McCoy Max - Indiana Jones i tajemnica Dinozaura.pdf

(600 KB) Pobierz
734806127 UNPDF
INDIANA JONES l TAJEMNICA
DINOZAURA
MAX McCOY
Przekład Piotr Teodorczyk
Prolog Zamek przeklętych
Twierdza Malevil, Marsylia, Francja, październik 1933
Ogromna, umięśniona pięść uderzyła Indianę Jonesa niczym młot, rozcinając mu górną wargę o przednie
zęby. Przed oczami zatańczyły kolory, jak w kalejdoskopie Indy nie przypominał sobie, by kiedykolwiek
uderzono go mocniej.
Głowa Indy'ego opadła na pierś francuskiego osiłka, który trzymał jego ręce przyciśnięte wzdłuż boków.
Indy bał się, że straci przytomność; świat pociemniał mu w oczach, a potem miedziany smak krwi wypełnił usta.
Złość przywróciła mu jednak siły.
Zdobył się na krwawy, wykrzywiony uśmiech.
- Kto cię uczył bić? - spytał. - Babcia?
Jego oprawca - bliźniak osiłka, przytrzymującego ręce – nie mówił po angielsku, ale zrozumiał obraźliwy
ton, jakim był wygłoszony komentarz. Uderzył Indy'ego jeszcze raz, tyle że mocniej i tym razem w brzuch.
- Szczeniackie złośliwości, doktorze Jones? Oczekiwałbym czegoś bardziej poważnego od człowieka o
pańskiej reputacji. A czekałem tak długo, żeby pana spotkać!
Dźwięczny głos Rene Belloqa odbijał się od ścian przejmująco zimnej jaskini. Francuski archeolog siedział ze
skrzyżowanymi nogami, na żółtej beczce w markowym białym kapeluszu nasuniętym na oczy. Za nim, na
rozklekotanym biurku, pod nieosłoniętą żarówką zwisającą z sufitu na podniszczonym przewodzie, stała butelka,
napełniona do połowy miejscowym białym winem, oraz talerz z resztkami sera. Wokół biurka piętrzyły się
skrzynie do pakowania towarów różnej wielkości i rodzaju. Na bokach wypisane miary nazwy portów z
całego świata.
Belloq trzymał na kolanach portfel Indy'ego, studiując go tak, jakby był to zabytek wydarty z otchłani
czasu. Bicz Indy'ego, jego rewolwer i filcowy kapelusz leżały u stóp Belloqa.
- Liczyłem na sympatyczniejsze spotkanie - powiedział Belloq. - Proszę wybaczyć to szorstkie przyjęcie
ze strony braci Daguerre, ale nie wiedziałem, kim pan jest, a w mojej pracy nie mogę pozwolić sobie na ryzyko.
Śledziłem rozwój pańskiej kariery w Herald -Tribune, zwłaszcza pańskie wyczyny w Środkowej i Południowej
Ameryce. Marzyłem nawet, że pewnego dnia będziemy może pracować razem, ale los, niestety, zrządził
inaczej.
- To dobrze - warknął Indy.
- Obawiam się, że nie, doktorze Jones - powiedział Belloq. - Niech mi pan powie, co pan tutaj
robi. Pewnie pańska rudowłosa dziewczyna myślała, że jest pan sprytny, gdy obydwoje śledziliście
mnie w mojej wędrówce od sklepu do sklepu wzdłuż Canebiere, aż wreszcie dzisiaj wieczorem
dotarliście tutaj, do twierdzy Malevil. Dlaczego obserwuje mnie pan tak uważnie, doktorze Jones?
- Interes - wycharczał Indy. Belloq zaśmiał się.
- No, z całą pewnością nie przyjemność - powiedział i zanucił kilka taktów Marsylianki, podnosząc
jednocześnie rewolwer Indy'ego i wytrząsając naboje na dłoń. Włożył łuski do górnej kieszeni białej
marynarki wraz z portfelem Indy'ego, a następnie zabezpieczył rewolwer.
1
734806127.002.png
- To mój teren, doktorze Jones. Cała Prowansja to moja posiadłość. Dziesiątki oczu śledziły pańską
amatorską próbę rekonesansu - ach, jakież to cudowne francuskie słowo! - a dziesiątki ust donosiły mi o
pańskich ruchach. Co miał pan nadzieję mi ukraść?
Belloq powiedział coś po francusku i oprawcy się cofnęli. Indy osunął się na kolana, ale zdołał
utrzymać równowagę i nie upadł na skalne bloki.
Belloq podał mu webleya.
Indy ostrożnie wziął rewolwer i schował do kabury. Belloq podniósł bicz i zaczął go dokładnie
oglądać, tak jak wcześniej robił to z portfelem Indy'ego.
- Ciekawe... Nosi pan taką dziwną broń - powiedział Belloq. - Ale w jakimś stopniu ona do pana pasuje,
biorąc pod uwagę amerykańskie przywiązanie do rzeczy prymitywnych i brutalnych.
- To nie jest broń - powiedział Indy. - To narzędzie. Przydaje się.
- Tak też myślę, doktorze Jones. Tak samo jak czasami przydają mi się bracia Daguerre. Ten pański
interes – przypomniał Belloq. - Niech mi pan powie o nim coś więcej.
- To długa historia.
- Nie ma czasu na długie historie - stwierdził Belloq. - Natknął się pan na moją kryjówkę w niezmiernie
ważnym, decydującym momencie. Niech pan mówi szybko, bo wkrótce zaczną przybywać moi goście.
Indy usiadł, podpierając się rękami. Opuchniętymi oczami przyjrzał się beczce, na której siedział
Belloq. Była oznakowana trupią czaszką i skrzyżowanymi piszczelami oraz napisem po niemiecku,
wskazującym, że jest to gaz, jakiego używano podczas wojny światowej.
Kilka metrów od miejsca, gdzie siedział Belloq, kończyły się skalne bloki. Pojedyncza żarówka wisząca
nad biurkiem nie pozwalała dostrzec zbyt wiele w gęstych ciemnościach panujących wokół, ale Indy słyszał
odgłosy fal pluszczących o kamienie.
Przyszedłem tu, żeby zawrzeć układ - powiedział i potarł policzek.
- Z wiarygodnych źródeł wiem, że pewien obiekt - starannie wyrzeźbiona kryształowa czaszka, o
której wieku i pochodzeniu nic nie wiadomo - była tu na sprzedaż na czarnym rynku. A czarny rynek
antyków to ty, Belloq. Wszyscy to wiedzą.
- Na to wygląda — zgodził się Belloq.
- Jestem tutaj z powodu tej czaszki. Muzeum bez pytania zapłaci cenę, której zażądasz.
- Trzeba było jej nie wypuszczać z ręki, kiedy ją pan miał, przyjacielu - powiedział Belloq. -
Czarująca fascista - mój włoski kontakt - poinformowała mnie, że kiedyś miał pan już tą czaszkę, przez jakiś
czas, choć nie trwało to długo.
- Podaj cenę.
- Nie jest pan chyba w stanie się targować, doktorze Jones. Poza tym wątpię, czy pana muzeum
byłoby skłonne zapłacić za nią równowartość dwóch milionów dolarów amerykańskich.
- Nikt nie ma takich pieniędzy.
- Obawiam się, że niektórzy mają. Mam poważnego kupca.
- Żadne muzeum na świecie nie zapłaciłoby nawet połowy tej sumy.
- Niech pan uruchomi wyobraźnię, przyjacielu – powiedział Belloq. - Urok tej czaszki znacznie przewyższa
wartość jakiegoś tam obiektu muzealnego.
- To blef.
- Nie miałbym żadnych korzyści z blefowania – oświadczył Belloq ze smutkiem w głosie.
- Żadna suma pieniędzy nie okupi wystawiania do wiatru ludzi, z którymi mam do czynienia. Niestety,
jest to wada czarnego rynku - gdybym prowadził legalny interes, mógłbym ukraś wszystko co chcę i nie
potrzebowałbym wspólników takich jak Claude i Jean Daguerre.
Słysząc swoje imiona, bracia wyszczerzyli zęby.
- Słuchaj - powiedział Indy - może moglibyśmy dojść do porozumienia....
- Spóźnił się pan. - Belloq spojrzał na zegarek. – Czaszka już nie jest na sprzedaż. Do wymiany dojdzie za
parę minut. Ale niech pan nie rozpacza, doktorze Jones. Czas potrafi pokrzyżować nawet najlepiej ułożone plany,
a i tak o rzeczach, które posiadamy, decydujemy tylko przez jakiś czas. Rzeczy się gubi, zakopuje, zapomina -
potem wpadają w inne ręce.
- To znaczy?
- Weźmy na przykład tę jaskinię i twierdzę, która znajduje się ponad nią. W średniowieczu należała do
mojej rodziny. To nasze gniazdo rodowe. Ale zabrano je nam, gdy opowiedzieliśmy się po niewłaściwej
stronie - bo widzi pan, jesteśmy templariuszami i niektórzy twierdzą, że żyje w nas duch Jezusa Chrystusa.
Niestety, inni nie zgodzili się z tym poglądem. Twierdza Malevil była długo okupowana przez dzikich
lokatorów, popadła w ruinę podczas rewolucji, a teraz znowu stanowi centrum rodzinnego interesu, nawet jeśli
ten interes jest podziemny nie tylko dosłownie. Być może w ten sam sposób, doktorze Jones, czaszka wróci do
pana... lub do pana potomków.
- Nie mogę tak długo czekać.
- Dlaczego tak rozpaczliwie jej pan potrzebuje? – zapytał Belloq. - Interesuje się pan tym kawałkiem
rzeźbionego kwarcu nie tylko zawodowo, nieprawdaż? Zapewne nie jest pan na tyle przesądny, żeby wierzyć w
tę klątwę... albo może skusiła pana mroczna obietnica czaszki?
Belloq znowu spojrzał na zegarek.
2
734806127.003.png
- Podaj cenę - powiedział Indy.
- Jestem bardzo zachłanny. W innych okolicznościach zmusiłbym pana -jak to się mówi? - do
przelicytowania. Ale wycofanie się z umowy, którą już zawarłem, przypominałoby samobójstwo, a ja jestem
nazbyt egocentryczny, żeby popełnić tego rodzaju głupstwo.
- Kto - zapytał Indy - mógłby być na tyle groźny, żeby cię przestraszyć?
Woda za kamieniami zaczęła falować.
Najpierw pojawił się podświetlony dziób niemieckiej łodzi podwodnej, zza którego wystawała lufa
milimetrowego działka pokładowego. W migotaniu przesuwających się świateł Indy zauważył
charakterystyczne wybrzuszenie torpedy, biegnące wzdłuż dziobu.
- Odkąd Hitler został kanclerzem - powiedział Belloq - faszyści rozpoczęli rozpaczliwe starania, aby
zlokalizować bezcenne skarby o ponoć nadprzyrodzonych mocach. Kryształowa czaszka znajduje się wysoko na ich
liście.
Częściowo zanurzona łódź podwodna starała się utrzymać stateczność i jaskinię wypełniało uporczywe
brzęczenie silników elektrycznych i burczenie trymowanych zbiorników balastowych.
Wieżyczka obserwacyjna, ze sterczącym peryskopem najeżona antenami radiowymi, wystawała dwa
metry ponad powierzchnią, a na obudowie miała niewyraźny zarys podwójnych
znaków alfanumerycznych - U-357. Nie można ich było zidentyfikować, nie stojąc tuż obok łodzi.
Dwóch marynarzy wyłoniło się z luku na szczycie wieżyczki, wrzeszcząc coś w dół, w kierunku zalanych
wodą zbiorników balastowych. Przez plecy przewieszone mieli schmeissery - pistolety maszynowe. Po
przerzuceniu mocnych lin przez wiekowe pierścienie przytwierdzone do kamieni marynarze stanęli po obu
stronach Belloqa.
Bracia Daguerre wyciągnęli własną broń.
- Schowajcie to, idioci - warknął Belloq po francusku.
Wyglądający na zmęczonego kapitan U-357, eksoficer o nazwisku Wagner, patrzył z platformy obserwacyjnej
jak, cumowano łódź. Zadowolony z efektu krzyknął coś w dół do otwartego luku.
Franz Kroeger przecisnął się przez luk i zszedł na pokład. Stanowił dokładne przeciwieństwo Wagnera:
młody, wysoki blondyn, w świeżo wyprasowanym czarnym mundurze, podkreślającym doskonałe proporcje jego
ciała. Mundur, pomijając dwie małe błyskawice na kołnierzu, nie miał żadnych odznak. Kroeger był
pułkownikiem w niedawno utworzonej osobistej straży Hitlera -Leibstandarte SS. Gdyby coś nie wyszło, nie
chciałby pozostały dowody, które wskazywałyby na bezpośredni związek z byłym malarzem, który zaledwie
kilka miesięcy wcześniej został kanclerzem Niemiec.
Gdy Kroeger schodził z wieżyczki, jego buty głośno dźwięczały o żelazne szczeble. Pokład U-357 znajdował
się kilkadziesiąt centymetrów pod wodą, ale Kroegerowi udało się przeskoczyć tę odległość.
Gdy już stanął na kamieniach, zatrzymał się i wyciągnął z kieszeni papierośnicę. Zapalił papierosa
amerykańską zapalniczką i dym spowił jego głowę niczym aureola.
- Monsieur Belloq - powiedział; w jego ordynarnym niemieckim akcencie nazwisko zabrzmiało jak Bellosh. -
Proszę wybaczyć, ale mój angielski jest lepszy niż francuski, a jestem pewien, że pana niemiecki raniłby mój słuch.
Może pan mi mówić Franz, do pana usług. - Zasalutował po nazistowsku, stukając głośno obcasami.
Belloq niezdecydowanie machnął ręką.
- Ma pan czaszkę?
- Jest tutaj - odparł Belloq i klepnął w pojemnik, na którym siedział. - Zgodnie z pańskimi instrukcjami
nie został jeszcze szczelnie zamknięty. Ma pan złoto?
- Najpierw to, co najważniejsze - stwierdził Kroeger. - Muszę obejrzeć towar.
Belloq zdjął wieko pojemnika, sięgnął do środka i wyciągnął coś, co wydało się Indy'emu skórzaną torbą
na kulą do gry w kręgle. Zaczął podawać pokrowiec Kroegerowi, po czym go cofnął.
- Pułkowniku - powiedział Belloq - proszę nałożyć rękawiczki.
Kroeger parsknął z niechęcią, ale wyciągnął z kieszeni munduru parę skórzanych rękawiczek i je włożył.
Następnie zabrał pokrowiec od Belloqa, otworzył go i prawą ręką wyjął Kryształową Czaszkę.
- Nie spodziewałem się, że będzie tak piękna - powiedział. - Jest wspaniała. Proszę spojrzeć, jak rozszczepia
światło!
Kroeger trzymał czaszkę w górze.
Wszyscy, wraz z Indym, wstrzymali oddech. Nawet w słabym świetle żarówek niesamowita tęcza barw
wystrzeliła z głębi czaszki, migocząc ponad ich głowami. Niebieskawa poświata, wywołana przez
elektryczność statyczną, zatańczyła na rękawie Kroegera aż do ramienia.
Kroeger obracał czaszką na wyciągniętej dłoni odzianej w rękawiczką. Puste, bezmyślne oczodoły wydawały
się przeszywać wzrokiem wszystkich, którzy na to patrzyli.
- Jaka moc kryje się w niej według legend? - spytał Kroeger. - Co czyni ją tak osobliwą, że ludzie gotowi
są ryzykować życie i swoje dobre imię, aby ją posiąść?
- Zadawałem sobie to samo pytanie - oznajmił Belloq.
Dłonie Indy'ego stały się wilgotne. Pamiętał pierwszy i jedyny raz, gdy dotykał czaszki gołymi rękami.
Odniósł wtedy wrażenie, że czaszka tętni w rytmie jego serca. Był teraz wystarczająco blisko Kroegera, by jej
dosięgnąć, chwycić ją i wyrwać...
- Kanclerz będzie bardzo zadowolony - powiedział Kroeger i wsadził czaszkę z powrotem do skórzanego
3
734806127.004.png
pokrowca. – Nawet jeśli jej moc istnieje tylko w legendach, jest to nieporównywalne z niczym innym dzieło
sztuki, które stanie się inspiracją dla tych z nas, którzy przysięgli wierność aż do śmierci i poza nią.
Jaskinia jakby jeszcze bardziej pociemniała.
Po oddaniu pokrowca Belloqowi, który delikatnie schował go do pojemnika, pułkownik zdjął rękawiczki i
pstryknął palcami. Dwaj marynarze przytargali skrzynię z pokładu U-357 i postawili ją u stóp Belloqa.
- Nie zajrzy pan? - zapytał Kroeger.
- Ufam wam - powiedział Belloq - ale z drugiej strony muszę to zrobić. Co by się stało, gdyby były tu
sztaby ołowiu zamiast złota? Moglibyście unicestwić tę jaskinię, podobnie jak Malevil tam na górze.
- Moglibyśmy - stwierdził Kroeger - ale tego nie zrobimy.
- Merci - burknął Belloq bez humoru.
- Niemniej jednak nalegamy, aby zrezygnował pan już z różnych podejrzanych posunięć - powiedział Kroeger.
- Zdobył pan fortuną. Niech to pana zadowoli i niech pana nie kusi praca oferowana przez naszych konkurentów.
- Ależ, bon ami - zaprotestował Belloq - o tym nie było mowy. Jestem archeologiem. To nie jest kwestia
pieniędzy, lecz pasji.
-Ach, pasja... - skonstatował Kroeger w zadumie. – Słabość ras nie aryjskich. Francuzi, jak rozumiem,
są szczególnie podatni na bezsensowną sentymentalność. Jakże trudne musi być życie z takim
upośledzeniem.
- Wy chyba żartujecie - nie wytrzymał Indy. - Kim wy właściwie jesteście?
Kroeger spojrzał na Indy'ego, jakby go właśnie zauważył. Zrobił krok do przodu i zaczął się
przyglądać Indy'emu przeszywającymi niebieskimi oczami. Jednocześnie ukradkiem obserwował dym z
papierosa, trzymanego w kąciku ust.
Złapał Indy'ego za podbródek i skierował jego twarz w stronę światła, przypatrując się niedawnej
robocie braci Daguerre. Kciuk Kroegera zatrzymał się przy bliźnie na lewym policzku Indy'ego, którą
wiele lat temu pozostawił po sobie bicz.
- Co to za parszywa kreatura?
- Nazywa się Jones.
Indy chwycił Kroegera za nadgarstek.
Marynarze po obu stronach Belloqa wycelowali pistolety maszynowe. Bracia Daguerre wyciągnęli
swoją broń w tym samym czasie, a Belloq przypadł do ziemi pomiędzy nimi.
Belloq zaczął się śmiać, chociaż dość niepewnie.
-To zero - powiedział lekceważąco. - Głupiec... Amerykański turysta, który trafił do jaskini zupełnie
przypadkowo. Jak pan widzi, moi ludzie już się nim zajęli.
Szkoda, że nie zwrócili większej uwagi na jego język - oznajmił Kroeger i ruchem ręki kazał swoim
ludziom opuścić broń. - Jones... takie banalne nazwisko...
- Cóż, twardo stąpam po ziemi - stwierdził Indy.
Kroeger otworzył kaburę Indy'ego i wyciągnął webleya. -Czy amerykańscy turyści zawsze jeżdżą za
granicę uzbrojeni, Herr Jones?
- Doktorze Jones - sprostował Indy.- Jestem profesorem uniwersytetu Princeton. A tak przy okazji,
ta zabawka nie jest naładowana - w obcym mieście czuję się nieswojo i pistolet noszę tylko na wypadek,
gdybym musiał kogoś postraszyć.
- Czyżby? - zapytał Kroeger. Przysunął Webleya do skroni Indy'ego i pociągnął za spust. Przy
uderzeniu kurek wydał metaliczny odgłos.
- Ach, widzę, że mówi pan prawdę zaśmiał się Kroeger.
-- Nic warto tracić dla niego czasu powiedział szybko Belloq. -Jest raczej nieszkodliwy.
- Raczej - wtrącił Indy. Niech pan posłucha, myślałem, że wszystkie te stare łodzie podwodne zostały
zniszczone zgodnie z Traktatem Wersalskim, ale wygląda na to, że tę przegapiono.
Powoli odebrał rewolwer Kroegerowi i schował go z powrotem do kabury.
Pewnie byliście zbyt zajęci prześladowaniem Żydów, zamykaniem gazet i zakazywaniem sądzenia przez
ławę przysięgłych. Co, majorze?
- Pułkowniku - poprawił go Kroeger i zagryzł wargi. - Sprytnie. Jestem pod wrażeniem. Ale niech mi
pan powie, dlaczego sprawia panu przyjemność flirtowanie ze śmiercią?
- Bo to ciekawsze niż palenie książek w sobotnią noc.
- Wy, Amerykanie, tak mnie bawicie - powiedział Kroeger.- Wszystko jest dla was żartem, a to, czego
nie rozumiecie - potępiacie. Chwileczkę, może teraz ja opowiem panu dowcip o Amerykaninie, który
znalazł się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie, a jego nazbyt sentymentalny francuski
przyjaciel nie był w stanie go uratować. Przezabawne. Och przepraszam, wygląda na to, że pan już to
słyszał.
- Belloq nie jest niczyim przyjacielem - oświadczył Indy.
- Czy to prawda, Rene? - zapytał Kroeger. - Nie ma pan żadnych stosunków z tym człowiekiem, nie łączy
was żadna znajomość?
- Żadna - wzruszył ramionami Belloq.
- Nie będzie pan więc miał nic przeciwko temu, żeby go zabić - powiedział Kroeger.
4
734806127.005.png
Zabrał jednemu z marynarzy pistolet i wręczył Belloqowi.
-Może pan go zatrzymać na pamiątkę pańskiej służby dla Trzeciej Rzeszy. I niech się pan nie zdziwi,
jeśli od czasu do czasu przypomnimy panu o zobowiązaniach wobec ojczyzny.
Kroeger pstryknął palcami i marynarze podnieśli z obu stron żółty pojemnik, niosąc go ostrożnie do U-
357, Pułkownik podążył za mmi, schodząc z kamieni na zanurzony pokład łodzi podwodnej. Nagle stanął.
- Przykro mi, że nie poznaliśmy się wszyscy dokładniej. Mam jednak niewiele czasu, jako że wkrótce
będzie odpływ, a nie życzyłbym sobie, żeby ta łódź osiadła na mieliźnie na obszarze francuskich wód
terytorialnych. Auf Wiedersehen, doktorze Jones.
Po chwili Kroeger zniknął w wieżyczce obserwacyjnej i zaniknął za sobą luk. Łódź podwodna była
już w ruchu. Zanurzając się, wycofywała się z jaskini w kierunku podziemnego przesmyku na otwarte
morze.
Mógłbym znienawidzić tych facetów, pomyślał Indy.
Belloq podrzucił karabin Claude'owi, najbliżej stojącemu z braci Daguerre.
- Chyba mnie nie zabijecie? - zapytał Indy i pokazał Belloqowi puste ręce. - Naziści odpłynęli. Nie
ma tu nikogo oprócz nas. Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. Co z tą współpracą w przyszłości, o
której była mowa?
- To niemożliwe - powiedział Belloq. - Jeśli ja pana nie zabiję, oni zabiją mnie. W pewnej mierze,
doktorze Jones, jest to niska cena za spokój mojej duszy.
Claude Daguerre wycelował lufę karabinu w Indy'ego i pociągnął za spust, ale nic się nie stało. Jean
zrobił krok do przodu, próbując wyrwać karabin bratu. Belloq zaczął ich wyzywać po francusku, żeby
znaleźli bezpiecznik, ale Indy już się czołgał w stroną wody. Chwycił swój kapelusz i bicz spod stóp
Belloqa w tym samym czasie, gdy usłyszał szczęk bezpiecznika.
Karabin, przedmiot zaciekłego boju pomiędzy braćmi Daguerre, ożył i jaskinię wypełnił huk
wystrzałów i świst rykoszetów. Belloq krzyczał po francusku do braci, żeby lepiej celowali - każdy
szanujący się gangster z Chicago wiedziałby, jak się obchodzić z automatycznym karabinem, dlaczego więc
oni tego nie potrafią?
Indy nasunął kapelusz mocno na głowę, nabrał powietrza w płuca i zanurzył się w czarnej wodzie.
Pociski przelatywały ze świstem wokół niego, a bąbelki powietrza znaczyły ich tory niczym wodne pociski
smugowe. Poczuł, jak jedna z kul przeszywa mu udo, ale oparł się odruchowi przykrycia rany ręką i
popłynął z całych sił za cofającą się powoli łodzią podwodną. W przyćmionym blasku przesuwających
się świateł widział kontur działka pokładowego. Kiedy do niego dotarł, mocno zawiązał bicz wokół wylotu
lufy.
Gdy łódź pokonywała przesmyk, czuł rytmiczne brzęczenie śrub, a przykre dla ucha zgrzyty metalu o
skałę sprawiały, że serce biło mu trochę szybciej. Gdy łódź podwodna zanurzyła się głębiej, ciśnienie w
jego uszach zwiększyło się do poziomu bólu. Zaryzykował uwolnienie jednej z rąk. Zaciskając palcami nos i
delikatnie dmuchając, siłą wprowadził powietrze do maleńkich trąbek eustachiusza znajdujących się za
gardłem. Kiedy ciśnienie się wyrównało, rozległ się cichy dźwięk i ból zniknął.
Miał jednak wrażenie, że czuje ogień w klatce piersiowej.
Dwutlenek węgla zbierający się w płucach błagał o uwolnienie. Indy wiedział z doświadczenia, że w
jego przypadku odczucie takie następowało po upływie półtorej minuty pobytu pod wodą. Otworzył
usta i wypuścił nieco zużytego powietrza, co trochę złagodziło żar w płucach. W ten sposób zdobył nieco
czasu. Zawodowi płetwonurkowie mogli nie oddychać przez cztery minuty i dłużej, ale Indy wiedział,
że tak długo nie wytrzyma. Miał, w najlepszym wypadku, jeszcze dziewięćdziesiąt sekund. Jeśli w tym
czasie łódź nie wypłynie z przesmyku do portu, to on utonie.
Zamknął oczy i starał się zmusić do myślenia o czymś innym - nie o umęczonych płucach i
pulsującym mózgu, lecz o zielonych polach i zalanych słońcem pastwiskach. Potem przywołał obraz
jasnoniebieskich oczu Alecii Dunstin. Zaczął obserwować fale jej włosów, kości policzkowe, pełne usta...
Przypomniało mu się ich pierwsze spotkanie w British Museum w Londynie, kiedy stał przed jej
biurkiem z kapeluszem w dłoni, a ona zaglądała w głąb jego duszy tymi wspaniałymi niebieskimi oczami.
Pomyślał, że gdyby utonął, żałowałby tylko jednego.
Obroty śrub się zwiększyły i wzrósł opór wody powodowany przez jego ciało. Łódź podwodna
opuściła przesmyk. Indy odwiązał się od działka. Łódź łagodnym łukiem skręciła ku morzu i Indy
poczuł, jak pokład się pochylił.
Zrzucił buty i skierował się ku powierzchni. Łódź była zanurzona tylko na dziesięć metrów, wypłynął
więc w ciągu kilku chwil. Zaczerpnął trochę świeżego, nocnego powietrza, określił swoje położenie, po
czym popłynął w stronę brzegu, cały czas przeklinając w myślach Rene Belloqa.
Alecia Dunstin okropnie złościła się na Indy'ego przez całą godzinę, kiedy czekała na skale przed
wejściem do ruin twierdzy Malevil. Złorzeczyła mu za to, że nie pozwolił jej towarzyszyć sobie aż do
jaskini. Kiedy ją to zmęczyło, poszła na dół, do kawiarni w pobliżu brzegu, wypiła kawę, popatrzyła na
oddalony księżyc w pełni i jeszcze trochę poczekała.
W końcu zaczęła się martwić.
5
734806127.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin