Jude Deveraux - Wiedźma.rtf

(1293 KB) Pobierz
Jude Deveraux

Jude Deveraux

 

 

 

 

Wiedźma

 

Przełożyła

Magdalena Bułas
Część pierwsza

 

POŁUDNIE ANGLII

STYCZEŃ 1502

1

Niewielkie miasteczko Moreton otoczone było wysokim kamiennym murem rzucającym długi cień na ściśnięte wewnątrz domki. Łączyły je brukowane drogi, rozchodzące się promieniście od wysokiego kościoła i białego ratusza. Teraz, w słabym świetle poranka, kilka psów przeciągało się leniwie, a na otwarcie ciężkiej dębowej bramy miasteczka czekało kilka kobiet o zaspanych oczach i czterech mężczyzn z toporami na ramieniu.

W jednym z domów, prostym, dwupiętrowym, pomalowanym na biało, Alyxandria Blackett nasłuchiwała z uwagą skrzypienia bramy. Usłyszawszy znajomy dźwięk, chwyciła miękkie skórzane buciki i pobiegła na palcach do schodów, które znajdowały się niebezpiecznie blisko sypialni jej ojca. Obudziła się na długo przed wschodem słońca i dawno już ubrała się w prostą, dość znoszoną wełnianą suknię. Dziś po raz pierwszy nie patrzyła z niesmakiem na swoje szczupłe ciało. Wydawało jej się, że przez całe życie czekała, by dorosnąć, stać się wyższą, a co ważniejsze, zyskać bardziej kobiece kształty. Ale mając lat dwadzieścia stwierdziła, że zawsze już będzie płaska i chuda. Przynajmniej, pomyślała z westchnieniem, nie muszę nosić gorsetu. Przechodząc przez pokój ojca, zerknęła na łóżko, by upewnić się, że on śpi, potem zarzuciła brzeg sukni na ramię i ruszyła po schodach w dół, przeskakując pierwszy stopień, który skrzypiał.

Nie odważyła się otworzyć okiennic na dole. Mogłoby to obudzić ojca, a on bardzo teraz potrzebował odpoczynku. Minąwszy zarzucony papierami stół z atramentem i nie dokończonym szkicem testamentu ojca, podeszła do przeciwnej ściany pokoju, patrząc na wiszące tam dwa instrumenty muzyczne. Poczucie żalu z powodu niedoskonałości ciała znikało, gdy myślała o muzyce. Już teraz po głowie chodziła jej nowa melodia, subtelna, miękko się rozwijająca. Była to z pewnością pieśń miłosna.

- Nie możesz się zdecydować? - Doszedł ją głos ojca stojącego u stóp schodów.

Podbiegła do niego natychmiast, objęła w pasie ramieniem i pomogła usiąść przy stole. Nawet w ciemnym pokoju dostrzegła ciemne kręgi pod jego oczyma.

- Powinieneś leżeć w łóżku. Dość jest czasu na wszystko i nie trzeba wstawać przed świtem.

Chwycił jej dłoń i uśmiechnął się patrząc w jej piękne oczy. Doskonale wiedział, co jego córka myśli o własnej drobnej twarzy elfa, lekko skośnych fiołkowych oczach, małym nosku i wygiętych ustach; dostatecznie często wysłuchiwał jej żalów. Ale dla niego całość była urocza i kochana.

- Ruszaj - pchnął ją lekko. - Zobaczymy, czy uda ci się wybrać instrument i wyjść stąd, zanim ktoś przyjdzie prosząc o piosenkę dla aktualnej ukochanej.

-      Może dziś rano powinnam zostać z tobą - szepnęła, a jej twarz wyrażała głęboką troskę. Już trzy razy w tym roku miał straszliwe bóle serca.

-      Alyx! - powiedział groźnie. - Masz mnie słuchać! Zabieraj swoje rzeczy i idź!

-      Tak, milordzie - odparła, posyłając mu rozbrajający uśmiech. Zmrużyła przy tym oczy, a usta wygięła na kształt łuku Kupidyna. Szybkim, wprawnym ruchem zdjęła ze ściany długą lutnię, pozostawiając cytrę na miejscu. Ponownie odwróciła się do ojca.

-      Jesteś pewien, że nic ci się nie stanie? Nie muszę dziś wychodzić.

Ignorując te słowa, podał jej papier i deseczkę z atramentem.

- Wolę, żebyś zajęła się muzyką niż schorowanym starcem, Alyx - stwierdził. - Chodź tu. - Zaczął zręcznie splatać jej długie włosy w warkocz. Włosy były gęste, idealnie proste, a ich kolor dziwił nawet ojca. Wyglądały tak, jakby jakieś dziecko zebrało na tej małej kobiecej główce włosy wszelkich kolorów i ich odcieni. Były tam złote pasma, żółte, rude, kasztanowate, ciemnobrązowe, a nawet, jak zarzekała się Alyx, kilka siwych.

Gdy warkocz został już upleciony, zdjęła ze ściany płaszcz, otuliła się nim i naciągnęła na głowę kaptur.

-      Nie strać tylko głowy i nie przezięb się - powiedział ostro, odwracając się. - A gdy wrócisz, chcę usłyszeć coś ładnego.

-      Postaram się - odparła ze śmiechem, zamykając za sobą drzwi.

Alyx szła tuż przy murach domów, by móc obserwować jak mieszkańcy miasta zaczynają się kręcić i przygotowywać do rozpoczynającego się dnia. Pomiędzy domami znajdowały się wąskie przejścia, a półceglane, półkamienne domy przysiadły jeden przy drugim, różniąc się znacznie wielkością od domów burmistrza, rzemieślników i jurystów, wśród których znajdował się dom jej ojca. Łagodny wiatr wprawiał szyldy sklepów w kołysanie.

- Dzień dobry - powiedziała do Alyx kobieta zamiatająca próg domu. - Pracujesz dziś nad czymś dla kościoła?

Zarzuciwszy na ramię pas od lutni, Alyx pomachała ręką sąsiadce.

- Tak... i nie. Nad wszystkim! - Roześmiała się, spiesząc ku bramie.

Nagle zatrzymała się, niemal wpadając na konia zaprzężonego do wozu. Jedno spojrzenie wystarczyło, by się upewniła, że to Jan Thorpe zastąpił jej drogę.

-      Witaj, mała Alyx, nie masz dla mnie dobrego słowa? - Uśmiechnął się, podchodząc do konia.

-      Alyx! - Dał się słyszeć głos z tyłu wozu. Pani Burbage opróżniała naczynia nocne do pojemnika na nieczystości. - Możesz wejść na chwilę? Moja najmłodsza córka ma złamane serce i pomyślałam, że nowa pieśń miłosna dobrze jej zrobi.

-      O, tak. Mnie też - zaśmiał się Jan. - Ja też potrzebuję pieśni - powiedział pocierając znacząco miejsce, w które uderzyła go Alyx dwa wieczory wcześniej.

-      Dla ciebie, Janie - powiedziała przymilnie - napiszę pieśń tak słodką, jak to, co masz w wozie. - Jego śmiech niemal zagłuszył głos Alyx, gdy obiecywała odwiedzić panią Burbage po wieczornej mszy.

Ruszyła biegiem ku bramie. Jeszcze chwila, a straci szansę na kilka chwil samotności poza murami miasta i możliwość oddania się muzyce.

- Spóźniłaś się, Alyx - przywitał ją strażnik przy bramie. - Nie zapomnij o jakiejś słodkiej melodyjce dla mojego chorego dziecka - zawołał za nią, biegnącą w kierunku sadu za murami miasta.

Dotarła w końcu do ulubionej jabłoni i z radością na twarzy otworzyła przybornik, przygotowując się do zapisania melodii krążącej jej po głowie. Usiadłszy na ziemi, oparła się o drzewo, położyła na kolanach lutnię i starała się odtworzyć melodię. Całkowicie pochłonięta pracą nad zapisaniem nut i tekstu piosenki, nie zwracała uwagi na płynący czas. Gdy się ocknęła, miała opuchnięte palce i zesztywniałe plecy oraz napisane dwie piosenki i zaczęty jeden psalm.

Przeciągając się odłożyła lutnię, wstała i opierając się jedną ręką o nagi konar jabłoni, patrzyła na pola uprawne i ogrodzone hrabiowskie pastwiska dla owiec.

Nie! Nie mogła nawet myśleć o hrabim, który pozbawił wielu chłopów ziemi, podnosząc im opłaty dzierżawne, ogradzając ich grunta i wprowadzając zyskowną hodowlę owiec. Chciała myśleć o czymś przyjemniejszym, odwróciła się w inną stronę. A poza tym, czy jest coś piękniejszego niż muzyka?

Od dzieciństwa towarzyszyła jej muzyka. Słysząc księdza mruczącego coś monotonnie po łacinie, układała w myślach pieśń dla chóru chłopięcego. Podczas dożynek odchodziła na bok, zajęta melodiami, które tylko ona mogła słyszeć. Jej ojciec, owdowiały przed wielu laty, odchodził niemal od zmysłów, próbując ją odnaleźć.

Kiedyś, gdy miała dziesięć lat, poszła do studni po wodę. Na ławeczce obok siedział przejeżdżający przez miasto trubadur z jakąś młodą kobietą. Tuż przy nich leżała porzucona przez niego lutnia. Alyx nigdy dotąd nie dotykała żadnego instrumentu muzycznego, ale miała jako takie pojęcie, jak należy posługiwać się lutnią. W ciągu kilku minut poradziła sobie z wybrzdąkaniem jednej z zapełniających jej głowę melodii. Dopiero przy czwartej piosence uświadomiła sobie, że trubadur porzucił swoją damę i stoi obok, przypatrując się jej. W milczeniu, ponieważ nie potrzebowali innego języka niż język muzyki, pokazał jej, jak ułożyć palce do akordów. Ból wywołany wrzynaniem się ostrych strun w jej delikatne paluszki był niczym w porównaniu z radością słyszenia muzyki, która zaprzątała jej umysł.

Trzy godziny później, gdy zrezygnowany ojciec wyruszył na poszukiwanie córki, znalazł ją otoczoną niemałym tłumem ludzi szepczących o cudzie. Ksiądz, widząc nadarzającą się okazję, zaprowadził ją do kościoła i ustawił przed klawikordem. Po kilku minutach prób Alyx zaczęła grać, z początku myląc się, potem coraz czyściej, wspaniałą pieśń, cicho nucąc słowa modlitwy.

Ojciec Alyx odetchnął z ulgą, stwierdzając, że jego jedyne dziecko nie jest słabe na umyśle, lecz tylko tak zauroczone muzyką, że czasem nie słyszy, co się do niego mówi. Od tego pamiętnego dnia ksiądz czuwał nad muzyczną edukacją Alyx, powtarzając, że talent jest darem Bożym, a on, jako wysłannik Najwyższego, powinien otaczać opieką wybranych. Nie musiał dodawać, że jej ojciec - jurysta nie należy do wybrańców, a córka im mniej będzie miała z nim do czynienia, tym lepiej dla niej.

Nastąpiły cztery lata wytężonej nauki, podczas których ksiądz pomógł Alyx opanować grę na każdym odpowiednim dla niej instrumencie. Grała na instrumentach klawiszowych, dętych oraz strunowych, za pomocą smyczka i bez niego, a także na bębenkach oraz wreszcie na organach, do których zakupienia ksiądz nakłonił mieszczan, powtarzając, że będą służyły chwale Bożej, choć niektórzy szeptali, że bardziej chodziło tu o niego samego i Alyx.

Upewniwszy się, że Alyx potrafi już radzić sobie z różnymi instrumentami, ksiądz posłał po pewnego franciszkańskiego mnicha, by nauczył ją nut, zapisywania pieśni, ballad, mszy, litanii i wszystkiego, co można było oprawić w muzykę.

Była tak zajęta grą i nauką, że dopiero gdy skończyła piętnaście lat, okazało się, że potrafi też śpiewać. Mnich, który uznał, że edukacja jest już zakończona, szykował się do odjazdu. Pewnego poranka wszedł do kościoła i przystanął zachwycony. Usłyszał śpiew tak silny i piękny, że poczuł drżenie całego ciała. Gdy zrozumiał, że głos ten należy do jego małej uczennicy, opadł na kolana, dziękując Bogu, że pozwolił mu zaopiekować się dzieckiem obdarzonym tak wielką łaską.

Alyx, zobaczywszy mnicha na kolanach, kurczowo ściskającego krzyż na piersiach, ze łzami płynącymi po policzkach, przerwała pieśń i podbiegła do niego, mając nadzieję, że nic mu się nie stało, a co ważniejsze, że nie obraziła go swoim śpiewem, zbyt głośnym, jak się spodziewała.

Po tym wydarzeniu zaczęła równie intensywnie pracować nad głosem jak dotychczas ćwiczyła na instrumentach oraz przygotowywać śpiewy chóralne, zapraszając do tego wszystkich chętnych.

Nagle okazało się, że ma już dwadzieścia lat i wciąż oczekuje z niecierpliwością chwili, gdy dorośnie, a co ważniejsze dla niej, wyrośnie na kobietę. Wciąż była drobna i płaska. Jej rówieśnice wychodziły za mąż i rodziły dzieci, tymczasem Alyx musiała zadowolić się śpiewaniem kołysanek ząbkującym dzieciom.

Dlaczego właściwie miałabym być niezadowolona, rozmyślała oparta o jabłoń. Czy dlatego, że wszyscy młodzi mężczyźni traktowali ją z szacunkiem (z wyjątkiem Jana Thorpe'a, który trącił tym, co przewoził)? Gdy miała szesnaście lat, wiek odpowiedni do zamążpójścia, starało się o jej rękę czterech mężczyzn, ale ksiądz powiedział wówczas, że jej przeznaczeniem jest muzyka, że jest potrzebna Bogu, a nie pożądliwości mężczyzn. Przekonało ją to, ale z biegiem lat coraz dotkliwiej doskwierała jej samotność. Kochała swoją muzykę, szczególnie to, co napisała dla kościoła, ale czasem... Dwa lata temu, gdy wychyliła cztery szklanki mocnego wina na ślubie córki burmistrza, chwyciła lutnię, stanęła na stole i zaśpiewała dość sprośną piosenkę, wymyśloną na poczekaniu. Ksiądz powstrzymałby ją oczywiście, gdyby nie to, że wypił więcej niż inni, i tarzał się po trawie, trzymając obolały od śmiechu brzuch i nie będąc w stanie powstrzymać nikogo ani niczego. Czuła się wtedy częścią otaczającej ją społeczności, a nie obcą osobą pod rozkazami księdza, jak relikwia czaszki świętego Piotra, napełniająca zachwytem, choć niedotykalna.

Teraz znów zaczęła myśleć o muzyce. Odetchnąwszy głęboko, zaśpiewała balladę o samotności młodej kobiety szukającej miłości.

- I oto jestem, ptaszyno - usłyszała zza pleców męski głos.

Pochłonięta śpiewem nie usłyszała zbliżających się na koniach młodzieńców. Wszyscy trzej wysocy, silni, zdrowi, krzepcy i dobrze odżywieni wyglądali na szlachciców. Zaróżowione twarze zdradzały zmęczenie całonocną hulanką. Ich ubrania, z pięknego aksamitu podbitego futrem, tu i ówdzie połyskujące klejnotami, przypominały jej szaty, jakie widziała tylko w kościele. Zaskoczona stała patrząc na nich pytająco. Najwyższy zsiadł z konia.

- Podejdź, sługo - powiedział; miał przykry oddech. - Nie poznajesz swego pana? Pozwól, że się przedstawię.

Pagnell, przyszły hrabia Waldenham.

Dźwięk tego imienia przywrócił Alyx przytomność umysłu. Potężna, chciwa rodzina Waldenhamów wyciskała z okolicznych chłopów każdy grosz. Gdy biedacy nie mieli już czym płacić, pozbawiano ich ziemi, pozwalając umrzeć śmiercią włóczęgów żebrzących o chleb.

Alyx już miała otworzyć usta, by powiedzieć temu dumnemu młodzieńcowi, co o nim myśli, gdy chwycił ją i zmusił do pocałunku.

- Suka! - syknął, ponieważ zagryzła zęby na jego języku. - Nauczę cię, kto tu jest panem.

Jednym szybkim ruchem szarpnął jej płaszcz i chwycił za dekolt u sukni. Odsłonił drobne, bezbronne ramiona i małe piersi.

- Mamy zrezygnować z tego malutkiego zwierzątka? - rzucił do zsiadających z koni towarzyszy.

Wzmianka ojej fizycznej niedojrzałości zmieniła strach Alyx w gniew. Mimo że urodziła się w niższym stanie, jej talent nauczył ją, że nie ma podziału na lepszych i gorszych. Żaden z mężczyzn nie spodziewał się tego ruchu. Zadarła do góry spódnicę i mocno kopnęła Pagnella między nogi. Bełkocząc zgiął się wpół z bólu, a jego przyjaciele zbliżyli się, by usłyszeć co mówi. Byli zbyt pijani, by zrozumieć, co się dzieje i by móc działać.

Nie zastanawiając się, Alyx zaczęła uciekać. Młodość i trening oddechowy konieczny przy śpiewie dodawały jej sił. Biegła przez zimne, jałowe pola, starając się przytrzymać rozerwaną suknię, potknęła się dwukrotnie, więc podciągnęła spódnicę wysoko.

Przy drugim ogrodzeniu znienawidzonego pastwiska przystanęła i oparła się o słup, a łzy płynęły po jej twarzy. Jak przez mgłę dostrzegła, że trzej jeźdźcy przeczesują okolicę.

- Tędy! - usłyszała z lewej. - Tędy!

Podnosząc wzrok dostrzegła starszego od siebie mężczyznę na koniu, ubranego równie bogato jak Pagnell. Jak spłoszone zwierzę ruszyła ponownie biegiem. Z łatwością ją dogonił i zwolnił, jadąc obok niej.

- Ci chłopcy nie chcieli cię skrzywdzić - odezwał się. - Są po prostu w doskonałym nastroju i trochę za dużo wypili wczorajszego wieczoru. Jeśli się zgodzisz, ukryję cię przed nimi.

Alyx nie była pewna, czy może mu zaufać. A jeśli wyda ją tym pijanym młokosom?

- No, dziewczyno - naglił mężczyzna. - Nie chcę, by ci się coś stało.

Nie namyślając się dłużej, przyjęła wyciągniętą do niej rękę. Pomógł jej usadowić się przed sobą na siodle i ruszył galopem, kierując się ku odległej linii drzew.

- Królewski las - szepnęła Alyx, trzymając się kurczowo siodła. Nikomu z pospólstwa nie wolno było przekraczać granic tego lasu i Alyx widziała już kilku powieszonych za polowanie na zające.

- Wątpię, by Henryk miał dziś coś przeciwko temu - stwierdził mężczyzna.

Gdy tylko wjechali między drzewa, opuścił ją na ziemię.

- Teraz ukryj się do czasu, gdy słońce będzie wysoko. Poczekaj, aż zaczną kręcić się inni chłopi i wtedy wracaj do domu.

Skrzywiła się, ponieważ uznał, że ona, wolna kobieta jest chłopką, lecz skinęła głową i wbiegła do lasu.

Południe nadeszło niespiesznie i, gdy czekała tak sama w ciemnym, zimnym lesie, zdała sobie w pełni sprawę ze swojego strachu i tego, co mogli z nią zrobić pijani młodzieńcy. Nauki księdza i mnicha wpoiły w nią przekonanie, że nikt, nawet szlachetnie urodzeni nie mieli prawa robić z jej ciałem, co im się podoba. Ona zaś umiała prawo do spokoju i szczęścia, prawo do siedzenia pod jabłonią, grania swojej muzyki i Bóg nie pozwolił nikomu na odbieranie jej tego.

Po godzinie powrócił gniew. Jego źródłem było również wspomnienie o wypadkach zeszłego lata. Ksiądz zorganizował w prywatnej kaplicy hrabiego, ojca Pagnella, występ chłopięcego chóru z udziałem Alyx. Przez całe tygodnie dziewczyna ciężko pracowała, starając się cyzelować każdy dźwięk, co doprowadziło ją do niemal całkowitego wyczerpania. Gdy w końcu zaczęli śpiewać, hrabia, tłusty, zgarbiony podagrą mężczyzna, powiedział głośno, że woli kobiety bardziej przy kości i polecił księdzu przyprowadzić ją, gdy będzie w stanie zabawić go poza kościołem. Nie doczekał nawet końca mszy i wyszedł.

Słońce stało już wysoko, więc Alyx podpełzła do skraju lasu i przez dłuższy czas przyglądała się okolicy, starając się wypatrzeć kogoś podobnego do trzech szlachciców. Nie widząc niebezpieczeństwa powoli wróciła do swojej jabłoni. Właściwie już nie swojej - zbyt wiele przykrych wspomnień teraz się z nią wiązało.

Tam Alyx przeżyła głęboki szok, widząc lutnię roztrzaskaną na tysiące kawałeczków, wyraźnie stratowaną końskimi kopytami. Nagłe, gorące łzy gniewu, nienawiści i bezradności spłynęły po jej policzkach. Jak mogli! Przyklęknęła, podnosząc kawałek drewna. Gdy uzbierała całą garść drzazg, zdała sobie sprawę z bezsensowności tego, co robi, i rzuciła szczątkami o drzewo.

Poczekała aż obeschną jej łzy, wyprostowała się i ruszyła ku bezpiecznemu miastu. Jej twarz wyrażała spokój, lecz w sercu zachowała gniew i nienawiść.


2

Duży pokój we dworze był zawieszony błyszczącymi gobelinami, a wszystkie puste miejsca pomiędzy nimi wypełniała wszelkiego rodzaju broń. Ciężkie, masywne meble znaczyły nacięcia, ślady topora i miecza. Przy dużym stole siedzieli trzej młodzi mężczyźni o podkrążonych oczach świadczących, że w ich krótkim życiu za mało było snu i za dużo wina.

- Przechytrzyła cię, Pagnell - zaśmiał się jeden z nich, napełniając kielich winem, rozlewając trunek na brudny rękaw. - Wystrychnęła cię na dudka, zniknęła jak wiedźma, którą z pewnością i tak jest. Słyszałeś, jak śpiewa. To nie był ludzki głos. Miała cię nim urzec, a gdy się do niej zbliżyłeś... - urwał, zacisnął pięść i roześmiał się głośno.

Pagnell oparł nogę na jego krześle i pchnął mocno.

-      To zwykła kobieta - zagrzmiał. - Niewarta mnie.

-      Ma ładne oczy - zauważył trzeci. - I co za głos. Czy sądzisz, że gdybyś ją pchnął, wydałaby z siebie krzyk, od którego zakręcają się włosy na nogach?

Pierwszy roześmiał się, ustawiając krzesło prosto.

-      Romantyczka! Zmuś ją do zaśpiewania pieśni o tym, co mógłbyś jej zrobić.

-      Cicho! - krzyknął Pagnell, wychylając kielich wina. - Mówię wam, że jest zwykłą kobietą, niczym więcej.

Pozostali mężczyźni przez chwilę nie odzywali się ani słowem. Gdy służebna dziewka przeszła przez pokój, Pagnell chwycił ją.

- W miasteczku jest dziewczyna, która śpiewa. Kto to jest?

Służąca usiłowała uwolnić się z bolesnego uścisku.

-      To Alyx - szepnęła.

-      Przestań się kręcić, bo ci złamię ramię. A teraz powiedz, w której części tego parszywego miasta mieszka owa Alyx.

Godzinę później, ciemną nocą, Pagnell i jego dwaj słudzy stanęli pod murami Moreton, zarzucając stalowe kotwice na mur. Po trzech próbach dwie z nich chwyciły, umocowując dwie mocne liny. Z większą odwagą, niż gdyby byli trzeźwi, trzej mężczyźni wspięli się na mur, przystanęli na szczycie, by odczepić haki i zwinąć liny, po czym opuścili się w wąską uliczkę pomiędzy ściśniętymi domkami.

Pagnell uniósł ramię, nakazując towarzyszom, by szli za nim w stronę domków, po drodze przyglądał się oznaczeniom na murach.

- Wiedźma! - wymamrotał gniewnie. - Pokażę jej, że jest śmiertelna. Córka jurysty, szumowina.

Zatrzymali się przy domu Alyx, podkradli do bocznej ściany z zamkniętą na klamkę okiennicą. Jeden cichy dźwięk, okiennica otworzyła się i Pagnell skoczył do środka.

Ojciec Alyx położył się tego wieczoru wcześniej. Leżał zaciskając ręce na piersi, bo zbliżała się kolejna fala bólów. Usłyszał odgłos otwierania okiennicy w pokoju na dole, zdumiał się, nie mogąc w to uwierzyć. Od lat nie słyszało się w mieście o napadach.

Chwycił krzemień i hubkę, zapalił świecę i ruszył po schodach w dół.

- A co wy tu robicie, złodziejaszkowie? zawołał głośno, gdy Pagnell pomagał towarzyszom przejść przez okno.

Były to jego ostatnie słowa, bo Pagnell szybko przemierzył pokój, chwycił go za włosy i zagłębił sztylet w szyi. Nie spojrzał nawet na ciało bezwładnie opadające na podłogę i wrócił do przyjaciół przy oknie. Gdy udało im się wejść, ruszyli schodami na górę.

Wydarzenia dnia nie pozwalały Alyx zasnąć. Za każdym razem, gdy zamykała oczy, widziała twarz Pagnella, czuła jego wstrętny oddech i jego język w swoich ustach. Nic nie powiedziała ojcu, nie chcąc go martwić, i po raz pierwszy w życiu jej myśli zajęte były czymś innym niż muzyka.

Przestraszył ją gniewny głos ojca i dziwny stłumiony dźwięk, który po nim nastąpił.

- Złodzieje! - szepnęła, odrzucając wełnianą kołdrę i stając w koszuli obok łóżka. Szybko przerzuciła suknię przez głowę. Zastanawiała się, dlaczego ktoś chciałby ich obrabować. Byli przecież biedni. Pas lyoński! Może o nim słyszeli. Otworzyła małą szafkę ścienną, zręcznie usunęła fałszywe dno i wyjęła jedyną cenną rzecz, jaką posiadała: złoty pas. Zapięła go na sobie.

Zaskoczył ją hałas dochodzący z pokoju ojca i zbliżające się kroki. Chwyciła stołek i ciężki lichtarz. Ustawiła się za drzwiami, czekając w napięciu. Drzwi na skórzanych zawiasach otworzyły się powoli i ukazała się głowa, w którą Alyx uderzyła z całą siłą drobnego ciała. U jej stóp opadł na ziemię Pagnell. Miał otwarte oczy i zanim stracił świadomość, dostrzegł jej twarz.

Widok tego człowieka w jej domu przywołał koszmar wydarzeń poranka. Skoro to nie jest zwykłe włamanie, to gdzie jest ojciec? Głośne kroki na schodach przywróciły jej przytomność umysłu. Rozejrzawszy się stwierdziła, że jedyną szansą jest ucieczka. Podbiegła do okna i nie zastanawiając się nad tym, jak wysoko się znajduje, skoczyła.

Uderzenie o ziemię ogłuszyło ją. Cofnęła się pod ścianę na dłuższą chwilę. Nie było czasu na leżenie i zastanawianie się nad tym, co dalej. Kulejąc z powodu bólu w boku i lewej nodze, pokuśtykała do okna z otwartą okiennicą.

Księżyc nie oświetlał wszystkiego dość dobrze, ale w pokoju paliła się świeca. To wystarczyło, by dostrzegła ojca spoczywającego w kałuży krwi z dziurą w szyi. Musiała uciekać.

Nie zdając sobie do końca sprawy...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin