Boglar Krystyna - Kieszeń pełna elfów.doc

(283 KB) Pobierz
Krystyna Boglar

Krystyna Boglar

Kieszeń pełna elfów

       

       

       

                

       

       

       

       

       

       

       

       

       

       

          Polski Związek Niewidomych

        Zakład Wydawnictw i Nagrań

                   Warszawa 1990

 

 

 

 

 

 

       

          Książka nagrodzona w konkursie

        jubileuszowym z okazji 65_lecia

        Instytutu Wydawniczego "Nasza

        Księgarnia"

       

       

       

       

       

       

       

          Tłoczono w nakładzie 10 egz.

        pismem punktowym dla niewidomych

        w Drukarni PZN,

        Warszawa, ul. Konwiktorska 9

        Pap. kart. 140 g kl. III_Bą1

       

          Przedruk z wydawnictwa

          "Nasza Księgarnia",

        Warszawa 1989

       

       

          Pisał R. Duń

          Korekty dokonały:

          K. Markiewicz

          i K. Kruk

          Krystyna Boglar debiutowała w

        roku 1966 opowiadaniami w

        "Świerszczyku" i "Płomyczku",

        pierwszą książkę wydała w roku

        1969. Pisze dla czytelników

        najmłodszych, dla dzieci

        starszych i dla młodzieży. Na

        jej dorobek pisarski,

        urozmaicony zarówno pod względem

        tematyki, jak i gatunków

        literackich, składa się ponad

        dwadzieścia pozycji książkowych,

        m.in. "Klementyna lubi kolor

        czerwony", "Gdzie jest zegar

        mistrza Kukułki?", "Mgła nad

        Doliną Wiatrów", "Nie głaskać

        kota pod włos", "Każdy pies ma

        dwa końce", "Żeby konfitury nie

        latały za muchą", "Kolor trawy o

        świcie", "Longplay z Kowalskim",

        "Stonoga", "Brent",

        kilkadziesiąt słuchowisk

        radiowych, scenariusze do filmów

        fabularnych, scenariusz do

        serialu telewizyjnego "Rodzina

        Leśniewskich", wieloodcinkowy

        komiks dla przedszkolaków "Gucio

        i Cezar", z którego nakręcono

 

 

 

 

 

 

        serię filmów animowanych i który

        przerobiony został na sztukę, z

        dużym powodzeniem graną w

        teatrze "Lalka".

          Autorka za twórczość dla

        dzieci i młodzieży otrzymała

        nagrodę Prezesa Rady Ministrów.

        Wiele jej książek przełożonych

        zostało na język czeski,

        słowacki, węgierski, estoński,

        francuski.

          Utwory Krystyny Boglar

        odznaczają się żywą akcją,

        wyraziście zarysowanymi

        sylwetkami bohaterów, bogactwem

        realiów współczesnej

        codzienności. Umiejętność

        obserwacji świata dzieci,

        autentyczne zainteresowanie ich

        problemami i odczuciami,

        oryginalne, nieco przekorne

        poczucie humoru - wszystko to

        sprawia, że Krystyna Boglar

        stała się autorką niezwykle

        popularną.

 

 

 

 

 

 

          - Wiesz - powiedziała Kama,

        gdy koła wózka zazgrzytały o

        żwir - minęłyśmy szczęśliwie

        Pierwszy Zakręt!

          Busia siedziała nieruchomo jak

        mały posążek z chińskiej

        porcelany. Wodniste niebieskie

        oczka nie wyrażały niczego.

        Tylko z uchylonych na szpareczkę

        warg wyrwało się śpiewne

        gęganie:

          - Gę... gooo, ua.

          Kama przystanęła. Obejrzała

        się przez ramię.

          - Czy to ma znaczyć, że chcesz

        rogala? Musisz zrozumieć, Busiu,

        że znalazłyśmy się w wielkim

        niebezpieczeństwie. Później, na

        Wielkiej Łące, dostaniesz

        wszystko, czego będziesz

        chciała. Ale teraz nie. Zrozum i

        nie gniewaj się.

          Za węgłem rozległy się głośne

        kroki. Potem szuranie łańcucha i

        stąpanie ciężkiego cielska.

        Miało się wrażenie, że powoli

        przesuwa się wielka góra albo

        wieża zamczyska.

          Dziewczynka uśmiechnęła się:

        zwierzę było przychylne, jego

        opiekun - niekoniecznie.

          Kama zastygła w bezruchu, z

        palcem na ustach. Jej wzrok

        wbity w Busię hipnotyzował.

        Oznaczał jedno: "Bardzo cię

        proszę, nie gęgaj. Nie wydawaj

        żadnego dźwięku. Milcz".

          - Bum... olaa! - zamlaskała

        Busia niezadowolona z postoju.

        Łagodny turkot kół wózeczka

        sprawiał jej przyjemność.

        Nieruchome trwanie - wyraźną

        przykrość, którą usiłowała

        zamanifestować na swój sposób.

        Niewidzialna góra dzwoniąc

        łańcuchem przesunęła się gdzieś

        dalej. Umilkły również kroki.

          Kama odetchnęła z ulgą. Teraz

        należało wziąć z rozpędu Drugi

        Zakręt. Pochyliła się nad

        drewnianymi szczebelkami,

        poprawiając jasiek w różowe

        kropki, który wysunął się spod

        pleców Busi. Dziecko włożyło

        palec do ust i ssało go

 

 

 

 

 

 

        cmokając.

          - Wiesz, że to brzydko? - Kama

        uniosła małą i oparła wygodniej.

        - Oblizywanie palców jest... -

        zająknęła się nie mogąc znaleźć

        właściwego słowa - no... jest

        nie w porządku - dokończyła.

          Ryk, jaki się rozległ od

        zachodniej strony, przyprawiłby

        każdego o dreszcz. Kama zaśmiała

        się tylko cichutko i pociągnęła

        za drewniany dyszel. Małe kółka

        zazgrzytały po żwirze. Dziwny

        krajobraz przesuwał się jak

        klatki fotoplastikonu: metalowe

        pręty ogrodzenia, płaty wydętego

        jak balon brezentu. Drugi Zakręt

        został pokonany.

          - Uff! - sapnęła Kama

        zatrzymując się nie opodal

        ogromnego zbiornika z wodą. -

        Dobra nasza! Jeszcze tylko

        Dzielnica Wielkich Kaloszy!

          Zwierzę, które szło,

        zostawiało dziwne ślady stóp

        jakby obutych w wydłużone,

        łódkowate kapcie. Inne

        wgłębienia, odciśnięte w mokrej

        ziemi, to już były ślady

        prawdziwych kaloszy numer

        czterdziesty piąty. Dalej, za

        płachtami szaroburej zieleni, za

        placykiem pełnym kolorowych

        plakatów, za ogrodzeniem z

        zielonych żerdzi i drewnianą

        budą, była prawdziwa Wolność.

          - Tam jest zupełnie inaczej! -

        mówiła Kama szeptem. - Jest

        słońce, trawa... no... nie taka

        znów miękka, jak myślisz. Jej

        listki są może szorstkie, ale

        pachną... mówię ci, pachną! I

        pełno w niej nieznanych kwiatów!

        Malutkich i dużych. Białych i

        żółtych. A czasem nawet trafi

        się niebieski! Jest tam mokro i

        sucho... to znaczy... są miejsca

        wilgotne, ale my...

          - Stuk, stuk! Stuk, stuk! - To

        odgłos młotka, do którego

        dołączył się za chwilę

        przeciągły ośli ryk: - I...

        haaaa, i... haaa!

          Kama przykuca obok wózka. W

        razie niebezpieczeństwa

 

 

 

 

 

 

        czyhającego na każdym kroku

        chwyci małą na ręce i ucieknie z

        dawna precyzyjnie obmyśloną

        Drogą Ewakuacyjną. Tak ją

        nazywała w myślach od czasu, gdy

        powzięła postanowienie.

        Dzisiejsza wędrówka to trudny

        egzamin. A czym jest dobrze

        zdany egzamin, wiedziała od

        dziecka. Można śmiało

        powiedzieć, że od urodzenia,

        czyli od dziewięciu długich lat.

          Osioł znów zaniósł się

        nieprzyjemnym chichotem, który

        brzmiał jak śmiech przez łzy. I

        to śmiech skrzywdzonej istoty.

          - Bodajbyś pękł! - zezłościła

        się Kama i nie bacząc na

        czyhające zewsząd

        niebezpieczeństwo szarpnęła

        dyszel.

       

          Grześ ostrożnie przeskakiwał

        kałuże. Po ostatnim deszczu było

        grząsko i pachniało piołunem.

        Nie miał nic do roboty. W każdym

        razie nikt nie czekał na pomoc z

        jego strony. Małe,

        czerwono_białe miasteczko

        pozostało w tyle poza kępami

        wierzb i topoli. Tylko

        strzelista wieża kościelna

        wystawała nad horyzont bodąc

        obłoki błyskiem odbitego

        światła. Ciekawiło go to, co

        zjawiło się pod miastem dwa dni

        temu. Wszystkie małe i duże

        dzieci popędziły obejrzeć cuda,

        o których informował plakat na

        rynku. Ale na razie nic się

        szczególnego nie działo, jeśli

        nie liczyć olbrzymiego namiotu,

        wozów i uwijających się ludzi.

        Grześ nie pobiegł razem z

        innymi. Nie lubił tłoku i

        wrzasku towarzyszącego podobnym

        zbiegowiskom. Szedł, a raczej

        skakał z kępy na kępę, obchodząc

        szczelnie od strony łąki

        ogrodzony teren.

          Gdzieś pośrodku rumiankowego

        poletka przystanął. Ktoś

        poruszał się pomiędzy miotełkami

        rzadkiego owsa. Błękitna

        sukienka migała to tu, to tam.

 

 

 

 

 

 

        Podszedł bliżej, przystanął

        niewidoczny, bacznie obserwując

        dziwne zjawisko.

       

          - Pani elfów złotowłosa@ miała

        swój królewski dwór.@ O poranku,

        ranną rosą@ odwiedzała gęsty

        bór...@

       

          Śpiew świergotliwy jak rój

        pasikoników rozlegał się wśród

        szorstkich traw. Grześ czekał.

        Ale cienki głosik nie podjął

        piosenki. Chłopiec rozchylił pęk

        wyrośniętego owsa na skraju

        miedzy. Jego oczom ukazał się

        niezwykły widok: obok

        drewnianego wózka na niskich

        kołach przykucnęła dziewczynka

        najwyżej dziewięcioletnia plotąc

        z traw i rumianku wianuszek.

        Jasne, proste włosy opadały jej

        na czoło i policzki. W wózku,

        oparte o poduszkę, siedziało

        dziecko gaworząc coś po swojemu.

        Grześ ociągając się wyszedł z

        ukrycia.

          - Pa! - powiedziała

        dziewczynka wkładając wianek na

       ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin