Ewa wzywa 07
Ewa wzywa 07.,. Ewa wzywa 07..
Zygmunt Zeydler Zborowski
I S K li y • W A RSZAWA • 1 i) 7 5
KUKUŁKA BEZ ZEGARA
ROZDZIAŁ I
Postanowiła przyrządzić na kolację sałatkę — taką, jaką bardzo lubił Jurek. Wędzona makrela, drobno pokrojona papryka, pietruszka, jajka na twardo i to wszystko przyprawione majonezom.
Właśnie zabrała się do obierania makreli, kiedy zadźwięczał dzwonek. Czyżby Jurek zapomniał kluczy? Pośpiesznie wytarła ręce, zdjęła fartuszek i wybiegła do przedpokoju.
To nie był Jurek. To była pani Krajnowska. Elżbieta z trudem zdobyła sic na powitalny uśmiech.
— O! Dzień dobry.
— Czy można do pani na chwileczkę? Nie przeszkadzam?
— Ależ skąd. Proszę bardzo, niech pani wejdzie.
Starsza dama błyskawicznie znalazła się w przedpokoju i zaczęła obcałowywać Elżbietę.
— Robry wieczór, kochanie, dobry wieczór. Strasznie dawno nie widziałyśmy się. Co słychać? Świetnie pani wygląda. Zawsze taka młodziutka, taka świeżutka, taka apetyczna.. A czy pan Jureczek w domu?
— Nie, jeszcze nie wrócił — odparła Elżbieta, nieco zaskoczona tą niezwykłą serdecznością.
— Może to i lepiej.
— Nie rozumiem.
Widzi pani, kochana pani Elżuniu, wolę przeprowadzić tę rozmowę z panią w cztery oczy. Są pewne sprawy...
Klżbicta poczuła nagły niepokój. Nie lubiła takich wstępów. Otworzyła drzwi pokoju.
— Proszę. Przecież nie będziemy tu rozmawiały.
Krajnowska szybko zlustrowała całe mieszkanie. Zajrzała to tu, to tam, dotknęła firanek, kwiatów stojących na
oknie, aż wreszcie opadła z westchnieniem na fotel.
— Bardzo przyjemnie urządziliście się. Strasznie dawno u was byłam. Chyba jakieś dwa lala temu, a może jeszcze dawniej? Wtedy byłyśmy razem z Wan- dcczką. Pamięta pani? Także jakoś na wiosnę. — Pociągnęła palcem po politu- rowanym stoliku. Okropnie się kurzy w tej Warszawie. Coś makabrycznego. Ledwie człowiek sprzątnie, a tu już...
Rzeczywiście, bardzo się kurzy — przyznała Elżbieta, zadowolona, że właśnie dziś rano przejechała odkurzaczem swoje M-3. Wprawdzie nie spodziewała się gości, ale tak ją nagle ogarnęła żądza sprzątania. O tym stoliku oczywiście zapomniała. — Czy można panią poczęstować herbatą?
Krajnowska energicznie zamachała rękami.
— Nie, nie, ślicznie dziękuję. Lekarz polecił mi unikać płynów. Zresztą ja tylko na chwileczkę. Chciałam z panią porozmawiać. Niechże pani siada, pani Elżuniu.
Elżbieta usiadła i niespokojnie spojrzała na swojego gościa.
— Słucham?
— Widzi pani... Nie chciałabym zrobić pani przykrości, ale uważam to sobie za swój obowiązek... Zdecydowałam się panią odwiedzić, żeby pomówić o Wan-
dcczce.
— O mamie? A co się stało?
— Nie. nie... Jeszcze się nic nie stało — Krajnowska znowu zatrzepotała rękami. Tylko... tylko uważam, że musimy się wspólnie zastanowię...
Nad czym mamy się zastanawiać?
— Chodzi o to, że powinna pani mamusię zaprowadzić clo lekarza.
— Mama byJa nie tak dawno u lekarza. Przepisał jej jakieś zastrzyki.
— Ja nie mam na myśli internisty. — Krajnowska zniżyła glos i rozejrzała się, jakby w obawie, że ktoś ja może podsłuchać. — Tułaj chodziłoby o psychiatrę.
— O psychiatrę?
— Tak, kochana pani Elżuniu. właśnie mamie potrzebny jest psychiatra, dobry psychiatra.
— Ale dlaczego? Nie rozumiem.
Krajnowska wyjęła z torebki lusterko,
pudemiczkę. szminkę i zaczęła sobie z zapałem poprawiać maquillage.
Czy Wandcczka... czy mamusia nigdy nie wspominała pani o tych zjawach ?
— Ach, o tym pani mówi — roześmiała się Elżbieta. — Owszem, opowiadała mi te dziwne historyjki, ale przecież nie brałam tego poważnie.
— Nie ma sie Z czego śmiać — powiedziała nieco urażona Krajnowska. — To są bardzo poważne sprawy. Mamusia pani od czasu śmierci świętej pamięci Michała bezustannie mówi o tym widmie. o tych jakichś zjawach. To są stany obsesyjne. Ona żyje w ciągłym strachu, w ciągłym przerażeniu. Wczoraj musiałam u niej nocować. Prosiła mnie o to. Błagała, żebym jej nie zostawiała samej.
— No i co? Widziała pani ducha? — spytała Elżbieta.
Krajnowska zgarnęła do torby przybory toaletowe.
— Widzę, moja złota, że pani jest usposobiona żartobliwie. Wobec ;ego nie zali i era m czasu. 'Zegnam.
Elżbieta zatrzymała ja energicznym ruchem ręki.
Niechże się pani nie obraża. "Przepraszam. Ale musi pani przyznać, że trudno te historie o duchach brać poważnie.
Przecież nie chodzi o duchy — zniecierpliwiła się Krajnowska. — Chodzi o psychiczny stan Wąńdeczki. Wydaje mi się, że pani powinna się bardziej zainteresować swoja matką.
r
L
- Dotychczas mama była osoba aż nazbyt samodzielną — powiedziała Elżbieta.
— I w dalszym ciągu jest samodzielna, tylko te niezwykłe wizje, które ją prześladują... Zaczynam się o nia bać. Dlatego przyszłam do pani.
Elżbieta pokiwała głowa.
— Dobrze. Zadzwonię do mamy i umówię sie. Bardzo dziękuję, że pani mnie o tym powiadomiła.
— Uważałam to za swój obowiązek Krajnowska wytarła chusteczką okrągłą, pucołowatą twarz i wstała. - - Niech pani tylko nie wspomina Wandeczce o naszej rozmowie. To mogłoby popsuć stosunki między nami.
— Może pani być zupełnie spokojna - zapewniła z ożywieniem Elżbietą. — Zachowam całkowitą dyskrecję. I jeszcze raz dziękuję, że mnie pani odwiedziła — dodała odprowadzając swojego gościa do przedpokoju.
Wróciła do sałatki.
Ta baba popsuła mi dobry nastrój — myślała, drobno siekając jajka.
Teraz przypomniała sobie dokładnie ostatnie spotkanie z matką. Była wtedy zajęta zupełnie czym innym i jednym uchem słuchała opowieści o zjawach z tamtego świata. Zresztą przywykła już od dawna, właściwie od dzieciństwa do wróżb, seansów spirytystycznych, co talerzyków, tańczących stolików, kabał. Mama uwielbiała kontaktować się z przybyszami z zaświatów, a kiedyś nawe; próbowała i czarnej magii. Toteż pojawienie się ducha niedawno zmarłego Michała nie wydawało się sprawą spec.!.sinic sensacyjną.
Skończyła przyrządzać sałatkę i poszła do telefonu. Nakręciła numer. Po chwili posłyszała podniecony głos mamy.
— To ty, Elżuniu? Wyobraź sobie, że znowu był.
— Kto?
— No jak to kto? Michał. Ja chyba zwariuję. To jest ponad moje siły.
— Mamo! Na miłość boską — powiedziała energicznie Elżbieta — .przestań się sugerować tymi bzdurami. Przecież nic możesz brać na serio takich rzeczy. Zlituj się! Nie myśl o tym.
— Łatwo ci mówić. Jakżeż ja mogę nie myśleć, kiedy ja go widzę? Pojawia sie.
Nic nie mówi i znika. To jest kara, El- żuniu, to jest kara.
— Głupstwa pleciesz, mamo. Jaka znowu kara? Za co?
Głos w słuchawce był ledwie dosłyszalny :
— Przecież wiesz, że pragnęłam jego śmierci.
— Dajże spokój — zdenerwowała się Elżbi...
travisasd