Malgorzata Kalicinska, Basia Grabowska - Irena.pdf

(988 KB) Pobierz
Małgorzata Kalicińska
Basia Grabowska
IRENA
Spis treści
Płaczki
Niepłaczki
U Ireny
Bizneswoman
Ogarniam sprawy
Ja wszystko załatwię
Jasiek
W nocy
Dzień jak co dzień
W biurze i poza biurem
Moja córka? Nie moja?
Baw się
Kremacja Felka
Się integruję przecież
Pogrzeb i stypa
Lubię
Porządki
Babski wieczór
Serce matki
Kac niemoralny
Pawlacz
Myślę
Uparłam się, że wyparłam
Szkoła teatralna
Eksplozja
Złość
U Ireny
Skowyt
Nagły wybuch
Spa
Fotel u Gośki. Czyli lekarzu, lecz się sam
Czy w spa robią lifting duszy?
A niech was wszyscy diabli, jak powiedział Dulski
O co mi chodzi?
Prawdy życiowe przeróżne
Radek
Burza... hormonalna
Po godzinach
Krzywe kluski
Nie
I jeszcze to
Suzi i Travis
Karząca ręka sprawiedliwości
Zakochałam się
Akceptacja?
Niedziela
Szczera rozmowa
Spacer
Badania i burza
Powrót
Przygotowania
Odcięcie
Myślenie
Zmiana?
Co się dzieje, do licha?
Gips
Pan Bogdan
Układanka
Szpital
Zagubiona
Jak ma się coś popaprać, to się popaprze
Od serca
Rozmowa
Przed czwartą
A słowo...
Obsztorcowana...
Telefon
No to ustalone
Niedziela
Dwa e-maile. Pierwszy
I drugi
Płaczki
Jagoda zadzwoniła do mnie, gdy byłam w sklepie i naciągałam na siebie w przymierzalni
spodnie. Oczywiście za ciasne.
– Halo? – dyszę w słuchawkę po przeszukaniu dzwoniącej torby.
– Felek zmarł... – Moja córka tak ma, że żadnego „dzień dobry, mamo”, „cześć i czołem”,
tylko z mety w konkrety.
Felek? Miała kiedyś ślimaka Felka. Duże amazońskie bydlę. Ma uczulenie na sierść,
oczywiście ona – nie bydlę, i dlatego nie hoduje sierściuchów. Tłumaczyła mi, że ślimak nie ma
mózgu, więc nie tęskni ani za nią, ani za wolnością, a mimo wszystko to żywina i dziewczynie jest
miło, że po pracy nie wraca do pustego domu. Wraca do ślimaka bez mózgu. Obłęd.
– Felek? – dopytuję.
– Mamo! Dziadek Felek! Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Gdzie jesteś?!
– O Jezu...
Felek. No jasne – Feliks, mąż Ireny.
Irena to taka przyszywana babcia. Ma osiemdziesiąt pięć lat. Żwawa bardzo. Wychowała
moją mamę. Znały się z podwórka, po wojnie obie zostały sierotami i Irena, jako starsza, mądra
i ogarnięta, zajęła się małą, nieporadną i naiwną dziewczynką. Zresztą Irena matkowała wszystkim,
chyba nawet w partyzantce miała pseudonim Matka. Życiowo bardzo dobrze osadzona,
pragmatyczna i odważna, zawsze znakomicie sobie radziła.
Felek to jej mąż, a oni oboje, biologicznie nam obcy, są od lat naszą rodziną. Byli, bo – jak
słyszę – Felek zmarł.
Odłożyłam te spodnie. Nie! To nie jest dzień na zakupy. Już miałam wyjść z przymierzalni,
gdy pomyślałam – oj, no to kiedy? Jak się postaram, to się w nie zmieszczę! Mała dietka, więcej
ćwiczeń... Taki rozmiar? I fajne. Kiedy ja ostatnio w taki rozmiar właziłam? Przed wojną iracko-
irańską? Dobrze, że teraz wszystko jest z lycrą. Naciągnęły się i nawet dopięły. I czarne są. Będą
akurat na pogrzeb. Do tego jakaś tunika czy coś. I kapelusz! Koniecznie!
O Jezu, jaka ja jestem głupia. Myślę o spodniach i kapeluszu, a tam Felek stygnie. Dorota,
weź się jakoś ogarnij! – zganiłam siebie.
Ze sklepu wyszłam ze spodniami i bardzo konkretnym planem zrzucenia kilku kilogramów
– spodnie będą ładniej leżały. Zadam szyku!
Jadę do Ireny – ciotki Ireny – wdowy. Zaraz ma tam być Jaga. Tak rzadko się widzimy.
Wsiadłam do samochodu, włączyłam The Puppini Sisters. Co prawda nie bardzo to żałobne,
ale... Nikt nie słyszy. A one są takie... wystylizowane na lata czterdzieste, że dziadek Felek, jak
mnie teraz podgląda, to miło podryguje w rytm piosenek! Oj, był muzykalny, i czuły na kobiece
wdzięki. Kochany Feluś!
Czemu ożenił się z kostyczną Ireną? A kto to wie?
Przystojny, choć pod koniec życia plecy mu wygięło, postawny, szczupły, z falą gęstych
siwych włosów nad czołem. Nadskakujący, dowcipny, no, kurczę, uroczy był. Czemu mu w głowie
zawróciła taka angielska guwernantka? Mary Poppins? Maryla Cuthbert? Stara Zrzęda? Mój Boże!
Nieznane są motywy miłosnych podbojów. Zakochał się, ożenił i może nie wypadało mu jej
zostawić? Dzieci nie mieli. Ona całe życie w harcerstwie. To była jej działalność „podziemna”.
Sprytnie przemycała młodzieży idee harcerstwa przedwojennego i okupacyjnego. Pracowała...
Zaraz, gdzie Irena pracowała?
Ano tak, była pielęgniarką. Na ortopedii męskiej w szpitalu wojskowym na Szaserów. Nie
miała i nie ma charakteru siostry miłosierdzia, raczej kaprala. I długo jeszcze na emeryturze
dorabiała zastrzykami i opieką nad ludźmi. A jakże!
Niestety to piątek i muszę się jakoś przedostać przez zatłoczone miasto. Nienawidzę tego.
Ale spokojnie, jak ją znam, to jest nad wyraz dzielna, nie zanosi się od płaczu i nie mdleje.
– Jaguś, a ty skąd wiesz?
– Ja tu, mamo, jestem już, bo ciotka callnęła rano na komórkę.
– Czemu dopiero teraz dzwonisz? Dzwonicie... – spytałam rozdrażniona. Poczułam się
odsunięta. Jaga zawsze jest pierwsza w takich sytuacjach i pokazuje, jak to ona umie wszystko
opanować.
Bo, kurczę... umie! Musiałam jej to w duchu przyznać. Skąd, po kim ona to ma? Zawsze tak
doskonale zorientowana, co zrobić.
O! Kiedy jej kotka miała ciężkiego raka, to dziewczyna umiała pojechać w nocy na
Grochowską, żeby zwierzaka uśpić. Jeszcze wtedy nie była uczulona na sierść. No... pojechała
sama. I kiedy nasza suka miała „żółty zanik wątroby”, to Jaga poszła z nią do znajomego
weterynarza, asystowała przy zabiegu i potem przez dwadzieścia godzin przy niej czuwała. Suka
nie dała rady i zmarła. Córcia zadzwoniła po ówczesnego narzeczonego i razem zakopali psa...
– Mamo... bo tak, no! Ciotka zadzwoniła do mnie rano, do ciebie nie mogła się dodzwonić.
Prawda. Wczoraj zostawiłam telefon w samochodzie i tak tam leżał. Wzięłam go dzisiaj, nie
patrząc nawet na wyświetlacz.
O, faktycznie! Jest pięć połączeń od Ireny.
– Kotek, ja już jadę! – wołam w słuchawkę.
– No to jedź – odpowiada Jaga.
– Ale co, dziadek... tam jest?
– Właśnie go zabierają.
– A gdzie był?
– Mamo, ogarnij się! – Jaga się piekli, gdy nie rozumie mojego toku myśli. – Co to znaczy
„gdzie był”?
– No, jak umarł? W domu czy może na ulicy... jakoś... czy co?
– W domu, w domu, we śnie.
– Piękna śmierć – wyrywa mi się.
– Poetka... – prycha Jaga. – Niezbyt piękna. Był sztywny i wyglądał obco. Tak... zżółkł.
I nos mu się zrobił... duży.
Jak u Pinokia – przemknęło mi przez myśl. Głupio, wiem, że głupio, ale przemknęło. Zaraz
sobie wykombinowałam: mąż Ireny skłamał, że umarł, i dlatego nos mu się... Boże, co ja sobie roję
za głupoty!
– To widziałaś go? – drążę dalej.
– Mamo, halo! No pojechałam do bezradnej Ireny, dotknęłam go, nie wyczułam tętna,
wezwałam pogotowie. Potem policja.
– Jezu! A po co policja? Było podejrzenie... zabójstwa?!
– Jakiego znów zabójstwa? Mamo, jak ktoś umiera w domu, to zawsze się woła policję. To
znaczy nie wiem, czy zawsze, ale lekarz zawiadomił. – Wzdycha, jakby rozmawiała
z przedszkolakiem. Znam ją, pewnie wznosi teraz oczy do nieba.
– Aaa – mówię.
Jest jesień, burzowe chmury wiszą nad miastem złowróżbnie, pełne wody. Zaraz chluśnie.
Samochody wloką się zatłoczoną arterią. Za chwilę skręcę w Żeromskiego i będę się wlokła do
poprzecznej, na której mieszka ciotka Irena.
„Ciociu” to ja rzadko do niej mówię. Jakoś tak jest, że odkąd przestałam być
dziewczątkiem, mówię „Irena”. Ach! Już pamiętam. Kiedy się urodziła Jaga, to Irena cholery jasnej
dostawała na hasło „babcia”.
– No a kimże jesteś dla mojej wnuczki? – spytała Irenę z jawnym oburzeniem moja żyjąca
wówczas mamcia. – Babcią!
– Sama jesteś babcią! Babcia Misia! Babuleńka! – szydziła Irena. – Ja nie jestem żadną
„babcią”!
– No to jak Jagódka będzie do ciebie mówiła?
– Siostro – wtrącił dziadek Felek, chichocząc.
– A chcesz ścierką? – Irena zawsze tak gasiła Felka.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin