Denis de Rougemont -Mity o miłości.rtf

(697 KB) Pobierz

Denis de Rougemont

Mity o miłości

przeł. Maria Żurowska

Czytelnik 2002

 

NOTA WSTĘPNA.

 

Niniejsza praca stanowi kontynuację kilku innych, w których mówiłem o miłości namiętnej, mitach o duszy i misterium osoby; jest ona przedłużeniem ich linii ku temu punktowi perspektywy, z którego można by objąć spojrzeniem bardziej scalony fenomen człowieka: ciało-duszę-ducha.

Znajdują się tu więc nowe rozważania o mitach erotycz­nych w kulturze zachodniej i o fikcyjnych postaciach z powieści i z oper, które ilustrują te mity, a także obserwacje (w znaczeniu kli­nicznym tego słowa) nad realnie istniejącymi osobami, których przeżyte dramaty ściśle upodobniły się do dynamicznej formuły Don Juana i Tristana; powrócimy w niej wreszcie do zasadniczego problemu osoby samej w sobie, takiej, jaką najważniejsze religie de­finiują lub której istnienie negują. Każde pojęcie człowieka jest bo­wiem pojęciem miłości.

Taka kolejność może wydać się zaskakująca. Logiczne przejścia, stosowane na zakończenie poszczególnych rozdziałów, byłyby tyl­ko niezręczną próbą warsztatową — toteż rezygnuję z nich na rzecz długiego Wprowadzenia — gdyż chodzi mi o to, by zapewnić pracy ciągłość i sprawić, że zostanie zaakceptowany jej prawdziwy temat: ten ruch wahadłowy między sferą religijną a erotyczną, który sta­nowi jeden z podstawowych sekretów zachodniej psyche.

Nie znam bowiem innej dziedziny, w której zastarzałe nieporo­zumienia i przyczajone przesądy zaprzątałyby tak wiele umysłów, wierzących i niewierzących, skłaniając je do stawienia czoła swym prawdziwym problemom lub do zezwalania przynajmniej na ich obserwowanie. Freud wskazał kilka powodów, rodzących taki opór przeciw jasności ich widzenia; usytuował je w konflikcie między życiem seksualnym a moralnością społeczną. Jeszcze przed nim Marks ośmielił się podjąć niemniej „szokującą” analizę oporu przed uświadomieniem sobie realiów ekonomicznych, pozostają­cych w konflikcie z ideałem wiktoriańskiego mieszczaństwa. Jeden i drugi byli zresztą uzależnieni od tego samego zachodniego społe­czeństwa, i obaj potrafili genialnie piętnować „słuszne przyczyny „które powodowały jego zaślepienie w dwóch ściśle określonych dziedzinach życia. Jednak te dziedziny („tabu”, dokładnie obwa­rowane przez klasy rządzące tamtej epoki) nie obejmują całej isto­ty ani człowieka Zachodu, ani człowieka w ogóle. Marks i Freud mimo wszystko podzielali system myślenia atakowanego przez sie­bie społeczeństwa oraz pewne przesądy, które ich z kolei czyniły ślepymi na inny porządek rzeczy.

Spróbowałem więc odnaleźć dialektykę miłości i osoby, a więc dwie rzeczywistości, które ci wybitni myśliciele, pod wpły­wem swego systemu, równocześnie skutecznego i zamkniętego, zmuszeni byli wyeliminować lub przytłumić.

Podejmuję tu badania, a nie tworzę literatury, chociaż cytuję wiele fragmentów z dziel wybitnych autorów 19 i 20 wieku i przedstawiam je jako przykłady na potwierdzenie mojej tezy. Nie chodzi mi o znalezienie lub wymyślenie przykładów językowych (czego oczekuje się od poezji) ani wartości (czego oczekuje się od filozofów), lecz o odkrycie prawdziwszej wizji modyfikującej pod­miot.

Nic dziwnego, że podjęte poszukiwania częstokroć przenosiły mnie o wiele dalej niż wnioski, które zawarłem w książce Miłość a świat kultury zachodniej. Niektórzy zarzucą mi może niestałość. Jed­nak przy wnikliwej obserwacji można zauważyć, że moje pierwot­ne tezy zostały raczej wyjaśnione i poprawione, a nie zanegowane. Niektóre opozycje straciły nieco na swej ostrości po tym, kiedy wyraźniej osadziłem je w takiej wizji Miłości, której nie boję się nazwać „monistyczną”: jedynym monizmem niesprzecznym z isto­tą osoby jest właśnie monizm Miłości, gdyż tak się dzieje, że Mi­łość jako taka — jej egzystencja, moc i esencja — bezustannie stwa­rza na nowo realną mnogość osób, zachowując je w Jedności, aby mogły ją kochać i być przez nią kochane. Oto cała filozofia, którą wyprowadzam z moich ponownie odczytywanych esejów, chociaż występuje tu ona tylko w postaci obrazów i symboli.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wprowadzenie.

EROTYZM I MITY O DUSZY.

 

Miłość i osoba

w schrystianizowanym świecie.

 

Eros, który był bogiem dla Starożytnych, dla Nowożytnych jest problemem. Był to bóg uskrzydlony, pełen uroku i drugorzędny; a problem stał się złożony, kłopotliwy i wielkiej wagi. Jednak doty­czy on tylko Zachodu, nic takiego nie obserwuje się w Indiach w Chinach ani w Afryce. Jak wyjaśnić ten fakt? I dla­czego erotyzm stał się synonimem perwersji nie tylko w prawni­czym żargonie świeckiego państwa, lecz także, już od wieków, w oczach autentycznych i wymagających chrześcijan? Chcąc zrozu­mieć tę zagadkową sytuację w naszej epoce, należy sięgnąć do po­czątków chrześcijaństwa.

Purytanizm chrześcijański narodził się nieco wcześniej niż Ewangelie: daje o sobie znać wraz z Listami św. Pawła. I o ile god­ny podkreślenia jest fakt, że Ewangelie, zredagowane nieco później, nie noszą żadnych jego śladów, to równie pewne jest, że takie ślady można było odczytywać przez wieki w świetle Pawłowych polemik, skierowanych przeciwko gnostykom. Właśnie gnostycy jako pierw­si próbowali przejść od Erosa do Ducha, najchętniej stosując roz­wiązania krańcowe, od kastracji po świętą rozwiązłość, czy też od communio spermatica niektórych sekt bazylidiańskich po kult po­wszechny Sophia aeterna, Wiecznej Kobiecości uwielbionej nawet ponad biblijnego Stwórcę, Jahwe. Gnostycy, bezustannie atakowa­ni za swe doktryny przez Ojców Kościoła pierwszych chrześcijan, później bezwzględnie prześladowani przez ustabilizowane chrześcijaństwo, są prawdziwymi przodkami tradycji rozpowszechnio­nych w herezji katarów i mistyków Północy (a przynajmniej w ich słownictwie), skąd znanymi, okrężnymi drogami przyszły nowo­żytny liryzm i nowożytna powieść, mówiące prawie wyłącznie o miłości „świeckiej”, nie wiedząc zresztą, ani skąd ona pochodzi, ani dokąd zmierza”. Bezwzględna wzajemna wrogość zwolenników moralności i pisarzy erotycznych jest nieświadomym dla obu obo­zów przedłużeniem dwudziestowiekowych dysput, których terminologia ulegała jednak degradacji, w miarę jak zacierała się świa­domość orientacji duchowych, pierwotnie przez nią wyrażanych.

Przypomnijmy więc te podstawowe tematy i przyjrzyjmy się, czy rzeczywiście pozwolą wytłumaczyć, dlaczego właśnie w Europie i tylko w Europie moralność religijna i erotyzm weszły w trwa­ły konflikt, stały się wzajemnie dla siebie pełne pogardy, bez­względnie się nawzajem wykluczając. Powtórzmy raz jeszcze, że do niczego takiego nie doszło w Indiach ani, ogólniej, w kulturach, o które chrześcijaństwo otarło się nieznacznie albo wcale.

 

1. Chrześcijaństwo jest religią Miłości. Religią Boga, określanego przez Stary Testament jako Byt pierwotny, Stworzyciel świata i zbawca Izraela, a którego Nowy Testament objawia w ser­c u każdego człowieka w sposób zdecydowanie nowy: „Bóg jest Miłością”, powtarza święty Jan. Jest religią zrodzoną przez akt mi­łości: „Bóg tak umiłował świat, że Syna swego Jedynego dał...” Re­ligią, której wszystkie Prawa sam Jezus Chrystus streszcza w jed­nym i jedynym przykazaniu: „Będziesz miłował Pana Boga swego, a bliźniego swego jak siebie samego”2. Jest religią, która w pierw­szym rzędzie wszelkich cnót stawia Miłość: „Tak więc trwają wia­ra, nadzieja, miłość — te trzy: z nich zaś największa jest miłość”. A ten, kto Miłości nie ma, jest „jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący”, czyli, według prawdy duchowej, niczym.

 

2. Chrześcijaństwo jako religia Miłości wiąże się z istotą osoby i jej rzeczywistość ustanawia. Relacje między człowiekiem i „jego” Bogiem, które ono określa, są relacja­mi osobowymi. Bóg jest osobowy. Trójca Święta składa się z trzech Osób. Wcielenie Chrystusa, Syna Bożego, w Jezusie, synu Maryi, określa wzór każdej osoby ludzkiej — gdyż Jezus Chrystus, według Credo, jest równocześnie „prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem”. Stąd bezpośrednio wynika, że każdy człowiek, nawrócony, stworzony na nowo mocą Bożej Miłości, przez naśladow­nictwo Jezusa Chrystusa odnajduje prawdziwe powołanie i staje się prawdziwą jednostką, to znaczy: osobą odrębną, lecz równocześnie związaną z tym obiektem miłości, który ją wyróżnia. Aby móc ko­chać, musi się być różnym, odrębnym od obiektu miłości, z któ­rym chciałoby się zjednoczyć. A więc, by człowiek mógł kochać Boga, a przede wszystkim mógł być przezeń kochany, Bóg musi być osobowy i „całkiem inny” niż człowiek. I wreszcie, aby człowiek mógł kochać samego siebie, musi istnieć w nim dualizm człowieka naturalnego i człowieka nowego, stworzonego na nowo przez we­zwanie, które otrzymuje od Miłości. To wezwanie jest jego powoła­niem, nowym życiem jego osoby. A życie to pozostaje częściowo ta­jemnicą, jako „ukryte wraz z Chrystusem w Bogu”, lecz wyraża się poprzez czyny, tak w miłowaniu bliźniego jak i siebie samego. Tak więc miłość równocześnie rozróżnia i łączy. Łączy z Bożą tajemni­cą, lecz także z tajemnicą widzialnego „bliźniego”, którego osobo­wość pozostaje niewidzialna...

 

3. Ta religia Miłości pełnej (miłości Boga, Siebie i Bliźniego) nie posiada świętych ksiąg o Miłości. W tym nieskończenie różnorodnym zespole zjawisk, które jedynie Europa określiła jednym i tym samym terminem miłości3, przyj­rzyjmy się krańcowym barwom widma: nadfiolet duchowości i podczerwień seksualności. Nasza mistyka, nauka o Bożej miłości, rozwinęła się bardzo późno, przyjmując formy i obierając drogi, które ortodoksji zawsze wydawały się podejrzane4. Nasza etyka sek­sualna bardzo długo ograniczała się do kilku podstawowych zaka­zów, które odnajdujemy w prawie wszystkich ukonstytuowanych społeczeństwach. Poza traktatami kilku Ojców Kościoła (zakazu­jącymi takiej a takiej pozycji seksualnej jako przeciwnej zapłodnie­niu) i wielkimi księgami kazuistycznymi z 16 i 17 wieku, w większości napisanymi przez mnichów na użytek penitentów, nie znajdujemy ani jednego — rzeczywistego lub wyobrażalnego —chrześcijańskiego odpowiednika Kamasutry, Tantry i tylu innych traktatów o erotyzmie z ksiąg Wedy i Upaniszady, łączącego seksualność z boskością; jeszcze trudniej byłoby znaleźć odpowiedniki sławnych rzeźb na fasadach wielkich świątyń hinduskich, najpre­cyzyjniej ilustrujących, w celach dydaktycznych i religijnych, związki bogów z ich żonami. Żadnych tajemnych metod czy magii seksualnej, żadnej fizjologii pielgrzymki mistycznej jak ta, którą niezmiennie od tysiąca lat opisują traktaty hatha-jogi. Nie ma tak­że w chrześcijaństwie choćby śladu owych ceremonii inicjacyjnych, wspólnych wielu innym religiom, w których, jak wiadomo, relacje między płciami odgrywają rolę decydującą, starannie zalecaną. Tak więc Afrykanie i Czerwonoskórzy, dzikie ludy dawnej Australii i dzisiejszej Amazonii, a nawet prymitywni mieszkańcy Polinezji o tak delikatnych obyczajach, wszyscy zachowują obrzędy, jeden okrutniejszy od drugiego, aby uświęcić wydarzenie dojrzałości i nadać mu rangę społeczną. Wobec tego samego przesilenia endo­krynologicznego chrześcijaństwo zadowala się bardzo surowymi zaleceniami moralnymi i niejasnymi lub wadliwymi poradami na­tury higienicznej. Z jednej strony obrzęd i brutalność fizyczna, które wszystko regulują, z drugiej — problemy i tortury moralne...

Kościoły chrześcijańskie zawsze odnosiły większe sukcesy w swych wysiłkach tłumienia i hamowania instynktu seksualnego niż w podejmowanych próbach (rzadkich i peryferyjnych, a najczęściej uważanych za heretyckie) kształcenia erotyzmu i ukierunkowywa­nia go na cele duchowe, nawet w obrębie związku małżeńskiego. Wszystko dlatego, że teolodzy obawiali się, by nie powstało prze­konanie, iż Eros może przebóstwiać bez łaski, że może prowadzić do objawień. „Ciało niczemu nie służy” (w odniesieniu do zbawienia), stwierdza święty Paweł. Toteż bardzo szybko znaczenie „cia­ła” zostało ograniczone do seksualności, ciała, które w pojęciu Apo­stoła określało całego człowieka (ciało, duszę, intelekt) jako byt realny, naturalny i upadły. Tradycja i pobożny lud widzieli w dzie­wiczym poczęciu i narodzeniu Chrystusa raczej brak udziału płci, a więc grzechu, aniżeli pozytywny znak synostwa Bożego ...

Natomiast Kościoły chrześcijańskie, proponując wzorce aż po dziś dzień naśladowane przez władze świeckie, od pierwszego po­kolenia apostolskiego rozwijały specyficzną doktrynę małżeń­stwa, którą Gnoza w sposób znaczący ignoruje. Doktryna ta opie­ra się na kilku wierszach z Listów i Ewangelii6, które w sumie określają spójną etykę typu personalistycznego, nie bardziej społeczną czy świętą niż w innych religiach, Jeszcze bardziej uderza to, jak różne albo wręcz sprzeczne są motywacje duchowe małżeństwa u świętego Pawła. W niektórych przypadkach Apostoł ustanawia ro­dzaj mistycznej analogii między miłością płci w małżeństwie i mi­łością Jezusa do wszystkich dusz wierzących: ‚„Mężowie, miłujcie żony wasze tak jak Chrystus umiłował Kościół”. W innych, o wiele częstszych przypadkach Apostoł ogranicza małżeństwo do ustęp­stwa na rzecz natury, dyscypliny ratującej przed niewstrzemięźli­wością: „...dobrze jest człowiekowi nie łączyć się z kobietą. Ze względu jednak na niebezpieczeństwo rozpusty niech każdy ma swoją żonę, a każda swojego męża... To, co mówię, pochodzi z wy­rozumiałości, a nie z nakazu... Lepiej jest bowiem żyć w małżeń­stwie, niż płonąć”. Niemniej z punktu widzenia Apostoła jedynie czystość i celibat prowadziłyby do życia duchowego: „Człowiek bezżenny troszczy się o sprawy Pana, o to, jak by się przypodobać Panu. Ten zaś, kto wstąpił w związek małżeński, zabiega o sprawy świata, o to, jak by się przypodobać żonie.

 

4. Tak więc miłość ludzka, chwalona z jednej strony jako obraz miłości Bożej, lecz krytykowana z drugiej jako wróg życia ducho­wego, ostatecznie tolerowana, ale tylko w granicach ściśle popraw­nego, uświęconego małżeństwa — gdyż wszystko inne spycha się na bok jako nieużytek i bardzo pobieżnie potępia, określając mianem rozpusty i bezwstydu czy „duchowej prostytucji”7 — musiała nie­uchronnie stać się niewyczerpanym źródłem problemów, tak dla społeczeństwa, jak i dla jednostki. Ponadto, jako od początku zwią­zana z istotą osoby, miłość seksualna, uczuciowa czy duchowa (mi­łość ciał, dusz czy duchów, według tradycyjnego trójpodziału, nie mniej Pawłowego niż gnostycznego, co należy podkreślić) tym samym wiązała się z dialektyką zbawienia, to znaczy grzechu i ła­ski — i wzrastała do poziomu najwyższej wartości. Coś takiego nie mogło się dokonać — i nie dokonało się — poza sferą wpływu chrze­ścijaństwa.

Dlatego też zjawisko, które nazywam erotyzmem, obejmują­ce małżeństwo z miłości, mistyczną namiętność „Tristana i bluźnier­czą rozwiązłość Don Juana (jedną ponadmałżeńską, a drugą omija­jącą małżeństwo), mogło rozwinąć się w całej swej złożoności tylko w Europie uformowanej przez chrześcijańską doktrynę i moralność, przez wieki zmagającej się z ich wymaganiami (coraz dosko­nalej systematyzowanymi przez kazuistów), w Europie kształtowa­nej przez Kościół lub przeciwko Kościołowi i bardzo długo mylnie nazywanej „światem chrześcijańskim”. Toteż zjawisko to, biorąc pod uwagę jego ewolucję na przestrzeni wieków i jego miejsce we współczesności, można interpretować jedynie w świetle jego reli­gijnych początków i jego transnaturalnego końca.

 

 

Narodziny zachodniego erotyzmu.

 

Erotyzm, po raz pierwszy pojawiający się na obrzeżach śred­niowiecznej podświadomości, potajemnie zapowiadany przez sym­bole i mity w 12 wieku, który już od tamtych czasów sekretnie staje się duszą poezji i pierwszych „romansów” (przyjmujących na­zwę od Romanii trubadurów), wydobywa się na powierzchnię świadomości Zachodu dopiero na początku 19 wieku: stanowi wiel­ką zdobycz romantyków, ponownie odkrywających zarówno liryzm trubadurów, jak i wielowymiarowość zjawiska religijnego.

Kierkegaard, Baudelaire i Wagner jako pierwsi całą swoją istotą doświadczyli konsekwencji tej rewolucji. Poprzez analizę filozo­ficzną, poezję i muzykę, Albo-albo, Kwiaty zła i Tristan dowodzą, że ich twórcy dogłębnie uświadomili sobie relacje między miłością ludzką, życiem duszy i potrzebami duchowymi.

Z punktu widzenia klasyków miłość nie stanowi żadnego pro­blemu, dopóki nie wejdzie w konflikt z obowiązkiem moralnym. Sama w sobie nie jest problemem. Człowiek może zabić z zazdro­ści albo dlatego, że ktoś obrazi jego dumę (w układach społecz­nych), ale nie może umrzeć z miłości (nawet metafora zostaje wyśmiana). Moralność oficjalna, bezdyskusyjna, uznała prawnie, że rozum rządzi sercem i nie odczuwa żadnego niepokoju związane­go z płcią (określenie „życie seksualne” jest jeszcze nie do pomy­ślenia). Instynkty są sklasyfikowane, namiętności zdefiniowane, a religia ujęta w system. Instynkty i namiętności stanowią „świat”, rezygnacja z nich oznacza wybór życia religijnego. Nic ze „świata”, poza niesmakiem, który można odczuwać po nadużyciu „przyjem­ności” (zanotujmy to słowo), nie prowadzi do religii. Kartezjusz po dokonaniu podziału na ciało i umysł nie wie, jak je połączyć: du­sza zanika.

Radykalną antytezą epoki klasycznej są myśliciele-poeci poko­lenia postromantycznego. Dzieło ich podejmuje się bowiem roz­wiązania tej kwestii, którą klasycy wyeliminowali: jak włączyć miłość ludzką w religijną koncepcję istnienia? Wszelka koncepcja miłości (seksualnej czy namiętnej, libertyńskiej czy małżeńskiej), wszelka postawa człowieka wobec miłości, uświadomiona czy nie uświadomiona, odpowiada, świadomie czy nieświadomie, postawie duchowej, wyraża ją lub zdradza, zaprzecza jej lub ją przyjmuje, lecz bez niej istnieć nie może. Tak samo seksualność8, nareszcie uznana za coś innego niż „niski instynkt” lub wyłącznie funkcja fizjolo­giczna, doczeka się, że umysł ją określi, że dusza będzie się jej do­magać, że włączy się ją w dialektyczną relację z duchowymi dąże­niami duszy. Poprzez doświadczenie namiętnej miłości Wagnerowska Izolda osiąga „najwyższą radość”. Poprzez doświadczenie mi­łości zwanej seksualną „nienasycona dusza” Baudelairea odczuwa „smak wieczności”9. Natomiast w In vino veritas jeden z ironicznych bohaterów Kierkegaarda definiuje miłość jako dziedzinę, w której „życie duchowe na najwyższym poziomie wyraża się w krańcowej antytezie, podczas gdy zmysłowość rości sobie prawo do przedsta­wiania najwyższego życia duchowego”.

Powstaje nowe pole, a powyższe określenia ujawniają rządzące nim napięcia; ono determinuje przestrzeń pośrednią między zwie­rzęcym ciałem a umysłem. A może tą przestrzenią jest właśnie d u­s za w rozumieniu gnostyków? W każdym razie jest to środowisko, w którym erotyzm, przewyższający lirycznie lub refleksyjnie bio­logiczną seksual...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin