Palmer Michael - Siostrzyczki.pdf

(1424 KB) Pobierz
Microsoft Word - Palmer Michael - Siostrzyczki
Michael Palmer
Siostrzyczki
(The Sisterhood)
Przełożył Piotr Roman
Dedykuję z miłością moim synom Matthew i
Danielowi oraz moim rodzicom.
PODZIĘKOWANIA
Książka ta jest córką chrzestną wymienionych poniżej niezwykłych ludzi. Moja
wdzięczność wobec nich jest znacznie głębsza, niż może wyrazić słowo pisane.
Dziękuję:
– Jane Rotrosen Berkey, mojej agentce i przyjaciółce, która wiedziała, że mogę znacznie
wcześniej, niż sam w to wierzyłem, – redaktorkom Lindzie Grey i Jeanne Bernkopf za styl,
dowcip i wiedzę, które wniosły do tej książki, – Donnie Price i doktorowi Richardowi
Dugasowi za krytyczne przeczytanie po krytycznym przeczytaniu, – adwokatowi Mitchellowi
Benjoyi z Bostonu i doktorowi Stephenowi I. Cohenowi z Providence w stanie Rhode Island za
pomoc techniczną, – Clarze i Fredowi Jewettom oraz wielu innym osobom, które nauczyły
mnie żyć – i pisać – dzień po dniu.
Na koniec chciałbym szczególnie podziękować Jimowi Landisowi, bez którego udziału ta
książka naprawdę by nie powstała.
M. S. P. Boston, 1982.
Prolog
– Wszystko już dobrze, mamo... jestem przy tobie...
Szczupłe palce przesunęły się po wykrochmalonym szpitalnym prześcieradle. Powoli
objęły opuchniętą, bladą dłoń, przymocowaną do boku łóżka skórzanym pasem i plastrem.
Pacjentka, której drugą rękę i obie nogi podobnie przymocowano do łóżka, wpatrywała się
nieruchomymi oczami, nawet bez śladu mrugnięcia, w spękany sufit. Jedyną oznaką, że żyje,
było rytmiczne unoszenie się i opadanie kołdry na piersi oraz muśnięcia języka o spękane
wargi. Twarz, która musiała być kiedyś piękna, otaczały splątane, siwiejące włosy.
Skóra na policzkach dawno się zapadła i przylegała ciasno do kości, a oczy niemal ginęły w
ciemnych, naznaczonych bólem kręgach. Choć na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że
kobieta miała sześćdziesiąt pięć lat, dopiero pięć miesięcy temu skończyła czterdzieści pięć –
wtedy to stwierdzono u niej chorobę.
Siedząca przy mosiężnym łóżku dziewczyna ścisnęła dłoń chorej, zaraz jednak odwróciła
głowę, gdyż z oczu polały jej się łzy. Była ubrana w gruby, granatowy płaszcz i zimowe buty, z
których kapał topiący się śnieg, tworząc na wyłożonej linoleum podłodze niewielką kałużę.
Przez pięć minut dziewczyna siedziała w bezruchu – jedyne dźwięki dochodziły z innych
pokojów. W końcu zdjęła płaszcz, przysunęła krzesło do wezgłowia łóżka i spytała:
– Mamo, słyszysz mnie? Ciągle tak bardzo boli? Mamo, proszę cię... co mogę dla ciebie
zrobić?
Minęło kilkadziesiąt sekund, nim chora odpowiedziała. Jej głos, choć cichy i chropawy,
wypełnił pomieszczenie.
– Zabij mnie. Na Boga, proszę, zabij mnie!
– Mamo, przestań. Nie wiesz, o co prosisz. Wezwę pielęgniarkę, to coś ci da.
– Nie, moje dziecko. Leki nie pomagają. Od dawna nic nie jest w stanie złagodzić bólu.
Dlatego możesz to dla mnie zrobić. Musisz to dla mnie zrobić.
Dziewczyna, zdezorientowana i przerażona jak nigdy w ciągu dotychczasowych piętnastu
lat życia, popatrzyła na kroplówkę, z której do żyły w ramieniu matki skapywał przezroczysty
płyn. Wstała i zrobiła kilka niepewnych kroków w kierunku drzwi, zatrzymała ją jednak
ponowna prośba matki.
Wróciła z wahaniem do łóżka i zatrzymała się półtora metra przed nim. Z któregoś z
pokojów w głębi korytarza dobiegł krzyk świadczący o przeraźliwym bólu, po chwili następny.
Dziewczyna zamknęła oczy i zacisnęła zęby z nienawiści do tego okropnego miejsca, w którym
tak niechętnie przebywała.
– Podejdź i pomóż mi – błagała matka. – Pomóż mi przerwać ten straszliwy ból. Tylko ty
możesz to zrobić. Weź poduszkę, dziecko. Połóż mi ją na twarzy i przyciśnij najmocniej jak
potrafisz. To długo nie potrwa.
– Mamo, nie...
– Proszę! Kocham cię i jeśli też mnie kochasz, nie pozwól, by mnie tak bolało. Wszyscy
mówią, że nie ma nadziei... nie pozwól, by mama dalej tak cierpiała...
– Kocham cię, mamo... kocham cię... Dziewczyna powtarzając szeptem słowa miłości,
delikatnie uniosła głowę matki i wyjęła spod niej cienką, twardą poduszkę.
– Kocham cię, mamo... kocham cię... kocham... – szepcząc jak automat, położyła poduszkę
na wychudzonej twarzy i przycisnęła ją z całej siły. Zaczęła przypominać sobie dobre i
szczęśliwe czasy – długie wiosenne spacery, lekcje gotowania, kubki parującej czekolady w
zimowe, zaśnieżone popołudnia.
Była szczuplutka i wiotka, jej ciało dopiero nabierało cech kobiecości. Dla lepszego
nacisku wbiła palce w poszewkę i wyprostowała nogi w kolanach. Położyła się na poduszce. Z
każdym przemykającym wspomnieniem naciskała mocniej... Jazdy wyboistą drogą nad
jezioro... pikniki na brzegu... wyścigi do tratwy...
Ruch pod poduszką słabł, w końcu ustał.
Łkania mieszały się z odgłosami uderzającego w okno deszczu ze śniegiem, a dziewczyna
leżała na łóżku, nie zdając sobie sprawy z tego, że oderwała z poduszki kawałek płótna i
zaciskała go w dłoni.
Upłynęło prawie półtorej godziny, gdy wstała, wsunęła poduszkę na miejsce i pocałowała
martwe usta matki. Potem szybko opuściła salę, zdecydowanie pomaszerowała korytarzem i
wyszła z budynku w surowe zimowe popołudnie.
Był 17 lutego 1932 roku.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin