Telemach w dżinsach rozdiał 10.docx

(16 KB) Pobierz

10 Trzy dni żyliśmy spokojnie, jak w jakiejś sadze o leśnych
ludziach, i byłoby wszystko najkławiej, gdyby na trzeci dzień
nie zjawił się taksówkarz Zenek z tymi dwoma, którzy mieli do
Joja pretensje o paczkę pozostawioną w bagażniku.

Pod wieczór jak zwykle poszedłem zebrać trochę chrustu
i suchych gałęzi na ognisko, a gdy wróciłem, przed namiotem
zobaczyłem taksówkarza z Jojem. Rozmawiali o czymś żywo.
Obaj byli wzburzeni, a taksówkarz z przejęciem tarł czoło.

-  Człowieku, wierz mi - mówił do Joja - nie mogłem zrobić
inaczej.

-  To po coś ich tu przywiózł? Wiesz, że nie lubię takich
szmatławych spraw.

-  A co miałem zrobić? Nachodzili mnie i grozili. Z takimi
nie warto zadzierać.

-  Co mnie to zresztą obchodzi? Już powiedziałem, że
paczkę zostawiłem u tego starszego faceta na Kościuszki.

-  Oni tam byli, a ten stary twierdzi, że nigdy tej paczki nie
widział. Przysięgał. Na własne uszy słyszałem.

Jo jo żachnął się gniewnie.

-  Ej, Zenek, myślałem, że masz lepiej poukładane. Teraz
odwieź ich, bo nie mam ochoty z nimi rozmawiać.

-  Oni czekają przy wozie.

-  Niech czekają.

-  Chcą z tobą pogadać.

-  Nie mam im nic do powiedzenia. Niech zwijają żagle
i odpływają. Ja chcę mieć spokój.

-  Ty - powiedział Zenek przeciągle i znowu uniósł dłoń do

62


czoła, jakby go coś swędziało. - Mówię ci, że to twardzi faceci
i lepiej będzie dla mnie i dla ciebie, jak z nimi porozmawiasz.
Jojo wzruszył ramionami.

-  Jak chcą, to niech tu przyjdą. Ja nóg na loterii nie
wygrałem.

Taksówkarz wahał się, zastanawiał, ale wnet ruszył w stronę
lasu. Po chwili otrzymał się i rzucił przez ramię:

-  Jak chcesz, ale radzę ci - bądź ostrożny!

-  Dawaj ich, to ja ich załatwię.

Taksówkarz odszedł, a Jojo zaklął soczyście i zwrócił się do
mnie:

-  No, widzisz, Maciek, nawet tutaj nie dadzą mi spokoju.
Po co ja tę paczkę wtedy odwiozłem na Kościuszki, mogłem
przecie zawieźć na milicję i cześć, milicja by się o nią martwiła.

-  No, jasne - powiedziałem, bo nic mądrzejszego nie
wpadło mi do głowy. Ale ta sprawa nie była wcale taka jasna.
Skomplikowała nam życie i przerwała sielankę nad jeziorem.

Wnet taksówkarz wrócił z tymi dwoma. Gdy ich zobaczy-
łem, od razu przyznałem rację panu Zenkowi, że z takimi to
lepiej nie zadzierać. Jeden kościsty, wysoki, chudy, ubrany
był w jasny, letni garnitur w kratkę. Elegant, daję słowo. Na
nogach mokasyny błyszczące jak polerowany metal, pod
marynarką najmodniejsza koszula w ciapki i krawat, że aż
dech zapierało. Włoski, jedwabny - najdroższy, jaki można
kupić. Ale gęba blada, zmięta i szmondakowata, jakby na niej
było wypisane całe jego łajdactwo. A do tego łysawy. Drugi,
niski i jeszcze bardziej bazyliszkowaty. Twarz szczurza i prze-
biegłe, złe oczy.

Wyszli z lasu jak zza kulis teatralnych i, jak w teatrze albo
w filmie kryminalnym, stanęli przed Jojem. A Jojo nic, jakby
byli cieniami. Uśmiechnął się tylko kpiąco, zmarszczył czoło,
przymrużył wyzywająco oczy i czekał. Ten elegant oparł się
plecami o pień sosny i też nic. Zdawało się, że będą się tak
zmagali spojrzeniami.

63


Zenek stanął z boku, niby statysta.
Pierwszy odezwał się ten mały.

-  Niech się pan dobrze przyjrzy, może pan sobie nas
przypomni.

Jojo zadarł głowę. .

-  Nie muszę sobie przypominać. Dobrze was pamiętam.
Lepiej wy sobie przypomnijcie, że nie zapłaciliście wtedy za
kurs. Wybiło sto sześćdziesiąt złotych.

Mały sprężył się, jakby chciał skoczyć, lecz elegant zastopo-
wał go.

-  Ty, Lucek, powiedz mu, że to poważna rozmowa.

-  Nie ma o czym rozmawiać - wypalił Jojo zadziornie.
Paczkę, jak powiedziałem, odwiozłem na Kościuszki i zosta-
wiłem. Nic więcej nie mam do powiedzenia.

Mały zmrużył zbójecko oczy.

-  To twój tekst, a my wiemy, żeś paczki tam nie zostawił.

-  To zgłoście się do prokuratora albo na milicję. Ja tu nie
mam zamiaru dyskutować.

Mały zrobił znowu taki gest, jakby chciał go uderzyć, ale
elegant powiedział niskim, cichym głosem:

-  Wolałbym załatwić to między nami.

-  I ja też - rzucił spokojnie Jojo. - Więc wracajcie, bo
niczego więcej ode mnie nie usłyszycie.

Mały chrząknął ostrzegawczo, a elegant nie ruszając się
rzucił cicho:

-  Ty, Lucek, wytłumacz mu, z kim ma do czynienia.

-  Domyślam się - powiedział Jojo, bacznie obserwując
małego, który drobnymi kroczkami chciał go zajść z boku. -
I powiedzcie-, czego chcecie ode mnie?

Mały wysunął do przodu głowę i dolną szczękę jak atakują-
cy bokser.

-  Gdzie ta paczka?

-  Nie będę więcej powtarzał.

-  Przycisnęliśmy     dobrze    tego    starego.     Przysięga,

64


że   paczki   na   oczy   nie   widział.   Komu   ją   oddałeś?

-  Zaniosłem na werandę. Była tam jakaś kobieta, która
powiedziała, żebym ją zostawił.

-  Co to za kobieta?

-  Mówiła, że przychodzi sprzątać.

Mały odwrócił się i zamienił krótkie spojrzenie z elegantem.
Ten wciąż tkwił pod sosną, jakby się do niej przykleił
i zapuścił korzenie. Spojrzał podejrzliwie na Joja.

-  Tego nam stary nie mówił. Nie wspomniał o żadnej
kobiecie. To trzeba wyjaśnić.

-  Wyjaśnijcie sobie, jak chcecie - palnął z uśmiechem Jojo.
- A mnie dajcie spokój, bo już tracę nerwy.

Przeholował, bo nagle elegant oderwał się od sosny i jakby
skradając się, zrobił kilka drobnych kroczków w jego kie-
runku.

-  Ty, cwaniak, ja już takich jak ty widziałem.

-  To przyjrzyj się jeszcze raz.

-  I... radziłbym ci, żebyś z nami elegancko, bo my też do
ciebie z fasonem.

-  Dziękuję. Znam takich fasoniarzy.

-  Zapamiętaj sobie, że z nami lepiej nie zadzierać.

-  Grozicie mi?

-  Pouczamy.

-  To pouczajcie sobie kogo innego. Mam podstawowe
wykształcenie w tych sprawach i nie lubię, jak mi ktoś grozi. -
Nagle cofnął się, bo spostrzegł, że mały zachodzi go od tyłu.
Łypnął na mnie ostrzegawczo, a ja, stojąc jeszcze z toporkiem
w ręce, zbliżyłem się do niego. Wyrwał mi z ręki toporek
i roześmiał się kpiąco. - Teraz spróbuj, łachudro. Uszy ci
poobcinam jak kundlowi. - Powiedział to tak pewnie, że
tamten cofnął się o krok, a elegant zbladł, jego twarz
zrobiła się prawie przezroczysta.

-  Daj mu spokój, Lucek - syknął przez zaciśnięte zęby. -
A ty - zwrócił się do Joja - pamiętaj, że my takie sprawy

65


inaczej załatwiamy. Elegancko, bez krzyku. I jeszcze raz
radziłbym ci, żebyśmy po ludzk i wyjaśnili tę sprawę.

-  To czego właściwie chcecie ode mnie?

-  Zrozumienia - powiedział pojednawczo i jakby spuścił
z tonu. - Musimy to wyjaśnić. Skoro twierdzisz, że oddałeś
paczkę jakiejś kobiecie, to musimy ciebie skonfrontować
z tym starym. Rozumiesz nas chyba'. Tu chodzi o wielką rzecz.

-  Właśnie - zakpił - może mieliście białego słonia w tej
paczce?

-  Nie martw się o to, co tam było. Paczkę musimy znaleźć,
a ty nam w tym pomożesz.

-  Wolnego - zniżył głos. - Mnie ta paczka nic nie obchodzi.
Tamten cmoknął zniecierpliwiony.

-  Co z ciebie za człowiek! Gdybyś z nami grzecznie to
mógłbyś nawet skorzystać.

-  Dziękuję.

-  Zastanów się, Jojo - wtrącił nagle Zenek i zrobił okrągły
gest ręką, który miał wyrażać chęć złagodzenia całej awantury.

Jojo zaśmiał się chrypliwie.

-  No, proszę, teraz cacy-cacy. Skorzystać, mówicie. Scho-
wajcie sobie waszą propozycję do kieszeni. O co wam chodzi?

-  Musisz z nami pojechać do Olecka i przycisnąć tego
starego, niech śpiewa, gdzie ta paczka. Inaczej będziemy
myśleli, że ty w tym ręce maczałeś.

-  Przyhamuj, człowieku. - Jojo łypnął gniewnie oczami. -
Musi to w Pernambuco, u nas po dobremu, z własnej woli.

-  To co? Jedziesz? - podchwycił skwapliwie elegant.

-  Co wam się tak spieszy? Chwilowo biwakuję. Przy spo-
sobności mogę tam wdepnąć i zapytać starego, co się stało
z paczką.

-  Od pytania to my jesteśmy - wtrącił z boku mały. Stał
cały czas między linkami namiotu a Jojem, jak gdyby go chciał
szachować.

Jojo cofnął się w stronę jeziora.

66


-  Pytajcie sobie, ile wlezie. Niech wam na zdrowie to
wyjdzie. Ja i tak nic wam nie mogę pomóc.

-  Jedziesz? - zapytał twardo elegant.

-  Kiedy?

-  Teraz, a kiedy myślałeś?

-  Natychmiast albo jeszcze wcześniej - zażartował kpiąco
Jojo. - Teraz nie mam czasu. Złowiłem kilka ryb i muszę
oporządzić do kolacji.

-  Zastanów się.

-  Już się zastanowiłem.

-  To dla nas ważna sprawa.

-  A na co czekaliście od marca? - kpił, wyczuwając swą
przewagę. - No, panowie, coście robili od marca?

-  Ty, cwaniak - powiedział ponuro i groźnie elegant - nie
żartuj ze mnie, bo cię będzie drogo kosztować. A jeśli
przekonamy się, że to ty zahaczyłeś tę paczkę, to ciemna
mogiła.

Zrobiło się nagle groźnie jak w filmie, kiedy bandyta sięga
po spluwę i w powietrzu wisi strzelanina. Zdawało mi się
bowiem, że elegant sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynar-
ki. Jojo spoważniał. Jego twarz spięta kpiącym grymasem
stężała, a z warg znikł nagle uśmiech. Rzucił mi ostrzegawcze
spojrzenie, potem skrzyżował wzrok z Zenkiem, jakby chciał
się poradzić, co robić, a gdy tamten wzruszył tylko ramiona-
mi, cofnął się gwałtownie o dwa kroki, tak że piętami zarył się
w mokrym piasku brzegu i powiedział już spokojnie i cicho:

-  Nie lubię rozróbek. Jeżeli chcecie, to mogę przyjechać do
Olecka, ale nie dziś, bo mam tu tego chłopaka. Najpierw go
odprawię, a* jutro rano sypnę się. Ale, wierzcie mi, to i tak nic
wam nie pomoże, ani niczego nie wyjaśni. Powiedziałem wam
już wszystko, co wiem o tej sprawie.

Elegant porozumiał się spojrzeniem z małym. Skinął głową:

-  Może tak być. Najpóźniej jutro zjawisz się w Olecku i na
miejscu pogadamy, co dalej.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin