Wojciech Eichelberger – Jak wychować szczęśliwe dzieci
w rozmowie z Anną Mieszczanek
Agencja Wydawnicza TU
Warszawa 2000
Dedykujemy tę rozmowę
Wszystkim dzieciom, a szczególnie tym,
Które są rodzicami – siebie nie wyłączając
Wojciech Eichelberger
Anna Mieszczanek
Gdybyśmy naprawdę kochali nasze dzieci,
na świecie nie byłoby wojen.
Jiddu Krishnamurti
Rozdział pierwszy - O przewadze skrótu nad gadulstwem
- Czy wiesz jak to zrobić? Jak wychować szczęśliwe dzieci?
- Żeby wychować szczęśliwe dzieci, samemu trzeba być szczęśliwym. To mogłaby być cała odpowiedź.
-Wtedy nie byłoby książki
-Mogłoby nie być. Choć można zastanawiać się nad tym , jak to zrobić, żeby samemu być szczęśliwym, i co to znaczy.
- Zastanówmy się więc nad tym. Zastanówmy się też nad słowami, których używamy. Co to znaczy „wychowywać”, co to znaczy „ szczęśliwe”, co to znaczy „ dziecko” ?
Rozdział drugi – Zauważyć dziecko
- Wychowanie dziecka- w sensie psychologicznym – wcale nie zaczyna się od działań, podejmowanych wobec tej nowej osoby, która właśnie pojawiła się w naszej rodzinie. Wychowanie naszego dziecka zaczęło się dawno, dawno temu. Tak dawno, jak dawno temu zaczęła się historia naszej rodziny.
Sposób wychowywania dzieci był w tej rodzinie przekazywany przez lata, z pokolenia na pokolenie. Dlatego to, jak sami wychowujemy nasze dzieci, zależy w ogromnej mierze od tego, jak nas wychowywano i w jaki sposób przetrwało to w naszej pamięci, naszym doświadczeniu.
Gdy więc zabieramy się do wychowywania dzieci, najpierw musimy w sobie odkryć to, co psychologowie nazywają naszym wewnętrznym dzieckiem. Musimy je odkryć, odchuchać, zatroszczyć się o nie. Jeśli tego nie zrobimy, nieuchronnie będziemy przenosić na dzieci własne doświadczenia z dzieciństwa. Innymi słowy – będziemy traktować nasze dzieci tak samo, jak nas traktowano. Nawet jeśli nasze intencje będą zupełnie inne.
Bardzo często ludzie mówią: zrobię wszystko, żeby moje dzieci nie zaznały tego, co było moim udziałem. Na przykład jeśli dzisiejszy ojciec czy matka byli jako dzieci zaniedbywali, opuszczeni przez rodziców- bardzo chcą o własne dzieci dbać , nie odstępują ich na chwile, chronią je. Wydaje im się , że się o te dzieci troszczą, że ich nie zaniedbują, nie opuszczają. A w istocie fundują im takie samo doświadczenie, jak ich własne. Sami jako dzieci nie doświadczyli prawdziwej troski i to, co teraz próbują dać dziecku, też nie jest troska, choć tak bardzo się starają. W psychologicznym sensie ich dziecko jest tak samo opuszczone, jak oni kiedyś.
- Bo ci rodzice nie umieją naprawdę zobaczyć swojego dziecka ?
- Nie mogą, nie umieją zobaczyć jego prawdziwych potrzeb. Nie umieją zobaczyć w swoim dziecku tego wszystkiego, czego i w nich kiedyś nie zobaczono. Ich nadmierna nadopiekuńczość, a co za tym idzie i nadmierna kontrola sprawiają, że dziecko jest psychologicznie w takie samej sytuacji, jak oni kiedyś Jest ignorowane, nie ma w rodzicach oparcia, nie ma przestrzeni do życia i rozwoju. Jest wychowywane zgodnie z teoretycznym, wymyślonym projektem, który tylko w mniemaniu rodziców stanowi przeciwieństwo tego, czego sami w dzieciństwie doświadczyli.
-Niełatwo przyjąć receptę , którą proponujesz . Bo jak to – myśli ojciec czy matka – nie wystarczy , że się staram? Że czytam mądre książki? Że poświęcam na to tyle czasu ? Jeszcze do tego wszystkiego mam się zająć własnym dzieciństwem, własnym „środkiem” ? Po co ?
-Właśnie po to, żeby to, co chcę dać mojemu dziecku, było zakorzenione w moich doświadczeniach. Żeby nie wynikało tylko z teoretycznego projektu. W tym, co sami przeżyliśmy, czegośmy doświadczyli, co „ mamy w kościach”, tkwi ogromna siła. Wiedza czerpana z najlepszych książek może tylko w niewielkim stopniu zmodyfikować siłę naszego własnego doświadczenia.
- Znam wiele osób, które będą się upierać, że wystarczy różne rzeczy wiedzieć, wystarczy „ używać głowy”, żeby dobrze wychować dziecko. Bez grzebania się we własnych, zwykle niezbyt przyjemnych doświadczeniach.
- Wielu z nas nie chce uwierzyć, że naprawdę mamy podświadomość i nieświadomość. I że to, co przeżywamy jako świadomą część nas samych, jest tylko czubkiem góry lodowej.
Nie chcemy uwierzyć, że póki nie zajmiemy się poszerzaniem pola własnej świadomości – tak, by obszary podświadome i nieświadome były uświadamiane, włączane w obręb tego, co możemy zrozumieć – naszym życiem kierują z ukrycia siły zupełnie nam nie znane.
Dlatego tak ważne jest przypomnienie sobie i włączenie w obręb naszego dorosłego doświadczenia tego, co przydarzyło nam się w dzieciństwie, a o czym próbowaliśmy - często skutecznie - zapomnieć.
-Bo schemat jest taki : jacyś tam jesteśmy w dzieciństwie, rodzice jakoś na nas reagują i najczęściej są to dla nas doświadczenia trudne. Mało kto ma przyjemne, spokojne dzieciństwo – raczej słyszymy „ nie rób, nie rób , nie właź, nie skacz, nie garb się….”. To budzi w nas złość, żal. Ale bardzo chcemy kochać rodziców, więc bronimy się przed przykrymi uczuciami. Spychamy te uczucia w głąb nas samych. Czy właśnie z takich zepchniętych w głąb uczuć utkany jest obraz tego, co nazywa się wewnętrznym dzieckiem. Czy to właśnie dziecko nosimy w sobie już jako dorośli?
- To , o czym mówisz, to już wewnętrzne dziecko ukształtowane przez dorosłych. Jak mówią psychologowie – represjonowane.
I tutaj dotykamy podstawowej kwestii : światopoglądowego założenia dotyczącego natury ludzkiej, a więc i natury dziecka.
Istnieje tradycja konserwatywna , w obrębie psychoterapii najpełniej chyba wyrażana przez ortodoksyjną freudowską psychoanalizę , stwierdzającą – w dużym skrócie – że natura tego dziecka jest podejrzana. Dziecko to coś groźnego, co trzeba socjalizować i trzymać w ryzach, bo inaczej nie będzie z człowieka żadnego pożytku dla społeczności.
Ale istnieje biegunowo inna koncepcja. Według niej natura dziecka jest z gruntu dobra. Wszystkie kłopoty i cierpienia, które pojawiają się w życiu człowieka, wynikają z faktu, że dziecku nie daje się żyć. Że przystosowuje się je do społeczności w nadmierny, niemądry sposób, opierając się na braku zaufania, podejrzliwości, posługując się represyjnym systemem pedagogicznym.
Czego uczy się dziecko, które wciąż czuje brak zaufania, podejrzliwość w zasadniczych kwestiach? Podświadomie uczy się lęku przed samym sobie, uczy się nie ufać sobie, staje się wobec siebie podejrzliwe, brak mu wiary w to, co jest podstawowym, instynktownym wyposażeniem. Uczy się podejrzliwości wobec głównego źródła siły w swoim życiu. Wie, że coś w nim jest i że jest to silne, a jednocześnie uczy się że jest to podejrzane i złe. Musi żyć w ciągłym wewnętrznym konflikcie, w stanie wewnętrznego rozdarcia. I jakże takie dziecko może być szczęśliwym człowiekiem?
- A jeśli powiesz człowiekowi wychowanemu w naszej kulturze, że żyje po to, by być szczęśliwym – w głębi ducha nie przyjmie tego . A jeśli przyjmie, zaraz wpadnie w sidła konfliktu wewnętrznego. Bo wartości akceptowane w naszej kulturze to altruizm, przeciwstawiony ostro egoizmowi, to służba innym, patriotyzm. Być szczęśliwym to okropnie podejrzane. I tak wartości podtrzymującą nasza kulturze zamykają nas w kole lęku, braku zaufania, podejrzliwości wobec tego, co naturalne.
- Myślę , że największym szczęściem dla człowieka jest poczuć się wolnym. W dużym skrócie można powiedzieć , że są co najmniej dwie zasadniczo różne drogi prowadzące do tego celu.
Według pierwszej, człowiek wolny to taki, który okiełzna, podporządkowuje swojej woli, całą instynktowną , popędową, intuicyjną stronę siebie. Procedura ta zakłada wewnętrzny konflikt, walkę z samym sobą. Końcowy efekt nosi znamiona wyparcia i odcięcia się od tego, co w nas żywe i spontaniczne. Ludzie, którzy wybierają tę drogę, często sprawiają wrażenie zgorzkniałych i dogmatycznych.
Według drugiej koncepcji, człowiek wolny to ten, który w pełni poznał instynktowny, popędowy aspekt swojej natury , potrafił go zasymilować, włączyć w obręb własnego doświadczenia i używać we własnym życiu. Potrafi na przykład w pełni doświadczyć wściekłości – poczuć, jak wypełnia mu ramiona, barki brzuch. I jest w stanie energię tego uczucia pomieścić w sobie i zdecydować, czy dać jej wyraz, i w jaki sposób. To samo dotyczy przeżywania rozpaczy, radości czy własnej seksualności. Taki człowiek nie boi się swoich uczuć, nie boi się siebie. Nie podejrzewa wciąż siebie samego o najgorsze.
Takie rozumienie wolności zaowocowało w psychologii tym, co zyskało nazwę psychologii humanistycznej. Humanistycznej, bo uwalniającej człowieka od podejrzeń i walki z samym sobą.
Sprawa , o której mówimy, ma jednak nie tylko wymiar psychologiczny, ale też religijny. Odzwierciedla kontrowersje między bardzo popularną wykładnią chrześcijańską a buddyzmem. Buddyzm opiera się na założeniu, że natura człowieka jest doskonała, pełna i dobra, że nie wymaga żadnej obróbki, lecz przeciwnie – uwolnienia, odkrycia, przebudzenia. Taka koncepcja jest mi bliska.
- Ale ta dobra, doskonała natura przynosi też światu wiele zła , okrucieństwa, cierpienia.
- Szaleństwo tego świata to szaleństwo nas samych. To trudne wyzwanie moralne, intelektualne i duchowe, które każe się zastanowić nad tym, czy przypadkiem najbardziej uczęszczana droga ku wyzwoleniu nie prowadzi na manowce.
- Wielu ludzi pomyśli w tym miejscu „ Zastanowić się ? Zgoda. Ale w tym szaleństwie, wśród tego okrucieństwa – być szczęśliwym? Dlaczego? „
- Na szczęście nawet jeden prawdziwie wolny człowiek może stać się dla wielu świadectwem tego, jak bardzo zbłądzili i że istnieje droga.
- No, a śmierć? Czy „ wypada być szczęśliwym” skoro ona jest ?
- W naszym potocznym rozumieniu świata, które jest skażone dualizmem, wszystko musi zostać podzielone : życie i śmierć , ja i nie ja , dobre i złe. Dopóki nie przekroczymy tej dualistycznej perspektywy, zrozumienie tego , czym jest życie , a tym samym – czym jest śmierć ? – wydaje się niemożliwe.
-Z tej perspektywy: kiedy umiera ktoś mi bliski, nie powinnam być smutna, nie powinnam cierpieć?
- Gdy ktoś odchodzi, smutek jest zrozumiały. To ludzki odruch, związany z utratą kogoś, z kim nas coś wiązało, z kim przeżywaliśmy dobre i złe chwile, kto nas chronił, był blisko nas.. To jest zrozumiałe i nie trzeba go przekraczać.
- Więc co ?
- Śmierć , szczególnie gdy dotyczy kogoś bliskiego, konfrontuje nas z niezrozumiałą i przerażającą nieuchronnością własnej śmierci, z problemem przemijania. Dlaczego się urodziłem i dlaczego umrę ? To są pytania, które stają przed nami w takiej sytuacji. Na ogół uciekamy przed nimi, mimo że istnieją.
Od tysiącleci istnieją sposoby na to, aby się nimi zająć. Wszystkie poważne praktyki duchowe służą rozwiązaniu tego problemu. Propozycje są różne i możemy wybrać taką, która nam najbardziej odpowiada. Bywa tak, że wystarcza nam droga, która budzi wiarę i nadzieję. Bywa tak, że chcemy znaleźć rozwiązanie ostateczne i wtedy podążamy stromą i prostą ścieżką, która nie wiedzieć czemu nosi podejrzaną nazwę „mistycyzmu”.
- Nasz strach przed śmiercią musi ważyć na naszych zachowaniach wobec dzieci. Bo póki nie znamy rozwiązania, póki nie uda nam się tego strachu przekroczyć, wszelkie nasze działania – także wobec dzieci – są w pewien sposób „ skażone”.
- W naszych działaniach często przejawia się panika, której źródła nie jesteśmy świadomi, a która wynika właśnie z lęku przed przemijaniem.
- Nadopiekuńcze postawy rodziców wobec dzieci mają swoje bardzo konkretne źródła, ale źródłem podstawowym jest ten najważniejszy lęk : przed śmiercią. „Dziecku coś się może stać, więc ja muszę je nieustannie ochraniać, a jak będę ochraniać to ochronię” . Tak ?
- Powtórzę to jeszcze raz : jeśli chcemy pomóc naszym dzieciom, pomóżmy sobie. w przeciwnym razie życie dzieci stanie się terenem zastępczej rozgrywki, zastępczym polem bitwy z naszym własnym lękiem, z naszymi nie rozwiązanymi problemami. Z tym wszystkim, co jest w nas nieświadome, wyparte, za co nie jesteśmy w stanie wziąć odpowiedzialności w swoim życiu.
- Czy myślisz , że po tym, co powiedzieliśmy, można się mniej bać odkrywania w sobie „ wewnętrznego dziecka” ? Bo to, że się w ogóle boimy, jest naturalne – nie znamy go przecież.
- Może tak. Ale powiedzmy jeszcze wyraźnie : wewnętrzne dziecko to metafora. To nie dziewczynka w krótkiej sukience z warkoczykami, to nie chłopiec w krótkich spodenkach.
Wewnętrzne dziecko jest tym wszystkim w nas , co wiąże się z naturalna popędliwością człowieka, ze spontanicznym, naturalnym wyrażaniem uczuć, potrzeb.
Wewnętrzne dziecko wiąże się z umiejętnością przeżywania wszystkiego - radości czy lęku – w sposób spontaniczny, głęboki, naturalny. Wewnętrzne dziecko jest tym w nas, co łączy się ze zmysłowością, seksualnością ale i z umiejętnością stanowienia o sobie, stawiania granic, mówienia „ tak” i „ nie”.
Wewnętrzne dziecko jest także tym wszystkim, co wiąże się ze świeżością i bezpośredniością doświadczania. Z intuicją i z intuicyjnym systemem wartości, który preferuje zawsze bycie tu i teraz, a nie kiedyś, potem, przedtem. Dla wewnętrznego dziecka ważne jest to, co jest teraz , co się teraz dzieje.
Wewnętrzne dziecko wie, że najważniejsza na świecie jest miłość, wolność i prawda.
- Skąd ono to wie ? I dlaczego ty jesteś tego taki pewien ?
- Wszystkie dzieci instynktownie reagują rozpaczą, oporem i gniewem wtedy, gdy dorośli swym zachowaniem kwestionują te wartości.
- Mówisz teraz o małych dzieciach, czy o tych dorosłych osobach, z którymi pracujesz od wielu lat i którym pomagasz podczas terapii dotrzeć do wewnętrznego dziecka w sobie ?
- Mówię o jednych i o drugich.
Spotykam wiele osób, które nigdy w życiu nie zaznały miłości i wolności. Zawsze towarzyszy temu rozpacz. Często zadawałem im pytanie : „ Skoro nigdy tego nie zaznałeś, to skąd rozpacz ? Skąd wiesz , za czym tęsknisz ?”. Odpowiedź była zawsze prosta „ Po prostu wiem. Wiem, że to nie powinno tak być. Wiem, czuje, że stała mi się wielka krzywda, że obrabowano mnie z moich przyrodzonych praw”. Z prawa bycia kochanym, prawa do kochania, prawa do wolności i prawdy.
-Czy twoje wieloletnie doświadczenie terapeutyczne można podsumować tak właśnie : cierpimy przede wszystkim dlatego, że nie dostajemy od swoich rodziców miłości, wolności i prawdy ?
-Tak. Wynika to z podstawowego założenia naszej kultury- że dziecko jest czymś podejrzanym. Ktoś, kto jest podejrzany, a więc w gruncie rzeczy zły, nie zasługuje na traktowanie w duchu prawdy, miłości i wolności. Nasza instynktowna rodzicielska miłość jest nieświadomie filtrowana przez podstawowy aksjomat o podejrzanej naturze człowieka.. I tak to się przenosi z pokolenia na pokolenie, ponieważ każdy z nas , rodziców, też był w dzieciństwie takim podejrzanym osobnikiem. Błędne koło.
Pojawia się więc pytanie, jak to błędne koło przerwać ? I tu wracamy do początku naszej rozmowy, do tego, żeby z całą czułością i troską, na jaką nas stać , zająć się naszym wewnętrznym dzieckiem. Znaleźć okoliczności, sytuacje, dzięki której sami będziemy mogli załatwić tę sprawę. Dać własnemu wewnętrznemu dziecku to , czego nie miało okazji dostać od swojego otoczenia, gdy było dzieckiem.
- Mówisz „ zrobić to dla siebie” i brzmi to krótko, prosto. Ale oboje wiemy, że po pierwsze – czasem jest to długi proces, a po drugie- nie zawsze da się to zrobić w samotności. Potrzebny jest terapeuta lub grupa terapeutyczna czyli grupa ludzi, którzy spotykają się po to, aby dzielić się swoimi trudnymi doświadczeniami i pomagać sobie w rozumieniu i przekraczaniu ograniczeń, będących rezultatem tych doświadczeń. Często do terapeuty jest za daleko, często brakuje nam pieniędzy. Czy jest jakiś bezpieczny sposób, by zająć się tym w samotności, samemu ?
-To rzeczywiście trudne i zależy przede wszystkim od tego, jak bardzo nasze wewnętrzne dziecko było przez dorosłych ograniczane….
- Może jednak spróbuj podsunąć jakiś sposób, by czytelnik tej książki zobaczył w sobie tę dziewczynkę z warkoczykami czy chłopca w krótkich spodenkach, żeby mógł wykonać jakiś wewnętrzny ruch w stronę tej osoby, jeśli ma na to ochotę. Zdaje się , ze jestem teraz trochę nadopiekuńcza – pewnie dlatego, że nie doświadczyłam kiedyś prawdziwej troski – i bardzo bym chciała zadbać o to, żeby nasz czytelnik nie wystraszył się, nie rzucił tej książki do kąta. Więc czy możesz zaproponować coś, co byłoby bezpiecznym początkiem drogi ?
- Ten wewnętrzny ruch nie musi być niczym skomplikowanym. Można na przykład spróbować zdać sobie sprawę z ograniczeń związanych z wyrażaniem uczuć. Zadać sobie pytanie „ Czy ja potrafię się śmiać , czy potrafię krzyczeć, szaleć z radości, czy potrafię naprawdę płakać , tak jak płaczą dzieci – bez zahamowań, bez połykania płaczu ? Czy potrafię wyrażać miłość i ciepłe uczucia, tak jak to robią dzieci ? Czy potrafię , tak jak dzieci, ufnie oddać się jakiejś sytuacji albo ufnie przytulić się do kogoś ?”
- Moja młodsza córka wchodzi czasem o pokoju w którym ja coś robie, i z nieprawdopodobną radością mówi do mnie: „ jestem”. Mnie by do głowy nie przyszło przyjść tak do kogoś i obwieścić to z taką naturalnością.
- Spróbuj się od niej tego nauczyć.
A wracając do naszych pytań : jeśli na któreś z nich odpowiemy : „ Ja nie potrafię, bo mi tego nie wolno, bo się boję, bo to jest niewyobrażalne, niekulturalne czy jeszcze inne, bo tak się nie robi…”, to wszystkie te odpowiedzi wskazują , że jakiś ważny aspekt naszego wewnętrznego dziecka został w przeszłości mocno ograniczony. Można też zacząć przyglądanie się naszemu wewnętrznemu dziecku od innej strony. Można spojrzeć na swoje autodestrukcyjne przyzwyczajenia i zadać sobie pytanie : „ Czy ja w ogóle umiem troszczyć się o siebie i jak ja się o siebie troszczę ? Czy potrafię tak organizować sobie życie, żebym mógł spać, odpoczywać, kiedy jestem zmęczony ? Czy mam czas , żeby pobyć na świeżym powietrzu ? Czy mama czas, żeby trochę pobiegać, pograć w coś, porobić głupstwa ? Czy mam czas żeby pobyć z ludźmi, którzy mnie kochają? Czy potrafię zadbać o swoje pożywienie i o to aby się nie truć – na przykład nikotyną czy alkoholem ?”
Kiedy zadamy sobie takie lub podobne pytania, z reguły okazuje się , że nasze wewnętrzne dziecko jest bardzo zaniedbane.
-A ten, kto stawiał pytania, często zaczyna płakać?
-Czasami tak. Dochodzą do głosu uczucia, które przeżywaliśmy w dzieciństwie. Rozpacz zdrady, zaniedbania, odrzucenia, upokorzenia.
-Więc gdyby ktoś płakał, odpowiadając sobie na te pytania, to dobrze ?
- Tak, bo dociera do zrozpaczonego dziecka w sobie, odbiera pierwszy ważny sygnał, że to dziecko wciąż jest i czegoś potrzebuje. Że trzeba się nim zająć, wysłuchać go , poświęcić mu trochę czasu. Zauważyć je.
Rozdział trzeci – Posłuchać dziecka
- Znam wiele dorosłych osób, które zaczynają zdawać sobie sprawę z frustracji, jaką wciąż przeżywają. Frustracji związanej z tym, że – w ich odczuciu – nikt z otoczenia nie potrafi trafnie odczytać ani uwzględnić ich potrzeb, nie traktuje ich poważnie. Czują, że są traktowani jak przedmioty, że otaczający ludzie realizują własną koncepcję uszczęśliwiania ich, ślepi i głusi na ich potrzeby.
Gdy każda z tych osób zapytać : „A jak to było w twoim dzieciństwie ?”, odpowiadają: „ Było dokładnie tak samo . Traktowano mnie jak przedmiot, byłem kompletnie osamotniony, niezauważany, ubierany za ciepło, czesany nie tak, zmuszany do jedzenia za dużo i akurat tego, czego nie lubiłem jeść. Byłem obiektem nieustannej manipulacji, uprzedmiotowienia – w imię najszlachetniejszych intencji moich rodziców” .
-……….którzy chcieli oczywiście wychować miłego i grzecznego chłopczyka czy dziewczynkę…
-…i którym się wydawało się, że robią coś, co ich dziecku będzie najlepiej służyło. Przekonanym, że się o nie troszczą.
Z troską o dzieci jest tak, jak z uprawianiem ogrodów. Są ogrody angielskie, fantastycznie naturalne. Ogrodnicy robią wszystko, by wesprzeć rośliny i pozwolić im rozwinąć cały naturalny potencjał. Starają się jak najmniej przeszkadzać. Ale są też ogrody francuskie. Ogrodnicy z tej szkoły uważają , że przyrodę najlepiej jest przycisnąć, wyrównywać, geometryzować, dostosowywać do obowiązującej koncepcji estetycznej. Większość z nas ma dziecięce doświadczenie francuskiego ogrodu.
- Dlaczego jednak tak się dzieje , że jedni potrafią się temu w pewnym momencie przeciwstawić, a innym się to nie udaje i wciąż żyją sfrustrowani ?
- W dorosłym życiu powielamy frustrującą sytuację z dzieciństwa. Ścieramy się z otoczeniem, próbujemy stawiać granice, informować o swoich potrzebach i wciąż nam nie wychodzi. Podświadomie dobieramy sobie otoczenie w taki sposób, by się nie mogło udać. Dlaczego ? Bo w tej frustracji czujemy się swojsko. Odtwarzamy swoje „ znane piekło”, bo wiążemy z nim nasze poczucie tożsamości i wiemy jak się w nim poruszać. Cierpimy jak potępieńcy, ale trzymamy się tego piekła jak pijany płotu, wołając jednocześnie o pomoc !
A dlaczego jedni przekraczają ten schemat, zaś inni nie ? To zależy od stopnia upokorzenia i zanegowania naszego wewnętrznego dziecka. Jeśli upokorzenia i zanegowania jest bardzo wiele, to psychologiczną odpowiedzią na ten stan rzeczy bywa zazwyczaj jakaś forma depresji. Tak często pojawiające się w życiu uczucie dojmującego smutku i lęku to sposób przejawiania się, dochodzenia do głosu zranionego dziecka wewnętrznego dziecka. Trudno jest się z tego podnieść , choć próbujemy na zasadzie samozaparcia, siłą woli. Czasem udaje się zrobić bardzo dużo, by pokazać światu, że jesteśmy wiele warci. Udaje się zanegować to trudne dziedzictwo. Ale negując to dziedzictwo, jeszcze bardziej oddzielamy się od siebie i żyjemy w imię fałszywej tożsamości.
- Tej narzuconej przez rodziców ? Do tego musimy pasować ? Do tego się wspinać?
...
Semi111