Sanderson Gill - Siódma córka.pdf

(699 KB) Pobierz
Seventh daughter
GILL SANDERSON
Siódma córka
147398150.051.png 147398150.062.png 147398150.073.png 147398150.081.png 147398150.001.png 147398150.002.png 147398150.003.png 147398150.004.png 147398150.005.png 147398150.006.png 147398150.007.png 147398150.008.png 147398150.009.png 147398150.010.png 147398150.011.png 147398150.012.png 147398150.013.png 147398150.014.png 147398150.015.png 147398150.016.png 147398150.017.png 147398150.018.png 147398150.019.png 147398150.020.png 147398150.021.png 147398150.022.png 147398150.023.png 147398150.024.png 147398150.025.png 147398150.026.png 147398150.027.png 147398150.028.png 147398150.029.png 147398150.030.png 147398150.031.png 147398150.032.png 147398150.033.png 147398150.034.png 147398150.035.png 147398150.036.png 147398150.037.png 147398150.038.png 147398150.039.png 147398150.040.png 147398150.041.png 147398150.042.png 147398150.043.png 147398150.044.png 147398150.045.png 147398150.046.png 147398150.047.png 147398150.048.png 147398150.049.png 147398150.050.png 147398150.052.png 147398150.053.png 147398150.054.png 147398150.055.png 147398150.056.png 147398150.057.png 147398150.058.png 147398150.059.png 147398150.060.png 147398150.061.png 147398150.063.png 147398150.064.png 147398150.065.png 147398150.066.png 147398150.067.png 147398150.068.png 147398150.069.png 147398150.070.png 147398150.071.png 147398150.072.png 147398150.074.png 147398150.075.png 147398150.076.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zdarzało się to tylko czasami, ale właśnie dlatego było bardziej bolesne.
A kiedy już się zdarzyło, Delyth nigdy się nie myliła. Teraz również miała
całkowitą pewność, że młody chłopak, który leży w łóżku naprzeciwko niej, jest
poważnie chory.
Przed północą zadzwoniono do niej z oddziału nagłych wypadków i
poproszono o przyjęcie go na chirurgię. Twierdził, że nazywa się Birdie Jones i
że potrącił go samochód, którego kierowca zbiegł z miejsca wypadku. Był
jednym z wielu bezdomnych włóczęgów, którzy tułali się po ulicach Londynu.
Oprócz zadrapań, siniaków i wstrząsu pourazowego miał też złamaną rękę.
Lekarz dyżurny zapewnił Delyth przez telefon, że życiu chłopaka nic nie
zagraża. Poinformował ją, że założono mu gips i kilka opatrunków. Poprosił, by
zatrzymała go przez parę dni na obserwację.
Szpital, w którym pracowała, mieścił się w centrum Londynu. Wiele razy
powtarzano jej, że służba zdrowia zapewnia jedynie opiekę medyczną, gdyż nie
dysponuje funduszami na rozwiązywanie problemów społecznych. Wiedziała,
że takie podejście do sprawy - choć okrutne - jest jedynym możliwym.
Teraz młody Birdie znajduje się pod jej opieką. Chociaż jest chudy, nie
jest niedożywiony. Wszystko wydaje się w normie.
A jednak owo straszne poczucie wewnętrznej pewności omal nie zwaliło
jej z nóg: wiedziała, że Birdie jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Jeszcze
raz przejrzała wszystkie notatki i wyniki badań - czyżby coś przeoczyła? Nic na
to nie wskazywało.
Zrobiła dyplom bardzo niedawno i była młodszą lekarką, dopiero u progu
kariery. W razie wątpliwości powinna poprosić o konsultację starszego lekarza,
Jamesa Owena. Tylko że on był na nogach przez cały dzień, od szóstej rano.
Obawiała się, że nie będzie zachwycony, jeśli obudzi go w środku nocy.
- 1 -
147398150.077.png
Dotychczas nie miała z nim osobiście do czynienia. Przez ostatnie dwa
tygodnie bawił za granicą na jakiejś konferencji, a dziś rano mignął jej tylko w
oddali jego rozwiany fartuch. On sam miał zwyczaj przemierzać korytarz z
błyskawiczną prędkością, krokiem sprężystym i zdecydowanym. Sprawiał
wrażenie człowieka rzeczowego, energicznego, mocno stojącego na ziemi, który
nie będzie tolerował jakichś wyssanych z palca przeczuć i bezpodstawnych
domysłów. Ciężko westchnęła.
Mówiono jej, że wielką pomocą mogą być dla niej starsze pielęgniarki,
zwróciła się więc do Sue Ashton, pielęgniarki nadzorującej nocną zmianę, i
spytała ją o doktora Owena.
- Jest cudowny - odparła Sue z miłym uśmiechem. - Wysoki, szczupły, z
ciemnymi włosami. Świetny lekarz, tyle że jakby... nawiedzony. Muszę
przyznać, że trochę się go boję. Mówisz, że chcesz go wyrwać z łóżka? Mam
nadzieję, że nie bez powodu...
Im dłużej Delyth o tym myślała, tym większej nabierała pewności, że
Birdiemu grozi niebezpieczeństwo. Niech się dzieje, co chce, musi zadzwonić
do Jamesa Owena.
- Trudno, najwyżej go obudzę - powiedziała w końcu. - Mogę skorzystać
z twojego telefonu?
Nie zdążyła się nawet odezwać, gdy w podniesionej niemal od razu
słuchawce usłyszała męski głos:
- Młodsza lekarka Delyth Price, czyż nie tak? Doktor Price, rozmawia
pani z bardzo zmęczonym człowiekiem, a w dodatku jest on nagi i mokry, bo
właśnie wyszedł spod prysznica, i trzyma w ręku szklankę whisky. I właśnie
zamierzał pójść do łóżka, więc mam nadzieję, że to coś ważnego.
Spodobał jej się ten niski głos, urzekło ją poczucie humoru. Na razie nie
jest na nią wściekły.
Ponownie ogarnęło ją to straszne przeczucie. Wiedziała, że się nie myli.
Ale jak to wytłumaczyć doktorowi Owenowi?
- 2 -
147398150.078.png
- Niedawno przyjęłam pewnego młodego człowieka. Ogólnie poobijany,
ze złamaną kością promieniową. Ofiara wypadku drogowego. Zostaje u nas na
obserwację.
- Jakie badania pani zaleciła? Opisała wszystko ze szczegółami.
- I nie ma żadnych niepokojących objawów? A zatem czemu pani do mnie
dzwoni?
- Bo najwyraźniej musiałam coś przeoczyć, tylko nie wiem co. No więc
zadzwoniłam do pana.
- Przypominam, że jest już pani lekarzem. Niektóre decyzje musi pani
podejmować samodzielnie. Nie można w nieskończoność prowadzić pani za
rączkę.
W jego głosie pobrzmiewała surowość, ale wciąż jeszcze nie złość.
- Podjęłam decyzję: zatelefonowałam do pana.
- Wobec tego będę za dziesięć minut.
Oddział chirurgii znajdował się na trzecim piętrze, toteż Delyth stanęła
przy wejściu, oczekując odgłosu jadącej w górę windy.
Zamiast tego jednak usłyszała odgłos szybkich kroków na schodach. W
półmroku korytarza zamajaczył rozpięty biały fartuch, a pod nim biała koszulka
i dżinsy.
James Owen miał wysportowaną sylwetkę i poruszał się zwinnie. Nie był
ani odrobinę zdyszany. Wprawdzie nie uśmiechnął się do niej, ale na jego
twarzy nie było też wyrazu irytacji. Otaksował ją wzrokiem, a wówczas dzięki
swej nieomylnej intuicji wyczuła, że człowiek ten wpłynie na jej przyszłość. Jej
życie i życie tego mężczyzny miały się z sobą spleść.
Ze zdziwieniem poczuła, że bardzo jej zależy na jego opinii, i to nie tylko
w sensie profesjonalnym. Nawet ze swym skromnie zaplecionym warkoczem
chciała mu się podobać, chciała, żeby ją... polubił. Nigdy jeszcze żaden
mężczyzna nie wzbudził w niej podobnych uczuć tak od razu, od pierwszego
spotkania.
- 3 -
147398150.079.png
- Mogę w ogóle nie spać - zapewnił ją półżartem. - No więc co my tu
mamy? - Wyciągnął do niej rękę. - Przykro mi, że nie spotkaliśmy się rano.
Nazywam się James Owen. Nie jesteśmy w obecności pacjentów, więc najlepiej
mówmy sobie po imieniu. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze pracować.
- Na pewno - odparła cicho. Sposób, w jaki uścisnął jej dłoń, przyprawił
ją o miłe drżenie.
- Założę się, że jesteś z Walii, prawda?
- Owszem. Ale nietrudno zgadnąć, jeśli zna się moje imię i nazwisko.
- To prawda. Lekarze jednak nigdy nie powinni ufać temu, co wydaje się
z pozoru oczywiste. Jeśli istnieje coś takiego jak celtycki typ urody, jesteś jego
uosobieniem.
Mogłoby się to przerodzić w interesującą konwersację, pomyślała, ale w
tej samej chwili James zmienił temat:
- Chodźmy obejrzeć tego młodego człowieka. - Słowom tym
towarzyszyło stłumione ziewnięcie.
Gdy szli korytarzem, wręczyła mu kartę Birdiego i raz jeszcze
opowiedziała o wszystkich badaniach i spostrzeżeniach.
- Zrobiłaś wszystko, co do ciebie należało - oświadczył, wchodząc z nią
do pokoju chorego. - A w wynikach badań nie znajduję nic niepokojącego. Więc
co cię skłoniło do tego, żeby do mnie zadzwonić?
- Musiałam czegoś nie zauważyć. Jestem tego pewna. Przez chwilę
patrzył na nią w milczeniu.
- No dobrze - rzekł wreszcie, wzruszając ramionami. - Zbadam go.
Jednak badanie nie przyniosło nic nowego - wszystko wskazywało na to,
że życiu Birdiego nic nie zagraża.
- Chodźmy na kawę do pokoju lekarzy - zaproponował James, ostatni raz
rzuciwszy okiem na pogrążonego we śnie pacjenta.
Delyth nalała kawę do kubków.
- 4 -
147398150.080.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin