Studnie piekieł.pdf
(
673 KB
)
Pobierz
Studnie Piekie³
GRAHAM MASTERTON
STUDNIE PIEKIEÿ
(Przeło
Ŝ
yła: Danuta Dowjat)
“My
ś
l
ę
,
Ŝ
e gdyby diabeł nie istniał i miałby go stworzy
ć
człowiek, to stworzyłby go na swój
obraz i podobie
ń
stwo “.
FIODOR DOSTOJEWSKI
“Ku zgiełkliwej trzodzie, której stada
ś
ywot swój wiod
ą
na pastwisku Ziemi, Szatan
spogl
ą
da i na ło
Ŝ
u siada Z siarki wyłonion w
ś
ród brzasku promieni”.
ROBERT SOUTHEY
ROZDZIAŁ 1
Wszystko zacz
ę
ło si
ę
pewnego rze
ś
kiego, chłodnego popołudnia w Connecticut, gdy
li
ś
cie spadaj
ą
z drzew, a niebo czysto
ś
ci
ą
i bł
ę
kitem przypomina oczy dziecka. Wje
Ŝ
d
Ŝ
ałem
wła
ś
nie zakurzonym samochodem marki Country Squire na podjazd przy domu Bodine'ów i
trz
ę
sło mn
ą
niew
ą
sko na wybojach. Zmru
Ŝ
yłem powieki przed sło
ń
cem
ś
wiec
ą
cym wprost w
oczy przez korony drzew, na uszy mocno naci
ą
gn
ą
łem czerwon
ą
czapeczk
ę
baseballow
ą
i
wysoko postawiłem kołnierz ko
Ŝ
uszka. Z tyłu wozu narz
ę
dzia i kawałki rur łomotały,
uderzaj
ą
c o siebie, wierny kot Shelley uło
Ŝ
ył si
ę
na s
ą
siednim siedzeniu i wyci
ą
gn
ą
ł łapki.
Jego wymyte do czysta uszy a
Ŝ
l
ś
niły.
Zatrzymałem si
ę
przed domem i wysiadłem z samochodu.
- Idziesz? - zapytałem kota, ale on tylko przymkn
ą
ł
ś
lepia, jakby walczył z migren
ą
, co
znaczyło,
Ŝ
e jest zbyt zimno na dworze i zostanie w
ś
rodku słuchaj
ą
c radia. Có
Ŝ
za leniwy
cholernik z niego. - Jak tam sobie chcesz - powiedziałem wi
ę
c tylko.
Po warstwie szeleszcz
ą
cych, wysuszonych li
ś
ci podszedłem do werandy. Dom
Bodine'ów był du
Ŝ
ym wiktoria
ń
skim budynkiem poło
Ŝ
onym na niskim wzgórzu mi
ę
dzy New
Milford i Washington Depot przy drodze numer 109. Wokoło rozci
ą
gała si
ę
cicha, wiejska
okolica, wsz
ę
dzie tylko zagajniki i małe osady. Gdy tury
ś
ci i niedzielni wycieczkowicze
powrócili do Nowego Jorku, nieliczni stali mieszka
ń
cy - nie przybyło ich wielu od czasów
kolonizacji - szykowali si
ę
do przyj
ś
cia zimy.
Jim Bodine grabił li
ś
cie za domem. Był młodym m
ęŜ
czyzn
ą
, najwy
Ŝ
ej
dwudziestopi
ę
cioletnim, czyli o ponad dekad
ę
młodszym ode mnie. Miał jasne, wij
ą
ce si
ę
włosy i du
Ŝ
e z
ę
by, a w wełnianej kurtce przypominał posta
ć
wprost z obrazów Normana
Rockwella.
- Cze
ść
, Mason - powitał mnie i oparł si
ę
na trzonku grabi.
- Jak leci? - zagadn
ą
łem.
- W porz
ą
dku. Zimny ranek, co? Wci
ą
gn
ą
łem ostre powietrze pachn
ą
ce dymem.
- Jeszcze jak. Mo
Ŝ
e wejdziemy do domu?
- Jasne. Alison wła
ś
nie miała robi
ć
kaw
ę
.
Oparł grabie o por
ę
cz werandy z tyłu domu i otworzył siatkowe drzwi chroni
ą
ce przed
muchami. Weszli
ś
my do kuchni. Poczułem ciepło i miły zapach, zobaczyłem miedziane
rondle na sosnowej półce, a na wszystkich parapetach stygn
ą
ce foremki z ciastem. Alison
Bodine wła
ś
nie wyjmowała blach
ę
ciasteczek cynamonowych i pomy
ś
lałem,
Ŝ
e chciałbym
STUDNIE PIEKIEÿ
STUDNIE PIEKIEÿ
umrze
ć
, zadławiwszy si
ę
takim wła
ś
nie ciasteczkiem, kochaj
ą
c si
ę
z Raquel Welch na
spr
ęŜ
ystym materacu.
Alison wygl
ą
dała na starsz
ą
od m
ęŜ
a, reprezentowała typ kobiety bardzo macierzy
ń
skiej.
Miała ciemne włosy upi
ę
te w kok, drobn
ą
, mił
ą
twarz z szeroko rozstawionymi, br
ą
zowymi
oczami. Była niepozorna, niskiego wzrostu, tak
ą
kobiet
ę
mo
Ŝ
na bez przykl
ę
kania obj
ąć
dło
ń
mi za szyj
ę
, ale nigdy w pasie.
- Co u ciebie, Mason? - powitała mnie i przyniósłszy trzy fajansowe kubki, nalała do
nich kawy.
Usiedli
ś
my przy starym, solidnym stole kuchennym i zajadali
ś
my ciasteczka. Blade
promienie sło
ń
ca z trudem przebijały si
ę
przez szyby.
- Macie kłopoty ze studni
ą
, co? - spytałem.
Jim wło
Ŝ
ył do ust ciastko, które si
ę
pokruszyło, gdy próbował je ugry
źć
.
- Tak - przytakn
ą
ł zbieraj
ą
c okruszki. -
Ś
wie
Ŝ
a
sprawa. Zacz
ę
ło si
ę
jakie
ś
dwa, trzy dni temu. Ale si
ę
przestraszyłem,
Ŝ
e mog
ą
by
ć
wi
ę
ksze kłopoty zim
ą
, kiedy .ziemia zamarznie.
- To dobrze,
Ŝ
e mnie wezwałe
ś
- powiedziałem. - A tak wła
ś
ciwie to o co chodzi?
- Od czasu do czasu płynie woda o dziwnym kolorze,
Ŝ
ółtozielonkawa. Nie ma
Ŝ
adnego
smaku, ale dziwnie wygl
ą
da.
- Jako
ś
mi głupio j
ą
gotowa
ć
- dorzuciła Alison. - Słyszy si
ę
tyle o przeciekach i
nawozach sztucznych dostaj
ą
cych si
ę
do wód gruntowych.
- Je
ś
li płynie dłu
Ŝ
ej, to w ko
ń
cu robi si
ę
czysta?
- Tak, po jakich
ś
dziesi
ę
ciu, pi
ę
tnastu minutach - wyja
ś
nił Jim.
- A co z nalotem? Zostaj
ą
ś
lady na zlewie? Mo
Ŝ
e co
ś
w niej pływa?
- Nie, tylko ten dziwny kolor.
Piłem kaw
ę
. Chyba nic powa
Ŝ
nego, pomy
ś
lałem. Najró
Ŝ
niejsze czynniki mogły wpłyn
ąć
na jako
ść
wody w studni: zwi
ą
zki organiczne, minerały, przecieki. Bodine'owie martwili si
ę
tylko jednym:
Ŝ
e b
ę
d
ą
pili czyje
ś
ś
cieki. Mieli
ś
my mokry rok i ziemia bardzo nawilgła. Kiedy
poziom wód gruntowych podnosi si
ę
tak wysoko, jak w ostatnim czasie, mo
Ŝ
e si
ę
zdarzy
ć
,
Ŝ
e
podziemne strumienie docieraj
ą
do szamba, ale dochodzi do tego niezwykle rzadko. Z opisu
Bodine'ów wynikało raczej,
Ŝ
e woda przepłyn
ę
ła przez pokłady minerałów lub szcz
ą
tków
ro
ś
linnych i to wła
ś
nie zmieniło jej zabarwienie.
- Mog
ę
wzi
ąć
próbk
ę
- zwróciłem si
ę
do nich. - I zawie
źć
j
ą
do New Milford jeszcze
dzi
ś
wieczorem, a je
ś
li Dan Kirk szybko j
ą
dla mnie przebada, to dam wam zna
ć
jutro po
południu. Nie wygl
ą
da mi to na powa
Ŝ
n
ą
spraw
ę
. Pami
ę
tam,
Ŝ
e par
ę
lat temu facet w Kent
odkr
ę
cił kran i popłyn
ę
ła woda czerwona jak krew. Okazało si
ę
,
Ŝ
e do wody dostała si
ę
odrobina zwi
ą
zku potasu i wystarczyło wykopa
ć
studni
ę
troch
ę
gł
ę
biej.
- Miejmy nadziej
ę
,
Ŝ
e i u nas tak b
ę
dzie. - Alison
u
ś
miechn
ę
ła si
ę
nie
ś
miało. - Bałam si
ę
,
Ŝ
e ta woda jest zatruta.
- Chyba nie chorujecie, co? - spytałem.
- Nie,
Ŝ
adne z nas.
- A Oliwer?
- W porz
ą
dku. Twardy jak rzepa. Doko
ń
czyłem kawy i wstałem.
- Mogliby
ś
cie mi po
Ŝ
yczy
ć
słoik po d
Ŝ
emie albo po czym
ś
takim na próbk
ę
?
- Jasne.
Alison si
ę
gn
ę
ła do kredensu po słoik. Wtedy ukradłem kolejne ciasteczko i wepchn
ą
łem
je do ust, gdy szedłem za ni
ą
do pralni. I jak tu si
ę
dziwi
ć
,
Ŝ
e mam kłopoty z utrzymaniem
linii.
ś
eby spali
ć
tyle słodko
ś
ci, trzeba by przebiec ze trzy mile.
- Najpierw my
ś
lałem,
Ŝ
e to rdza z rur - zacz
ą
ł Jim, gdy pochylili
ś
my si
ę
nad zlewem.
- Aha - wymamrotałem, rozpryskuj
ą
c kaskad
ę
okruchów.
- To było najprostsze wytłumaczenie. Ale gdy si
ę
przekonałem,
Ŝ
e we wszystkich
kranach woda jest taka sama, uznałem,
Ŝ
e to co
ś
innego. I jak mówiłem,
Ŝ
adnych drobin czy
pyłków.
Odkr
ę
ciłem kran i pozwoliłem wodzie płyn
ąć
. Najpierw była czysta, ale po chwili
zauwa
Ŝ
yłem zmian
ę
koloru, cho
ć
nie tak szokuj
ą
c
ą
, jak czerwie
ń
krwi w Kencie. Woda
nabrała jasnego, nieprzyjemnego odcienia
Ŝ
ółtego i mówi
ą
c prawd
ę
, wygl
ą
dała jak mocz. Z
namaszczeniem pobrałem próbk
ę
do słoika i uniosłem go pod
ś
wiatło.
- I co s
ą
dzisz? - zapytał Jim.
- Trudno powiedzie
ć
. - Wzruszyłem ramionami. - Troch
ę
przypomina zwi
ą
zki
mineralne. Jest prawie przezroczysta.
Pow
ą
chałem wod
ę
, ale moim zdaniem nie wyró
Ŝ
niała si
ę
Ŝ
adnym szczególnym
zapachem. Podałem słoik Bodine'om,
Ŝ
eby te
Ŝ
sprawdzili. Jim potrz
ą
sn
ą
ł głow
ą
, a Alison
kilkakrotnie poci
ą
gn
ę
ła nosem i stwierdziła:
- Ryba.
-
ś
e co?
- Hmm, mo
Ŝ
e to i głupie, ale czuj
ę
zapach ryby. Przysun
ą
łem słoik do nosa i gł
ę
boko
wci
ą
gn
ą
łem powietrze.
- Ja nic nie czuj
ę
- powiedziałem do niej. - A ty, Jim? Spróbował jeszcze raz, ale znów
pokr
ę
cił głow
ą
.
- Masz bujn
ą
wyobra
ź
ni
ę
, skarbie. A poza tym w naszej studni nie ma prawa by
ć
Ŝ
adnych ryb.
Zakr
ę
ciłem słoik i schowałem do kieszeni ko
Ŝ
uszka.
- Dan Kirk wykryje, co to za cudo. Kiedy
ś
znalazł
ś
rodek owadobójczy, który
pokonawszy osiem warstw litej skały, dotarł do podziemnego strumienia i sko
ń
czył w
herbacie faceta mieszkaj
ą
cego siedem mil dalej. To Sherlock Holmes w
ś
wiecie H2O.
- A ty kim jeste
ś
? - spytała Alison. - Lataj
ą
cym Holendrem w
ś
wiecie rur?
- To,
Ŝ
e mnie trudno złapa
ć
, nie oznacza,
Ŝ
e nigdy nie bywam w domu. - U
ś
miechn
ą
łem
si
ę
szeroko. - Przecie
Ŝ
robi
ę
u ludzi, nie? W tej chwili powinienem zakłada
ć
nowe kaloryfery
u Harrisonów. Słyszeli
ś
cie,
Ŝ
e maj
ą
nowe kaloryfery?
- Sara mi wspominała - przyznała Alison. - Nie masz jakich
ś
ś
wie
Ŝ
szych ploteczek?
- Chłopaka Katzów wywalili ze szkoły, je
ś
li was to interesuje.
- Te
Ŝ
ju
Ŝ
słyszałam. Wendy Pitman wspominała mi o tym w sklepie Northville'a.
- Tak, sklep Northville'a - westchn
ą
łem, gdy przez kuchni
ę
wyszli
ś
my na podwórko. -
Mówi
ą
o nim,
Ŝ
e je
ś
li czego
ś
tam nie ma na składzie, to w ogóle nie warto tego szuka
ć
.
Szczera prawda. Wł
ą
czaj
ą
c w to wszystkie plotki, które stamt
ą
d pochodz
ą
.
Na dworze było naprawd
ę
zimno, wi
ę
c gł
ę
biej wci
ą
gn
ą
łem czapeczk
ę
. Sło
ń
ce ju
Ŝ
si
ę
schowało za lini
ą
lasu, a pomara
ń
czowe promienie l
ś
niły na czubkach drzew. Z ust ulatywały
obłoczki pary i zacierali
ś
my dłonie, by nam nie zmarzły. U s
ą
siadów zaszczekał pies.
- Zajrz
ę
do was jutro, jak si
ę
tylko czego
ś
dowiem - zwróciłem si
ę
do Jima. - Ale moim
zdaniem nie macie si
ę
o co martwi
ć
. Pili
ś
cie t
ę
wod
ę
, a czujecie si
ę
normalnie i zajadacie
ciasteczka, wi
ę
c cokolwiek to jest, nie ma si
ę
czym przejmowa
ć
.
- Chcesz par
ę
do domu? - zaproponowała Alison.
- Nie, dzi
ę
kuj
ę
. I tak ju
Ŝ
utyłem. Par
ę
tygodni temu musiałem pełzn
ąć
rur
ą
doprowadzaj
ą
c
ą
ciepłe powietrze i z trudem si
ę
przez ni
ą
przepchn
ą
łem. Niezły sposób na
zgon, co? Zarurowany na
ś
mier
ć
.
Jim i Alison towarzyszyli mi w drodze do samochodu.
- Lepszy ni
Ŝ
utoni
ę
cie - rzuciła kobieta.
- Utoni
ę
cie? - zdziwiłem si
ę
. - A kto mówi o utoni
ę
ciu?
- Spytaj Jima - odparła. - Przez cały ubiegły tydzie
ń
tylko to mu si
ę
ś
niło.
- Mo
Ŝ
e nie powiniene
ś
napełnia
ć
po brzegi wanny. Jim wygl
ą
dał na zawstydzonego.
- Głupstwo. To tylko sen.
- Jaki?
- Dlaczego mu to powiedziała
ś
? - zwrócił si
ę
do
Ŝ
ony. - Głupi sen i tyle.
- Jestem znawc
ą
snów o wodzie. Wiesz,
Ŝ
e jestem hydraulikiem, a wcze
ś
niej zrobiłem
połow
ę
kursu uniwersyteckiego z psychologii. Któ
Ŝ
lepiej ode mnie potrafi zinterpretowa
ć
sen o toni
ę
ciu? Ju
Ŝ
ci mówi
ę
: spychasz w pod
ś
wiadomo
ść
pragnienie, by i
ść
na dno razem z
“Titanikiem”, gryzie ci
ę
to,
Ŝ
e zaton
ą
ł ponad pół wieku temu. A mo
Ŝ
e mama dodawała za
du
Ŝ
o wody do twojej oran
Ŝ
ady, gdy byłe
ś
dzieckiem, i teraz cierpisz na obsesj
ę
rozcie
ń
czania?
Jim wepchn
ą
ł dłonie w kieszenie kurtki i wzruszył ramionami.
- To tylko jeden z tych głupich snów.
Ś
ni mi si
ę
,
Ŝ
e jestem pod wod
ą
, bardzo ciemn
ą
wod
ą
, i chc
ę
si
ę
wydosta
ć
, ale nie mog
ę
.
- Długo to trwa?
- Nie wiem. Mo
Ŝ
e par
ę
sekund. Ale budz
ę
si
ę
zlany zimnym potem. I jest mi naprawd
ę
bardzo zimno. Poza tym mam wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e wypiłem całe litry lodowatej wody.
Obszedłem samochód i otworzyłem drzwi. Shelley siedział w
ś
rodku i słuchał Doiły
Parton. Zmierzył mnie wyniosłym spojrzeniem. Czasem zachowywał si
ę
tak arogancko,
Ŝ
e
miałem ochot
ę
mu przykopa
ć
. Zastanawiałem si
ę
niekiedy, kto, u licha, kieruje firm
ą
“Mason
Perkins, Naprawy Hydrauliczne i Ogrzewanie”, ja czy ten przekl
ę
ty Shelley? Naprawd
ę
mógłbym mu przykopa
ć
.
Jim otarł nos wierzchem dłoni i powiedział:
- Najbardziej przera
Ŝ
a mnie uczucie,
Ŝ
e ta woda si
ę
nie ko
ń
czy. Jest gł
ę
boko pod
ziemi
ą
, a nad ni
ą
tysi
ą
ce ton skał. Wi
ę
c nawet gdybym si
ę
wynurzył, to i tak nie zaczerpn
ę
powietrza.
Poklepałem go serdecznie po ramieniu.
- Wygl
ą
da na to,
Ŝ
e masz na pie
ń
ku z wod
ą
. Mo
Ŝ
e za bardzo martwisz si
ę
o studni
ę
?
- Te
Ŝ
mu to mówi
ę
- przyznała Alison. Wsiadłem do samochodu i uchyliłem okienko.
- Je
ś
li si
ę
tym tak przejmujesz, to zrobi
ę
wszystko co w mojej mocy,
Ŝ
eby
ś
jak
najszybciej dostał wyniki bada
ń
.
- Powinien przesta
ć
tak harowa
ć
- wtr
ą
ciła jego
Ŝ
ona. - Mo
Ŝ
e to jeden z tych snów, które
miewaj
ą
ludzie walcz
ą
cy za wszelk
ą
cen
ę
o powodzenie?
- Posłuchaj: prawie sko
ń
czyłem zaawansowany kurs psychoanalizy, zupełnie zwyczajni
ludzie opowiadali nam sny, od których ty by
ś
z miejsca posiwiał. Twój sen to pestka. Rezultat
niepokoju. Przed pój
ś
ciem do łó
Ŝ
ka we
ź
jak
ąś
pigułk
ę
nasenn
ą
i po koszmarach.
- Czy liczysz sobie za porady lekarskie tyle samo, co za naprawy hydrauliczne? - spytał
z u
ś
miechem Jim.
- Licz
ę
sobie za wszystko. Dlatego jestem taki bogaty. Ruszyłem, zatr
ą
biłem na
po
Ŝ
egnanie i pomachałem r
ę
k
ą
, gdy mijałem skrzynk
ę
na listy umieszczon
ą
przy wje
ź
dzie na
podwórko. Skr
ę
ciłem na zachód i drog
ą
109 ruszyłem ku New Milford. Zapaliłem reflektory,
by lepiej widzie
ć
szos
ę
w zapadaj
ą
cym zmroku. Jechałem w gór
ę
i w dół pagórków, a za mn
ą
ta
ń
czyły li
ś
cie unoszone p
ę
dem powietrza.
Zaciekawił mnie sen Jima Bodine'a, ale nie chciałem go interpretowa
ć
. To wła
ś
nie
podejrzliwy stosunek do analizowania snów sprawił,
Ŝ
e przerwałem w połowie studia
uniwersyteckie z psychologii Freuda i Junga. Mo
Ŝ
e nie traktowałem
Ŝ
ycia na serio. A mo
Ŝ
e
nie dla mnie była kozetka psychoanalityka, pod
ś
wiadomo
ść
zbiorowa i odgrywanie
autorytetu. Mo
Ŝ
e byłem zbyt samolubny i nie chciałem zbawia
ć
ś
wiata od jego obsesji i
kompleksów. Trudno powiedzie
ć
, jakie przewa
Ŝ
yły wzgl
ę
dy, do
ść
Ŝ
e przerwałem studia w
połowie roku i pora
Ŝ
ony głupot
ą
tego post
ę
pku wróciłem do domu, po czym zgoliłem brod
ę
-
wła
ś
nie w takiej kolejno
ś
ci. Moja matka, drobna, dobra kobieta nosz
ą
ca kwieciste podomki,
rozpłakała si
ę
; mój ojciec, wprawdzie wy
Ŝ
szy, ale dorównuj
ą
cy jej dobroci
ą
, u
ś
cisn
ą
ł mi dło
ń
i powiedział,
Ŝ
e najwy
Ŝ
szy czas, bym si
ę
wzi
ą
ł do czego
ś
po
Ŝ
ytecznego. Dlatego wła
ś
nie
zacz
ą
łem pracowa
ć
jako hydraulik i od tamtej pory jestem niczym wi
ę
cej, tylko Masonem
Perkinsem - hydraulikiem.
Prawd
ę
mówi
ą
c, to wygl
ą
dam bardziej na hydraulika ni
Ŝ
na psychologa. Mam ponad
sze
ść
stóp wzrostu, ciemne, faluj
ą
ce włosy, dług
ą
, szczupł
ą
twarz z wyrazem wiecznego
zdumienia, tak charakterystycznego dla hydraulików. Gdybym pozostał przy psychologii, moi
pacjenci pewnie by si
ę
zastanawiali, czy mam zamiar wyj
ąć
klucz i przykr
ę
ci
ć
im głowy we
wła
ś
ciwym miejscu. A moje maniery zawsze bardziej nadawały si
ę
do rur ni
Ŝ
do dusz
ludzkich.
Miałem kiedy
ś
Ŝ
on
ę
. Nasze mał
Ŝ
e
ń
stwo nie przetrwało długo, cho
ć
ona była bardzo miła
na swój sposób. Miała na imi
ę
Jane i marzyła o schludnym domu na przedmie
ś
ciach,
telewizorze i l
ś
ni
ą
cym samochodzie, ja za
ś
, je
ś
li jeszcze potrafiłem marzy
ć
, na pewno
chciałem czego
ś
innego. Sp
ę
dzili
ś
my razem trzy lata, patrz
ą
c w milczeniu na tapety, po czym
ona wróciła do domu rodzinnego w Duluth. Mo
Ŝ
e nie powinno si
ę
wi
ą
za
ć
z lud
ź
mi z Duluth?
A ja zostałem tutaj, w Connecticut, z moj
ą
firm
ą
i kotem Shelleyem, i ze wszystkich sił
starałem si
ę
uwie
ść
kelnerk
ę
z restauracji “Pod Jałówk
ą
”, lecz udawało mi si
ę
zaledwie
rozpi
ąć
jej wysokie buty kowbojskie.
ś
yło mi si
ę
nie najgorzej, uwa
Ŝ
ałem,
Ŝ
e jako
ś
sobie
radz
ę
, cho
ć
wiele spraw zawaliłem.
Wjechałem do New Milford. Było to małe, senne miasteczko przy autostradzie, z
tuzinem
ś
licznych, dziewi
ę
tnastowiecznych domów oraz główn
ą
ulic
ą
z du
Ŝ
ym skwerem i
estrad
ą
. Zaparkowałem koło banku i wył
ą
czyłem silnik. Shelley, który obudził si
ę
z twardego
snu, przeci
ą
gn
ą
ł si
ę
i ziewn
ą
ł szeroko.
Wyj
ą
łem z kieszeni słoik i sprawdziłem, czy nie cieknie. Mo
Ŝ
e sprawił to zapadaj
ą
cy
zmierzch, ale woda wydała mi si
ę
ciemniejsza ni
Ŝ
wtedy, gdy j
ą
nalewałem. Odkr
ę
ciłem
pokrywk
ę
i pow
ą
chałem zawarto
ść
.
W tym momencie kot zacz
ą
ł w
ę
szy
ć
i prychn
ą
ł tak przera
ź
liwie,
Ŝ
e a
Ŝ
włosy stan
ę
ły mi
d
ę
ba na głowie. Wygi
ą
ł si
ę
w pał
ą
k, niemal zło
Ŝ
ył na pół i nastroszył ogon. Jego
ś
lepia
rozszerzyło gwałtowne uczucie l
ę
ku lub nienawi
ś
ci.
- Shelley, na miło
ść
bosk
ą
- zacz
ą
łem.
Darł pazurami skajowe pokrycie siedzenia i nigdy wcze
ś
niej nie słyszałem, by tak
prychał. Zwróciłem si
ę
w jego stron
ę
, ale tylko drapał jeszcze mocniej i miauczał
przeszywaj
ą
co: na taki d
ź
wi
ę
k w
ś
rodku nocy ludzie rzucaj
ą
butem z okna.
Zakr
ę
ciłem słoik. Niemal natychmiast Shelley si
ę
uspokoił i przestał je
Ŝ
y
ć
sier
ść
. Patrzył
na mnie podejrzliwie; koty doskonale wiedz
ą
, w jaki sposób w ludziach, którzy je rozgniewali
lub zaniepokoili, wzbudza
ć
poczucie winy. Spojrzałem na niego marszcz
ą
c brwi, po czym
znów zerkn
ą
łem na słoik. Przecie
Ŝ
to tylko woda; dlaczego wi
ę
c kot niemal dostał szału?
Mo
Ŝ
e Alison miała racj
ę
i woda pachniała ryb
ą
lub czym
ś
podobnym? W ko
ń
cu obaj,
Jim i ja, palili
ś
my od czasu do czasu cygara i mo
Ŝ
e nasze powonienie nie było tak czułe, jak
jej. Ale przecie
Ŝ
Shelley nie reagował gwałtownie na zapachy, nawet ryby. Najbardziej lubił
resztki pizzy, mo
Ŝ
e by i oszalał na widok salami, ale szczerze w to w
ą
tpi
ę
.
Wysiadłem z samochodu i zamkn
ą
łem drzwi, po czym jeszcze raz odkr
ę
ciłem słoik i
pow
ą
chałem. Tym razem wyczułem cie
ń
jakiego
ś
zapachu. Nieprzyjemna, ostra wo
ń
,
bardziej metaliczna ni
Ŝ
rybi odór. Dziwnie si
ę
poczułem, jakbym zetkn
ą
ł si
ę
z czym
ś
nieznanym i wrogim. Gdy tak stałem o zmierzchu po
ś
rodku miasteczka, ogarn
ę
ło mnie
niezwykłe wra
Ŝ
enie samotno
ś
ci. Za estrad
ą
dzieci grały w piłk
ę
, ich okrzyki przypominały
pisk ptaków.
Obszedłem skwer i po schodach ruszyłem ku wej
ś
ciu do Okr
ę
gowego Wydziału
Zdrowia. W oknach na pi
ę
trze si
ę
ś
wieciło, wi
ę
c uznałem,
Ŝ
e Dan Kirk i jego zespół jeszcze
pracuj
ą
. Otworzyłem wysokie, czarne drzwi i po szerokich schodach wszedłem na pierwsze
pi
ę
tro. Wn
ę
trze jasno o
ś
wietlały jarzeniówki,
ś
ciany pomalowano na burozielony kolor.
Plik z chomika:
bolkatrampki
Inne pliki z tego folderu:
Krzywa Sweetmana.pdf
(972 KB)
Kondor.pdf
(1103 KB)
Katie Maguire.pdf
(942 KB)
Droga Żelazna.pdf
(2347 KB)
Brylant.pdf
(1808 KB)
Inne foldery tego chomika:
Andrzej Sapkowski
J.R.R. Tolkien
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin