Craven Sara - Miesiac w Toskanii.pdf

(439 KB) Pobierz
Craven Sara
Miesiąc w Toskanii
1
903999625.001.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Szklane drzwi do kliniki San Francisco otworzyły
się bezszelestnie. Wszystkie głowy odwróciły się, by
spojrzeć na mężczyznę, który wychynął z ciemności i
podszedł do recepcji.
Jeśli nawet Lorenzo Santangeli miał świadomość
zainteresowania, które wzbudził, i zdawał sobie sprawę, że
jest tam zdecydowanie za dużo kobiet jak na tę porę nocy,
nie dał tego po sobie poznać.
Szczupłą wysoką sylwetkę okrywał elegancki
wieczorowy strój, ale koszula była rozchełstana pod szyją,
a czarny krawat został niedbale wepchnięty do kieszeni
marynarki.
Jedna z pielęgniarek, widząc jego rozczochrane
włosy, szepnęła do koleżanki, że wygląda, jakby właśnie
wstał z łóżka, a ona potaknęła z westchnieniem.
Nie był klasycznie przystojny, ale jego podłużna
twarz, wyraźne kości policzkowe, złotobrązowe oczy i
zmysłowe usta miały w sobie dynamikę, która wykraczała
poza zwykłą atrakcyjność. Podobał się wszystkim
kobietom.
2
Fakt, że zmarszczył brwi, a wargi wykrzywił mu
ponury grymas, nie umniejszał jego uroku.
Wyglądał jak kochający syn nieoczekiwanie
wezwany do łoża chorego ojca.
Kiedy dyrektor kliniki, signore Martelli, wyszedł ze
swojego gabinetu, by się z nim przywitać, tłum szybko się
rozproszył.
Renzo nie bawił się w uprzejmości. Zapytał głosem
zabarwionym niepokojem:
- Jak się czuje mój ojciec?
- Odpoczywa - odparł starszy mężczyzna.
- Na szczęście karetka została wezwana
natychmiast, tak więc od razu zaaplikowaliśmy
odpowiednie leczenie. - Uśmiechnął się uspokajająco.
- To nie był poważny atak, spodziewamy się, że
markiz całkowicie odzyska zdrowie.
Renzo westchnął z ulgą.
- Czy mogę się z nim zobaczyć?
- Oczywiście. Zaprowadzę pana. - Signore Martelli
nacisnął guzik windy. - Proszę pamiętać, że ojciec
powinien unikać stresu. Mówiono mi, że trochę się
denerwował, czekając na pana. Cieszę się, że już pan jest,
powinien się teraz uspokoić.
- Ja też jestem zadowolony, signore. - Ton był
uprzejmy, ale nieco wyniosły. Zdawał się ostrzegać, że
dalej lekarz nie powinien się posuwać.
Dyrektor kliniki słyszał, że signor Lorenzo potrafi
budzić respekt, a to jedno zdanie potwierdzało tę opinię.
Zamilkł więc dyskretnie.
Renzo spodziewał się zastać pokój ojca pełen
lekarzy i pielęgniarek, a samego chorego pod wpływem
środków uspokajających, podłączonego do licznych
3
monitorów.
Tymczasem Guillermo Santangeli był sam, siedział
w łóżku podparty poduszkami, we własnej piżamie i
spokojnie przewracał kartki magazynu o
międzynarodowych finansach. Na stoliku obok zamiast
maszynerii medycznej stał ogromny bukiet pachnących
kwiatów.
Kiedy zdumiony Renzo stanął w drzwiach,
Guillermo spojrzał na niego znad okularów.
- Ach! Finalmente - nareszcie. Niełatwo cię
wytropić, synu.
Zdenerwowany, pomyślał Renzo, to przesada,
chociaż lekki niepokój w głosie ojca był wyraźny.
Podszedł powoli do łóżka.
- No, ale jestem, tato. I dzięki Bogu ty też.
Powiedziano mi, że miałeś zawał.
- Oni to nazywają „epizodem". Niepokojącym, ale
łatwym do opanowania. Mam tu wypoczywać przez kilka
dni, a potem pozwolą mi wrócić do domu. - Westchnął. -
Ale muszę zażywać leki, no i nie wolno mi palić cygar ani
pić brandy. Przynajmniej przez jakiś czas.
- Jak chodzi o cygara, to świetnie - powiedział
Renzo żartobliwym tonem, wziął dłoń ojca i musnął ją
wargami.
Starszy pan Santangeli się skrzywił.
- Ottavia też tak uważa. Przed chwilą wyszła. Muszę
jej podziękować za piżamę i kwiaty. I za to, że tak szybko
wezwała pomoc. Właśnie skończyliśmy kolację, gdy się źle
poczułem.
Renzo uniósł brwi.
- Tak więc i ja jestem jej wdzięczny. Mam nadzieję,
że signora Alesconi nie wyszła z mojego powodu.
4
- To bardzo taktowna kobieta - stwierdził jego
ojciec. - Wiedziała, że chcemy porozmawiać bez
świadków. Nie było żadnego innego powodu. Zapewniłem
ją, że już nie postrzegasz naszego związku jako zdradę
pamięci twojej matki.
Uśmiech Renzo nieco przygasł.
- Grazie. Dobrze, że tak jej powiedziałeś. -
Zawahał się. - To mogę się teraz spodziewać macochy?
Jeśli chcesz... sformalizować sytuację... będę się
tylko cieszył...
Guillermo uniósł dłoń.
- O tym nie ma mowy. Przedyskutowaliśmy tę
sprawę i doszliśmy do wniosku, że obydwoje zbytnio
cenimy swoją niezależność i nie chcemy niczego zmieniać.
- Zdjął okulary, po czym ostrożnie położył
je na stoliku obok łóżka. - A skoro mówimy o
małżeństwie, gdzie jest twoja żona?
Sam się w to wpakowałem, pomyślał Renzo,
przeklinając w duchu. A głośno oznajmił:
- W Anglii, tato. Dobrze o tym wiesz.
- Ach tak. - Ojciec kiwnął głową z namysłem.
- Tam, dokąd pojechała tuż po miesiącu miodowym.
I dotąd nie wróciła, o ile się nie mylę.
Renzo zacisnął usta.
- Uważałem, że okres dostosowawczy może się
przydać.
- Ciekawa decyzja - odezwał się Guillermo.
- Zważywszy na niecierpiące zwłoki powody
twojego małżeństwa. Zapominasz, drogi Lorenzo, że jesteś
ostatni w linii, a ponieważ, zbliżając się do trzydziestki, nie
miałeś zamiaru porzucić stanu kawalerskiego, musiałem ci
uzmysłowić, że masz za zadanie spłodzić dziedzica, który
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin