Scott Elisabeth - Uwodziciel.pdf

(459 KB) Pobierz
274194549 UNPDF
Elisabeth Scott
Uwodziciel
274194549.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Joanna stanęła na schodach wiodących do wielkiego szpitala, za którym
rozciągały się malownicze szczyty. Góry i morze...
W końcu znalazłam się w Kapsztadzie i będę pracować w szpitalu
Groote Schuur, pomyślała.
Miała ochotę wypowiedzieć te słowa na głos, jakby chciała się
przekonać, że nie śni. Nie, to nie sen, tylko rzeczywistość. Słyszała wokół
charakterystyczny gwar; widziała pacjentów i ich krewnych, lekarzy,
pielęgniarki, sanitariuszy, nadjeżdżający ambulans, wyciągane z niego
nosze...
Niby wszystko było tak samo jak w szpitalu w Londynie, a jednak
zupełnie inaczej. Twarze ludzi miały tutaj różne barwy; słyszała tyle
dziwnych języków, których – jak stwierdziła ze zdziwieniem – nie
rozumiała.
Przez chwilę zastanawiała się, jak sobie z tym poradzi, potem zadarła
nieco głowę – gest ten był dobrze znany jej londyńskim przyjaciołom –
wzięła głęboki wdech i weszła do budynku.
Przecież tego właśnie chciałam, powiedziała sobie. Zacząć wszystko od
nowa, w nowym kraju. Planowałam to od wielu miesięcy.
Pani Matama, przełożona pielęgniarek, do której ją teraz
zaprowadzono, przeglądała właśnie jej akta.
– Bardzo nam miło, że w końcu pani do nas trafiła, siostro Boyd –
oznajmiła. – Jak rozumiem, już od roku starała się pani
o przeniesienie. Proszę przyjąć wyrazy współczucia z powodu choroby
274194549.003.png
i śmierci matki...
W ciemnych oczach starszej kobiety Joanna dostrzegła prawdziwą
sympatię. Poczuła lekki ucisk w gardle.
– Dziękuję – odparła. – Wiedziałam, że moje podanie zostało przyjęte,
ale... nie mogłam opuścić mamy.
– Naturalnie – zgodziła się przełożona i wstała. – Jest tu wolny pokój w
budynku przeznaczonym dla personelu, chociaż pielęgniarki wolą
mieszkać w mieście. Ale zawsze to jakieś lokum na początek. W razie
problemów proszę przychodzić do mnie. – Chwyciła słuchawkę telefonu.
– Amelio, mogłabyś zaprowadzić siostrę Boyd do jej pokoju? Dziękuję.
Po dziesięciu minutach Joanna znalazła się w swojej nowej kwaterze.
Położyła walizkę na wąskim łóżku. Trochę tu było inaczej niż w
zabałaganionym mieszkaniu, które dzieliła z trzema pielęgniarkami przy
szpitalu św. Małgorzaty. I jakże odmiennie niż w znajdującym się w
hrabstwie Surrey wiejskim domu, który stał w ukochanym ogrodzie jej
matki.
Usiadła na jedynym krześle, jakie stało w pokoju. Ogarnęła ją fala
smutku i tęsknoty za krajem oraz tym, co znajome. Może pomysł
sprzedania domu wraz ze zwierzakami – starym labradorem Shandym i
kotem Olivierem – wcale nie był dobry? Mieszkała tam przecież przez tyle
lat, najpierw z obojgiem rodziców, a potem, po śmierci ojca, z matką.
Mogła przecież odnająć na pewien czas rodzinną nieruchomość i nie palić
za sobą mostów.
A jednak zaraz przypomniała sobie o wszystkich okolicznościach, które
zmusiły ją do wyjazdu z Anglii i do rozpoczęcia wszystkiego od nowa...
Rozpakowała ubrania, które przywiozła; wraz z pielęgniarskimi
274194549.004.png
fartuchami zapełniły niewielką szafę. Główny bagaż miał dopłynąć
statkiem dopiero po pewnym czasie.
– Cześć! Już się rozlokowałaś? Przyniosłam ci herbatę. Jestem Dorothy
Marais. Mam pokój w tym samym korytarzu i też pracuję na oddziale
położniczym. Siostra Kenton prosiła mnie, żebym do ciebie zajrzała.
Dziewczyna stojąca w progu miała ciemne, kręcone włosy, błękitne
oczy i uśmiechała się miło. W dłoniach trzymała kubek gorącej herbaty.
Ten widok poprawił Joannie nastrój.
– Bardzo dziękuję – odparła, wstając. – Właśnie marzyłam o herbacie.
– W końcu korytarza jest mała kuchnia. Słodzisz? Nie? Można tam
gotować wodę i robić grzanki. Stołówkę znajdziesz piętro niżej. –
Skrzywiła się i dodała: – Ale nie oczekuj po niej za wiele.
– Bez obaw – zapewniła Joanna. – Stołowałam się już w wielu
szpitalach. Coś jednak trzeba jeść.
Okazało się zresztą, że stołówka nie była wcale taka straszna –
podawano tam różne sałatki i gatunki ryb, których Joanna dotąd nie znała.
Dorothy nie zeszła na kolację, a nazajutrz zapukała do pokoju swej nowej
znajomej po szóstej rano. Joanna, ubrana już w strój do pracy, popatrzyła
zaskoczona na owiniętą kąpielowym ręcznikiem koleżankę.
– Zaczekaj na mnie, będę gotowa za dziesięć minut. – Dorothy z
trudem łapała oddech. – Zjemy razem śniadanie, a potem zaprowadzę cię
na nasz oddział. Do zobaczenia przy kuchni.
W drzwiach szafy znajdowało się lustro i Joanna szybko się w nim
przejrzała. Wyglądała całkiem dobrze w kitlu z krótkimi rękawami, bardzo
odpowiednim na upały, które panowały tu nawet w listopadzie. Niedawno
podcięła włosy i teraz ledwie sięgały jej do ramion. Była pewna, że w
274194549.005.png
tutejszych szpitalach obowiązują podobne przepisy jak w Anglii, toteż
spięła je z tyłu głowy. O, teraz jeszcze lepiej, pomyślała, gotowa do
rozpoczęcia pracy w nowym miejscu. Wyglądam na rasową brytyjską
pracownicę służby zdrowia.
Dorothy Marais czekała już na nią, choć włosy nadal miała lekko
wilgotne. Joanna cieszyła się, że nie wchodzi sama do zatłoczonej
stołówki i ktoś wskaże jej drogę w labiryncie długich szpitalnych
korytarzy. Donośny płacz niemowląt stanowi! nieomylny znak, że w
końcu trafiła na swój oddział.
– Siostra Boyd?
Przełożona, siostra Kenton, mocno zbudowana kobieta o włosach
przyprószonych siwizną, zerknęła na Joannę zza biurka stojącego w
gabinecie.
– Skończę tylko z tymi kartami i zaraz się panią zajmę – odezwała się
bardziej do siebie niż do Joanny. Po paru minutach podniosła wzrok i
uśmiechnęła się. – No, nareszcie – odetchnęła z ulgą. – Oprowadzę siostrę
po bloku. Zaczniemy od porodówki. Z papierów wynika, że chce tam pani
pracować.
Krocząc za panią Kenton po korytarzach oddziałów, Joanna szybko
poczuła się całkiem swojsko. Ciężarne kobiety wykonujące ćwiczenia
oddechowe, ich niespokojni mężowie, bladzi i nie ogoleni, pielęgniarki
wśród pacjentek – ten widok był jej dobrze znany.
I znów wyczuła tę swobodną, przyjazną atmosferę. Starsze pielęgniarki
witały się z nią serdecznie. Nie bez powodu – w szpitalu brakowało rąk do
pracy.
– Później będzie mogła pani pracować na oddziale noworodków i w
274194549.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin