10
Słowo wstępne
cię grozi nam może płaskość, powierzchowność, chaos — zdaje się mówić Eco — ale jest w nim przecież nadal miejsce na ćwiczenie inteligencji, poczucie humoru, wybór, a więc, królko mówiąc, wolność. Podziemni bogowie (rozdz. II) kuszą nas możliwością ucieczki w świat ciemności — mogą to być religijne sekty, polityczny terroryzm, magia, astrologia — ale / chwilą kiedy dostrzeżemy w nich jedynie domagający się interpretacji /nak, stracą nad nami swą złowieszczą moc.
Joanna Ugniewska
PODRÓŻ DO HIPERREALNOŚCI
Fortece samotności
Dwie bardzo piękne dziewczyny, przykucnięte naprzeciwko siebie, dotykają się zmysłowo, całują, liżą sobie nawzajem sutki. Zamknięte są w czymś w rodzaju walca z przezroczystego plastiku. Nawet jeśli nie jesteśmy zawodowymi podglądaczami, odczuwamy pokusę, aby obejść wokół walec i zobaczyć je od tyłu, z ukosa, z przeciwległej strony. Potem ogarnia nas ochota, by podejść bliżej walca, który stoi na niewysokim podeście i ma kilkadziesiąt centymetrów średnicy, po to, aby spojrzeć z góry: ale oto dziewczęta zniknęły. Mieliśmy do czynienia z jednym z licznych hologramów wystawionych w Nowym Jorku przez Szkołę Holografii.
Holografia, ostatni cud techniki promieni laserowych, wymyślona przez Dennisa Gabora już w latach pięćdziesiątych, posługuje się kolorową fotografią, ukazującą rzeczywistość więcej niż trójwymiarową. Zajrzyjcie do magicznej szkatułki, w której widać miniaturowy pociąg albo źrebaka, a kiedy przesuniecie wzrok, zobaczycie te elementy przedmiotu, których perspektywa nie pozwalała wam dotąd dojrzeć. Jeśli szkatułka jest okrągła, możecie obejrzeć przedmiot ze wszystkich stron. Jeśli przedmiot uchwycony został za pomocą rozmaitych sztuczek w ruchu, to porusza się on na naszych oczach albo to wy się poruszacie, a przemieszczając się, zauważacie, że dziewczyna na fotografii puszcza do was oko lub że rybak pije piwo z puszki, którą trzyma w ręku. To nie kino, ale rodzaj wirtualnego przed-
12
Podróż do hiperrealności
miotu trójwymiarowego, istniejącego również tam, gdzie go nie widzicie, wystarczy więc się przemieścić, aby i tam go zobaczyć.
Holografia nie jest czystą zabawą: bada ją i stosuje Nasa w wyprawach kosmicznych, posługuje się nią medycyna, aby otrzymać realistyczny obraz zmian anatomicznych, potrzebuje jej lotnicza kartografia i wiele gałęzi przemysłu do badań procesów fizycznych... Ale zaczynają się nią interesować również artyści, którzy kiedyś uprawialiby, być może, hiperrealizm, gdyż holografia zdolna jest zaspokoić największe nawet ambicje hiperrealistów. W San Francisco, przy wejściu do Muzeum Czarów, zobaczyć można największy hologram na świecie, ukazujący Diabła z piękną czarownicą. Holografia mogła rozwinąć się jedynie w Ameryce, kraju mającym obsesję na punkcie realizmu, gdzie aby przedstawienie było wiarygodne, musi być absolutnie ikoniczne, ma być idealną kopią rzeczywistości, iluzją „prawdy".
Wykształceni Europejczycy i zeuropeizowani Amerykanie wyobrażają sobie Stany Zjednoczone jako ojczyznę wieżowców ze szkła i stali, abstrakcyjnego ekspresjonizmu. Ale Stany Zjednoczone to również ojczyzna Supermana, nadczłowieka będącego bohaterem serii komiksów, które zaczęły się ukazywać w 1938 roku. Superman odczuwa czasami potrzebę samotności i wspomnień, leci wtedy nad niedostępnymi górami, gdzie w skale, za ogromną stalową bramą, znajduje się Forteca Samotności.
Superman trzyma tu swoje roboty, wierne kopie siebie samego, cuda elektronicznej techniki, które wysyła od czasu do czasu w świat, aby zaspokoić słuszne pragnienie wszech-obecności. Roboty są niewiarygodne, ponieważ wydają się absolutnie prawdziwe, nie są to mechaniczni ludzie na kółkach, wydający dźwięk „bip-bip", ale idealne „kopie" ludzkiej istoty, mające skórę, głos, zdolność poruszania się.
Dla Supermana forteca jest również muzeum wspomnień: wszystko, co wydarzyło się w jego pełnym przygód życiu,
Fortece samotnoM i
ma tu swoją idealną kopię lub też oryginał został zminiaturyzowany, jak np. miasto Kandor pozostałe po zniszczeniu planety Krypton, które Superman przechowuje w miniaturze pod szklanym kloszem o wymiarach salonu babuni: mieszczą się tam budynki, autostrady, widać mężczyzn i kobiety. Upór, z jakim Superman przechowuje wszystkie te skarby z własnej przeszłości, przypomina owe Wunder-kammer, popularne w niemieckiej kulturze baroku, których początki sięgają skarbców średniowiecznych feudałów, a może jeszcze wcześniej, rzymskich i hellenistycznych kolekcji. W starożytnych kolekcjach obok rogu jednorożca figurowała kopia greckiego posągu, później zaś stały obok siebie mechaniczne szopki i niezwykłe automaty, piejące koguty z cennych metali, zegary, z których o określonej porze wyłaniają się korowody ludzików itd. Początkowo jednak pedanteria Supermana wydawała się niewiarygodna, uważano bowiem, że w naszych czasach Wunderkammer nikogo już nie zachwyca, a nie były jeszcze rozpowszechnione praktyki postinformelu: np. koperty zegarków wrzucone do pojemnika przez Armana albo fragmenty codzienności (jeszcze nakryty stół po posiłku, nie zasłane łóżko) Spoer-riego, albo też postkonceptualne ćwiczenia w stylu zbiorów Annette Messager, gromadzącej neurotyczne wspomnienia z dzieciństwa i wystawiającej je jako dzieła sztuki.
Najbardziej niewiarygodne jest jednak to, że Superman, chcąc wspominać minione wydarzenia, odtwarza je w formie figur woskowych naturalnej wielkości niczym w muzeum Grevin, raczej makabrycznych. Oczywiście, nie znano wtedy jeszcze posągów hiperrealistycznych, ale również i później ludzie skłonni byli sądzić, że hiperrealiści to awangardowi dziwacy, których twórczość jest reakcją na malarstwo abstrakcyjne i deformację pop. Tak samo czytelnikowi Supermana wydawało się, że muzealne dziwactwa bohatera nie mają nic wspólnego z amerykańskim gustem i amerykańską mentalnością.
/'<></róż do hiperrealności
l-'orli'ce samotności
15
Najbardziej niezwykłą Fortecę Samotności wzniósł jednak jeszcze za życia w Austin, w Teksasie, prezydent Johnson: miała ona hyc pomnikiem, piramidą, osobistym mauzoleum. Nie mam tu na myśli ogromnej budowli w stylu no-woczesno-imperialnym ani czterdziestu tysięcy czerwonych pojemników, zawierających dokumentację jego działalności politycznej, ani też pól miliona zdjęć albo portretów, ani głosu pani Johnson, opowiadającej zwiedzającym o życiu zmarłego męża. Chodzi mi raczej o nagromadzone pamiątki ze szkoły, zdjęcia z podróży poślubnej, filmy wyświetlane bez przerwy dla gości i opowiadające o zagranicznych podróżach prezydenckiej pary, figury woskowe ubrane w stroje ślubne córek, Lucy i Lindy, reprodukcje w rzeczywistych rozmiarach Oval Room, tj. prezydenckiego gabinetu w Białym Domu, czerwone pantofelki noszone przez tancerkę Marię Tallchief, podpis pianisty Van Cliburna na partyturze, kapelusz z piórami Carol Channing z Hello Dolly (wszystkie te pamiątki wzięły się stąd, że wyżej wymienieni artyści występowali w Białym Domu), prezenty dawane przez przedstawicieli różnych państw, indiański pióropusz, portrety z zapałek, pochwalne plansze w kształcie kowbojskiego kapelusza, serwetki haftowane we wzór amerykańskiej flagi, szpada podarowana przez króla Tajlandii i kamień księżycowy przywieziony przez kosmonautów. Lyn-don B. Johnson Library jest Fortecą Samotności: Wunder-kammer, naiwnym przykładem narrative art, muzeum figur woskowych, jaskinią automatów. Pozwala zrozumieć, czym jest stały składnik przeciętnej wyobraźni, przeciętnego gustu Ameryki, dla której przeszłość powinna zostać zachowana i celebrowana w formie idealnej kopii rzeczywistego formatu, w skali jeden do jednego, a wszystko to pod znakiem filozofii nieśmiertelności jako duplikatu. Taki gust określa stosunek do samego siebie, do własnej przeszłości, często również, do własnej teraźniejszości, w każdym przypadku zaś do Historii, a nawet tradycji europejskiej.
'
Skonstruować model w skali jeden do jednego gabinetu w Białym Domu (wykorzystując te same materiały, stosując te same kolory, ale sprawiając, że wszystko jest bardziej błyszczące, bardziej jaskrawe, nie ulegające zniszczeniu) oznacza, że aby informacja historyczna mogła być skuteczna, musi stać się reinkarnacją rzeczy, którym chce się przypisać konotację prawdziwości, rzeczy muszą zatem wydawać się prawdziwe. „Wszystko jest prawdziwe" oznacza ostatecznie „wszystko jest fałszywe". Absolutna nierealność jawi się jako rzeczywista obecność. Główną intencją rekonstrukcji gabinetu jest dostarczenie „znaku", który nie ma jednakże uchodzić za znak: dąży on bowiem do stania się rzeczą, do unicestwienia dystansu między nim a punktem odniesienia, do eliminacji mechanizmu substytucji. Nie chodzi o obraz rzeczy, ale o jej kalkę, czyli duplikat.
Czy taki jest gust Ameryki? Nie jest to oczywiście gust Franka Lloyda Wrighta, Seagram Building, wieżowców Mieś van der Rohe. Ani szkoły nowojorskiej, ani Pollocka. Ani nawet hiperrealistów, którzy tworzą rzeczywistość tak prawdziwą, że ujawnia ona bez żenady własną fikcyjność. Trzeba jednak zrozumieć, z jakich pokładów ludowej wrażliwości i rzemieślniczego doświadczenia hiperrealiści czerpią natchnienie i dlaczego wykorzystują aż do granic możliwości taką właśnie tendencję. Istnieje więc Ameryka szalonej hiperrealności, nie będącej nawet domeną sztuki pop, Mickey Mouse i hollywoodzkiego kina. Istnieje jeszcze inna Ameryka, bardziej ukryta (albo raczej równie widoczna, lecz lekceważona przez europejskiego turystę, a nawet przez amerykańskiego intelektualistę). W pewnym stopniu tworzy ona sieć odniesień i wpływów, obejmujących w końcu również produkty kultury wysokiej i przemysłu rozrywkowego. Trzeba ją tylko umieć znaleźć.
Wybierzemy się zatem w podróż, zabierając ze sobą nić Ariadny, formułę „Sezamie, otwórz się!", która pozwoliła-by określić cel naszej wyprawy, niezależnie od tego, jaki
/'(H/róż do hiperrealności
17
przybierze on kształt. Odnaleźć go możemy w dwóch typowych sloganach wykorzystywanych często w reklamie. Pierwszy, rozpowszechniony przez coca-colę, ale używany też jako hiperboliczna formuła w jeżyku potocznym, to the real thinx (co o...
a.bunia