26. Miles Cassie - Oblicze wroga.doc

(735 KB) Pobierz

 

 

Cassie Miles

 

Oblicze wroga


OSOBY

Amanda Fielding - chłodna blondynka, pani prezes banku. Cierpi na częściową amnezję, trochę bezradna. Pamięta jednak pewien sekret, który jest bardzo wiele wart.

Dr David Haines - były narzeczony Amandy. Teraz jest on jedynym człowiekiem, któremu pani prezes ufa.

Bill Chessman - prezes rady nadzorczej Empire Bank. Ma więcej władzy, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Harry Hoffman - strażnik, który wie stanowczo za dużo na temat unieszkodliwiania systemów alarmowych.

Elaine Montero - sprytna i bystra reporterka, która wie o napadzie więcej, niż powinna.

Stefan Phillips - adorator Amandy, który nie zna znaczenia słowa „nie".

Jax Schaffer - boss świata przestępczego. Ucieka z więzienia, w chwili gdy trwa napad na bank.

Tracy Meyer i Carrie Lamb - zakładniczki, współtowarzyszki niedoli Amandy.


PROLOG

Pozbawiona okien sala konferencyjna Empire Bank Kolorado znajdowała się tuż koło skrytek depozytowych: wygodna lokalizacja, lecz pomieszczenie tak małe, że wywoływało napady klaustrofobii. Amanda Fielding miała wrażenie, że beżowe ściany napierają na nią ze wszystkich stron. Wydawało jej się, że przy kwadratowym laminowanym stole panuje tłok, a przecież były tam tylko dwie inne kobiety: Tracy Meyer i Carrie Lamb.

Ten dyskomfort potęgował jeszcze dodatkowo temat spotkania odbywającego się o dziewiątej rano pierwszego lipca. Mówiąc w skrócie, Tracy Meyer potrzebowała pilnie gotówki dla swojej pasierbicy, Amanda natomiast była przeciwna naruszaniu funduszu powierniczego małej.

- Nie jestem pozbawiona serca - oznajmiła, zamykając skoroszyt.

- Wiem - powiedziała nieśmiało Tracy. - Doceniam, że znalazłaś dla mnie czas.

- To należy do moich obowiązków. - Amanda była prezesem filii Empire Bank. - Musisz spojrzeć na sprawę wielopłaszczyznowo. Twoja pasierbica ma siedem lat, powinnaś zastanowić się nad jej przyszłością. Rozumiem twoje przywiązanie do dziewczynki, ale...

- Czyżby? - Tracy wpadła jej w słowo - Nie uważam Jennifer za pasierbicę. Ona jest po prostu częścią mnie samej, jak moje własne oczy czy ręce. Wychowuję ją od czwartego roku życia. Razem zmagałyśmy się ze śmiercią jej ojca.

Łzy spływały po policzkach Tracy. Carrie Lamb ujęła ją za rękę i na ucho wyszeptała kilka kojących słów.

To ona zaproponowała to spotkanie i Amanda była zadowolona z jej obecności. Carrie Lamb pracowała jako kasjerka w banku, przyjaźniła się z Tracy, często pomagała chorowitej Jennifer nadrabiać zaległości w szkole.

Carrie w naturalny sposób okazywała wszystkim wokół serdeczność, czego Amanda zupełnie nie potrafiła. Zawsze była chłodna i nawet macierzyństwo tego nie zmieniło. Jej filozofię dałoby się podsumować w trzech słowach: „musisz sobie radzić". Ciężko pracowała, by osiągnąć wytyczone cele i podobnej dyscypliny oczekiwała od innych.

Zniecierpliwiona spoglądała ponad stołem na kasztanowe loki delikatnej Tracy i na ciemne włosy poczciwej Carrie. Pomyślała, że wygląda przy nich jak lodowata blond księżniczka, do tego wystrojona w drogi kostium od Armaniego.

- Trzymajmy się faktów, Tracy.

- Masz rację, przepraszam.

- Twój mąż, Scott, został zabity na służbie. Policja z Denver i kilka prywatnych osób wspomogło Jennifer, tworząc specjalny fundusz w wysokości około siedemdziesięciu tysięcy dolarów.

- Potrzebuję części tych pieniędzy. Musiałam rzucić pracę, żeby być przy Jennifer. Ona jest chorowita, wymaga stałej opieki.

- Co z twoim ubezpieczeniem?

- Nie pokrywa nawet kosztów leczenia, nie mówiąc już o bieżących wydatkach na życie. - Tracy otworzyła stalową kasetkę depozytową. - Mam tu wszystkie papiery. - Jestem legalną opiekunką Jennifer, dysponentką funduszu.

Tracy wyjęła z kasetki błyszczący rewolwer, a Amandzie wydało się, że beżowe ściany małego pomieszczenia zbliżyły się do siebie jeszcze bardziej.

- Boże, Tracy, po co ci broń?

- To służbowy rewolwer Scotta - wyjaśniła Tracy. Amanda zastanawiała się przez chwilę, czy nie powinien skonfiskować go departament policji i czy Tracy ma pozwolenie na broń.

- Nie jest chyba naładowany?

- . Nie mam pojęcia, nawet nie wiem, jak to sprawdzić. Nie znoszę broni.

Carrie wzięła rewolwer, wprawnym ruchem wysunęła bębenek, wysypała na dłoń pięć kul i wrzuciła do kasetki.

- Teraz mamy pewność, że jest rozładowany.

- Proszę. - Tracy podsunęła Amandzie dokumenty.

- Mam kopie, wiem, co tam jest napisane. Z prawnego punktu widzenia wszystko jest w porządku. Ale jako zarządzająca tym funduszem zgłaszam sprzeciw, nie chcę, żebyś uszczuplała jego kwotę. Pieniądze mogą zostać przeznaczone w przyszłości na opłacenie college'u Jennifer, może też przydadzą się, gdy będziesz musiała załatwić małej specjalny tryb nauczania.

- Na razie nadąża z programem. Dzięki lekcjom z Carrie czyta lepiej niż jej rówieśnicy.

- Niczego nie krytykuję.

- Ton twojego głosu świadczy o czymś wręcz przeciwnym. A zatem?

Amanda, walcząc z powtórnie ogarniającym ją poczuciem klaustrofobii i przytłaczającą atmosferą napięcia, spojrzała na Carrie, oczekując od niej wsparcia. Jednak ta wzruszyła tylko ramionami na znak, że nie chce popierać żadnej ze stron. Amanda pragnęła jak najszybciej zakończyć tę rozmowę.

- Tracy, tu chodzi o coś więcej niż natychmiastowy dostęp do gotówki. Nim naruszysz fundusz, powinnaś zastanowić się, jak to będzie wyglądało w oczach sędziego. Dziadek Jennifer wszczął przecież starania o przyznanie mu opieki prawnej nad małą. Bliskie pokrewieństwo i bardzo dobra sytuacja materialna, to w oczach sądu warte uwagi argumenty.

- On prawie nie zna Jennifer - odparła Tracy. - Jego córka zmarła, kiedy Jennifer miała dwa lata. Przez ostatnie cztery lata spotkali się ledwie kilka razy. Nienawidził Scotta...

- Wygląda na twardego człowieka - wtrąciła się Carrie - ale chyba nie ma szans na wygranie procesu o opiekę nad dzieckiem.

- Obawiam się, że ma. - Amanda była prawnikiem i zanim przeszła do bankowości, praktykowała przez kilka lat.

- Poza tym dziadka Jennifer stać na najlepszych adwokatów.

- A mnie nie - westchnęła Tracy. - Wiem, że to będzie źle wyglądało, kiedy zacznę korzystać z funduszu.

Wreszcie się zrozumiały.

- Musisz znaleźć jakiś inny sposób, żeby pomóc Jennifer. Stała praca, pożyczka...

Amanda nie dokończyła udzielania porad, bo ktoś zaczął szarpać za klamkę.

- Jesteśmy zajęte! - zawołała.

Kopnięte z całych sił drzwi otworzyły się z hukiem. W progu stał ubrany na czarno mężczyzna, w kominiarce, z półautomatem w dłoni.

- Wychodzić! Natychmiast!

- Co się dzieje? - spytała Tracy.

Amanda doskonale wiedziała, co się dzieje. Spełnił się jeden z jej sennych koszmarów.

- To napad.

Mężczyzna chwycił ją za ramię.

- Ty jesteś Amanda, prezes oddziału, nieprawdaż? Znasz zatem szyfr otwierający skarbiec.

Przytaknęła. To niemożliwe! Niemożliwe! Ale działo się naprawdę. To rzeczywiście był napad na Empire Bank. Boże, co stanie się z pracownikami? Co będzie z nią samą? Jeżeli zostanie ranna lub zginie, kto zaopiekuje się jej dzieckiem? Dziewięciomiesięczna Laurel Fielding była całym jej życiem, największym skarbem.

- Ruszać się! Wszystkie! - zakomenderował bandyta, wypychając Carrie za drzwi.

Fizyczne zagrożenie spowodowało szok. Amandzie zrobiło się czerwono przed oczami, nie mogła wykrztusić słowa. Musisz sobie poradzić! - przemknęło jej przez myśl. Powinna natychmiast wziąć się w garść. To jej bank. Odpowiada za obecnych tu ludzi. Z trudem schodziła po schodach.

W końcu znaleźli się na parterze. Dwóch, również zamaskowanych, bandytów krążyło między stanowiskami kasjerów. Poranni klienci banku i pracownicy leżeli bez ruchu twarzą do marmurowej podłogi. Z głowy Harry'ego Hoffmana, ochroniarza, sączyła się krew.

Modliła się, żeby żył. Wezbrała w niej wściekłość.

- Zrobię wszystko, co chcecie, tylko nie wyrządzajcie już nikomu krzywdy - zwróciła się do bandyty, usiłując opanować szczękanie zębów.

- Ruszaj się! Jesteś nam potrzebna do otwarcia skarbca.

Amanda z trudem przeszła za stanowiska kasjerów. Myślała jedynie o tym, by napad skończył się, zanim jeszcze komuś stanie się krzywda. Zatrzymała się przed drzwiami do skarbca.

- Żeby go otworzyć, potrzebny jest szyfr i dwa klucze.

- Kto ma drugi klucz?

Amanda wskazała palcem główną kasjerkę, Jane Borelli, która leżała na podłodze, trzęsąc się ze strachu i bezgłośnie szlochając. Jeden z bandytów przyskoczył do Jane i spróbował postawić ją na nogi, lecz ona kurczowo trzymała się kolumny, koło której leżała. Napastnik przymierzył się do kopniaka.

- Dość! - krzyknęła Amanda. - Nie widzisz, że jest zbyt przestraszona, żeby się ruszyć?

Carrie wystąpiła do przodu.

- Ja go wezmę.

Uklękła koło przerażonej koleżanki i odnalazła klucz. Najwyższy z napastników wystrzelił w powietrze całą serię z automatu.

- Dość sztuczek! Otwierajcie skarbiec! Natychmiast!

Carrie i Amanda stanęły przed stalowymi drzwiami metrowej grubości. Były one automatycznie odblokowywane pomiędzy dziewiątą a piątą trzydzieści. Gdyby Amanda teraz je zamknęła, włączyłby się system uniemożliwiający dostęp do skarbca. W środku znajdował się milion dolarów w gotówce i w obligacjach - dziś rano miał go zabrać opancerzony furgon firmy Wells Fargo. Zamykając drzwi, Amanda mogła ocalić tę sumę.

Co jednak znaczyły pieniądze wobec zagrożenia życia klientów i pracowników? Włożyła klucze, wybrała kombinację i przekręciła zamek szyfrowy. Rozległo się charakterystyczne szczęknięcie mechanizmu. Skinęła na Carrie, która użyła drugiego klucza.

Skarbiec stanął otworem.

Jeden z bandytów pozostał na straży, dwóch weszło do środka.

Amanda, Carrie i Tracy cofnęły się i zbiły w ciasną gromadkę. Choć żadna nie wypowiedziała ani słowa, rozumiały się doskonale, za pomocą dotyku wyrażając swoje uczucia: strach, bezradność, frustrację. Tracy Meyer i Carrie Lamb być może były ostatnimi osobami, które Amanda miała okazję oglądać. Mogą tu zginąć wszystkie razem.

Amanda szybko odsunęła od siebie tę myśl. Musi przeżyć. Musi opiekować się Laurel. Ściskała za ramię Tracy i czuła, że wytworzyła się między nimi więź wykraczająca poza wszelkie słowa, logiczne argumenty i dyskusje o funduszu Jennifer. Do diabła z opinią sędziego! Jeżeli uda jej się ujść z życiem, załatwi sprawę po myśli Tracy.

Odwróciła głowę i spojrzała przez okno wychodzące na Speer Boulevard. Po drugiej stronie stał jakiś mężczyzna z komórką. Rozpoznała go. Co on tu robi? Dlaczego właśnie on? - przemknęła jej myśl.

- Ej, ty! - wrzasnął bandyta - Odsuń się od okna, już!

Nim wykonała rozkaz, dostrzegła coś jeszcze - wozy policyjne. Serce zabiło jej mocniej, a jednocześnie ogarnął ją potworny strach.

Bandyta również zobaczył samochody.

- Mamy towarzystwo - krzyknął do swoich kolegów.

W tej samej chwili zaczęło się coś dziać. Siwowłosy klient ze zwinnością młodego chłopaka wyciągnął z kieszeni sportowej kurtki broń i trzykrotnie strzelił.

Przerażony bandyta krzyknął i też otworzył ogień. Głośne echo odbijających się rykoszetem kul i krzyki ludzi potęgowały wrażenie potwornego hałasu. Wokół unosiła się woń prochu... i śmierci.

Amanda zatkała uszy i skuliła się, usiłując chronić głowę. Wydawało się jej, że krzyki dochodzą gdzieś z bardzo daleka. Potem wszystko ucichło.

Kiedy podniosła wzrok, zobaczyła bezwładne ciało siwowłosego mężczyzny. Miała wrażenie, że jego ręka wskazuje na nią w geście niemego oskarżenia. Krew mężczyzny kapała powoli na marmurową posadzkę.

- Boże, to moja wina.

- Nie mogłaś nic zrobić - wyszeptała Carrie.

- Ale ja muszę coś zrobić!

Trzeba coś postanowić, podjąć zdecydowane działania. Ale co powinna zrobić? Jak ich powstrzymać? Zza ściany słychać było dzwonek telefonu i strzępy rozmowy. Zapewne bandyci rozpoczęli negocjacje z policją.

- Zamierzamy wypuścić ludzi - powiedział do Amandy jeden z bandytów.

- Ambulans. Powiedzcie policji, że potrzebny jest ambulans. Natychmiast!

- Wy trzy - wskazał na Amandę, Tracy i Carrie - odsuńcie się.

Szybko zorganizował ewakuację, zapędził mężczyzn do przenoszenia rannych - ochroniarza i uzbrojonego klienta. Pozostali klienci, jeden za drugim, opuszczali budynek.

W końcu przyszła kolej i na nie. Amanda i jej dwie towarzyszki ruszyły ku drzwiom, ku wolności.

- Wy trzy zostajecie! - rozkazał wysoki, zwalisty facet. - Potrzebujemy zakładniczek.

- Wypuśćcie je! - poprosiła Amanda, wskazując Carrie i Tracy.

- Przykro mi, skarbie, ty jedna nam nie wystarczysz. Amanda była prezesem banku. Coś znaczyła w tym mieście.

- Wiesz, kim jestem?

- Pewnie. Zak...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin