Błysk zielonego światła 1-26.pdf

(1690 KB) Pobierz
Błysk zielonego światła 1-26
Autorka: Ksaia
Link do oryginału: http://www.fanfiction.net/s/6066557/1/Bysk_zielonego_wiata
Błysk zielonego ś wiatła
Rozdział 1
Jak kocha ć to ksi ę cia. Jak kra ść to miliony.
Jak wpada ć w depresj ę to tylko tak ą , by znale źć si ę na samym dnie.
Tylko od niego mo Ŝ na si ę odbi ć .
Błysk zielonego ś wiatła.
Kilkunasto jardowe ciało potwora.
Jadowicie zielone oczy i Ŝ ółte z ę biska.
Przera Ŝ aj ą cy ś miech, zwiastuj ą cy ś mier ć .
Gad, który kiedy ś był człowiekiem.
Król W ęŜ y.
Wiedział, Ŝ e nie ucieknie. Jego przeznaczenie miało si ę spełni ć wła ś nie w tej chwili.
Albo stanie si ę morderc ą , albo sam zginie.
Kl ą twa mo Ŝ e nie zadziała ć . Nie jest tak silny.
Je ś li si ę nie uda, jego przyjaciele i cały magiczny ś wiat ulegn ą zniszczeniu.
Ten Gad, przy pomocy potwora zabije ich wszystkich.
Błysk zielonego ś wiatła.
- Aaaa! – Młody męŜczyzna poderwał się z łóŜka, cięŜko dysząc.
To tylko kolejny sen.
Taki sam jak wiele poprzednich.
Od dwóch miesięcy nie mógł przespać całej nocy.
WciąŜ męczyły go sny, wykończając psychicznie i fizycznie.
Opadł na plecy, próbując uspokoić przyśpieszony oddech. Nasłuchiwał kroków, świadczących o tym, Ŝe
jego wuj obudził się, ale na szczęście słyszał jedynie pochrapywanie z sąsiedniego pokoju. Tym razem
uniknie kary za zakłócanie snu innych domowników. Odetchnął z ulgą. Fioletowe sińce, które starszy
męŜczyzna zrobił mu wczoraj, jeszcze się nie zagoiły, ani te z piątku i innych dni, kiedy pod wpływem
koszmarów, obudził wściekłego wuja.
Znosił bicie, popychanie i obelgi z cierpliwością i stoickim spokojem. Był mordercą i zasługiwał na takie
traktowanie. Dursleyowie widząc jego uległość, wymierzali kary jeszcze chętniej niŜ w poprzednich
latach.
Nie musiał tutaj wracać na wakacje. ZagroŜenie jego Ŝycia zniknęło wraz z kawałkiem duszy, która
została mu wyrwana przez rzuconą klątwę. Ale on postanowił w ten sposób odpokutować swoją winę.
Zabił. Odebrał Ŝycie Gadowi, który nie był juŜ człowiekiem. Nie miało to jednak znaczenia. Stał się takim
samym katem, jak Voldemort. Oprócz CzarnoksięŜnika, zginęło mnóstwo uczciwych i dobrych ludzi,
którzy stanęli w obronie zamku. A on był winien ich śmierci.
Łzy potoczyły się po bladej twarzy. Wstał do łazienki, chcąc ochlapać twarz zimną wodą. MoŜe ta
czynność zabierze z jego świadomości przeraŜające wspomnienie koszmaru, który kiedyś naprawdę się
wydarzył.
Woda otrzeźwiła go, ale pamięć o nocnej marze pozostała. Zobaczył swoje zniekształcone odbicie w
jasnych kafelkach. Kiedyś wisiało nad zlewem lustro, ale zbił je pod wpływem szału, wywołanego bólem
i bezsilnością. Nie martwił się siedmioma latami nieszczęścia. Jego Ŝycie było tak popierdolone, Ŝe nie
mogło być gorzej.
Wrócił do łóŜka. Na dworze zaczynało się rozjaśniać. Dochodziła czwarta rano. Schylił się i wyjął spod
materaca pierwszą z brzegu ksiąŜkę. Był to podręcznik do transmutacji. Otworzył go na przedostatnim
1
rozdziale, gdzie według zakładki, skończył poprzednim razem czytać.
Ostatnie dwa miesiące wyglądały dokładnie tak samo. Jednego dnia nie dało się odróŜnić od drugiego.
Wrzeszcząca ciotka budziła go rano by przygotował wszystkim śniadanie. Jeśli coś zostało, mógł to zjeść.
Gdy ciotka miała trochę lepszy humor, jak na przykład w dniu kiedy sąsiadom ukradli samochód, Harry
mógł usmaŜyć sobie własną porcję bekonu i przygotować tosta. Po śniadaniu wuj wychodził do pracy,
Dudley terroryzował okolice a ciotka udawała się na plotki do przyjaciółek. Potter w tym czasie miał do
wykonania niezliczoną ilość zadań domowych, zrobienie zakupów i obiadu. Kiedy Vernon wracał z pracy
zaczynała się pierwsza część koszmaru. Jedzenie było za słone, niedopieczone, spalone albo źle ułoŜone
na talerzu. Gdy nie mógł przyczepić się do Ŝadnej z tych rzeczy wynajdował inne, jak źle posprzątany
podjazd albo odrobina kurzu na poręczy schodów. Wuj wymierzał chłopakowi karę, uśmiechając się z
satysfakcją. Brak jedzenia, większa ilość obowiązków domowych czy fizyczne ciosy były do zniesienia.
Gorzej bywało kiedy Vernon przychodził do domu pijany. Od jakiegoś czasu zdarzało mu się to coraz
częściej. MęŜczyzna pod wpływem alkoholu stawał się gwałtowny i okrutny. Bił nie zwaŜając na to gdzie
uderza i jakie przynosi to konsekwencje. Na szczęście szybko się męczył, a wtedy ciotka prowadziła go na
górę, do sypialni, gdzie spał do następnego dnia. Petunia za kaŜdym razem, gdy pomagała męŜowi dostać
się do łóŜka, patrzyła z odrazą na Harry'ego, jakby odpowiedzialność za stan Vernona, leŜała na barkach
odmieńca, jakiego musiała trzymać pod swoim dachem. Dla Pottera wieczór był momentem, który
wywoływał u niego sprzeczne uczucia. Z jednej strony cieszył się, Ŝe przeŜył, a z drugiej miał nadzieję, Ŝe
któryś z ciosów wuja w końcu pozbawi go Ŝycia. Sam nie miał odwagi by je sobie odebrać.
Cały swój ból i rozgoryczenie przerzucał na naukę. Zagłębianie się w kolejnych stronicach ksiąŜek
przynosiło ulgę. Pozwalało mu choć na chwilę oderwać się od koszmaru. Czytał cokolwiek wpadło mu w
ręce, niezaleŜnie od tematu. Nawet przeprosił się z eliksirami. Uczył się do późna, aŜ znuŜony zasypiał.
Koszmar budził go w środku nocy, a on znów przerzucał sfatygowane kartki podręczników, by tylko
zapomnieć o wydarzeniach jakie chwile wcześniej odgrywały się w jego świadomości.
Nie odpakowane prezenty urodzinowe leŜały w kącie pokoju. Nie miał prawa ich otwierać. Mordercy nie
obchodzą takich świąt, a on niedawno się nim stał.
Nie miał równieŜ zamiaru odpisywać na listy przyjaciół, traktując to jako kolejną formę pokuty. Nie
zasługiwał na troskę Hermiony ani oddanie Rona.
Dziewczyna ciągle przypominała mu o nadchodzących egzaminach. Ze względu na bitwę ze
ŚmiercioŜercami, przez którą wielu starszych uczniów i nauczycieli zostało rannych, testy zostały
przeniesione na październik. Młodsze roczniki i szóste klasy nie musiały pisać ich wcale, ale SUM-y i
OWUTEMY były bezwzględnie wymagane przez Ministerstwo Edukacji. Ron pisał o uldze jaka nastąpiła
po śmierci znienawidzonego CzarnoksięŜnika, a Harry nie mógł zrozumieć jak ktokolwiek moŜe
świętować pamięć o bitwie, w której zginęło tak wielu ludzi. Przyjaciel pisał równieŜ o rozgrywkach
quidditcha, ale myśl o jakichkolwiek rozrywkach była dla Pottera czymś obrzydliwym. Nie mógłby
cieszyć się w czasie, gdy inni opłakiwali swoich bliskich. Z czasem przestał otwierać kolejne listy,
doskonale przewidując, jaką zawierają treść.
Pisał do niego równieŜ Syriusz, Remus i Ginny. śaden z ich listów nie został otwarty. Napisał im
grzecznie, aczkolwiek stanowczo, Ŝe prosi o trochę czasu dla siebie. Niechętnie, zapewne wyraŜając to w
przychodzących listach, ale w końcu posłuchali. To przez Harry'ego ci dobrzy ludzie stracili osoby, na
którym im zaleŜało.
Tonks nie Ŝyje. Młoda aurorka, kuzynka Blacka i kobieta, którą kochał Lupin. Jako jedyna nigdy nie
wierzyła w winę jego ojca chrzestnego. W ciągu ostatniego roku ta trójka stanowiła nierozerwalną grupę
osób, która ze wszystkich sił, starała się przeszkodzić w planach Voldemorta. Kiedy tylko CzarnoksięŜnik
się odrodził, Pettigrew przestał się ukrywać, jednocześnie głośno przyznając się do zdrady rodziców
Harry'ego. Tym samym Syriusz został oczyszczony ze wszystkich zarzutów. Ministerstwo nie skierowało
względem niego jednak Ŝadnych przeprosin. Uznali, Ŝe nie zwróci mu to kilkunastu lat, wyciętych z
Ŝyciorysu, więc nie ma sensu, aby nawet próbować przepraszać. Tonks zginęła, przyjmując na siebie
klątwę Avery'ego, która przeznaczona była dla Ginny.
Kilku szkolnych kolegów straciło przez Pottera Ŝycie. Gdy rozpoczęła się walka, wielu uczniów chciało
jak najszybciej pozbyć się z zamku Ślizgonów, uwaŜając, Ŝe to oni pomogli ŚmiercioŜerca przedostać się
2
do środka. Nic bardziej mylnego. Kilku uczniów z tego domu, większość z siódmego rocznika, juŜ
wcześniej opuściło szkołę i stanęli po stronie Gada. Jednak reszta, z Malfoyem i Blaisem na czele,
walczyli przeciwko własnym rodzinom. Ten pierwszy zabił własną matkę, a drugi ojczyma. Pansy rzucała
klątwy na swoich kuzynów, płacząc i krzycząc jednocześnie. Wyglądało to jakby Ślizgoni prowadzili
swój własny odwet. Goyle, Crabble i Nott nie mieli tyle szczęścia. Zostali zabici przez własnych ojców,
którzy nie zawahali się nawet sekundy.
Gdy kilka minut po ataku, do zamku, za pomocą awaryjnego Świstoklik przybyli aurorzy; Snape i Lucjusz
Malfoy ostatecznie pokazali, po której są stronie. Dołączyli do młodych Ślizgonów i to oni byli tymi,
którzy pomścili śmierć trójki uczniów domu WęŜa.
Bill Mundungus, Colin Creevey, Dean Thomas, Susan Bones, Knot oraz wiele innych ofiar wojny.
Był za słaby aby zapobiec ich śmierci. Nie znał dostatecznej ilości zaklęć, był zbyt wolny i
niewykształcony. Nie umiał uwarzyć nawet najprostszego eliksiru, który mógłby zapobiec bólowi.
Ale to jeszcze nie wszyscy. Magiczny Świat przez miesiąc nosił Ŝałobę po największym i
najwspanialszym czarodzieju, jakiego do tej pory znała historia. Albus Dumbledore zginął w walce
broniąc uczniów, których kochał jak własne wnuki. Harry długo nie mógł pogodzić się ze śmiercią
swojego mentora, dręczony wizją jego dobrodusznego spojrzenia w nocnych koszmarach.
Cała ta walka, poświęcenie i pozbawiane Ŝycia osoby, miały jedynie odwrócić uwagę od prawdziwych
planów Voldemorta.
Harry czytał kolejne zdania, mając nadzieję na zapomnienie. Chciał, aby kolejna godzina bezsennej nocy
upłynęła, skupiona na nauce, a nie wspomnieniach.
Obudził się pod wpływem natarczywego pukania do drzwi. Ciotka wrzeszczała, Ŝe ma natychmiast zrobić
im śniadanie.
Jeszcze tylko kilka godzin i ju Ŝ nigdy tutaj nie wróc ę.
- Dzisiaj wszystko musi być perfekcyjne – piszczała zachwycona Petunia, rozczulając się nad własnym
synem, który siedział przy stole i otępiale spoglądał w pusty talerz. Miał na sobie mundurek szkoły do
której uczęszczał. Oczywiście nowy, poniewaŜ przez ostatni rok przytył tyle, Ŝe nie mieścił się juŜ w
stary. – Dudley zaczyna kolejny klasę i potrzebuje porządnego śniadania – kobieta z czułością pogłaskała
swojego potomka po włosach. – Bierz się do roboty! – Krzyknęła na widok schodzącego po schodach
Harry'ego.
OdsmaŜył porcję bekonu, z zadowoleniem przyjmując do wiadomości fakt, Ŝe jego wuj wyjechał
wcześniej do pracy. MoŜe tym razem starczy równieŜ dla niego, a jeśli nie, to zostają mu zakupy przy
wózku ze słodyczami, jaki zawsze pojawiał się w pociągu do Hogwartu.
Jeszcze tylko dwie godziny.
Wtedy dotarła do niego pewna myśl. Nie ma wuja czyli nie ma samochodu, który mógłby odwieźć go na
dworzec. Nie miał ze sobą mugolskich pieniędzy na taksówkę, ani nawet na metro, do którego nawet
gdyby chciał to nie miał jak dotrzeć z cięŜkim kufrem, zwaŜywszy na czasowe ograniczenia.
Ciotka jakby dostrzegła przeraŜenie na twarzy Harry'ego, poniewaŜ uśmiechnęła się mściwie.
- Nie myśl, Ŝe pozwolimy ci tu zostać, Vernon obiecał, Ŝe wróci z pracy w ciągu godziny i odwiezie cię na
ten pociąg, dla takich samych dziwolągów jak ty. Nie zamierzamy utrzymywać cię do końca Ŝycia, więc
lepiej zalicz tą szkołę i jak najszybciej się stąd wynieś.
Dobrze, droga ciociu. Obiecuj ę , Ŝ e postaram si ę aby ś nigdy nie musiała mnie ju Ŝ ogl ą da ć . Nie poka Ŝę si ę
tu nigdy wi ę cej, chyba, Ŝ e w celu wymierzenia kary, na jak ą zasługujesz ty i cała twoja rodzina, za
wszystkie te lata tortur, jakie spotkały mnie z waszej strony .
Pierwszy raz tego lata poczuł, Ŝe oni naprawdę na to zasługują. Są tak samo źli jak on, więc miesiące
cierpień, które sprawiały tak ogromną satysfakcję Dursleyom, wcale nie musiały mieć miejsca. Powinien
na samym początku zrobić z ich Ŝycia taki sam koszmar, jaki oni urządzali mu przez piętnaście lat.
Jego mina musiała sugerować o czym moŜe myśleć, bo Petunia wymierzyła mu ostry policzek. Zachwiał
się pod wpływem mocnego ciosu.
3
397005408.001.png 397005408.002.png
- Nie patrz tak na mnie gówniarzu, jakbyś chciał pozabijać całą moją rodzinę! – Wykrzyknęła, uderzając
ponownie.
Ale ja wła ś nie tego pragn ę ciociu …
Dudley patrzył na odgrywającą się przed jego oczami sytuację z niemą, potwierdzoną głupkowatym
uśmiechem, satysfakcją.
Harry ze stoickim spokojem patrzył jak ręka Petunii przesuwa się w jego kierunku, by złoŜyć trzeci,
ostatni cios. Zawsze dostawał trzy.
Nie tym razem. Mam ju Ŝ do ść tego, jak jestem przez was traktowany! Jestem morderc ą , wi ę c powinienem
zachowywa ć si ę jak morderca. Gro ź nie i nieprzewidywanie.
Dzięki refleksowi, jaki nabył w roli szukającego, złapał w powietrzu nadgarstek ciotki, unieruchamiając
jej rękę. Petunia zdziwiona popatrzyła na swojego siostrzyca, po czym wyrwała się mocno. Nie miała z
tym Ŝadnego problemu. Był zbyt słaby, by nawet utrzymać w uścisku dłoń tej kobiety.
- Co to ma znaczyć? – Wykrzyknęła, jednocześnie chcąc dokończyć czynność, jaką przerwała.
Znów Harry był szybszy, przystawiając róŜdŜkę do szyi Petunii. Nie zgodził się oddać swojej broni na
początku wakacji. To była jedyna rzecz, w której przeciwstawił się wujostwu.
- Lepiej mnie nie prowokuj, ciociu – wyszeptał, a kobieta drŜąc na całym ciele, spuściła rękę.
- Schowaj to coś … - powiedziała z obrzydzeniem, jednak jej głos łamał się pod wpływem strachu – Jak
tylko Vernon wróci, to …
- Twój pijacki męŜulek nic mi juŜ nie zrobi – oznajmił pewnym głosem. – Nie pozwolę aby kiedykolwiek
mnie jeszcze tknął.
Adrenalina krąŜyła w jego Ŝyłach, karmiona strachem ciotki. Czuł, Ŝe mógłby teraz, zaledwie jednym
zaklęciem, zetrzeć z jej twarzy paskudny uśmiech, który towarzyszył jej przez ostatnie lata. Jak on jej
nienawidził … Emocje odebrały mu zdolność prawidłowego odbierania bodźców.
Nie wiedział, kiedy jego kuzyn wstał z miejsca, ani nie zauwaŜył gdy podchodził do niego. Dostrzegł
Dudleya dopiero w momencie, gdy chłopak wbił mu coś między Ŝebra.
Syknął z bólu, tracąc równowagę i wypuszczając z rąk róŜdŜkę. Kolejny cios, czegoś płaskiego i zimnego
trafił w udo, przebijając materiał spodni i skórę. Upadł pod wpływem bólu.
- Nie skrzywdzisz mojej matki! – Krzyknął górujący nad nim chłopak, a Harry wiedział, Ŝe przegrał tą
bitwę. Nie miał nawet siły wyciągnąć ręki po róŜdŜkę, która upadła pół metra od niego.
NóŜ. Ten, którego kuzyn wykorzystywał do straszenia sąsiadów i ich dzieci, tkwił w rękach chłopaka, a
na jego czubku błyszczała krew. Dudley skorzystał z niego juŜ drugi raz. Pierwszą ofiarą był
czternastoletni chłopak, który ośmielił się sprzeciwić mu w jakiejś sprawie. Kilka szwów, noc w szpitalu i
lament ciotki, która zarzekała się, Ŝe jej wspaniały synek musiał si ę na pewno broni ć , poniewa Ŝ jego
łagodna natura nigdy nie pozwoliłaby mu zaatakowa ć innej osoby. Vernon zapłacił matce chłopca jakoś
wysoką sumę, a ze względu na to, Ŝe rodzina była biedna, przyjęli pieniądze i zatuszowali całą sprawę.
Ciotka oddychała cięŜko, patrząc na Harry'ego z przeraŜeniem, a na swojego syna z dumą i strachem
jednocześnie. Ona chyba naprawdę myślała, Ŝe Dudley nie byłby w stanie skrzywdzić muchy.
- Wstawaj ty odmieńcu! – Krzyknęła Petunia, odzyskując głos.
Chciałbym widzie ć was wij ą cych si ę u moich stóp i błagaj ą cych o łask ę . Chciałbym zobaczy ć jak tracicie
wszystko co kochacie. Dom, pozycje, prace i oszcz ę dno ś ci. Chciałbym aby ś cie zgnili, za to co mi
zrobili ś cie .
Jestem potworem.
Gdybym tylko mógł dosi ę gn ąć Ŝ d Ŝ ki.
Ból, jaki czuł w Ŝebrach, krew cieknąca po udzie.
Accio, ty kawałku głupiego drewna, Accio!
Zadziałało. Tak jak kiedyś Lumos , tym razem róŜdŜka, przesunęła się do miejsca, z której mógł ją
swobodnie dosięgnąć.
- Reenerwate. – mruknął a powierzchniowe rany zasklepiły się. – Oblivate! – rzucił w kierunku ciotki, a
potem kuzyna. – Redukto – skierował róŜdŜkę na nóŜ trzymany w rękach kuzyna i przedmiot zniknął
zanim Dudley czy Petunia zdołali zastanowić się, dlaczego chłopak trzyma w ręku zakrwawione
narzędzie.
4
Wstał, próbując przezwycięŜyć ból. Dursleyowie patrzyli na niego z lekkim oszołomieniem, po czym
wrócili do przerwanych wcześnie czynności, jakby cała walka nie miała wcześniej miejsca.
Popatrzył w okno. Wiedział co się teraz stanie. Sowa z ministerstwa oznajmi mu, Ŝe został wyrzucony ze
szkoły. Sprzeczne uczucia targały nim, nie wiedząc czy powinien się z tego cieszyć, czy nie. MoŜe jeśli
odejdzie, zniknie z czarodziejskiego świata będzie lepiej? Przestanie ranić osoby, które go kochają.
Stał tak, wpatrzony w szybę, jakieś pięć minut, lecz nic się nie wydarzyło. Ciotka i Dudley nie zwracali na
niego uwagi, zapewne wciąŜ oszołomieni zaklęciem.
Dziesięć minut i nic. CzyŜby ministerstwo nie ośmieliło się wysłać listu nastolatkowi, z którego zrobili
mordercę? Słynny Harry Potter nie podlega Ŝ adnym zasadom.
Odetchnął z ulgą. Gdyby go wyrzucili, nie wiedziałby co zrobić. Gdzie i po co iść.
Odgłos wjeŜdŜającego na podjazd samochodu, otrzeźwił go. Wuj wrócił do domu, za godzinę powinien
być na dworcu, a sowa z ministerstwa nie przyleciała.
Byłoby idealne, gdyby nie ból, jaki odczuwał po uderzeniach i noŜu.
Zatłoczony peron przez ludzi dojeŜdŜających do pracy, szkoły i domostw. Obok kręciły się roześmiane
dzieciaki, korzystające z ostatnich godzin wolności, zanim będą znów musiały powrócić do szkolnych
ławek. Wuj przywiózł go na peron, wypakował kufer i odjechał, uśmiechając się pod nosem. Chłopak nie
mógł się domyślić, skąd ta nagła radość u Vernona, ale nie zamierzał się teraz tym przejmować.
Obecnie czekała go kolejna próba. Spotkanie z przyjaciółmi, których unikał przez ostatnie dwa miesiące.
Był wdzięczny losowi, Ŝe Dursley musiał jechać na jedenastą na jakieś spotkanie i przyjechali wcześniej.
Mo Ŝ e uda mi si ę przemkn ąć niezauwa Ŝ onym. Przekroczył barierkę i ze smutkiem dostrzegł, Ŝe na peronie
jest juŜ mnóstwo osób. Mijając ich zauwaŜył, Ŝe przyglądają mu się z pewną dozą szacunku.
Podziwiaj ą morderc ę.
Pociągnął kufer w kierunku stojącego wagonu, ale nie dane było mu tam dotrzeć w tej chwili. Ktoś złapał
go za rękę, wykrzyknął jego imię, a na końcu jego oczy zostały zasłonięte przez burzę brązowych loków,
naleŜących do dziewczyny, która go przytuliła.
- Harry … - wyszeptała, ściskając go mocno, co ze względu na odniesione wcześniej rany, powodowało
straszny ból. Znieruchomiał, zaciskając zęby i marząc by dziewczyna w końcu się od niego odsunęła. –
Co się stało? – Zapytała widząc jego bierną postawę i przyglądając się podejrzliwie.
- Nic, Herm – odpowiedział, odsuwając się od niej. Nastąpiła natychmiastowa ulga, która oprócz
zniknięcia nieznośnego bólu, wywołanego ranami, niosła za sobą coś jeszcze. Jakby dotyk przyjaciółki
był czymś niestosownym. – Cześć Ron – przywitał się z uśmiechniętym przyjacielem, który pod tymi
emocjami krył smutek z powodu śmierci brata. Harry'ego nie oszukały jego pozornie wesołe listy czy
dzisiejsza postawa. – Neville – skinął głową chłopakowi, który stał za dwójką Gryfonów.
Harry'ego uderzyła zmiana, jaka zaszła w Longbottomie. Miał na sobie mugolskie ubranie, które
pokazywało jak bardzo schudł. Z pulchnego i niskiego chłopca, stał się dość wysokim i wręcz wychudłym
męŜczyzną. Nie garbił się juŜ, a z jego twarzy znikł uśmiech, który wcześniej mu towarzyszył. Neville
patrzył gdzieś w dal, jakby głęboko nad czymś rozmyślał. Skinął jednak Harry'emu głową co oznaczało,
Ŝe słucha.
- Dlaczego do nas nie pisałeś, Harry! – Powiedziała z wyrzutem dziewczyna. – PrzecieŜ wiesz, Ŝe się o
ciebie martwiliśmy! Wszystko u mnie w porz ą dku nie jest informacją, która zadowoli przyjaciół na całe
dwa miesiące.
- Przepraszam – odpowiedział brunet, choć w jego głosie nie dało się dosłyszeć ani grama skruchy.
Hermionie to jednak wystarczyło, bo uśmiechnęła się do niego.
I tak morderca otrzymał wybaczenie. Zdecydowanie nie zasługuje na takich przyjaciół .
- Stary, naprawdę myśleliśmy, Ŝe ci się coś stało– powtórzył Ron.
- Ale jak widzicie, nic mi nie jest, więc moŜe dacie juŜ spokój? – Powiedział ostrzej niŜ chciał.
Przyjaciele wzruszyli ramionami i spojrzeli na niego z troską.
Nawet teraz się o mnie martwią. Czy oni nie wiedzą kim ja jestem? Nic nie wartym pomiotem człowieka.
Harry rozejrzał się po peronie. Schodziło się coraz więcej osób, a wielu z nich podchodziło blisko
5
397005408.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin