Świadkowie Jehowy od wewnątrz.doc

(802 KB) Pobierz

 


 

Redaktor 
O. Sebastian Ruszczycki OCD 
Autor tekstu
Redakcja techniczna i skład komputerowy 
O. Elizeusz Bagiński OCD 

IMPRIMI POTEST 
O. dr Wiesław Kiwior OCD 
Prowincjał Prowincji Krakowskiej Karmelitów Bosych 
Kraków, dnia 8 marca 1999 r. 
Nr 135/99 

IMPRIMATUR 
Jan Szkodoń, wik. gen. 
Kraków, dnia 17 marca 1999 r. L. 382/99 

Wydawnictwo Karmelitów Bosych 
31-222 Kraków, ul. Z. Glogera 5 
tel.: (012) 415-22-45, 415-46-19 
fax: (012) 415-29-88 
ISBN 83-87527-44-0

 

 

 

WSTĘP

Poświęcając tę kolejną książkę świadkom Jehowy, nie pragniemy bynajmniej przez to lekceważyć zagrożenia, jakie niesie ze sobą każda inna sekta, niezależnie od tego skąd do nas przybywa i jaką nosi nazwę. Istnieją jednakże sekty, które stanowią wyjątkowe niebezpieczeństwo dla wiary wielu katolików. Do takich sekt, które niejako w swym programie działania mają wypisany antykatolicyzm, zaliczyć musimy właśnie organizację świadków Jehowy. Przed jej zgubnym wpływem przestrzegał już św. Maksymilian Maria Kolbe. Katolicy w Polsce powinni więc lepiej sobie uświadomić, że nie istnieje w Polsce jak dotąd żadna inna sekta, która odnosiłaby tak wielkie sukcesy, i to ich kosztem. Jest to możliwe dzięki doskonale zorganizowanej i konsekwentnie prowadzonej akcji propagandowej: ulica po ulicy i dom po domu. Doświadczenie potwierdza, że członkowie tej organizacji nigdy się nie zniechęcają i raz wyproszeni z katolickiego domu, powrócą niebawem, ale dla niepoznaki w zmienionym składzie, aby dalej siać kąkol swych błędnych i przewrotnych w swej istocie nauk. Nic więc dziwnego, że każdego roku organizacja świadków Jehowy zbiera tak obfite żniwo: kilkaset tysięcy nowych członków na świecie, a wiele tysięcy Polsce (rok 1998 okazał się dla nich wyjątkowo niepomyślny, gdyż zdołali ochrzcić ?tylko" 4 516 osób, zamiast jak zwykle 6-7 000). Dla orientacji podajemy, że w Polsce mamy obecnie prawie 124 tys. świadków Jehowy ( w świecie jest ich blisko 5, 9 mln). Jeśli uwzględnimy jeszcze osoby, które z nimi już ?studiują" i osoby, które w jakiś sposób z nimi sympatyzują, ogólną liczbę osób uzależnionych od tej organizacji należy zwielokrotnić (łącznie z nie ochrzczonymi dziećmi świadków, liczby te wynoszą: dla Polski ponad 233 tys., dla całego świata prawie 14 mln). Świadkowie nie mogą więc być traktowani jako problem marginesowy i lokalny. 
Nasza książka powinna właściwie nosić tytuł mówiący o zatrutych owocach nauk świadków Jehowy. Istotnie, główny cel, który nam przyświecał przy jej pisaniu, było pragnienie zaprezentowania zgubnych owoców antychrześcijańskich nauk Towarzystwa Strażnica. Owoce te będą łatwe do zauważenia na każdej prawie stronie tej książki. Aby ten cel zrealizować, posłużymy się licznymi świadectwami byłych świadków Jehowy, wśród których znaleźli się m.in. R. Franz, R. Solak, W.J. Schnell ( ich wiarygodność, naszym zdaniem, nie powinna budzić większych wątpliwości), oraz wypowiedziami osób, które dobrze znają tę sektę (zob. rozdział. XVIII). 
Książka składa się z licznych rozdziałów, ale ich układ odpowiada pewnej przyjętej przez nas koncepcji: ?od góry do dołu". Najpierw przybliżymy więc miejsce (z historycznego punktu widzenia będą to miejsca), w którym układa się jehowickie nauki i z którego rozlewają się one dalej, na cały świat. Następnie, po ukazaniu życia i działalności świadków Jehowy w ich głównej siedzibie w Brooklynie, zajmiemy się życiem i aktywnością zborów, które stanowią podstawowy element całej organizacji. Wyjdziemy także poza zbór, aby przypatrzeć nieco życiu małżeńskiemu i rodzinnemu świadków, w którym zatrute owoce nauk Towarzystwa Strażnica będą szczególnie widoczne. Za bardzo ważny rozdział uważamy ten, który poświęciliśmy zdrowiu psychicznemu świadków. W książce nie zabraknie też wskazówek, w jaki sposób należałoby rozmawiać ze świadkami. Książkę zamkną wypowiedzi osób, które były związane z organizacją (byli świadkowie Jehowy), jak i tych, którzy szczególnie interesują się tą sektą i piszą na jej temat. To głównie dzięki tym osobom, a więc ich wypowiedziom i świadectwom, książka ta nabiera wartości. 1 to oni w rzeczywistości są jej autorami. 
Jako autor mam cichą nadzieję, że tą książką odpowiem, przynajmniej w części, na prośby tych byłych świadków Jehowy, którzy prosili mnie w swych listach, abym w następnej książce (jeśli taką zamierzam napisać) podjął wiele innych spraw, których zabrakło we wcześniej wydanych przeze mnie książkach (zob. Bibliografia). Książkę tę traktuję więc jako konieczne uzupełnienie i moją odpowiedź na wspomniane wyżej prośby. 
W ostatnich latach ukazało się kilka nowych pozycji o świadkach Jehowy. O jednej z nich należy koniecznie wspomnieć. Na początku ub. roku wyszło nowe i poszerzone wydanie cennej książki Włodzimierza Bednarskiego, która otrzymała nieco poszerzony tytuł: W obronie wiary. Pismo Święte a nauka Świadków Jehowy, innych sekt i wyznań niekatolickich*. Jest to jak dotąd jedyna u nas książka, która tak kompetentnie i tak wyczerpująco przedstawia najważniejsze nauki sekty i uzasadnia ich błędność w oparciu o autorytet Pisma św. i solidną znajomość doktryny Kościoła katolickiego. Polecam więc bardzo tę książkę tym wszystkim zainteresowanym, którzy pragną lepiej poznać i zrozumieć fenomen świadków Jehowy. 
I na koniec pragnę serdecznie podziękować Dyrektorowi Wydawnictwa Karmelitów Bosych w Krakowie, Ojcu Benedyktowi Belgrau OCD oraz Ojcu Sebastianowi Ruszczyckiemu OCD, redaktorowi tej książki, bez których życzliwości i pomocy nie mogłaby się ona ukazać. Szczególnie zaś dziękuję Ojcu Sebastianowi za jego ścisłą współpracę i wiele cennych uwag, dzięki którym książka ta tak wiele zyskała.

W GŁÓWNEJ SIEDZIBIE ŚWIADKÓW JEHOWY

Każdy świadek Jehowy, gdy zostanie zapytany o korzenie jego własnej wiary, odpowie nam bez wahania słowami, które odnajdziemy w ich instruktażowym podręczniku Prowadzenie rozmów na podstawie Pism (P): "Według Biblii rodowód Świadków Jehowy ciągnie się od wiernego Abla" (s. 348). Następnie otworzy prawdopodobnie Pismo św. na Hbr 1 1, 4 ~ 12, 1 z NT i odczytując ten tekst zaakcentuje zdanie, w którym jest mowa o "wielkim obłoku świadków" (wg Biblii NW). Być może, że swoją wypowiedź uzupełni jeszcze jednym wersetem biblijnym, tym razem z Apokalipsy, aby podkreślić, że Jan Apostoł pisze w nim o Jezusie Chrystusie jako "Świadku wiernym i prawdziwym" (3, 14) i doda już od siebie, że Jezus "był największym świadkiem Jehowy" (P 348). Na udzieleniu tych kilku zwięzłych informacji, większość świadków ( jak sądzimy ) wolałaby zakończyć rozmowę na ten temat starając się zainteresować rozmówcę "prawdą", którą głoszą. 
A co z tymi, którym nie wystarczyłyby powyższe informacje i chcieliby dowiedzieć się od świadków czegoś więcej o przeszłości "organizacji Jehowy"(P 223)? Wobec takich osób świadkowie będą zmuszeni ujawnić nieco więcej szczegółów, co woleliby odłożyć na później, jak już dana osoba zacznie darzyć ich pewnym zaufaniem. Taką osobę będzie można wówczas o wiele łatwiej wtajemniczyć w tzw. "nowożytną historię Świadków Jehowy", którą zapoczątkował w ub. wieku w Stanach Zjednoczonych zamożny kupiec żydowski Karol Russell i jego "badacze" Pisma św. (por. P 348~349). Wtedy też byłoby znacznie łatwiej przekonać ją, że utworzona w 1931 r. przez J. F. Rutherforda, następcę Russella, Organizacja Świadków Jehowy, stanowi tylko "przywrócenie chrystianizmu z I wieku n.e." po "wielkim odstępstwie" Kościoła (P 349; por. H 33~40 ). 
Ale nie jest celem tej książki powtarzanie tego, co na temat początków i historii świadków Jehowy napisaliśmy przy innej okazji'. Na tych stronach ograniczymy się tylko do podania kilka szczegółów historycznych, które pozwolą nam zlokalizować miejsce, a raczej miejsca, w których mieściła się i mieści się obecnie centrala sekty na cały świat. 1 powiedzmy to może od razu, że tym miejscem od blisko stu lat jest Brooklyn, dzisiaj jedna z dzielnic Nowego Jorku. To właśnie w Brooklynie przebywa stale kilkunastoosobowa grupa kierownicza sekty, tzw. "Ciało Kierownicze" (CK), składające się ( w co mają wierzyć wszyscy świadkowie ) wyłącznie z "namaszczonych duchem świętym" ich współbraci, a których Jehowa przeznaczył do królowania w niebie w gronie 144 000 osób. To pod kierunkiem tych ludzi opracowuje się wszystkie "prawdy" biblijne i to oni zatroszczyli się o opracowanie "biblijnej" historii świadków Jehowy dla swoich członków, która sięga wspomnianego Abla (por. H lOn). Ale skoro już św. Paweł udzielił Tymoteuszowi cennej wskazówki, aby nie pozwalał wiernym "zajmować się baśniami" (1 Tm 1, 4), przeto i my pragniemy od razu podjąć zasygnalizowany wcześniej temat, który pozwoli nam przyjrzeć się nieco bliżej "nowożytnym" losom siedziby sekty. 

1. Losy głównej siedziby Towarzystwa Strażnica

Główna siedziba Towarzystwa Strażnica (często stosowany skrót "Towarzystwa Traktatowego ~ Strażnica Syjońska", założonego w 1881 r. przez Karola Russella i przekształconego przez niego w 1884 r. w spółkę akcyjną), którą nazwano "Biurem Głównym", mieściła się początkowo w Pittsburghu, później w Allegheny, rodzinnym mieście Russella (dziś przedmieściu Pittsburgha). Dosyć dynamiczny rozwój sekty zmusił Russella do ciągłej rozbudowy siedziby. Tak powstał w 1889 r. wielokondygnacyjny gmach przy Arch Street w Allegheny, który ochrzczono nazwą "Dom Boży", czyli "Betel". Dom ten służył "ludziom Strażnicy"(jak ich czasami nazywano) przez 19 lat. Jednakże narastająca niechęć do "badaczy" Pisma św. w Allegheny, wywołana głównie kompromitującymi procesami "pastora" Russe11a2, zmusiła ich do przeniesienia własnej siedziby w nowe miejsce. Na nową siedzibę wybrano nowojorski Brooklyn. W roku 1908 przedstawiciele Towarzystwa Strażnica zakupili więc w Brooklynie były dom misyjny Kościoła kongregacjonalistów przy Hicks Street ("Plymouth Bethel") i inny jeszcze budynek, znajdujący się w pobliżu. Ten pierwszy, po przebudowaniu, nazwano "Przybytkiem Brooklyńskim" i ulokowano w nim biura Towarzystwa oraz salę zebrań. Drugi budynek, który służył za dom mieszkalny dla pracowników głównej siedziby Towarzystwa, otrzymał wcześniejszą nazwę "Betel", tak jak to było w Allegheny. 
Podczas pobytu Rutherforda w więzieniu (1918~1919), na które zasłużył sobie nawoływaniem do sprzeciwu wobec pełnienia służby wojskowej (otrzymał wyrok 20 lat pozbawienia wolności, ale prędko wyszedł po zapłaceniu kaucji w wysok. 10 tys. dol.) Przybytek Brooklyński sprzedano, natomiast Dom Betel zamknięto. To czasowe opuszczenie Brooklynu w 1918 r. było podyktowane nie tylko trudnościami ~ jak piszą ~ ze zdobyciem węgla, ale wynikło ono również z "nienawiści do Badaczy Pisma Świętego, tak powszechnej wówczas w Nowym Jorku" (H 577). Gdy w roku 1919 Rutherford opuszczał więzienie, Biuro Główne Towarzystwa Strażnica działało na powrót w Pittsburghu, jednak przeprowadzka do Brooklynu nastąpiła jeszcze tego samego roku, w październiku. Sprawdzianem słuszności tej decyzji miała być "próba z węglem", jakiej Rutherford poddał Jehowę Boga. Następca Russella chciał mieć "pewność", że taka jest wola Boża i dlatego polecił zamówić u władz aż 500 ton węgla w sytuacji, gdy jego zdobycie w tamtym czasie nie było łatwe. Gdy więc węgiel nadszedł, Badacze uznali to za "nieomylną wskazówkę", że powrót do Brooklynu odpowiada "woli Bożej" (H 578). 
Minęło kilka kolejnych miesięcy od ponownego pojawienia się Badaczy w Brooklynie, a oto zdarzył się kolejny "cud": Badacze, których było w tamtym czasie zaledwie kilkanaście tysięcy (prawie połowa Badaczy odeszła niedługo po śmierci Russella w 1916 r.), z "przychylności Jehowy" zakupili nową maszynę rotacyjną do drukowania czasopism. Tak nowoczesnych maszyn w USA było tylko kilka, gdyż były one niezwykle drogie. Rutherford nabywa kolejne budynki i przystosowuje je do przyszłych zadań. W roku 1920 Badacze dysponują już kompletną drukarnią, chociaż jeszcze nie tak wielką, ale "dobrze wyposażoną" (H 578). W dwa lata później Rutherford zakupił cały sprzęt, który jest niezbędny do samodzielnego wydawania książek, czyli wszystko to, co jest potrzebne "do składania, galwanotypii, drukowania i oprawiania" (H 580). Cały ten drogi sprzęt ulokowano w wynajętym sześciokondygnacyjnym budynku. Nie minęły kolejne 4 lata, a Badacze byli już w posiadaniu nowoczesnej maszyny drukarskiej, sprowadzonej z Niemiec. Dzisiaj chwalą się, że "wszystko przemawia za tym, że była to pierwsza w Ameryce maszyna rotacyjna do produkcji książek" (H 581). Nie dziwi więc, że jeszcze za prezydentury Rutherforda w Brooklynie "rocznie produkowano miliony egzemplarzy czasopism i broszur, a prócz tego codziennie aż 10 000 książek" (H 585). 
Rodzi się więc uzasadnione pytanie: skąd Rutherford brał na to wszystko pieniądze? Ale świadkowie Jehowy wolą milczeć na ten temat. Dla nas jest oczywiste, że nieliczni i niezbyt zamożni Badacze nie mogliby sobie pozwolić na stworzenie tak ogromnej i tak nowoczesnej bazy wydawniczej w Brooklynie i że ktoś musiał im w tym pomóc. Odpowiedź na postawione pytanie nadeszła nieoczekiwanie już w 1924 r., gdy się okazało, że Badacze Pisma Świętego są zależni finansowo od masonerii. W tym to właśnie roku, podczas rozprawy sądowej w St. Gallen w Szwajcarii, przedłożono dowód: autentyczny list masona wysokiego stopnia datowany na 27 grudnia 1923 r. w którym czytamy m.in.: "My dajemy badaczom Pisma w wiadomej, bezpośredniej drodze znaczną kwotę, zaofiarowaną przez pewną grupę braci [masonów], którzy zarobili na wojnie [I wojnie światowej] kolosalne pieniądze. Dla ich grubego portfela suma ta nie gra żadnej roli". Zwróćmy jeszcze uwagę na niezwykle ważne zakończenie tego listu: "Zasadą, która ma na celu podbój danego kraju, jest wykorzystać jego słabości, podkopać jego podwaliny. Katolicy i ich dogmaty stoją na przeszkodzie naszym planom, a zatem musimy wszystko uczynić, aby zmniejszyć ilość zwolenników wiary katolickiej oraz ją ośmieszyć". 
Za N.H. Knowa (1905~1977), trzeciego prezydenta świadków, jak i jego następców, "drukarnię i biurowce w Brooklynie piszą dzisiejsi świadkowie trzeba było powiększyć jeszcze wiele razy" (H 588~589). Jednakże dalsza rozbudowa centrali w Brooklynie nie mogła posuwać się tak szybko, jakby sobie życzono, a to głównie z powodu ograniczonych możliwości nabycia gruntu wokół tejże centrali z zamiarem rozwoju drukarni. Postanowiono więc rozbudowywać własną "ogólnoziemską sieć drukarni". Za Russella prace poligraficzne zlecano różnym firmom komercyjnym. Już w roku 1881 literaturę sekty drukowano w Wielkiej Brytanii, a nieco później w Niemczech (od 1903), w Grecji (od 1906), w Finlandii (od 1910), a nawet w Japonii (od 1913). Po t wojnie światowej "mnóstwo publikacji książek, broszur, czasopism i traktatów wydawano w świeckich drukarniach Wielkiej Brytanii, krajach skandynawskich, w Niemczech i Polsce, a część również w Brazylii oraz w Indiach" (H 581). 
Rozwój własnej sieci poligraficznej sprawił, że "do roku 1975 w drukarniach Towarzystwa Strażnica pracowało na całym świecie 70 dużych maszyn rotacyjnych" (H 591). Ten olbrzymi i własny już potencjał produkcyjny pozwolił świadkom Jehowy na wydanie tylko w 1976 roku ponad 70 mln książek i Biblii (NW), 513 mln czasopism i 35 mln broszuro. Dzisiaj ten potencjał wydawniczy jeszcze się zwielokrotnił. Na przykład w 1992 r. w miejscowości Wallkill (ok. 150 km od Brooklynu), gdzie znajduje jedna z drukarń świadków, uruchomiono 4 maszyny offsetowe firm MAN~Roland oraz Hantscho, których "wydajność wynosiła ponad milion czasopism dziennie"! (H 592). Dla uzupełnienia tych informacji, warto przytoczyć w tym miejscu tekst ze "Strażnicy", w którym świadkowie przedstawiają własne, niezwykłe osiągnięcia wydawnicze za rok 1996: 
"Pracę tej armii tłumaczy [świadkowie tłumaczą swoją literaturę w `przeszło 300 językach' ("Strażnica" 1/1996, s. 17)] wspierają drukarnie w 24 oddziałach Towarzystwa Strażnica, gdzie spod pras wychodzi coraz więcej publikacji. W głównych oddziałach w dalszym ciągu montowano nowe szybkobieżne maszyny rotacyjne. Z miesiąca na miesiąc rósł nakład Strażnicy i Przebudźcie się! aż do 943 892 S00 egzemplarzy, co oznacza 13,4 procent wzrostu w ciągu roku. Tylko w USA, Brazylii, Finlandii, Niemczech, Włoszech, Japonii, Korei i Meksyku wydrukowano 76 760 098 egzemplarzy Biblii i książek, to jest 40 procent więcej niż w roku 1995. Również inne oddziały miały znaczny wkład w ogólny wzrost produkcji literatury" ("Strażnica" 1/1997, s. 13). 

2. Życie w "centrum świata"

Dla byłego świadka Jehowy, Kena Guindona, centrala w Brooklynie przedstawiała sobą "centrum świata", "serce ziemskiej organizacji" Jehowy. Praca i przebywanie w tym miejscu jest marzeniem każdego prawie świadka. Ale nie wszyscy mogą dostąpić tej łaski, by na co dzień obcować z tymi, których Jehowa wybrał i "namaścił" swoim świętym duchem, i którzy w Jego imieniu rządzą Jego ludem (KG 41, 43). 
Opublikowane świadectwa byłych świadków, z których niektórzy długie lata przebywali w Brooklynie jako członkowie tzw. "Rodziny Betel", pozwalają nieco dokładniej przyjrzeć się życiu temu najważniejszemu z Betel, na barkach którego spoczywa cały ciężar odpowiedzialności za "świętą Bożą Organizację" świadków Jehowy. Przypomnijmy, że konieczność powołania do życia takiej organizacji, zapowiedział Rutherford już w 1926 r. podczas kongresu Badaczy w Londynie. Prezydent argumentował ten krok następująco: 

"Bóg stworzył od początku organizację, ale szatan ukradł tę myśl Bożą i stworzył organizację dla siebie. Wszystkie kościoły i świeckie organizacje są organizacjami szatana. Natomiast Towarzystwo Strażnica i wszyscy jego zwolennicy stanowią organizację Bożą. Jest ona `małżonką Bożą"' (WS 27). 

Większość Badaczy było oczywiście zaskoczonych tym nagłym zwrotem w kierunku przekształcenia Towarzystwa Strażnica "w wysoko wydajną nowoczesną organizację i stosowaniem na każdym kroku metod organizacyjnych". Widzieli oni, że była to "wyraźna sprzeczność komentuje to wydarzenie Schnell pomiędzy zaciekłymi atakami na całe chrześcijaństwo z racji jego zorganizowania, a obecnymi dążeniami" ich własnego kierownictwa (tamże). 
Cytowany wyżej przez nas Schnell, przebywał w Brooklynie za prezydenta Rutherforda. Wcześnie zdobył on duże doświadczenie w Betel w Magdeburgu. Jego magdeburska centrala, dzięki niemieckiej solidności, szczyciła się wspaniałymi wynikami pracy na rzecz Towarzystwa. Jak sam zauważa, "działo się tak ze względu na odmienny charakter ludzi amerykańskich". Widział, że Amerykanie odrzucali "wszelki przymus i komenderowanie, przyzwyczajeni do demokratycznych stosunków społecznych, nie poddawali się tak łatwo teokratycznym koncepcjom `Strażnicy"' (WS 39). 
W Magdeburgu żelazną dyscyplinę uzupełniało szpiegostwo. "Personel centrali wspomina Schnell był naszpikowany szpiegami, a donosicielstwo było cnotą (...). Wszystkie donosy pod adresem pracowników były skrzętnie notowane i każdy z nas miał swoją rubrykę. Zapisywane w niej `grzechy' wykorzystywane były w chwili, gdy ktoś z nas wychylał się z szeregu. Wówczas, wezwany do dyrektora, był ogłuszany esencją swoich `przestępstw' i zazwyczaj przestraszony wracał czym prędzej do zaprzęgu". Centrala w Brooklynie musiała chyba dobrze wynagradzać wspomnianego dyrektora, skoro "w czasach powszechnej biedy zauważa Schnell ubierał się kosztownie i żył wystawnie, przedsiębiorąc kosztowne i niepotrzebne podróże najdroższymi środkami lokomocji" (WS 36~37). 
W 1937 r. Schnell dostąpił "zaszczytu osobistej wizyty u `wodza' Judge Rutherforda", który dowiedział się o jego propozycji usprawnienia pracy centrali. W taki sposób Schnell stał się członkiem Rodziny Betel w Brooklynie. "Porządek wspomina po latach panował tu podobny, jak w centrali magdeburskiej. W okresie posiłków cała `rodzina' zbierała się przy stole. Rano, przy śniadaniu czytano `codzienną mannę', zadawano pytania i żądano odpowiedzi. Ponieważ całe śniadanie trwało 30 minut, należało się porządnie śpieszyć, aby oprócz tego programu mówionego jeszcze coś zjeść. Posiłki obiadowe przeplatane były opowiadaniem doświadczeń, po których znów następowały pytania i odpowiedzi. Tylko wieczór był wolny, gdyż większość `rodziny' rozchodziła się na liczne wieczorne zebrania" (WS 57). 
Prezydent Rutherford tylko czasami zjawiał się przy stole. "Wówczas drżeli wszyscy kierownicy wydziałów, gdyż znany był jego sarkazm i ironia. Byłem świadkiem wspomina dalej Schnell jak pewnego razu wziął na tapetę jednego z agentów sprzedaży. Biedny chłopak czerwienił się jak burak, gdyż prezes nie tylko zrobił z niego pachołka, ale wprost wychłostał go ze wszystkich stron słowami" (WS 57~58). Schnell miał złe przeczucie, że i tu, w Brooklynie, króluje donosicielstwo. Wkrótce te jego obawy się potwierdziły i zauważył, że jest "pod stałą obserwacją", a wszystkie jego "grzechy" są skrupulatnie notowane w "czarnej księdze" (WS 58~59). 
Nieco później z centralą świadków Jehowy w Brooklynie zetknął się znany nam już Ken Guindon, który spędził w niej kilka lat (1963~1968). Do Brooklynu przybył mając 23 lata i 
Był, jak zaznacza, "pełen gorliwości i zapału", aby poświęcić się jehowie w tym "zaszczytnym" miejscu. Życie, wspomina, rozpoczynało się dzwonkiem o 6.30 i udaniem się biegiem pod prysznic, szybkim goleniem się, aby zameldować się "przy stole dokładnie o siódmej i słuchać przed śniadaniem komentarza do jakiegoś biblijnego tekstu". I tak "codziennie rano pośpiech i nerwówka, żeby usiąść na swoim miejscu w refektarzu!". Razem z nim podobnie uwija się 800 ludzi. W refektarzu panuje idealny porządek, nad którym czuwają "starsi" każdego stołu (KG 43~44). 
Przez pierwsze sześć miesięcy, Ken po przepracowaniu 8 godzin i 40 minut (praca trwała od poniedziałku rano do południa w sobotę) słuchał jeszcze dodatkowo w poniedziałkowe wieczory wykładów z Biblii. Natomiast w soboty po południu wszyscy udawali na głoszenie "po domach", aby po powrocie podjąć jeszcze "inne obowiązki". Na głoszenie przeznaczano także niedzielne przedpołudnia, gdyż godziny popołudniowe zajęte były na "spotkania wspólnoty". Wszyscy członkowie Rodziny Betel mieli zapewnione "całodzienne utrzymanie i czternaście dolarów na miesiąc" (KG 45). 
Najpełniejszy jednak obraz życia w centrali sekty odsłonił w swej książce Kryzys sumienia Raymond Franz, bratanek byłego prezydenta świadków F.W. Franza i wieloletni zarazem "namaszczony" członek Ciała Kierowniczego (1971~1980). "W 1975 roku jak wspomina dwaj starsi Rodziny `Betel'(jednym z nich był starszy pracownik wydziału Służby, drugim zastępca nadzorcy domu `Betel') napisali list do Ciała Kierowniczego, wyrażający troskę o pewne sprawy dotyczące wszystkich członków personelu centrali. Chodziło im mianowici~ o wzbudzoną przez osoby nadzorujące atmosferę strachu oraz rosnące uczucie zniechęcenia, a co za tym idzie niezadowolenia" (RF 71). 
Franz pisze, że do pracy w centrali zgłaszali się z wielką ochotą najczęściej "ludzie młodzi, w wieku 19~20 lat", którzy ofiarowywali swoje najcenniejsze lata na "służbę" w Betel Jehowie. Od każdego z nich wymagano zgody na pozostanie w Betel minimum przez 4 lata. Bardzo szybko ci młodzi ludzie odczuli na własnej skórze, wywieraną na nich silną presję, aby dawali z siebie wszystko. Musieli więc podołać pracy i nauce i uważać, aby nikomu nie podpaść. Z tymi młodymi świadkami, ciągle zresztą zmieniającymi się, Franz_ nieustannie spotykał się w ciągu 10 lat swego pobytu w Betel. Wielokrotnie zadawał im pytanie o czas pobytu w centrali, ale jak zaznacza "nikt spośród tych młodych ludzi nie podał okrągłej liczby, np. `około roku' lub: `około dwóch lat'. Odpowiedzi brzmiały niezmiennie: `rok i siedem miesięcy', `dwa lata, pięć miesięcy', albo `trzy lata i miesiąc', i tak dalej". I konkluduje: "Zawsze więc podawano rok, lub dwa lata, oraz dokładną liczbę miesięcy. Nie mogłem oprzeć się myśli, że podobnie liczą czas skazańcy odsiadujący wyrok" (RF 71). 
Franz zauważa też, że "trudno było sprowokować tych młodych ludzi do wyrażenia swej opinii na temat ich służby w centrali (...) Niechętnie mówili otwarcie o czymkolwiek, w obawie, że każda niezbyt pozytywna uwaga mogłaby być powodem, że zostaną sklasyfikowani jako stosując popularne określenie `ZN'(tzn. Osoby o `złym nastawieniu'). Wielu z nich pisze dalej Franz czuło się, jakby byli `trybami w maszynie', czuli się traktowani raczej jako narzędzia pracy niż jako ludzie" (RF 71). 
Nadal wszyscy otrzymywali 14 dolarów wynagrodzenia miesięcznie, które niekiedy nie wystarczały na elementarne potrzeby, np. Dojazdy na zebrania do sali królestwa, gdy w tym samym czasie urzędnicy korporacji Towarzystwa Strażnica jeździli "nowymi, zakupionymi przez korporację oldsmobilami, obsługiwanymi i czyszczonymi przez pracowników tak, jakby stanowiły ich własność" (RF 72). 

3. Ciało Kierownicze świadków Jehowy

Instytucję Ciała Kierowniczego (CK), liczącego z reguły kilkanaście osób, powołano do istnienia dopiero za trzeciego prezydenta świadków, N.H. Knorra (kierował sektą od 1942 do 1977). Od tamtego czasu świadkowie Jehowy usiłują wykazać, że CK jest to zapowiedziany przez Jezusa zbiorowy "niewolnik wierny i roztropny" z przypowieści o słudze wiernym i niewiernym (Mt 24, 45~51). Tego to "niewolnika", jak uczą, wyznaczył Pan, aby dostarczał duchowego "pokarmu we właściwym czasie", tzn. "biblijnej literatury" Towarzystwa Strażnica. Świadkowie przyznają, że "przez jakieś 30 lat" Badacze Pisma Świętego podzielali pogląd, że tym "niewolnikiem" był Karol Russell (H 143). Dopiero w 1927 r. Badacze mieli zmienić ten pogląd i w "niewolniku" dostrzec odrębną klasę "sługę zbiorowego" (tamże). Ale skądinąd wiadomo, że Rutherford pewnego razu stwierdził, jakoby "duch zmarłego Russella wszedł w niego"5. Następca Russella dał to wyraźnie do zrozumienia Badaczom, gdy po wyjściu z więzienia wskazał im teksty biblijne z Łk 21, 12 i Mt 24, 45~47, które jego zdaniem odnoszą się do niego, tzn. przepowiadają jego uwięzienie i dalszą jego misję, jako wybranego przez Boga wiernego sługę (niewolnika). I rzeczywiście, tę swoją misję "niewolnika" pełnił z całą konsekwencją: najpierw reformując stronę instytucjonalną sekty w duchu "teokracji" (rządów Bożych), a następnie pisząc właściwie od nowa całą jehowicką literaturę według tego, jak mu miał podyktować "duch, którego Bóg wysłał do niego z jednej z gwiazd należących do gromady Plejad"6. Chociaż Rutherford pozostawił po sobie w spadku świadkom blisko 100 książek i broszur "teraźniejszej prawdy", to jednak po jego śmierci w 1942 r. zaczęto je wycofywać z biblioteczek zborowych jako już "nieaktualne" ("stare światło"). Dokładnie ten sam los spotkał wcześniej pisma "wiernego niewolnika" Russella (ok. 50 tysięcy stron książek, broszur i artykułów). 
Raymond Franz niejako z urzędu zainteresował się bliżej okolicznościami utworzenia Ciała Kierowniczego, w którym przyszło mu przez tyle lat uczestniczyć. W wspomnianej książce Kryzys sumienia przytoczył szereg wypowiedzi ze "Strażnicy", w których dostrzegł nie tylko jawne fałszowanie wielu faktów z historii organizacji, ale i okoliczności, które złożyły się na utworzenie tego rządzącego organizacją gremium. Jako przykład manipulacji własną historią, przytacza taką oto wypowiedź: "Na podstawie dostępnych faktów można powiedzieć, że Ciało i Kierownicze istniało w Biblijnym i Traktatowym Towarzystwie Strażnica w Pensylwanii. W skład tego Ciała Kierowniczego w okresie ostatniego dwudziestopięciolecia dziewiętnastego wieku i wchodził oczywiście Ch.T. Russell" ("Strażnica" z 15 grudnia 1971 r., s. 760~761; wg wyd. ang.). Tymczasem jeszcze w 1923 r. (Russell zmarł w 1916) "Strażnica" pisała o swoim ojcu założycielu: "Często pytany przez innych, kto jest tym wiernym i roztropnym sługą, brat Russell odpowiadał: `Niektórzy mówią, że ja jestem, inni, że Towarzystwo"'. Artykuł "Strażnicy" kończy się słowami: "Oba te stwierdzenia są prawdą; brat Russell bowiem faktycznie był Towarzystwem w najściślejszym tego słowa znaczeniu, jako ten, który kierował jego polityką i kursem, nie mając przy tym względu na jakąkolwiek inną osobę na ziemi. Czasem szukał rady innych, związanych z Towarzystwem oraz słuchał ich sugestii; następnie podejmował jednak decyzje zgodnie ze swym własnym osądem, wierząc, że Pan kieruje nim w ten sposób". Prawda jest więc taka, że Russell do końca swego życia uważał się za jednoosobowego "rzecznika Boga", który nigdy nie widział "potrzeby istnienia Ciała Kierowniczego". W "Strażnicy" z 1894 roku sam Russell pisał: 

"Mając do dnia I grudnia 1893 roku trzy tysiące siedmiuset pięciu (3705) uprawionych do głosowania udziałowców spośród ogólnej liczby sześciu tysięcy trzystu osiemdziesięciu trzech udziałowców siostra Russell i oczywiście ja wybieramy urzędników. W ten sposób zapewniamy kontrolę nad Towarzystwem. Zamiar ten członkowie Zarządu rozumieli w pełni od początku" (RF 57~58). 

Pierwsze wzmianki o istnieniu Ciała Kierowniczego zaczęły pojawiać się dopiero w latach pięćdziesiątych. Franz przytacza cytat na ten temat z książki wydanej przez Towarzystwo w roku 1955 : "W minionych latach, odkąd Pan wszedł do swej świątyni [w niebie w 1918] widzialne ciało kierownicze zaczęło być ściśle utożsamiane z Radą Dyrektorów tej korporacji" (RF 65). Jak na ironię losu, tę siedmioosobową Radę "rozgonił" Rutherford za wewnętrzny "bunt" czterech jej członków. Prezydent wykorzystał fakt, że chociaż to Russell wyznaczył ich osobiście na dożywotnich członków Zarządu, jednakże "członkostwo tych czterech nigdy nie zostało potwierdzone na dorocznym zjeździe [akcjonariuszy] korporacji" (RF 59). Innymi słowy, nie dopełniono tylko zwykłej formalności. Rodzi się więc pytanie, czy w świetle wyznawanej obecnie doktryny Rutherford pozwoliłby sobie na tak bezkompromisowe potraktowanie większości przecież członków ciała kierowniczego, gdyby wierzył, że to sam Jehowa Bóg powołuje każdego z nich i "namaszcza"? (por. B 122~126). Dorabianie faktów jest tu aż nazbyt widoczne! 
Do roku 1971 członkowie Zarządu zbierali się nieregularnie. Tylko od czasu do czasu prezydent Nathan H. Knorr zwoływał Zarząd, który wkrótce też ochrzczono oficjalnym mianem "Ciała Kierowniczego"(z dużej litery), aby rozważyć np. "takie sprawy Towarzystwa, jak nabycie majątku (nieruchomości) lub zakupienie nowego wyposażenia. Była zasada wspomina R. Franz że Zarząd ani nie ma nic do powiedzenia w sprawie, jaki materiał biblijny będzie publikowany, ani też w tej kwestii nie oczekuje się jego aprobaty (RF 65~66). 
Jaka jest więc ostateczna prawda o tzw. CK świadków Jehowy? Oddajmy ponownie głos R. Franzowi, byłemu przecież członkowi tego ciała, który dochodzi do następującej konkluzji: 

"`Fakty' zaprezentowane wcześniej [tzn. te, które przedstawił w rozdz. 3 ,,Ciało Kierownicze" swej książki] zaczerpnięte zarówno ze stwierdzeń samych członków Zarządu, .jasno pokazują, że faktycznie nie istniało żadne ciało kierownicze ani w dziewiętnastym wieku za prezesury Rutherforda, ani nie było ciała kierowniczego takiego, jakie przedstawiono w tym artykule "Strażnicy" [z I S grudnia 1971 r., s. 761; wg wyd. ang.] w czasie, gdy prezesem był Knorr. Przedstawiony obraz ciała kierowniczego robił dobre wrażenie, lecz był iluzją, fikcją. Pozostaje faktem, że monarchiczny ustrój [tu: jedynowładczy] dominował od momentu powstania Organizacji (...) To, że pienwszy prezes [Russell] odznaczał się łagodnością, następny był surowy i autokratyczny [Rutherford], trzeci zaś przypominał człowieka interesu [Knorr], w żaden sposób nie zmieni faktu, że każdy z nich sprawował władzę monarchiczną" (RF 68). 

Ciekawe jest również i to, że po fiasku korSca świata w 1975 r. świadkowie powrócili do idei, wysuniętej przez wspomnianych czterech dyrektorów wyrzuconych przez Rutherforda w 1917 r., tzn. kolektywnego kierowania Towarzystwem Strażnica. Jednakże ich wysiłki, które miały na celu reorganizację Towarzystwa, spotkały się z surową odprawą w artykułach "Strażnicy". Ich działania ukazano ni mniej, ni więcej tylko ,jako `spisek ambicjonalny', jako `buntownicza konspiracja', która z łaski Bożej nie powiodła się"! (tamże). 

4. Związek Ciała Kierowniczego z zarządem spółki Towarzystwa Strażnica

Jak zaznaczyliśmy wcześniej, założyciel Badaczy Pisma Świętego Karol Russell powołał do istnienia w 1881 r. korporację wydawniczo- propagandową o nazwie "Strażnica Syjońska Towarzystwo Traktatowe", którą w 1884 r. przekształcił w spółkę akcyjną i prawnie zarejestrował w Pensylwanii. Zaraz też Towarzystwo Strażnica (często używany skrót korporacji) wypuściło akcje w cenie 10 dol. za jedną. Nabywca jednej takiej akcji dysponował ,jednym głosem" podczas walnych zjazdów akcjonariuszy. Russell, aby mieć pełną kontrolę nad swoim Towarzystwem, nabył większość akcji (przeznaczył na ten cel cały majątek, odziedziczony po swym ojcu, zamożnym hurtowniku i właścicielu sieci sklepów). W tej sytuacji mógł być dozgonnym prezesem własnego Towarzystwa Strażnica. Jeszcze w 1912 r., a więc na kilka lat przed jego śmiercią, posiadał w swym ręku 47 tys. akcji na 50 tys., które wypuściło Towarzystwo'. W taki sposób Russell był jednocześnie prezesem zarządu spółki akcyjnej i "pastorem" "około 500 zborów [Badaczy Pisma Świętego] w USA i Wielkiej Brytanii" (H 54). Jednak dzisiejsze kierownictwo sekty próbuje wszelkimi sposobami 
ukryć fakt akcyjnego początku, kierowanego przez nich Towarzystwa Strażnica i rozgłasza, iż nie były to akcje tylko "datki", sugerując jednocześnie, że "być może owe datki uznawano za dowód szczerego zainteresowania działalnością organizacji"! (H 228~229). 
Jak z tego widać, od samego początku daje się zauważyć podwójny charakter Towarzystwa Strażnica i stworzonego wokół niego ruchu badackiego. Następca Russella, Rutherford, dalej pełnił tę podwójną rolę: przywódcy religijnego Badaczy Pisma Świętego (od 1931 r. świadków Jehowy) i prezesa spółki akcyjnej Towarzystwa Strażnica. Jednakże działania Rutherforda zmierzały do lepszego wykorzystania "wszystkich członków sekty do działalności kolporterskiej, a tym samym zwiększenia zysków płynących do kasy Towarzystwa Strażnica"8. Nowy prezydent osiągnął ten cel reorganizując zbory Badaczy w duchu "teokratycznym", czyli "rządów Bożych" jego samego. Od 1925 r. Badacze mieli się już zająć kolportażem literatury "biblijnej" Towarzystwa bezinteresownie, a uzyskane z jej sprzedaży pieniądze sumiennie odprowadzać do centrali w Brooklynie (za Russella kolporterzy mogli pobierać dla siebie pewien procent z tych pieniędzy). W dzisiejszej literaturze jehowickiej, relacjonującej czasy Russella i Rutherforda, pragnie się pominąć kwitnący wówczas handel książkami i broszurami, wydawanymi przez Towarzystwo Strażnica. Badacze mieli nie tyle "sprzedawać swe publikacje", chociaż jak przyznają "przez wiele lat [tak] mówili", co raczej "sugerowali", a więc proponowali "datki określonej wysokości" (H 348). Stopniowe odchodzenie od "mylącego" określenia "sprzedaż", rozpoczęło się "od roku 1929", a całą sprawę definitywnie uregulowano, "w celu uniknięcia nieporozumień [na przyszłość]" w roku 1990. W tym właśnie roku CK zdecydowało, że wszelkie publikacje świadków .jehowy mają być udostępniane każdemu, "i to bez sugerowania wysokości datku" (H 348~349)~o prawda, że od 1990 r. świadkowie otrzymują literaturę Towarzystwa Strażnica za darmo, ale Towarzystwo wynalazło sposób, aby zrekompensować sobie tę wspaniałomyślność. W jaki sposób to osiągnięto? W bardzo prosty! W "Strażnicach" listopadowych zaczęły regularnie pojawiać się całostronicowe zachęty skierowane do świadków, aby poczuli się odpowiedzialni za organizację i wspierali jej "ogólnoświatową działalność". Kierownictwo przypomina więc najpierw świadkom o "skrzynce" w zborze, do której mają wrzucać pieniądze jako "Datki na ogólnoświatową działalność Towarzystwa (Mateusza 24: 14)". ,,Zbory co miesiąc jak czytamy przekazują te pieniądze do Biura Głównego w Brooklynie albo do biura oddziału w danym kraju''. Dalej czytamy: .,Ponadto dobrowolne datki pieniężne (także w postaci czeków) można przesyłać bezpośrednio pod adresem biura oddziału "towarzystwa Strażnica w kraju, w którym mieszka ofiarodawca. Można też przekazywać biżuterię lub inne wartościowe przedmioty. Należałoby przy tym dołączyć krótkie oświadczenie, iż jest to darowizna''. Ale nie koniec na tym! Pomijając już tzw. "darowiznę uwarunkowaną", przvwódcy świadków podają jeszcze "inne sposoby wspierania ogólnoświatowego dzieła królestwa". 1 wymieniają "niektóre z nich": "Ubezpieczenia" ("(ofiarodawca może upoważnić Towarzystwo Strażnica do odbioru sauny ubezpieczenia na życie"), "Rachunki bankowe" (""i Towarzystwo Strażnica można uczynić dysponentem rachunków bankowych lub kwitów depozytowych... " itd.), "Nieruchomości" ("Nieruchomość. która nadaje się do sprzedaży, można przekazać Towarzystwu od razu albo zastrzec sobie jej dożywotnie użytkowanie"), "'Testamenty, powiernictwa" ("Nieruchomości lub pieniądze można zapisać Towarzystwu 
Strażnica w testamencie albo powierzyć w ramach umowy powierniczej"). Trudno sobie wyobrazić, czego by to nie wypisywali o nas świadkowie, gdyby to nie oni, ale my, katolicy, umieszczali tego typu ogłoszenia w swojej prasie! Albo jak to się ma do "wymuszanej" przez księży niedzielnej tacy w naszych kościołach, tak 'krytykowanej przez świadków, niech Czytelnik zechce ocenić już sam! 
Z problemem kolportażu wydawnictw Towarzystwa Strażnica zetknął się już Russell, który od samego początku dążył do wciągnięcia w działalność kolporterską jak największej liczby swych zwolenników, jednak to dopiero reformatorskie poczynania Rutherforda sprawiły, że wydawnicza spółka akcyjna zaczęła z czasem osiągać znaczne zyski. 1 jak to często bywa przy większych pieniądzach, wybuchały od czasu do czasu finansowe skandale. Z kasy Towarzystwa, zasilanej często ofiarami i zapisami samych Badaczy, kupowano na cele osobiste np. samochody. Na przykład w 1925 r. kupiono samochód z ofiar służby domowej, a nieco później dwa kolejne, bardziej luksusowe. Te ostatnie, jak tłumaczył Rutherford, zakupiono dla proroków ze ST, którzy wkrótce zmartwychwstaną, o czym donosił w swej książce Miliony ludzi z obecnie żyjących nie umyci! (1920). Przy tej okazji z kasy Towarzystwa wypłynęły znaczne pieniądze na budowę wygodnego domu dla Rutherforda w San Diego w Kalifornii. Jednak dla odwrócenia uwagi Badaczy, prezydent rozgłosił, że ten dom, nazwany przez niego "BetSaritn", czyli "Dom Książąt", będzie za niedługo służył Dawidowi i innym książętom ze ST, podobnie zresztą jak wspomniane wyżej samochody. Zapewne ciągle odczuwana przez niego niechęć ze strony wielu Badaczy i niepewność, co do dalszego przewodzenia sektą, skłoniła go do szybkiego przepisania sobienotarialnie całej posiadłości w San Diego na własność. Rutherford zapłacił Badaczom za to wszystko aż 10 dolarów! 
Za kolejnego prezydenta, Knorra, zmieniono niektóre zapisy w statucie korporacji pensylwańskiej. "Odtąd członkostwo Towarzystwa Strażnica pisze Grzegorz Kulik nie zależało od kupna akcji, ale od wyboru spośród świadków Jehowy najczęściej...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin