Swatka - Becnel Rexanne.pdf

(1285 KB) Pobierz
Microsoft Word - Becnel Rexanne - Swatka 01 - Swatka
REXANNE BECNEL
SWATKA
1
Londyn, 1 sierpnia 1818 roku
Wokół roztaczała się aura miłości. Subtelna muzyka, delikatna woń perfum, szelest
jedwabiu… Tańczące pary tonęły w blasku dwustu woskowych świec, płonących w srebrnych
kandelabrach. W takiej scenerii rodziła się miłość, a przynajmniej to, co w kręgu londyńskiej
socjety uważano za miłość.
W uszach Olivii Byrde rozbrzmiewało tylko jedno zdanie: nic z tego nie wyjdzie.
Tańczyła walca wiedeńskiego z Williamem DeLeary, pilnie zważając, by cały czas się
uśmiechać. Wirowała, kołysała się i zataczała kręgi, poirytowana zachowaniem pana
DeLeary, wpatrzonego w nią jak w obraz. Z przeciwległego krańca sali obserwowała ją
uśmiechnięta matka.
Mimo to uparta fraza wciąż powracała w rytm znanej melodii: nic z tego nie wyjdzie.
Nie wyjdzie. Nie wyjdzie… Dawanie jakiejkolwiek nadziei panu DeLeary byłoby wielką
pomyłką, bo jeśli nie zagłaskałby jej na śmierć, to bez wątpienia umarłaby przy nim z nudów.
Zaledwie więc tura się skończyła, podziękowała mu i pospiesznie schroniła się pod skrzydła
Clarissy, przyjaciółki, którą najszybciej udało się wypatrzyć w tłumie.
- Doprawdy, powinni zamknąć drzwi na klucz, żeby już nikt więcej nie wchodził. Jest
wystarczający tłok - westchnęła Clarissa, wachlując się od niechcenia.
- Możemy sobie tylko pomarzyć - odparła Olivia, błądząc wzrokiem po wspaniałej sali
balowej Burlingtonów, wypełnionej po brzegi prawie siedmioma setkami wykwintnie
odzianych gości. Każdy z nich przyszedł tu głównie po to, by się pokazać i popatrzeć na
innych, którzy przyszli w tym samym celu. Tak było na każdym balu, przyjęciu, raucie…
Młode damy wdzięczyły się w nadziei przywabienia określonego młodzieńca. Młodzi
dżentelmeni prężyli pierś, usiłując wywrzeć dobre wrażenie zarówno na córkach, jak i ich
matkach. Mamusie zaś fruwały wokół, zdecydowane pokierować wszystkim tak, by
zrealizować wcześniej poczynione plany.
Olivia pokręciła z niedowierzaniem głową. Już trzeci rok uczestniczy w tym
bezsensownym wydarzeniu. Trzeci sezon obraca się wśród tych ludzi. Gdyby nie jej
przedsięwzięcia matrymonialne, dawno by postradała zmysły.
Rzuciła okiem na swój balowy karnecik. Trzy tańce nadal miała wolne. Dwóch panów
już odesłała z kwitkiem… Matka na pewno nie byłaby zadowolona. Na szczęście matka,
pełna życia, elegancka lady Dunmore, była w tej chwili zajęta którymś ze swoich wielbicieli.
- Słyszałaś? - zwróciła się Olivia do Clarissy. - Podobno Książątko 1 ma się pokazać na
balu, zanim podadzą śniadanie. Lady Burlington nie kryje swojego zachwytu. Szkoda, że
biednej Anne ten wieczór nie sprawia takiej radości, jak jej matce...
- A to czemu? - spytała Clarissa, machając ręką którejś z przyjaciółek. - Przecież Anne
nie opuściła ani jednego tańca. Jej złocista jedwabna suknia od Madame Henry jest
olśniewająca, tak samo jak rodzinne szafiry, które dziś założyła. Jest niekwestionowaną
królową balu. Na cóż się może uskarżać?
- Chodzi o lorda Dexlera - odparła cicho Olivia, tak by nikt nie mógł podsłuchać. -
Interesuje się nim zarówno ona, jak i jej matka. Lady Burlington bardzo by się przyszły
książę podobał jako zięć. A co do Anny… no cóż, myślę, że także obdarzyła go uczuciem.
- Ale zdaje się, że i on coś do niej poczuł. Czyżby pojawiła się inna kobieta? Och,
mów, Olivio. Ty zawsze pierwsza wiesz o takich rzeczach.
- To są tylko moje przypuszczenia i domysły. Rzecz w tym, że jego ojciec to straszny
skąpiec. Jak myślisz, co sobie pomyśli o kobiecie, która urządza takie wystawne przyjęcia, i
to bez żadnego szczególnego powodu?
Na twarzy Clarissy pojawiło się zatroskanie.
- Och, mój Boże… Powinnaś ją ostrzec.
- Zrobiłam to. Ale Anne jest pod wpływem matki, a lady Burlington, jak wiesz, nie
słucha niczyich rad.
Clarissa roześmiała się.
- Cóż począć… Możesz udzielić komuś rady, ale nie zmusisz go, żeby się do niej
zastosował.
Tym razem roześmiała się także Olivia.
- Obawiam się, że uderzyły mi do głowy sukcesy w kojarzeniu par. Ty i Robert
jesteście bez wątpienia największym z nich. Anne szalenie podoba się lord Dexler. Ale jeśli
jest równie ekstrawagancka, jak jej matka, to obawiam się, że nie będą do siebie pasować.
- Zawsze powtarzasz, że lepiej dowiedzieć się o tym zawczasu - wtrąciła Clarissa. -
Robisz notatki na temat wszystkich mężczyzn do wzięcia w towarzystwie i udzielasz mądrych
rad przyjaciółkom. Ale powiedz mi, kiedy ty znajdziesz męża dla siebie, Olivio? Tylu
dżentelmenów zabiega o twoje względy, a ty nie jesteś zainteresowana żadnym z nich. Kto
jest zatem odpowiednią partią dla ciebie?
Książątko (Prinny) - tym lekceważąco poufałym przydomkiem określano niezbyt lubianego
księcia regenta, sprawującego rządy w imieniu króla Jerzego III, uważanego za szalonego (rzadka
choroba zwana porfirią) (przyp.tłum.).
1
Olivia uśmiechnęła się do przyjaciółki. Dotknęła palcami sznurka pereł na szyi.
Prawdę mówiąc, nie miała nic przeciwko małżeństwu… Ale choć upłynęły trzy sezony, wciąż
szukała tego jedynego.
Kolejne przyjaciółki stawały na ślubnym kobiercu. Rosa i Merrill, Dorothy i Alfred, a
teraz Clarissa i Robert. Szczyciła się, że to ona pomogła im znaleźć małżeńskie szczęście. Ale
dzięki tym sukcesom czuła się coraz bardziej jak zwiędła w staropanieństwie ciotka. Choć
niedawno obchodziła dwudzieste pierwsze urodziny, czasami miała wrażenie, że nigdy nie
zazna miłości.
I tym razem na nic zdała się olśniewająca toaleta, przy której upierała się matka. Jaki
był pożytek z bogato zdobionej sukni, skoro nie było tu nikogo, na kim chciałaby zrobić
wrażenie?
Kłopot polegał na tym, że na kolejnych przyjęciach widywała wciąż tych samych
mężczyzn. Wiedziała, który z nich dobrze tańczy, chętnie zasiada przy karcianym stoliku, a
który ma duszę awanturnika. Wiedziała tak wiele, bo miała otwarte oczy i uszy, i zapisywała
wszystko w notesie, który jedna z przyjaciółek nazwała „małym swacikiem - kajecikiem”.
Obserwowała wszystkich młodych dżentelmenów w towarzystwie - i młode damy - a po
upływie trzech sezonów miała już dobrze opanowaną sztukę kojarzenia par.
Ale wciąż nie spotkała odpowiedniego dla siebie mężczyzny.
- No więc - ponagliła Clarissa. - Czy jest ktoś szczególny w tym roku?
- Nie. O, spójrz - dodała, wskazując wachlarzem tłum. - Czy Judith i pan Morrison nie
są piękną parą? On jest prawie tak samo nieśmiały jak ona, ale wygląda na to, że konwersacja
idzie im całkiem dobrze...
Uśmiechnęła się z zadowoleniem na widok młodej pary. Był to najświeższy romans,
jaki rozkwitł dzięki jej dyskretnej pomocy. Wszyscy sądzili, że dwie nieśmiałe myszki, Judith
i pan Morrison, nie będą miały się ku sobie. Olivia wiedziała jednak, że to, czego potrzebuje
każde z nich, to spotkanie w zacisznym miejscu, gdzie nie będą ich ścigać niczyje natrętne
głosy ani opinie.
Westchnęła, uspokojona, że każdy znajdzie swoją połowę. Nawet ona. Trzeba tylko
cierpliwie czekać.
- Panno Byrde? - wyrwał ją z zamyślenia męski głos. Odwróciła się i przywołała
uśmiech na twarz.
- Lord Hendricks.
Mężczyzna pochylił się nad jej ręką, rozpromieniony.
- To chyba taniec, który mi pani obiecała.
- Istotnie - odparła Olivia, starannie kryjąc rezygnację. Wicehrabia Hendricks był
obecnie faworytem jej matki do roli zięcia. Olivia otrzymała od niej surowe przestrogi, by nie
ośmieliła się go zniechęcać.
- Miłej zabawy - powiedziała Clarissa, posyłając Olivii znaczące spojrzenie. Olivia
ujęła ramię lorda Hendricksa i ruszyła z nim na parkiet. Kadryl był jej ulubionym tańcem, a
lord doskonale tańczył. Nie mylił kroku, tak jak to zdarzało się niektórym dżentelmenom. W
dodatku był utytułowany, miał duży dochód, no i był bystry. Ukończył Cambridge z pierwszą
lokatą.
Musiała przyznać, że stanowili doskonałą parę. Przy tym lord Hendricks nie krył
swego uwielbienia dla Olivii. Jednakże ku własnej konsternacji czuła, że oprócz przyjaźni nic
więcej nie może mu zaoferować.
Nie wiedziała, co robić. Nie była przecież głupiutkim dziewczątkiem, które czeka na
wielką miłość. Wszystkie te namiętności, sercowe rozterki i szalone uczucia zdarzały się w
powieściach, a nie w realnym życiu. Starała się w to uwierzyć i wmówić sobie, że powinna
być szczęśliwa z lordem Hendricksem. Nic z tego… Oczekiwała od męża o wiele więcej, niż
on byłby w stanie jej zapewnić. Tylko co to miało być? Nie potrafiła odpowiedzieć na to
pytanie.
Kwartet smyczkowy zagrał głośniej. Kiedy wykonywali kolejną figurę tańca, Olivia
zobaczyła kątem oka, jak matka kiwa aprobująco głową w jej kierunku.
Wyprostowała się. Niedługo będzie musiała coś z tym zrobić… Odrzuciła trzy
propozycje małżeństwa w czasie pierwszego sezonu, pięć w czasie drugiego, a w tym roku
już dwie. Nie uśmiechało jej się bynajmniej dawanie kosza kolejnemu mężczyźnie. Ostatnim
razem matka dąsała się na nią przez całe tygodnie.
Może należałoby zmienić otoczenie, pomyślała, kiedy zataczali koło. Lord Hendricks
uśmiechnął się do niej promiennie. Odwzajemniła uśmiech, ale myślami była gdzie indziej.
Tak jest, zmiana otoczenia - o ile uda się przekonać matkę.
Nazajutrz rano Olivia, pochylona nad dziennikiem, przeczytała jeszcze raz ostatni
wpis.
Lord S. Tańczy dobrze. Pije i gra w karty z umiarem. Nie jest skąpy. Niestety,
nadzwyczaj oddany matce, wyjątkowo zaborczej.
W zamyśleniu postukała piórem w podbródek. Poza tym lord Simington był nudny jak
kołek w płocie, a i wyglądał niewiele lepiej od niego. Z tego co zaobserwowała, nie miał
własnych poglądów, z wyjątkiem tych, które dotyczyły jego arystokratycznych rodziców. Ale
nie był pijakiem ani kobieciarzem, a to miało duże znaczenie. Byłby idealnym kandydatem
Zgłoś jeśli naruszono regulamin