George R.R. Martin - 02 Starcie królów.doc

(4120 KB) Pobierz

 

George R. R. Martin

Starcie królów

Dla Johna i Gail,

którzy dzielili się ze mną mięsem i miodem

Prolog

Ogon komety przecinał blask jutrzenki niczym czerwona szrama krwawiąca ponad turniami Smoczej Skały, rana zadana różowo-purpurowemu niebu.

Maester stał na wystawionym na podmuchy wiatru balkonie, z dala od swych komnat. Tu właśnie przybywały po długim locie kruki. Ptaki splamiły swymi odchodami wznoszące się po obu jego stronach kamienne chimery wysokości dwunastu stóp, przedstawiające piekielnego ogara i wiwernę. Dwie z otaczającego starożytną fortecę tysiąca. Gdy przybył na Smoczą Skałę, niepokoił go widok groteskowych, kamiennych posągów, z biegiem lat przyzwyczaił się jednak do nich. Uważał je teraz za starych przyjaciół. Obserwowali we trójkę niebo, pełni złych przeczuć.

Cressen nie wierzył w znaki. Mimo to... choć był już stary, nigdy w życiu nie widział komety, która byłaby choć w połowie tak jasna lub miała taki kolor, straszliwy kolor krwi, płomieni i zmierzchu. Zastanawiał się, czy patrzyły już na taką jego chimery. Były tutaj znacznie dłużej od niego i będą tu nadal stały, gdy jego już od dawna nie będzie. Gdyby kamienne języki umiały mówić...

Cóż za głupota. Stał wsparty o mur, w dole fale uderzały z hukiem o brzeg, a pod palcami czuł szorstki, czarny kamień. Mówiące chimery i wieszcze znaki na niebie. Jestem stojącym nad grobem, do cna zdziecinniałym starcem.

Czyżby będąca owocem wieloletnich starań mądrość opuściła go wraz ze zdrowiem i siłą? Był maesterem, uczył się w wielkiej Cytadeli Starego Miasta i tam też otrzymał swój łańcuch. Jak to możliwe, że głowę wypełniały mu przesądy, jakby był ciemnym parobkiem?

A jednak... a jednak... kometę było już widać nawet za dnia, z gorących szczelin Smoczej Góry wznoszącej się za jego plecami buchała jasnoszara para, a wczoraj rankiem biały kruk przyniósł wiadomość z samej Cytadeli. Choć z dawna jej oczekiwano, wzbudziła wielki strach. Lato dobiegło końca. Omeny się mnożyły i nie sposób już było ich ignorować.

Co to wszystko znaczy?miał ochotę zawołać.

Maesterze Cressenie, mamy gości.Pylos mówił cicho, jakby tylko z najwyższą niechęcią przerywał starcowi medytację. Gdyby wiedział, jakie bzdury wypełniają jego myśli, krzyczałby wniebogłosy.Księżniczka chce zobaczyć białego kruka.Przestrzegający zawsze form Pylos nazywał ją teraz księżniczką, jako że jej pan ojciec był królem. Królem dymiącej skały otoczonej wielkim, słonym morzem, niemniej jednak królem.Chce zobaczyć białego kruka. Jest z nią błazen.

Starzec odwrócił twarz od jutrzenki, wspierając się dłonią o wiwernę dla zachowania równowagi.

Pomóż mi dojść do krzesła, a potem ich wpuść.

Pylos wziął go pod rękę i wprowadził do środka. W młodych latach Cressen był dziarskim piechurem, lecz zbliżał się już osiemdziesiąty dzień jego imienia i nogi miał słabe, a chód niepewny. Przed dwoma laty przewrócił się i złamał sobie biodro, które nie zrosło się prawidłowo. W zeszłym roku, gdy zachorował, ze Starego Miasta przysłano Pylosa, który przybył zaledwie kilka dni przed tym, nim lord Stannis zamknął wyspę... powiedzieli, że ma mu pomagać w pracy, Cressen znał jednak prawdę. Pylos miał go zastąpić, gdy umrze. Nie miał mu tego za złe. Ktoś będzie musiał zająć jego miejsce, i to prędzej niżby tego pragnął...

Pozwolił, by młodszy mężczyzna posadził go za księgami i papierami.

Przyprowadź ją. Nie uchodzi kazać damie czekać.

Machnął słabo ręką, nakazując Pylosowi się pośpieszyć, choć sam nie był już do tego zdolny. Skórę miał pomarszczoną i usianą plamkami, tak cienką, że dostrzegał pod nią pajęczyny żył i kształt kości. Dłonie strasznie mu się teraz trzęsły, choć kiedyś były tak pewne i zręczne...

Gdy Pylos wrócił, dziewczyna przyszła z nim, nieśmiała jak zawsze. Za nią zdążał błazen, jak zwykle podskakując dziwacznie bokiem i powłócząc nogami. Na głowie miał hełm wykonany ze starego wiadra, zwieńczonego jelenim porożem, z którego zwisały krowie dzwonki. Kiedy skakał, rozbrzmiewały, każdy innym głosem: klang-a-dang bong-dong ring-a-ling klong klong klong.

Kto odwiedza nas tak wcześnie, Pylosie?zapytał Cressen.

To ja i Plama, maesterzeodparła, mrugając powiekami niewinnych, niebieskich oczu. Jej twarz nie należała niestety do urodziwych. Po ojcu odziedziczyła wysuniętą, kwadratową szczękę, po matce fatalne uszy, a do tego szpeciła ją pozostałość po szarej łuszczycy, która omal nie zabrała dziewczynki, kiedy była jeszcze niemowlęciem. Dolną połowę jednego policzka i znaczny fragment szyi pokrywała spękana, łuszcząca się skóra. Mięśnie pod nią były sztywne i martwe, a usiane czarnymi i szarymi plamami ciało twarde jak kamień.Pylos powiedział, że możemy obejrzeć białego kruka.

Zaiste, możecieodparł Cressen. Jakby kiedykolwiek jej czegoś odmówił. Odmówiono jej już zbyt wielu rzeczy. Na imię miała Shireen. W następny dzień swego imienia ukończy dziesięć lat i była najsmutniejszym dzieckiem, jakie widział w życiu. Jej smutek jest dla mnie wstydempomyślał starzec. To kolejny dowód mojej porażki.

Maesterze Pylosie, bądź taki dobry i przynieś go z ptaszarni dla lady Shireen.

Z przyjemnością.Pylos był uprzejmym młodzieńcem. Liczył sobie nie więcej niż dwadzieścia pięć lat, lecz zachowywał się z taką powagą, jakby ukończył sześćdziesiąt. Gdyby tylko miał w sobie więcej humoru, więcej życia. Tego właśnie było tu potrzeba. Posępne miejsca wymagały radości, nie powagi, a Smocza Skała z całą pewnością była posępna. Samotną cytadelę otaczało burzliwe morskie pustkowie, a za nią czaił się cień dymiącej góry. Maester musiał się udać tam, dokąd mu kazano, dlatego Cressen przybył tu ze swym panem przed dwunastoma laty. Służył mu dobrze, choć nigdy nie kochał Smoczej Skały i nie czuł się tutaj jak w domu. Ostatnio, gdy budził się z niespokojnych snów, w których zawsze ważną rolę grała kobieta w czerwieni, często nie wiedział, gdzie się znajduje.

Błazen odwrócił wytatuowaną w pstrokaty wzór głowę, patrząc na Pylosa, który wspinał się po stromych, żelaznych schodach wiodących do ptaszarni. Zabrzmiały dzwonki.

W podmorskiej krainie ptaki mają łuski zamiast piórrzekł, pobrzękując.Wiem to, wiem, tra-la-lem.

Nawet jak na błazna Plama wyglądał żałośnie. Być może kiedyś potrafił jednym ciętym żartem wywoływać huragany śmiechu, lecz morze odebrało mu tę umiejętność, wraz z większością rozumu i wszystkimi wspomnieniami. Był miękki i otyły, dręczyły go drgawki oraz tiki i często gadał od rzeczy. Teraz śmiała się z niego tylko księżniczka i ją jedną obchodziło, czy będzie żył, czy też umrze.

Brzydka dziewczynka, żałosny błazen i do towarzystwa maester... nad taką historią można się tylko rozpłakać.

Usiądź przy mnie, dziecko.Cressen przywołał ją skinieniem.Jeszcze za wcześnie na wizyty. Dopiero przed chwilą wzeszło słońce.

Miałam złe snyoznajmiła Shireen.O smokach. Przyszły mnie pożreć.

Odkąd maester Cressen sięgał pamięcią, dziecko prześladowały koszmary.

Mówiliśmy już o tymzaczął łagodnym tonem.Smoki nie mogą wrócić do życia. Wykuto je z kamienia, dziecinko. W dawnych czasach nasza wyspa stanowiła najdalej wysuniętą na zachód placówkę wielkich Włości Valyriańskich. To Valyrianie wznieśli tę cytadelę. Dysponowali dawno już przez nas zapomnianymi umiejętnościami kształtowania kamienia. Wszędzie, gdzie dwa mury stykają się pod kątem, zamek musi mieć wieże. Wymagają tego względy obronne. Valyrianie ukształtowali baszty na podobieństwo smoków, by twierdza budziła przerażenie swoim wyglądem. Z tego samego powodu ukoronowali mury tysiącem chimer zamiast zwykłego blankowania.Ujął delikatną różową rączkę dziewczynki w słabą, pokrytą plamami dłoń i uścisnął ją lekko.Widzisz więc, że nie ma czego się bać.

Shireen nie dała się przekonać.

A co z tym okropieństwem na niebie? Podsłuchałam, jak Dalia i Matrice rozmawiały przy studni. Dalia mówiła, że słyszała, kiedy kobieta w czerwieni powiedziała mamie, iż to smoczy oddech. Jeśli smoki oddychają, to chyba znaczy, że wracają do życia?

Kobieta w czerwienipomyślał skwaszony Cressen. Nie wystarcza jej, że wypełniła swym szaleństwem głowę matki. Musi jeszcze zatruć sny córki. Skarci ostro Dalię, powie jej, żeby nie powtarzała takich bzdur.

To tylko kometa, dziecinko. Gwiazda z ogonem, która zgubiła drogę na niebie. Niedługo zniknie i za naszego życia już jej więcej nie zobaczymy. Sama się przekonasz.

Skinęła odważnie głową.

Matka mówiła, że biały kruk oznacza, że już po lecie.

To prawda, pani. Białe kruki przylatują tylko z Cytadeli.Palce Cressena powędrowały ku łańcuchowi, który miał na szyi. Każde jego ogniwo wykonano z innego metalu. Symbolizowały różne opanowane przez niego gałęzie wiedzy i razem tworzyły łańcuch maestera, symbol jego zakonu. Gdy był dumny i młody, nosił go bez wysiłku, teraz jednak wydawał mu się ciężki, a dotyk metalu nieprzyjemnie chłodził jego skórę.

Są większe i inteligentniejsze od innych kruków. Hoduje się je po to, by przenosiły najważniejsze wiadomości. Ten przyniósł nam pismo mówiące, że zebrało się Konklawe, które rozważyło meldunki napływające od maesterów z całego królestwa oraz dokonane przez nich pomiary, i ogłosiło, iż wielkie lato dobiegło wreszcie końca. Trwało dziesięć lat, dwa księżyce i szesnaście dni. Nikt z żyjących nie pamięta równie długiego.

Czy zrobi się teraz zimno?

Shireen była dzieckiem urodzonym w lecie i nigdy nie zaznała prawdziwego chłodu.

Z czasemwyjaśnił Cressen.Jeśli bogowie będą łaskawi, ześlą nam ciepłą jesień i dobre żniwa, żebyśmy mogli się przygotować do nadchodzącej zimy.

Prostaczkowie utrzymywali, że długie lato zapowiada jeszcze dłuższą zimę, maester nie widział jednak powodu, by straszyć dziecko podobnymi opowieściami.

Plama poruszył dzwonkami.

W podmorskiej krainie zawsze trwa latozaintonował.Syreny noszą we włosach nenymony i tkają suknie ze srebrzystych wodorostów. Wiem to, wiem, tra-la-lem.

Shireen zachichotała.

Chciałabym mieć suknię ze srebrnych wodorostów.

W podmorskiej krainie śnieg pada do górykontynuował błazena deszcz jest suchy jak pieprz. Wiem to, wiem, tra-la-lem.

Naprawdę spadnie śnieg?zaciekawiło się dziecko.

Naprawdępotwierdził Cressen. Ale modlę się, by zdarzyło się to dopiero za wiele lat i żeby nie utrzymał się długo.Ach, wrócił Pylos z ptakiem.

Shireen krzyknęła radośnie. Nawet Cressen musiał przyznać, że kruk wygląda imponująco. Był biały jak śnieg i większy od największego jastrzębia, a lśniące, czarne oczy świadczyły, że to nie zwyczajny albinos, lecz prawdziwy biały kruk z Cytadeli.

Chodźzawołał. Ptak rozpostarł skrzydła, wzbił się w powietrze z głośnym furkotem i wylądował na stole obok maestera.

Przyniosę ci śniadaniezaproponował Pylos. Cressen skinął głową.To jest lady Shireenoznajmił krukowi.

Ptak uniósł, a potem opuścił jasny łebek, jakby w pokłonie.

Ladyzakrakał.Lady.

Dziewczynka rozdziawiła usta z wrażenia.

Umie mówić!

Tylko kilka słów. Mówiłem ci, że to mądre ptaki.

Mądry ptak, mądry człowiek, bardzo mądry błazenodezwał się Plama przy akompaniamencie dzwonków.Oj, bardzo, bardzo mądry błazen.Zaczął śpiewać.Cienie przyszły tańczyć, panie, tańczyć, panie, tańczyć, panienucił, przeskakując z nogi na nogę.Cienie tu zostaną, panie, zostaną, panie, zostaną, panie.

Przy każdym słowie podrzucał głowę z głośnym brzękiem zdobiących poroże dzwonków. Biały kruk zerwał się z wrzaskiem do lotu i przysiadł na żelaznej poręczy schodów wiodących do ptaszarni. Shireen skurczyła się nagle.

W kółko to wyśpiewuje. Mówiłam mu, żeby przestał, ale mnie nie słucha. Boję się tej piosenki. Każ mu przestać.

Jak miałbym to zrobić?zastanowił się starzec. Kiedyś mogłem uciszyć go na zawsze, ale teraz...

Plama trafił do nich jako chłopiec. Wspominany przez wszystkich z miłością lord Steffon odnalazł go w Volantis, za wąskim morzem. Króldawny król Aerys II Targaryen, który w owych dniach nie był jeszcze tak bardzo szalonywysłał jego lordowską mość na poszukiwanie żony dla księcia Rhaegara, jako że chłopak nie miał sióstr, które mógłby poślubić.

Znaleźliśmy nadzwyczajnego błaznapisał Steffon do Cressena na dwa tygodnie przed powrotem z bezowocnej misji.To jeszcze chłopiec, ale jest zwinny jak małpka i bystry jak tuzin dworaków. Umie żonglować, opowiadać zagadki, zna sztuczki magiczne i potrafi ładnie śpiewać w czterech językach. Wykupiliśmy go z niewoli i mamy nadzieję przywieźć ze sobą. Robert będzie nim zachwycony, a błazen może z czasem nauczy śmiechu nawet Stannisa.

Cressen ze smutkiem wspominał ów list. Nikt nie nauczył Stannisa śmiechu, a już zwłaszcza młody Plama. Niespodziewanie rozszalał się sztorm i Zatoka Rozbitków dowiodła, że słusznie nosi tę nazwę. Dwumasztowa galera Władczyni Wichrów rozpadła się w zasięgu wzroku od zamku. Dwaj najstarsi synowie lorda, stojący na blankach, ujrzeli, jak statek ojca uderza o skały i znika pod wodą. Razem z lordem Steffonem Baratheonem zginęło stu wioślarzy i marynarzy oraz jego pani żona. Przez długie dni każdy kolejny pływ pokrywał plażę pod Końcem Burzy nowym stosem rozdętych topielców.

Chłopca wyrzuciło na trzeci dzień. Maester Cressen zszedł na dół z całą resztą, by pomóc w rozpoznawaniu zwłok. Gdy znaleźli błazna, był nagi. Skórę miał białą, pomarszczoną i oblepioną mokrym piaskiem. Cressen pomyślał, że to kolejny trup, lecz gdy Jommy złapał nieszczęśnika za kostki, by powlec go do wozu, chłopiec wykaszlnął wodę i usiadł. Jommy aż po kres swych dni przysięgał, że skóra Plamy była zimna i mokra.

Nikt nigdy nie wyjaśnił, jak to się stało, że błazen przeżył w morzu całe dwa dni. Rybacy opowiadali, że syrena nauczyła go oddychać wodą w zamian za jego nasienie. Plama nie mówił nic. Bystry, dowcipny chłopak, o którym pisał lord Steffon, nie dotarł do Końca Burzy. Fale wyrzuciły na brzeg kogoś zupełnie innegomłodzieńca o zniszczonym ciele i umyśle, który ledwie był w stanie mówić, nie wspominając już o opowiadaniu dowcipów. Jego wygląd nie pozwalał jednak na wątpliwości. W Wolnym Mieście Volantis panował zwyczaj tatuowania twarzy niewolników i służących, a oblicze chłopaka od szyi aż po włosy pokrywała charakterystyczna dla błaznów czerwono-zielona szachownica.

Ten nieszczęśnik jest obłąkany i cierpi ból. Nie przyniesie pożytku nikomu, a już najmniej sobiezawyrokował stary ser Harbert, który był wówczas kasztelanem Końca Burzy.Najlepiej by było podać mu kubek makowego mleka. Bezboleśnie zapadnie w sen i koniec. Pobłogosławiłby was za to, gdyby miał rozum.

Cressen nie chciał się jednak na to zgodzić i jego zdanie przeważyło. Nawet dziś, po tak wielu latach, nie potrafił powiedzieć, czy jego sprzeciw wyszedł Plamie na dobre.

Cienie przyszły tańczyć, panie, tańczyć, panie, tańczyć, panieśpiewał błazen, kołysząc głową. Dzwonki dźwięczały. Bong dong, ring-a-ling, bong dong.

Paniezaskrzeczał biały kruk.Panie, panie, panie.

Błazen śpiewa, co mu się spodobapowiedział maester zaniepokojonej księżniczce.Nie powinnaś przejmować się jego słowami. Jutro może sobie przypomnieć inną pieśń i tej już nigdy nie usłyszymy.

Lord Steffon napisał: ładnie śpiewa w czterech językach.

Do komnaty wszedł Pylos.

Maesterze, wybacz.

Zapomniałeś o owsiancezauważył rozbawiony Cressen. To było zupełnie niepodobne do młodzieńca.

Maesterze, nocą wrócił ser Davos. Mówili o tym w kuchni. Pomyślałem sobie, że zechcesz natychmiast się o tym dowiedzieć.

Davos... mówisz nocą? Gdzie jest?

U króla. Spędzili razem większą część nocy.

Były czasy, gdy lord Stannis obudziłby go bez względu na porę, by wysłuchać jego rady.

Powinien był mnie zawiadomićposkarżył się Cressen.Powinien mnie obudzić.Puścił dłoń Shireen.Wybacz, pani. Muszę porozmawiać z twym panem ojcem. Pylosie, posłuż mi ramieniem. W tym zamku jest stanowczo zbyt wiele schodów. Mam wrażenie, że co noc dodają kilka nowych, po to tylko, żeby mi zrobić na złość.

Shireen i Plama ruszyli za nimi, lecz dziewczynka szybko się znużyła żółwim tempem starca i pomknęła naprzód. Błazen potruchtał chwiejnym krokiem za nią. Jego krowie dzwonki dźwięczały jak opętane.

Schodząc po spiralnych schodach Wieży Morskiego Smoka, Cressen przypomniał sobie po raz kolejny, że zamek to nie miejsce dla ludzi wątłego zdrowia. Lord Stannis przebywał w Komnacie Malowanego Stołu, na szczycie Kamiennego Bębna, centralnego donżonu Smoczej Skały. Nadano mu tę nazwę dlatego, że podczas burz jego starożytne mury głośno dudniły. Aby tam dotrzeć, musieli minąć galerię, potem środkowy i wewnętrzny mur, których strzegły chimery, oraz czarne, żelazne bramy, a wreszcie wdrapać się na schody tak długie, że Cressen nie chciał nawet o nich myśleć. Młodzieńcy pokonywali jednym krokiem po dwa stopnie, lecz dla starca o chorym biodrze każdy stopień stanowił udrękę. Niemniej lord Stannis z pewnością do niego nie zejdzie, maester pogodził się więc z losem. Cieszył się z tego, że miał chociaż Pylosa do pomocy.

Wlokąc się galerią, minęli szereg wysokich, łukowatych okien, za którymi rozciągał się widok na dziedziniec zamkowy, mur kurtynowy oraz leżącą dalej wioskę rybacką. Stojący na dziedzińcu łucznicy ćwiczyli strzelanie do beczek w rytm okrzyków: nałożyć, naciągnąć, strzał. Strzały furkotały niczym stado zrywających się do lotu ptaków. Po murach chodzili strażnicy, którzy spoglądali pomiędzy chimerami na obozujące na zewnątrz wojska. Poranne powietrze wypełniał dym z ognisk. Trzy tysiące zbrojnych zasiadło do śniadania pod chorągwiami swych lordów. Za rozległym obozem widać było pełne statków kotwicowisko. Żadnej jednostce, która przez ostatnie pół roku zbliżyła się na odległość wzroku do Smoczej Skały, nie pozwolono odpłynąć. Okręt lorda Stannisa, trójpokładowa, trzystuwiosłowa wojenna galera Furia wydawała się niemal mała w porównaniu z niektórymi opasłymi karakami i kogami, które kotwiczyły wokół niej.

Pełniący straż pod Kamiennym Bębnem żołnierze znali maesterów z widzenia i pozwolili im wejść.

Zaczekaj tupolecił Cressen Pylosowi, gdy już znaleźli się wewnątrz.Lepiej będzie, jeśli pomówię z nim sam.

To długa wspinaczka, maesterze.

Cressen uśmiechnął się.

Myślisz, że o tym zapomniałem? Wspinałem się na te schody tak często, że znam z nazwy każdy stopień.

W połowie drogi pożałował swej decyzji. Zatrzymał się, by odetchnąć i choć na chwilę złagodzić ból biodra. Wtem usłyszał odgłos szurających po kamieniu butów i stanął twarzą w twarz z ser Davosem Seaworthem, który schodził na dół.

Był to niewysoki mężczyzna o plebejskim pochodzeniu wyraźnie wypisanym na pospolitej twarzy. Miał na sobie wyświechtany, zielony płaszcz pokryty plamami z soli i morskiej piany oraz wyblakły od słońca, pod nim zaś brązowy wams i spodnie, harmonizujące kolorem z oczyma i włosami. Z szyi zwisał mu na rzemyku mieszek z wytartej skóry. Krótką brodę upstrzyły liczne plamki siwizny, a na okaleczonej lewej dłoni miał skórzaną rękawicę. Ujrzawszy Cressena, zatrzymał się natychmiast.

Ser Davosieodezwał się maester.Kiedy wróciłeś?

Przed świtem. To moja ulubiona pora.

Opowiadano, że nikt nie potrafi kierować statkiem po ciemku nawet w połowie tak dobrze, jak Davos Krótkoręki. Nim lord Stannis pasował go na rycerza, był najbardziej osławionym i nieuchwytnym przemytnikiem w całych Siedmiu Królestwach.

I?

Mężczyzna potrząsnął głową.

Twe ostrzeżenia okazały się słuszne. Nie powstaną, maesterze. Nie dla niego. Nie darzą go miłością.

Niepomyślał Cressen.I nigdy go nie pokochają. Jest silny, utalentowany, sprawiedliwy... zaiste, aż nierozsądnie sprawiedliwy... ale to nie wystarczy. I tak było zawsze.

Rozmawiałeś ze wszystkimi?

Ze wszystkimi? Nie. Tylko z tymi, którzy zechcieli mnie przyjąć. Również szlachetnie urodzeni mnie nie miłują. Zawsze pozostanę dla nich cebulowym rycerzem.Zacisnął w pięść okaleczone palce lewej dłoni. Stannis odrąbał mu niegdyś końcówki wszystkich palców poza kciukiem.Dzieliłem się chlebem z Gulianem Swannem i starym Penroseem, a Tarthowie zgodzili się spotkać ze mną w gaju o północy. Pozostali... no cóż, Beric Dondarrion zaginął, niektórzy mówią, że nie żyje, a lord Caron jest z Renlym. Zwie się teraz Bryceem Pomarańczowym z Tęczowej Gwardii.

Tęczowej Gwardii?

Renly powołał własną Gwardię Królewskąwyjaśnił były przemytnikale tych siedmiu nie nosi bieli. Każdy ma własny kolor. Ich lordem dowódcą został Loras Tyrell.

To właśnie był pomysł, jaki mógł przyjść do głowy Renlyemu Baratheonowi. Nowy, wspaniały zakon rycerski, noszący nowe, przepyszne szaty. Już jako chłopiec uwielbiał jaskrawe kolory i kosztowne tkaniny, a także zabawy.

Patrzcie na mnie!krzyczał, biegnąc ze śmiechem przez korytarze Końca Burzy.Patrzcie na mnie, jestem smokiem. Patrzcie na mnie, jestem czarodziejem. Patrzcie na mnie, jestem bogiem deszczu.

Łobuziak z rozczochranymi, czarnymi włosami i roześmianymi oczyma był teraz dwudziestojednoletnim mężczyzną, lecz nadal uwielbiał zabawy. Patrzcie na mnie, jestem królem. Cressen westchnął ze smutkiem. Och, Renly, Renly, kochany dzieciaku, czy ty wiesz, co robisz? I czy obeszłoby cię to, gdybyś wiedział? Czy poza mną jest ktoś, komu zależy na Stannisie?

Jaki powód odmowy podali owi lordowie?zapytał Davosa.

No cóż, niektórzy powtarzali gładkie słówka, inni mówili prosto z mostu, jedni oferowali usprawiedliwienia, drudzy obietnice, a byli też tacy, którzy po prostu kłamali.Wzruszył ramionami.W ostatecznym rozrachunku słowa to tylko wiatr.

Nie mogłeś dać mu nadziei?

Tylko fałszywą, a tego bym nigdy nie uczyniłodparł Davos.Usłyszał ode mnie prawdę.

Maester Cressen wspomniał dzień, gdy po zakończeniu oblężenia Końca Burzy Davosa pasowano na rycerza. Lord Stannis utrzymał zamek przez niemal rok, choć miał nieliczny garnizon, a przeciw sobie potężne zastępy lordów Tyrella i Redwynea. Odcięto nawet drogę morską. Dzień i noc strzegły jej galery Redwyne...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin