Barry_Maxine_Karaibski_plomien.pdf

(1088 KB) Pobierz
374880351 UNPDF
Maxine Barry KARAIBSKI PŁOMIEŃ
Prolog
Wielka Brytania
K eith Treadstone uniósł drżącą ręką trzeci kieliszek brandy. Był właśnie
w gabinecie swojego letniskowego domku pod Oksfordem, który już do
niego nie należał. Nadeszła chwila, by zastanowić się nad niepewną
przyszłością. Praca w domu wariatów, jakim bez wątpienia jest londyńska
giełda, zmienia człowieka w kłębek nerwów. Odpoczynek od tego piekła
to konieczność, nie zachcianka. Ale teraz domek przejdzie do przeszłości
- tak jak wszystko, co Keith posiadał. Rzucił to dla czegoś, co nigdy mu
się nie zwróci. To coś nosiło nazwę „Aleksandria”.
Zakrztusił się i pociągnął następny łyk alkoholu.
- Boże - powiedział martwym głosem i sięgnął po stojącą na biurku
fotografię. Długo przyglądał się patrzącej na niego pięknej twarzy. -
Ramona... - Skłonił płowowłosą głowę przed fotografią kobiety w
rozwianej oksfordzkiej todze i westchnął ciężko. - Zawsze byłaś taka
zdolna. Co byś o mnie pomyślała, gdybyś się dowiedziała, jaki jestem.
Głupi, głupi, głupi!
Powinien wiedzieć, że zostanie wykorzystany. Powinien bez trudu
dostrzec fałsz za uśmiechniętymi twarzami i radosnymi głosami. On,
człowiek obracający milionami na giełdzie, sądził, że pozjadał wszystkie
rozumy. Że wszystko wie. Co za kpina! On, stary wyjadacz, dał się tak
nabrać! A teraz musiał zebrać w sobie całą odwagę, jaka mu została - a
nawet jeszcze więcej - i zrobić to, co należy.
Znowu spojrzał na fotografię kobiety, której właściwie bardziej
potrzebował, niż kochał, i westchnął. Pora na rachunek sumienia. Sięgnął
po kartkę z firmowym nadrukiem i napisał na niej dzisiejszą datę. Ale
utknął zaraz po „Droga Ramono”. Co właściwie mógł jej powiedzieć? Że
nie mają już przyszłości, że łączą ich tylko akcje tego przeklętego statku?
Nie. Tak nie można. Musiał pomyśleć o niej. O Ramonie, która była kimś
więcej niż tylko śliczną dziewczyną. O Ramonie, obdarzonej przenikliwą,
błyskotliwą inteligencją i ogromnym, wybaczającym sercem. Musi o tym
pamiętać. W tym jego jedyna nadzieja. To dobre, wybaczające serce...
Zaczął pisać, z wysiłkiem pokonując drżenie dłoni.
1
„Wiem, że mi przebaczysz, najdroższa. Że wybaczysz mi wszystkie
błędy. Wiesz, że Cię kocham.”
Przerwał i westchnął ciężko. Nie mógł się zmusić, żeby to napisać, żeby
ubrać wszystko w suche, brutalne słowa. Nie mógł jej tego zrobić, a
jednak... musiała się dowiedzieć. Ale jak wytłumaczyć komuś o tak
kryształowej uczciwości, że istnieją zwierzęta kierujące się jedynie
chciwością, że istnieją kreatury o bezwzględności rekina, które mają
czelność nazywać się uczciwymi ludźmi interesu? Jak ma jej powiedzieć,
że spotkał człowieka, który nie cofa się przed niczym? Człowieka tak
niebezpiecznego, że drżał na samo jego wspomnienie.
No pisz, ponaglił go jakiś cichy głosik. Skończ z tym wreszcie. Na
dźwięk nagłego skrzypnięcia za drzwiami poderwał gwałtownie głowę, a
serce zaczęło mu walić jak młotem. Zamglone alkoholem spojrzenie
otrzeźwiało na chwilę, ale dźwięk nie powtórzył się. Może to kot. Wrócił
znowu do niewesołych myśli. Czy da się jeszcze coś uratować? Ramona
tak wiele przy nim przeszła... Czy zechce, czy zdoła stawić czoło
ewentualnemu bankructwu? Ostatnio zaczęła zdradzać niepokój, którego
dotąd u niej nie zauważał. Raz czy dwa usiłowała zmusić go do swoich
słynnych „poważnych rozmów” o przyszłości ich związku. Za każdym
razem udawało mu się jakoś załagodzić sytuację. Wziąć ją na litość.
Zapewnić o swojej miłości, lojalności, oddaniu.
Ale nie o namiętności. Tego nie mógł jej dać.
Wielki, biało-czarny kocur wskoczył bezszelestnie na ogrodowy mur i
zaczął myć sobie pyszczek. Zielone ślepia zwróciły się w stronę domu, z
którego dobiegł jakiś suchy trzask. Po chwili przez trawnik przeszedł
spokojnie nie znany mu mężczyzna. Skręcił w spokojną wiejską uliczkę i
wsiadł do samochodu. Makary wrócił do przerwanej czynności. Kiedy
tylko skończy z toaletą, pójdzie do domu i zacznie miauczeć pod
drzwiami. Pan podrapie go za uszami, a on nagrodzi go za to rozkosznym
mruczeniem. A potem dostanie pyszne kocie chrupki.
Ale pan Makarego nie otworzy mu drzwi. I nigdy więcej nie podrapie go
za białym uchem.
R amona King weszła do mrocznego wnętrza cichego kościoła. Matka
szła tuż za nią, patrząc z niepokojem na napięte szczupłe ramiona córki;
2
westchnęła głęboko. Srebrzystozłote włosy Ramony zalśniły w mdłym
świetle, wpadającym przez okna. Wiele osób siedzących w ławkach
odwróciło się w ich stronę. Choć pogrzeb Keitha odbywał się w małym
miasteczku Foyle, w kościele zjawili się jego londyńscy koledzy.
Kazanie było miłosiernie krótkie. Ramona siedziała nieruchomo, jak
odrętwiała. W drzewach przed kościołom świergotał jakiś ptak i znowu
poczuła łzy napływające do oczu. Ktoś szturchnął ją delikatnie. Spojrzała
nieprzytomnie na matkę, rzucającą garść ziemi na trumnę. Ledwie
docierało do niej to, co mówił pastor. Mechanicznie spełniła swoją
powinność. Bezsens tego wszystkiego był tak dręczący, że chciało jej się
krzyczeć.
Keith odszedł. Nie mogła tego przyjąć do wiadomości. Keith nigdy nie
popełniłby samobójstwa. Nieważne, co mówi policja i gazety. Nie mogła
się z tym pogodzić. A przecież przyzwyczaiła się już, że wszystko potrafi
sobie wytłumaczyć. Ta błyskotliwość towarzyszyła jej od
najwcześniejszego dzieciństwa. Już jako mały berbeć starała się
przeniknąć ukryte mechanizmy wszystkiego, z czym się stykała. Głód
wiedzy rósł w niej stopniowo w miarę upływu lat, aż wreszcie zdobyła
stypendium w Somerville College na cieszącym się wielkim
powodzeniem wydziale nauk ekonomicznych.
A teraz nagle nic nie przychodziło jej do głowy...
Policjant powiedział, że jej narzeczony zginął od strzału w głowę. Spytał,
czy Keith Treadstone miał niemiecki pistolet z czasów drugiej wojny
światowej. Nie było to żadną tajemnicą. Broń należała do jego ojca, który
przywiózł ją z wojny jako ponurą pamiątkę. Ale dlaczego strzelił z niej do
siebie? Dlaczego nie zostawił chociaż krótkiego listu, jakiegoś
wyjaśnienia?
Ramona poruszyła się i z zaskoczeniem odkryła, że siedzi w długim
czarnym samochodzie, jadącym w stronę domku Keitha. Nie pamiętała,
jak się w nim znalazła. Zadrżała. Weź się w garść, dziewczyno, pomyślała
posępnie. To zupełnie bez sensu.
- Dobrze się czujesz, kochanie? - zagadnęła cicho Barbara King.
Jej córka skinęła mechanicznie głową, ale nie czuła się dobrze i obie o
tym wiedziały.
Po chwili samochód zatrzymał się za ciemnoniebieskim dżipem, który
jechał przed nimi. Szofer otworzył im drzwi, z wysiłkiem omijając
3
wzrokiem bujny biust blondynki, ukryty pod czarnym jedwabiem
marynarki, a także jej długie, kształtne nogi opięte wąską spódnicą.
Martin Turner, notariusz Keitha, przyjrzał się kobietom wysiadającym z
czarnego wytwornego samochodu. Zmierzył aprobującym spojrzeniem
narzeczoną swojego klienta. Miała uderzająco piękne srebrzystozłote
włosy, spływające jej na ramiona jedwabistymi falami. Na tle surowej
czerni ubrania wydawały się jeszcze bardziej olśniewające. Wyciągnął
rękę; uścisnęła ją z niespodziewaną siłą. Przypomniał sobie, że
dziewczyna wykłada na Oksfordzie. Spoczęło na nim spojrzenie wielkich
szarobłękitnych oczu, chłodnych, a jednak zdradzających dziwną
wrażliwość. Nie jest aż tak spokojna, jak udaje, pomyślał i zatroskał się.
Jak ta dziewczyna zniesie to, co wkrótce ją czeka? Testament był
sformułowany bardzo przejrzyście, ale w tych okolicznościach... Martin
otworzył furtkę i drgnął przestraszony. Wielki czarno-biały kocur skoczył
na mur za jego plecami i miauknął przeciągle.
- Cześć, Makary - odezwała się Ramona, wyciągając rękę. Kot otarł się o
nią, muskając jej nadgarstek długimi białymi wąsami. - Całkiem o tobie
zapomniałam. Biedactwo.
- Zdaje się, że karmiła go pani Wibbiscombe - wtrącił Martin, odsuwając
się od kota najdalej, jak mógł. Nie życzył sobie kociej sierści na nowym
garniturze
Ramona King wzięła w ramiona ciężkie zwierzę, przytuliła policzek do
jego jedwabistej głowy i weszła do domku, w którym bywała już tyle
razy. Nic się nie zmieniło, a jednak wszystko wyglądało jakoś inaczej.
Przez chwilę zastanawiała się nad tym zaskoczona. Dopiero po paru
minutach zdała sobie sprawę, że z domku zniknęły różne przedmioty. Czy
nad schodami nie wisiał obraz? I co się stało z tą przepiękną miśnieńską
figurynką, którą tak lubiła?
Usiedli w gabinecie. Ramona nie wypuszczała Makarego z objęć - Keith
tak go lubił.
- Pozwolę sobie ominąć formalności i przejdę do konkretów - zaczął
Martin energicznie. - Keith zostawił pani cały swój majątek.
Ramona skinęła głową; spodziewała się tego. Keith nie miał bliskiej
rodziny oprócz kilku kuzynów, których nigdy nie widział na oczy.
- A jednak... - Martin Turner odkaszlnął z rosnącym zdenerwowaniem. -
Panno King, czy zdawała pani sobie sprawę z udziałów, które Keith
4
kupował przez ostatnie cztery miesiące? Na własne konto, oczywiście?
Połyskujące srebrem oczy przeszyły go ostrym, inteligentnym
spojrzeniem. Martin wzdrygnął się, jak uderzony prądem.
- Udziały? Nie. Keith raczej nie rozmawiał ze mną o giełdzie. Ja również
jestem ekonomistką. Nie rozmawialiśmy w domu o pracy - wyjaśniła
spokojnie. Był to jej pomysł. Chciała rozmawiać o innych sprawach. O
rodzinie. Dzieciach. Wspólnej przyszłości. Kolejna - daremna - próba
zbliżenia ich do siebie. Przełknęła z trudem ślinę. Poczuła ból
zaciskającego się gardła. Nie wolno się jej załamać. Nie teraz.
- Hmmm. No tak. Czy słyszała pani kiedyś o liniach Aleksander?
- Naturalnie. Lubię na bieżąco dowiadywać się o dużych firmach w
Wielkiej Brytanii. Linie Aleksander posiadają flotyllę statków
pasażerskich. W tej chwili nie mają sobie równych. Niegdyś była to
własność prywatna. W latach pięćdziesiątych założył je Michael
Alexander. Ale po jego śmierci, która miała miejsce blisko dwadzieścia
lat temu, linie stały się własnością państwa. Na ich czele stanął najbliższy
współpracownik byłego właściciela. Firma nieco podupadła, ale teraz
rządy objął jego syn, Damon. Wygląda na to, że udało mu się znowu
rozkręcić interes.
Mówiła spokojnie i naturalnie, czerpiąc fakty z bogatego skarbca swojej
pamięci. Nie zdawała sobie sprawy, że jej wybitna inteligencja może
odstraszać rozmówcę.
- Rozumiem - powiedział Martin, nie zdając sobie sprawy, że do jego
głosu wkradł się wrogi ton. - A zatem prawdopodobnie wie pani, że
Damon Alexander miał zaledwie osiemnaście lat, kiedy dołączył do grona
współpracowników firmy. Teraz stał się posiadaczem większości jej
udziałów. Kilka lat temu został mianowany przewodniczącym. Trzeba
zaznaczyć, że linie Alexander nadal dzierżą palmę pierwszeństwa, ale
muszą stawiać czoło coraz liczniejszej konkurencji. Od śmierci Michaela
Alexandera stopniowo tracą klientów, aczkolwiek jego syn robi, co może,
żeby ratować sytuację. Wbrew wszelkim radom kazał przystąpić do
budowy „Alexandrii”.
Przerwał, mając przykrą świadomość, że Ramona King nie tylko go
rozumie, ale wyprzedza go o kilka kroków.
- Dotychczas, linie Alexander nigdy nie kojarzyły się z prawdziwym
luksusem podróży. Ale „Alexandria” z całą pewnością może się równać z
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin