dotyka.

— Bo nie znają tego czarodziejskiego ziela, co hen pod dębem się krzewi — wtrąca trzeci ptak. — A dąb rośnie na owej górze, co w samym środku Puszczy.

Pogwarzyły tak sobie te ptaki i poleciały.

Przedrzemał Janko na drzewie przez noc, a jak tylko zaróżowił się świt, zszedł na ziemię i zaczął szukać tego dębu.

Szukał go bardzo długo. Calutką Puszczę wzdłuż i wszerz przemierzył. Do takich nieprzebytych ostępów trafił, że świata nie widać — dookoła same spróchniałe wiatrołomy i wykroty, a pod nimi różne gadziny pełzają i syczą. Zerknął w prawo, zerknął w lewo i spostrzegł w oddali prześwit. Przedarł się i widzi na pagórku dąb rozłożysty, a wokół dziwne, drobniutkie ziele gęsto się pleni, że nawet kawałka ziemi nie widać.

Uzbierał Janko naręcze tego ziela i zaczął szukać wyjścia z puszczy. Przez pewien czas błądził po nieprzebytych gąszczach leśnych, aż nareszcie wyszedł na skraj Puszczy i odetchnął z ulgą.

Odsapnął trochę, poprawił zdeptane łapcie, przewiązał powrózkami nogawki
i pośpieszył do stolicy.

Nie dzień i nie tydzień, ale cały miesiąc podążał do odległego wielkiego miasta. Jak już tam dotarł, od razu udał się do pałacu królewskiego i rzekł:

- Z dalekiej Białowieży przynoszę lekarstwo na poratowanie brody Jego Królewskiej Mości.

Tu go zaraz królewscy słudzy otoczyli i na pokoje zaprowadzili. Wypytywali
o wszystko dokładnie. Osobliwe ziele obmacali, obwąchiwali i jak smakuje spróbowali. Migiem go zaparzyli, przecedzili i królowi podali.

Gdy zamoczył król swą brodę w wywarze pierwszy raz, to dworzanie aż jęknęli z przerażenia — ostatnie włoski z niej wypadły. A kiedy zanurzył drugi raz, westchnęli z nadzieją — królewski podbródek pokrył miękki puszek jak u niemowlęcia. Jak po raz trzeci opuścił do garnka, to wszyscy aż w dłonie klasnęli — królewska broda bujnym włosem się zakrzewiła.

Zarechotał król na całe swe królewskie gardło, a dworzanie cichutko zawtórowali. I kazał panujący przed swoje oblicze przyprowadzić Janka.

- Cóż — powiada — zuch jesteś, Janko. Honor naszego królestwa uratowałeś. Wiesz przecież co jest warta królewska broda! Jak umacnia majestat
i przysparza znaczenia mojej osobie.

Mówiąc to król z zadowoleniem pogłaskał nową kędzierzawą brodę i ciągnął dalej:

- Za szczerą troskę o mnie sowicie cię wynagrodzę.

Nasypał król własnoręcznie trzos złota i furę innych darów ofiarował. Wsadzili Janka słudzy królewscy do karety i przywieźli wraz z królewskimi podarkami do rodzinnej wsi.

Janko i jego rodzina odtąd żyli w wielkim dostatku.

Patrząc na ich szczęście Szymon wychudł i szczerniał z zazdrości.

Nie mógł przeżyć tej niezwykłej przemiany, przyszedł do brata i pyta:

- Gdzieżeś takie bogactwa zdobył, bratku?

A Janko jak człowiek szczery i niezawistny całą prawdę opowie­dział i doradził:

- Pójdź również do Puszczy, wdrap się na drzewo, leśne ptaki i tobie dobrej rady nie poskąpią.

Szymon ledwie końca dnia doczekał i co sił pomknął do Puszczy, wlazł na najwyższe drzewo i niecierpliwie nastania zmroku czekał.

Jak się ściemniło, zjawiły się trzy ptaki, siadły na wierzchołku drzewa, a jeden z nich ludzką mową się ozwał:

- Widzicie, jaka straszna chmura się zbliża?

- Ależ pioruny będą strzelały! — zawołał drugi. — Nawałnica nie oszczędzi tego lasu.

- Uciekajmy! — krzyknął trzeci.

Zerwały się ptaki i odleciały.

Szymon omal karku nie złamał, gdy w pośpiechu złaził z drzewa i co tchu
w piersiach pędził do domu.

A prawda: wówczas nawałnica całe połacie lasu położyła, a drzewo, na którym Szymon siedział piorun na drobne drzazgi roztrzaskał.

I tak oto królowi pyszna broda odrosła, biedny Janko zaczął żyć zamożnie,
a chciwego Szymona zazdrość jeszcze mocniej gryźć zaczęła.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin