SW - Ostatni pojedynek - Jedi Nadiru Radena.doc

(167 KB) Pobierz
Star Wars The Last Duel

Gwiezdne Wojny

Ostatni Pojedynek

 

9 lat przed zniszczeniem Pierwszej Gwiazdy Śmierci

 

**********

 

Nadiru Radena stanął na szczycie wzgórza i spojrzał w górę, na krwistoczerwone niebo.

Czekał.

Czekał, bo tylko to mógł teraz robić.

Restuuri. Kolejna bezwartościowa planeta, usytuowana gdzieś w przestworzach Zewnętrznych Rubieży, świat porzucony tysiąclecia temu, przez zmęczonych nim kolonistów. Z góry przypominał czerwonobiałą kulę, odpychającą zarówno swym wyglądem, jak i cechami. Okrążający orbitę gwiazdy, która lada dzień mogła zamienić się w supernową, nie przyciągał żadnego księżyca, ani też uwagi cywilizowanych istot żywych. Na mapach gwiezdnych Republiki jego istnienie ograniczało się do krótkiej wzmianki o „opuszczonej kolonii”. Gdyby miał zgadywać, powiedziałby że na kartach Imperium zachowała się co najwyżej jego nazwa.

Dziesięciogodzinna doba, temperatura nie wyższa niżeli plus dziesięć stopni, ciążenie równe ośmiu dziesiątym coruscańskiego, niemal nieustające lodowate ulewy deszczu, z nieznanego powodu zabarwionego na karmazyn, porywy przeszywającego wiatru, upiorne szkarłatne niebo...

Świat obdarty z jasności, obdarty z życia. Z Mocy.

Jego ostatnia kryjówka. Wiedział, iż następnej już nie będzie.

Nadiru Radena cieszył się jedną z niewielu chwil spokoju, które mu jeszcze pozostały. Nawałnica zakończyła się moment wcześniej i krople deszczu dudniące bez ustanku o przerdzewiałe poszycie wraku jego statku, nareszcie zamilkły. Zapewne nierozsądnym czynem było ukrywanie się w metalowej skorupie bezużytecznego okrętu, lecz już go to nie obchodziło. Czas ucieczki definitywnie dobiegł kresu.

Całym swym ciałem czuł, jak zbliża się ku niemu mroczna mgławica, czarny cień przeszłości. Ostateczne przeznaczenie wszystkich tych, którzy oparli się pokusom Imperatora Palpatine’a – człowieka, który był ongiś Wielkim Kanclerzem Republiki.

Darth Vader, Mroczny Lord Sithów.

Radena ciaśniej otulił się grubym płaszczem Jedi. Białorubinowe chmury powtórnie opanowały nieboskłon Restuuri, a w powietrzu rozległ się gromki grzmot błyskawicy, która na moment rozświetliła jego sylwetkę błękitnawym blaskiem. Rzucił okiem na odległy krajobraz nieprzyjemnej planety, poorany płytkimi wąwozami niczym skóra wojownika bliznami i przepełnione wodą jeziora, iskrzące się w nikłym świetle jak tafle lodu. Zaczął powolną wędrówkę po skałach wygładzonych przez silną erozję, w kierunku niedalekiej kotliny, gdzie rozbił się jego YT-1000, dawno temu dumnie nazwany przez jakiegoś idealistę Ostatecznym Zwycięstwem”.

Zbliżała się kolejna burza.

 

**********

 

Imperialny Niszczyciel Gwiezdny „Zemsta” sunął bezgłośnie przez międzygwiezdną pustkę lodowatej próżni, oddalony od najbliższego bastionu cywilizacji o dziesiątki lat świetlnych. Potężny okręt wojenny w kształcie trójkąta, najeżony dziesiątkami dział turbolaserowych i jonowych, który samym swym istnieniem stanowił niezaprzeczalny symbol upadku Republiki, nie znalazł się tam przez przypadek.

Nic, co czynił Lord Darth Vader nie miało w sobie choćby odrobiny przypadku.

Wraz z specyficznym sykiem rozprężanego gazu otwieranych grodzi, na mostku Niszczyciela Gwiezdnego zapanowała pełna odrętwienia i trwogi cisza. Nawet maszyneria „Zemsty uległa sile tego przestrachu i dziwnie zamilkła. Podejrzanie spokojny, miarowy odgłos wypełnił szerokie pomieszczenie ciężkim nastrojem niepokoju oraz niepewności. W uszach członków załogi brzmiał zapewne złowrogo i bardzo głośno. Nikt nawet nie odważył się spojrzeć na środkową platformę mostka; metaliczny stukot kroków był wręcz paraliżujący. Na czoła najbliżej stojących podoficerów napłynęły krople zimnego potu, ale choć z trudem opanowali porażający ich ciało bezruch, nie zdołali ukryć nienaturalnej bladości i mimowolnego drżenia rąk.

Wysoka czarna postać okryta ciemnym płaszczem, sięgającym srebrzystej podłogi okrętu, nawet na chwilę nie przystanęła. Mroczna sława osobnika okrytego daalańskim pancerzem w przerażającej obsydianowej masce, zakrywającej całą twarz już od ponad dekady była znana we wszystkich zakątkach Znanej Galaktyki.

Lord Darth Vader podszedł do niższej od siebie postaci, ubranej w idealnie dopasowany mundur kapitana Marynarki Imperium. Oficer uprzejmie i z należnym szacunkiem, ale bez strachu towarzyszącego całej reszcie załogi, pokłonił się swojemu zwierzchnikowi.

- Kapitanie Thrawn – rzekł Mroczny Lord Sith osobniczym, basowym głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Czy statek jest gotowy do drogi?

- Oczywiście, Lordzie Vader – odpowiedział spokojnie oficer, przypuszczalnie jeden z niewielu nieludzi w Imperialnych Siłach Zbrojnych. Zza czarnej maski Dartha Vadera, zdawał się przezierać lodowaty, przeszywający wzrok, zdolny skruszyć serca nawet najbardziej odważnych istot.

- Wybrałem cię, bo jestnajlepszy, kapitanie. Imperator osobiście mi ciebie polecił – rzekł, z pewną dozą wyzwania i jednocześnie przestrogi. Mam nadzieję, że się nie pomylił.

Dowódca Niszczyciela Gwiezdnego klasy Imperial, którego cechami charakterystyczną były idealnie błękitna skóra, czarne jak smoła włosy, pałające czerwone oczy zdolne przejrzeć każdego na wylot oraz wiele niezwykłych zdolności, zaszczycił prawą rękę Palpatine’a pokornym uśmiechem.

- Nawet nie zasługuje na zaszczyt bycia wspominanym przez naszego Imperatora, Lordzie Vader – odparł kurtuazyjnie Thrawn – Jak mogę ci służyć, mój panie?

Darth Vader długą chwilę kontemplował ciszę, wypełniając ją złowróżbnym, rytmicznym dźwiękiem wtłaczanego do maski powietrza.

- To proste, kapitanie – powiedział w końcu.Twój statek ma mnie zabrać do systemu Restuuri.

- Oczywiście, Lordzie Vader.

Thrawn odwrócił się na pięcie i pospiesznie wydał rozkazy swoim podwładnym.

- Będziemy na miejscu za kilka godzin, mój panie – oświadczył po krótkiej konwersacji z drugim oficerem. – Zaraz włączymy hipernapęd.

Gdy tylko wypowiedział te słowa, gwiazdy za iluminatorem rozmazały się, by po chwili utworzyć piękną, błękitnobiałą mozaikę nadprzestrzeni. Darth Vader stał chwilę w bezruchu, a następnie odwrócił się do tyłu i na odchodnym oznajmił:

- Będę w swojej kabinie, kapitanie.

- Tak jest, mój panie.

Thrawn powódł wzrokiem za czarną postacią, po czym złączył dłonie za plecami i spojrzał w głąb hiperprzestrzennej pustki.

 

**********

 

Wydaje się, iż czas leczy każdą ranę. Nie w jego przypadku.

Koszmar, katastrofa, klęska – w ciągu tych trzynastu lat, nigdy inaczej tego nie nazwał.

To miała być całkiem prosta, szybka misja: uratować Obi-Wana Kenobiego, Anakina Skywalkera i senator Padmé Naberrié. W efekcie rozgorzała najstraszliwsza wojna galaktyczna, jaką widziano od czasów Odkupionego Revana, trwająca trzy lata krwawa batalia o dominację, tocząca się pomiędzy Republiką Galaktyczną, a Konfederacją Niezależnych Systemów. Bitwa o Geonosis była jej przerażającym początkiem.

Strugi deszczu zaczęły bębnić o pogięty kadłub wraku, gdy Radena zamknął grodzie oddzielające go od zewnętrznego świata. Poobijany korelliański frachtowiec zlał się ze skałami Restuuri, stając się dla niego niczym więcej niż tylko bezpiecznym schronieniem. Ogarnęła go melancholia. Wspomnienia o tym jak dostał się w to miejsce, zepchnął na samo dno swojej świadomości. Wystarczyła mu świadomość, że we wnętrzu frachtowca, którego prędko dopadło wyjątkowo paskudne przeznaczenie, ostały się tylko dwa nieuszkodzone pomieszczenia. Przez ostatnich kilkanaście tygodni jego życie zostało zredukowane do tegoż właśnie skrawka przestrzeni.

Bez nadziei na przyszłość.

Nie, żeby jej nie miał na początku. Miał, inaczej bowiem nie byłby godzien miana Mistrza Jedi, lecz doświadczenie nauczyło go, że pewnych rzeczy nie da się uniknąć. Udało mu się na moment przywrócić do życia system łączności frachtowca, ale to nie starczyło; echo jego wołania o pomoc rozeszło się w międzygwiezdnej przestrzeni już grubo ponad tydzień temu. Po pewnym czasie uznał tą beznadziejną próbę za absolutną głupotę. W tej galaktyce nie było już żadnych przyjaciół... za to roiło się w niej od wrogów. Cóż za ironia... zamiast sprowadzić pomoc, sprowadził zagładę.

Nadiru Radena ze spuszczoną głową wkroczył do zrujnowanej sterowni i ciężko rozsiadł się na pokiereszowanym fotelu pilota, pamiętającym jeszcze czasy rządów Finisa Valoruma. Sięgnął do pasa i podniósł na wysokość oczu rękojeść miecza świetlnego. Kilkakrotnie obrócił w dłoniach chłodny, metalowy cylinder będący istnym ucieleśnieniem sztuki Zakonu Jedi, duchem wielu pokoleń rodziny Radena-Sunrider, a także ich uczniów. Nur Taris, jego jedyny padawan, zginął dzierżąc w dłoni ten miecz - w bitwie, która rozpoczęła koszmar trzech piekielnych lat Wojen Klonów... a potem okres panowania Galaktycznego Imperium.

Mroczny cień był coraz bliżej. Wyraźnie czuł jego obecność. Wraz z jego przybyciem, czas ucieczki dobiega kresu.

Nadiru Radena niespiesznie wstał i przypiął miecz świetlny do pasa. Echo jego cichych kroków po raz ostatni rozległo się we wnętrzu korelliańskiego frachtowca, aż w ostateczności umilkło, kiedy wyszedł na zewnątrz. Zimne krople nieprzerwanego deszczu uderzyły w okrytą kapturem głowę, gdy ta po raz ostatni odwróciła się w kierunku wraku.

Wszystko działo się ostatni raz.

 

**********

 

Niebieskobiała mgławica zamigotała i przemieniła się w obraz setek tysięcy migoczących punkcików zawieszonych w lodowatej próżni. Dopełnieniem nowego obrazu była olbrzymia tarcza czerwonej planety osnutej pasmami ciężkich chmur.

- Proszę powiadomić Lorda Vadera, że... – Thrawn urwał zdanie w tym samym momencie, w którym stojący przed nim porucznik na ułamek sekundy odwrócił wzrok i zastygł w nieco komicznej pozie.

- Mój panie. – Kapitan lekko skłonił się w kierunku nadchodzącej postaci. – Zaraz znajdziemy się na orbicie Restuuri.

Metaliczny stukot butów Mrocznego Lorda umilkł na rzecz niepokojącego dźwięku recyrkulacji powietrza. Na krótką chwilę zaległa cisza. Dowódca Niszczyciela Gwiezdnego zwrócił pałające oczy z powrotem na niższego rangą oficera.

- Poruczniku, za parę minut chcę mieć dokładny raport o wszystkim, co się dzieje w tym systemie. Liczy się nawet najdrobniejszy detal. Czy to jasne?

- Tak jest, kapitanie.

Podoficer pospiesznie odszedł i przez następnych parę sekund cisza z powrotem objęła w panowanie mostek imperialnego okrętu.

- Mój panie?

Darth Vader trwał w bezruchu niczym kamienny posąg, lecz pomimo tego, z wnętrza jego maski dobyła się odpowiedź:

- Proszę przygotować mój prom, kapitanie.

- Pozwoliłem sobie już zatroszczyć o ten aspekt, Lordzie Vader. – Na usta Thrawna napłynął leciutki, niemal niezauważalny uśmiech. – Jakie są twoje rozkazy, panie?

Vader, zdawało się, nieogarniętym wzrokiem ostrym jak wibromiecz, przewiercił błękitną twarz dowódcy okrętu, by po chwili rzec:

- Czekajcie tu na mnie. Każdy, kto wyskoczy do tego systemu, ma zostać zniszczony. Bez wyjątków.

- Tak się stanie, mój panie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin