Kazania Pasyjne
1. Wydanie – ofiarowanie – „On to, gdy dobrowolnie wydał się na mękę”
Pasja Pana naszego Jezusa Chrystusa.
Chciałbym mówić o Niej nie tylko, jako o tym, co wydarzyło się tam i wtedy – dwa tysiące lat temu w Jerozolimie, ale dzieje się wciąż, także tu i teraz. Tym połączeniem pomiędzy tam i wtedy, a tu i teraz – jest On sam – Jezus Chrystus. Inne role się zmieniają, to my stajemy się Jego uczniami, tymi którzy się Go zaprą, i Tymi, którzy staną w Jego obronie. To my jesteśmy Piotrami i Judaszami, Piłatami i Weronikami zależnie od tego, jakie jest nasze życie.
Chrystus jest jednak ten sam. Teraz obecny wśród nas w Eucharystii. Dlatego chciałbym mówić o Jego Pasji w odniesieniu do tego, czego jesteśmy świadkami w ofierze eucharystycznej. To, Eucharystia jest pamiątką, która uobecnia to co się stało i co od początku przekraczało czas i przestrzeń. „To czyńcie na moją pamiątkę” mówi Chrystus. Eucharystia nie jest jednak tylko uobecniającą pamięcią, ona jest także uobecniającą zapowiedzią. Taka była pierwsza Eucharystia, która odbywała się w jerozolimskim wieczerniku. Taka jest każda Eucharystia, która ma mieć dalszy swój ciąg w naszym życiu. Dlatego chciałbym mówić o pasji Jezusa Chrystusa w odniesieniu właśnie do Eucharystii – tej z wieczernika, i tej sprawowanej w naszych świątyniach.
Chciałbym mówić o pasji w Duchu Świętym. To, On przypomina nam nieustannie to, co wydarzyło się w owych dniach w Jerozolimie. To, On sprawia, że chleb i wino staje się Ciałem i Krwią. To, On wreszcie sprawia, że słabość staje się mocą, że możemy rozważać tajemnice miłości Boga. „Oto wielka tajemnica wiary”. „Głosimy śmierć Twoją Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie, i oczekujemy Twego przyjścia w chwale.
Chciałbym mówić o Pasji Jezusa Chrystusa w wielkim dziękczynieniu Bogu Ojcu. On to „tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”. Pomimo tego, że to, co stworzone tak często Go zawodzi, to jednak decyduje się nie potępiać, a zbawiać. „Albowiem Bóg nie posłał swego syna, po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony”.
Chciałbym wreszcie drodzy bracia i siostry rozważać z wami mękę pańską w oparciu o dzieło filmowe, które tak bardzo otwierało nam oczy na głębie Bożej miłości rok temu, także w Wielki Post. Chodzi o „Pasję” w reżyserii Mela Gibsona. Burzliwa dyskusja wokół tego filmu pokazuje jak aktualne są po dziś dzień słowa św. Pawła o Krzyżu Jezusa Chrystusa, jako o zgorszeniu i bluźnierstwie dla jednych, a mądrości Bożej dla drugich.
Pamiętam, że pierwszym moim odczuciem po filmie "Pasja" gdy w sali kinowej zapaliły się światła, to było odczucie wielkiej miłości Chrystusa, który wydał się za nas, dla naszego zbawienia. W każdym czynie słowie, spojrzeniu Chrystusa czuć było tą samo ofiarującą się miłość. Coś co jest źródłem niesamowitego pokoju serca. Mamy takiego Boga, który to wszystko uczynił dla ciebie i dla mnie. „Łaska wam i pokój od Boga, Ojca naszego, i od Pana Jezusa Chrystusa, który wydał samego siebie za nasze grzechy, aby wyrwać nas z obecnego złego świata, zgodnie z wolą Boga i Ojca naszego.,” (Ga 1, 3). Hans Urs von Balthasar, tak próbował opisać doświadczenie serca Bożego mającego wydać się za świat. „Pojmijcie co znaczy oddać się; z wolności pozbawić się swej wolności, z miłości przestać być wolnym, przestać być panem samego siebie, nie móc decydować, dokąd prowadzi droga. Zdać się na łańcuch skutków, które skierują nas na tory, których nie chcieliśmy i których kierunku nie znamy. Rzucasz się z wysokiej skały: twój skok jest dobrowolny, a przecież gdy zaczynasz spadać, ciągniesz za sobą ciężar, który sprawia, że potoczysz się jak martwy kamień na dno wąwozu. Dlatego postanowiłem, że to ja się oddam. Dam się wprost z ręki. Komu? Wszystko jedno. Grzechowi, światu, wam wszystkim, diabłu, kościołowi, Królestwu niebieskiemu, Ojcu. Być tym, który wydał się na łup. Ciałem, przy którym zbierają się sępy. Trawionym, pożeranym, bitym, rozrzucanym, rozlewanym. Piłką do zabawy. Wykorzystanym. Wyciśniętym do dna. Deptanym w nieskończoność, przejechanym, rozrzedzonym jak powietrze, wylanym niczym ocean, unicestwionym. To był plan. Wola Ojca. Spełniając ją w posłuszeństwie napełniłem świat od nieba, aż do piekieł i kolana stworzeń zginają się przede Mną, a usta Mnie wyznają. Teraz jestem wszystkim we wszystkim i dlatego śmierć, w której stałem się krwistą cieczą jest moim zwycięstwem. Moje zniszczenie, moje zniżenie się ku nizinom, zejście w dół w zupełnie obcy świat, w świat bez Boga, w piekło, to było wyniesienie tego świata we Mnie i w Bogu. Moje zwycięstwo. Jesteście w Bogu za cenę mojej boskości”. Mamy takiego Boga.
Tak naprawdę to, my także jesteśmy wydani. Przynajmniej, jeśli chcemy być razem z Chrystusem. Będziemy dla tego świata albo głupcami, których Bóg dał się powiesić na krzyżu, albo co gorsza jeszcze bluźniercami. Czując ten wyrok świata, czuję się zarazem pewną ulgę. Wiemy już, co będzie, wiemy, bo zapowiadał to sam Jezus Chrystus. „Pamiętajcie na słowo, które do was powiedziałem: «Sługa nie jest większy od swego pana». Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować” (J 15, 20). Jest coś w tym stanie ze skazańca, który usłyszawszy wyrok oddycha z ulgą, skończył się proces, skończyło się czekanie, w jakiś sposób kończy się ziemska, daremna nadzieja. Pozostaje już tylko inna, ta przez duże N.
Oczywiście wciąż jeszcze mamy wybór. Możemy albo zacząć wydawać Boga i człowieka, albo tez stanąć razem z wydawanym – dać się wydać. Tym paradygmatem wydawania, bądź bycia wydanym, można by prześledzić każdą z postaci Pasji. Od wracającego z pola Szymona z Cyreny po zasiadającego na sędziowskim tronie prokuratora. Ten pierwszy na początku nie chce być wydanym. Ucieka od Krzyża w czym przeszkodzi mu tylko kordon rzymskich legionistów. Ale, gdy zacznie nieść krzyż razem z Jezusem, dzieje się coś dziwnego. Zespaja się z Chrystusem, występuje w Jego obronie, a w końcu wręcz siłą trzeba go wygnać z Golgoty. On już chce być wydanym.
I drugi – rzymski hierarcha. Ostrzegany przez żonę, ale i przez naturalne, rzymskie wyczucie prawa i sprawiedliwości zaczyna ryzykować, nawet bunt, aby uwolnić Galilejczyka. Przychodzi moment krytyczny. „Jeżeli Go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem Cezara”. Dobrze wie co to znaczy. Przestać być przyjacielem Cezara, oznaczało po prostu przestać być. Wola i przyjaźń Imperatora stanowiły być albo nie być, ówczesnego politycznego świata. Trzeba by było zatem w obronie Jezusa, wydać samego siebie. Umyje ręce. I tak można by patrzeć na każdego. Uciekający Apostołowie i umywająca twarz Weronika. Wszędzie dylemat, czy zaryzykować, a może jednak ochronić siebie, zachować swoje życie.
Wtedy przypomniały mi się słowa św. Piotra z Wieczernika. „Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą nie wyprę się Ciebie”. A później pianie koguta. Tak naprawdę wydajemy Go, częściej niż to nam się wydaje. Oczywiście rzadko robimy to bezpośrednio w odniesieniu do samego Jezusa Chrystusa. Broń Boże. Gdyby tu przyszedł powitalibyśmy go gałązkami palmowymi. A tak naprawdę wydajemy go w każdym naszym grzechu. Wydajemy go w drugim człowieku, wtedy gdy go sądzimy i obmawiamy, gdy zrzucamy na niego nasz własny ciężar. Wydajemy go naszą obojętnością wobec obmowy bliźniego. Gdy milczymy będąc świadkami krzywdy wyrządzanej drugiemu. Nasze motywacje są różne, tak jak dwa tysiące lat temu. Od strachu Piotra po chęć zarobku Judasza, czy pozostania w relacjach władzy Piłata. A przecież wszystko co uczyniliście jednemu z tych najmniejszych mnie żeście uczynili. Wszędzie tam gdzie nie jestem gotowy wydać się za drugiego, tego drugiego wydam. Trzeciego wyjścia nie ma. Wydam go śmiechem lub pogardą, pychą lub poniżeniem.
Żeby to powstrzymać trzeba niesamowitej miłości. Nawet w przypadku małych egoizmów. Tak jak trzeba heroizmu miłości, gdy zdecydujesz się stanąć w obronie obmawianego człowieka, wiedząc, że Ty możesz być następnym celem. Jak dużo trzeba heroizmu, by przeciwstawić się poniżaniu kogoś wiedząc, że następny atak skupi się na Tobie. Spróbuj pochylić się nad kimś potrzebującym, nad czyimś nieszczęściem wiedząc, że wtedy, gdy masz zajęte ręce i odsłonięte plecy, bardzo łatwo można Cię będzie kopnąć, uderzyć, a Ty nawet nie będziesz mógł bronić się przed ciosami. Tu chodzi nieraz o zwykłe, bardzo zwykłe codzienne rzeczy. Spróbuj ustąpić komuś miejsca w kolejce, czy autobusie wiedząc że jesteś niesamowicie zmęczony i może masz do tego miejsca pełne prawo. Nie odpowiedzieć złym słowem, gdy dotyka cię jakaś złośliwość. Spróbuj ponieść ciężar drugiego nie oczekując żadnej nagrody. Wszędzie tam możesz wydać siebie za drugiego.
Wszędzie tam trzeba miłości, której nie mamy sami w sobie. Za bardzo jesteśmy egoistami. Tutaj trzeba miłości większej. Miłości Boga. Tej miłości może nauczyć tylko Jezus. Czyni to w Eucharystii. „On, gdy dobrowolnie wydał się na mękę”. Tak rozpoczyna się najbardziej istotna jej część. Eucharystia to, ciągłe uobecnia w nas tego wydawania się Jezusa, za nas. To, ciągłe ofiarowanie się Boga za mnie i za Ciebie. Bez tej ciągłej świadomości wydawania się Boga za mnie nie jesteśmy zdolni do powtarzania Jego ofiary w nas samych. Dlatego Eucharystia jest tak ważna ona napełnia nas logiką, Bożej miłości. Musimy ją w przenośni, ale i dosłownie przetrawić w naszych wnętrzach, w naszych sercach. To, daje nam zupełnie inną świadomość. Jezus Chrystus - On pierwszy wydał się za nas jeszcze wtedy, gdy byliśmy grzesznikami. To, jest niesłychanie ważne. Pierwszeństwo łaski. To, co zgubiło Judasza to właśnie to, że on nie dostrzegał tego, że to Jego wydawanie, Chrystusa jest dopiero wtórne wobec łaski wydającego siebie Boga. Pomyślał rzeczywiście, że ma moc wydać Bożego Syna. Wtedy gdy to planował, ale i wtedy gdy już to uczynił. To co uratowało Piotra to właśnie wspomnienie tego, ze Bóg to wiedział. Ba, że Syna Boży sam się wydał. Ale Piotr nie wyszedł z Eucharystii, tak jak Judasz. Piotr po zaparciu się Jezusa, zapłakał i rozpamiętywał większą miłość Boga. Judasz po zdradzie Jezusa nie pamiętał miłości Jezusa, a wciąż próbował tylko po ludzku odwrócić tą sytuację. Oddaje srebrniki, ale nic już nie jest w stanie cofnąć. Grzechu nie sposób wynagrodzić na ludzki sposób. Można tylko przyjąć miłosierdzie Boże. Judasz pomyślał, że właśnie zabił Boga. A skoro nie ma Boga, to nie ma przebaczenia. To, musiało go zabić, bo na ludzki sposób można było tylko wzruszyć ramionami, co też zrobili arcykapłani i przełożeni świątynnej straży. „Jeżeli sądzisz, że wydałeś niewinnego to, Twoja sprawa”. Ta pierwsza Eucharystia, na której został Piotr, a z której wyszedł Judasz wyglądała trochę inaczej od naszej. Wtedy rozważania słowa odbyło się po łamaniu chleba, co Jan ujmie w modlitwie arcykapłańskiej Jezusa. W trakcie rozważania tego słowa, Jezus już bezpośrednio zapowiada to co się stanie w najbliższych dniach. Tłumaczy to, co się dokonało przed chwilą. Wprowadza swoich uczniów w logikę Eucharystii. Tego wydawania się za drugiego. To, wtedy mówi, że nie ma większej miłości, gdy ktoś daje życie za przyjaciół swoich. Wspomnienie tej miłości, logika Eucharystii, uratowała Piotra, a brak tego zgubiły Judasza. Eucharystia zatem przypomina nam nieustanne, wydawanie się Bożego Syna za nas. Ona jest wydawaniem się Boga dla nas. Ale ona daje nam także moc czynienia tego samego. „To czyńcie na moją pamiątkę”. Chrystus chce w nas, ofiarować się za braci. Konsekwencją dobrze przeżytej Eucharystii jest pragnienie ofiarowania się za drugiego. Czy to, jest mąż czy żona, kolega, czy sąsiad. Ktoś bliski czy nieznajomy. W nas i przez nas, Chrystus chce dalej wydawać się za zbawienie świata. To, Jego łaska nas do tego uzdalnia. W naszym Kościele są dwa obrazy. Pierwszy to pierwsza stacja drogi krzyżowej w kościele dolnym. Tam Piłat wskazuje i skazuje Jezusa palcem kryjąc się za nim. Wydał Boga i człowieka. I obraz drugi. Św. Maksymilian, który wychodzi przed szereg więźniów. On ich zasłania sobą. Wydał się za człowieka i Boga. Niech Bóg w Eucharystii uczy nas naśladować tego drugiego. Uczy wydawać się za braci.
„On to, gdy dobrowolnie wydał się na mękę, wziął chleb i dzięki Tobie składając, łamał i rozdawał swoim uczniom mówiąc: Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, to jest bowiem Ciało moje, które za was będzie wydane. Podobnie po wieczerzy, wziął kielich i ponownie dzięki Tobie składając, podał swoim uczniom mówiąc: Bierzcie i pijcie z niego wszyscy, to jest bowiem kielich krwi mojej, nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wielu będzie wylana, na odpuszczenie grzechów. To czyńcie na moją pamiątkę”.
2. Bezsilność – moc – „Wziął chleb i dzięki Tobie składając”
Męka Pana naszego Jezusa Chrystusa. Pasja II.
Bezsilność – jedna z największych pokus człowieka i Boga. Podczas zeszłorocznej dyskusji nad „Pasją” Mela Gibsona, jednym z powracających zarzutów był: „może i tak było, ale po co to pokazywać, po co pokazywać bezsilnego Chrystusa?”. Lubimy moc, siłę, lubimy być silni. Człowiek nie chce być słaby, a skoro taki jest, to nie chce tej słabości uznać. Można dokonywać wielkich czynów i ofiar, nawet w imię wielkiego dobra, ale być bezsilnym, to wybrać bezsilność. To wydaje się nielogiczne, bezcelowe. A przecież nasze zbawienie dokonywało się w chwili, gdy ten, który to sprawiał nie mógł ruszyć ani ręką, ani nogą., nawet palcem. Mógł tylko skłonić głowę i oddać ducha.
My zaś chcemy mieć mocnego Boga. Może nawet interesuje nas nie tyle On Sam, ile Jego wszechmoc. Pragniemy się nią posłużyć. Chcemy budować swoje własne królestwo, może i królestwo dobra i sprawiedliwości, ale ma to być nasze królestwo, a nie królestwo Twoje. Ma to być nasza wola, a nie wola Twoja. Coś zupełnie innego mówi Chrystus w Ogrójcu.
Pokusa bezsilności. Jakże często dotyka nas słabych i tych, którzy uważają się za silnych. To, pokusa matki stojącej nad łóżkiem umierającego dziecka. To, pokusa bezsensowności każdego działania w obliczu wszechogarniającego zła. To, pokusa kalectwa lub starości uniemożliwiających aktywne działanie w tym świecie, który tak ceni młodość, prężność, widoczne efekty. To, pokusa bycia uznanym za niezdatnego do czegokolwiek.
Mam honor i zaszczyt pracować z ludźmi, których bardzo często świat uważa za nieprzydatnych do czegokolwiek. Oni nie są w stanie zakryć swojej słabości, tak jak my, którzy uczynimy to inteligencją, czy siłą, pięknem lub pieniądzem. Ale, rzecz ciekawa. Jean Vanier, powiedział kiedyś o tych ludziach, że robią najważniejszą rzecz na świecie. Inni budują samoloty, latają w kosmos, wymyślają nowe wynalazki, a oni wołają o miłość. Niestety, bardzo często spotykają jej brak. Nie przyjmujemy ich słabości, bo tak naprawdę lękamy się własnej. To z tej pokusy biorą się aborcja, eutanazja, poniżenie, psychiczna zaraza bezrobocia. Nie chcemy być słabi. Boimy się słabości. Dlatego bardzo często wybieramy iluzję mocy, wiedząc, że słabość nas odkrywa. To w tej iluzji bycia mocnymi bardzo często sięgamy po grzech. „Będziecie jak bogowie” mówił do ludzi w raju szatan.
Chrystus, bardzo wyraźnie chce pokazać nam kłamstwo tej iluzji mocy. jak zwykle pokazuje to przede wszystkim na samym sobie. Sam stając się dla nas słabym. Dlatego też woła do Piotra, by odrzucił miecz, gdy ten staje w Jego obronie, dlatego mówi do Piłata: „Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom”. Piłat powoli zaczyna dostrzegać, że za tą słabością kryje się jakaś dziwna moc. Na razie jeszcze tylko ludzka, dlatego powie: „Oto człowiek”. Ale wciąż jeszcze myśli, że może nad Nim panować: „Nie chcesz mówić ze mną? Czy nie wiesz, że mam władzę uwolnić Ciebie i mam władzę Ciebie ukrzyżować?” Jezus odpowiedział: „Nie miałbyś żadnej władzy nade Mną, gdyby ci jej nie dano z góry” Odtąd Piłat usiłował Go uwolnić. Słabość jest jednak niebezpieczna. Słabość jest ryzykiem miłości. Jest postawieniem na wydobycie miłości z drugiego. Dlatego ten, kto kocha staje się bezbronny wobec tego, którego kocha. Odpowiedzią może być miłość. Ale równie dobrze nienawiść. Piłat widział doskonale to drugie, dlatego wydał go tłumowi.
A Chrystus – on to dla nas słabych stał się słaby. On także stał się nieprzydatny w oczach świata. Dlatego można się było go pozbyć. Rzecz ciekawa. Np. Ewangelista Łukasz opisując odrzucenie Chrystus używa greckiego słowa apodokimasthenai, w dosłownym tłumaczeniu oznacza to być uznanym za nieprzydatnego, po wcześniejszym użyciu. Zapowiadał to zresztą sam Chrystus, na długo przed swoją męką mówiąc: „Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie” (Łk 9, 22). Faryzeusze i uczeni w Piśmie odrzucając Chrystusa uznali go za tego, który do niczego im się nie może przydać. Nie chcieli takiego Boga. Nie wystarczało, że pomnażał chleb dla tysięcy. Oni chcieli czegoś więcej: ziemskiego królestwa - chcieli obwołać Go ziemskim królem. Królem, którego królestwo byłoby z tego świata. Chcieli Jego mocy. Potrzebny był im taki Bóg, który gromi wojsko faraona, buduje ziemskie królestwo Izraela. Gdy się objawił w ludzkiej słabości postanowili Go odrzucić. Należało się Go pozbyć. Stał się odpadem świata. Wziął na siebie nasze ludzkie słabości. Ale szatan w Ogrójcu pokazał mu jeszcze inną bezsilność. Według Katarzyny Emmerich była to największa pokusa Chrystusa. Pokazał co z Jego ofiarą zrobią chrześcijanie. Jakże często już po wypróbowaniu Jego Ciała uznają Go za nieprzydatnego. Za nieprzydatnego w życiu małżeńskim, w wychowaniu dzieci, w pracy zawodowej, w reszcie swojego życia. Ile razy można usłyszeć taki głos: „Może nie uczestniczymy w niedzielnej Eucharystii, ale przecież jesteśmy dobrymi ludźmi. Staramy się, nie czynimy wielkiego zła”. Zdanie bardzo niebezpieczne. To, tak jakby powiedzieć. „Ja nie potrzebuję Ciebie Boże, aby być dobrym człowiekiem, nie potrzebuję owoców Twojej męki”. Zdanie z gruntu antychrześcijańskie. Chrześcijanin to ten, który odkrywa, że bez Boga nie może żyć. Że On tylko jest moim ratunkiem. Może i można być dobrym człowiekiem bez Chrystusa, przed Chrystusem także żyli dobrzy ludzie, np. Sokrates. Ale dobrym chrześcijaninem bez Chrystusa być nie można. Tą pokusę bezsilności, którą szatan kusił Jezusa, tak opisuje Hans Urs von Balthasar: „Z lewej strony nadciąga szatan. Pokazuje ci świat i ludzkość po zbawieniu. Czy wytrzymasz ten widok? Czy rozumiesz to co widzisz? Powiem ci wprost o co chodzi: Twoje dzieło poszło na marne, wszystko pozostało tak samo, czy to przed narodzeniem, czy po narodzeniu Chrystusa. (...) Będziesz winien temu, że ludzie stracili dziecięcą wiarę w Boga, a teraz z rozpaczliwego rozczarowania Tobą przechodzą na stronę skrajnego bezbożnictwa. Widzisz co sprawiłeś swoim zbawianiem! Chciałeś ślepcom przywrócić wzrok, a teraz ci, którzy go odzyskali, będą w dwójnasób winni! Bowiem wcześniej krzyżowali Cię, nie wiedząc co czynią. Ich grzech był równy przyrodzonemu okrucieństwu drapieżnych zwierząt, wynikał z ich natury. Teraz już natomiast wiedza co czynią, bo zdjąłeś z ich oczu zasłonę okrywającą tajemnice wiecznej miłości. Postawiłeś ich bezpośrednio przed troistą otchłanią Boga, jako uczestników tajemnicy boskiej ekonomii. Teraz ich grzech jest buntem przeciwko Miłości. (...) Kiedyś strzelali w niebo strzałami dziecinnymi, lecz Ty dałeś im do ręki strzałę ostrą, zatrutą, którą trafiają w środek Boskiego serca. Przeliczyłeś się. Sądziłeś, że przynosisz zbawienie, a w rzeczywistości dziesięciokrotnie pomnożyłeś grzech. Na sto sposobów będą więc korzystać ze sposobności, byś stał się im powodem do grzechu. Twoja nauka wywoła skandal i będą się gorszyć każdym Twoim zdaniem (...). Autorzy błędnych hipotez i twórcy bzdurnych teorii będą powoływać się na Ciebie i cytować Twoje słowa. Niczym furie rozrywać będą Twoją Ewangelię i wywijać jej krwawymi strzępami. I Twoi wierni nadal będą grzeszyć, powołując się na Twoje zbawienie, wiedząc, że miłość Boga staniała i za niewielki pieniążek wierności dostaną rozgrzeszenie w automatach spowiedzi. (...) Mają rację, że Cię odrzucają. Nie chcą przyjąć propozycji, która kończy się przegraną. Twoja religia nie nadaje się dla mas. Kapłani będą głosić z ambon Twe żądania, lecz nikt ich nie będzie spełniał. I wielu się będzie dziwić, jak są one dalekie od realiów życia”. To tylko próba oddania tego czego doświadczał Chrystus, gdy pocił się krwawym potem leżąc na palestyńskiej ziemi. Bezsilność, słabość fizyczna to nic jeszcze wobec bezsilności duchowej. Tej pokusy cofnięcia się z powodu bezsensu, bezcelowości. Tej pokusy, której dostarczamy Mu, my Jego uczniowie.
Ale On już „wziął chleb” – to ostatni wolny czyn Jezusa Chrystusa przed męką i śmiercią. Później jeszcze wyjdzie do ogrodu Oliwnego i tam będzie się modlił. Odtąd każdy jego krok, oddech, ruch będzie kontrolowany, nawet powodowany przez oprawców. To był jeden z ich celów. Pokazać bezsilność tego, który uzdrawiał, wskrzeszał, nauczał z mocą. Bali się tej mocy, dlatego tak Go pilnowali. Sposób związania Chrystusa tak przekazuje nam w swoich mistycznych wizjach Katarzyna Emmerich: „Oprawcy krępowali Jezusa z całą brutalnością i katowską wprawą. W okrutny sposób związali mu ręce na piersi. Przegub prawej ręki przywiązali do lewej poniżej łokcia, podobnie przegub lewej ręki do prawej, krępując bezlitośnie i tak silnie, że nowy, ostry sznur głęboko wrzynał się w ciało. Włożyli też na niego rodzaj szerokiego pasa nabijanego żelaznymi kolcami i zaopatrzonego w pierścienie, do których dodatkowo przywiązali mu ręce. Na szyję założyli Mu coś na kształt obroży, również nabijanej od wewnątrz kolcami i innymi raniącymi elementami. Biegnące od niej dwa rzemienie, naciągnęli mocno i także przywiązali do pasa. Wreszcie do pasa tego uwiązali w czterech miejscach długie porwozy, którymi mogli według upodobania okrutnie szarpać, Jezusa na wszystkie strony”. Wszystko to po to, by pozbawić go wszelkiej możliwości samodzielnego ruchu. Będzie można go odtąd rzucać, w którą kolwiek stronę. Gdy przyjdzie ochota spuścić Go z mostu w błoto, gdy chcemy żeby kulejąc truchtał, będzie to czynił. Im większy był wcześniej tym bardziej trzeba Go było teraz poniżyć. Tak by odebrać Mu i Jego uczniom resztkę nadziei na wybawienie. Zobaczcie – oto wasz Bóg. Teraz nie może nic uczynić. Z nim można uczynić wszystko. Stając się bezsilnym, stając wobec bezsilności człowiek zaczyna albo się modlić, albo bluźnić. Pokazują to dobrze dwaj ukrzyżowani z Nim przestępcy. To ubezwłasnowolnienie Jezusa, ukazuje także bardzo wyraźnie film Gibsona.
On sam zaś wcześniej „Wziął chleb” – jakaż prozaiczna ta ostatnia wolna czynność Jezusa Chrystusa. W obliczu tego czego dokonywał wcześniej, i co stanie się później. Jakże prosty, jak czytelny jest ten znak. W swojej codzienności czyni tak każdy człowiek, niezależnie od długości i szerokości geograficznej, od koloru skóry, wykształcenia i wieku. „Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Wziął chleb, a nie co innego. Wiedział, że czymś innym można spowodować dobro lub zło. Sierpem możesz ścinać zboże, lub zaatakować człowieka. Spróbuj rzucisz w nieprzyjaciela chlebem, najwyżej go nakarmisz. Nawet my, chociaż źli jesteśmy podajemy swym synom chleb, a nie kamień.
„Wziął chleb”, aby za chwilę stać się chlebem. To oznaczało i oznacza obumrzeć dla siebie, stać się całkowicie dla innych, stać się bezsilnym wobec tych, którzy będą brać go do ręki i spożywać. Ale najpierw trzeba być startym na mąkę przez żarna tego świata. Przez twarde kamienie ludzkich serc. I wypalić się w ogniu Bożej sprawiedliwości i Bożego miłosierdzia. Dopiero później można będzie owocować, a i to nie zawsze, w ludzkich sercach. Znowu bowiem okazuje się bezsilny. Można Go przyjąć lub odrzucić, przejść obojętnie, spróbować i uznać za nieprzydatnego. Zbeszcześcić niegodnym przyjęciem, bądź niegodnym życiem już po spożyciu. A przecież, aby zaowocować musi obudzić w nas ten sam rodzaj miłości. Zdolność do stawania się chlebem dla drugiego człowieka. „Być dobrym jak chleb” mawiał św. Brat Albert. To zacząć rozdawać się każdemu, kto przychodzi. To, nieraz stawać z bezsilności wobec częstującego się Twoim dobrem człowieka. A wszystko to po, aby obudzić w nim miłość. Gdy to uczynił, składał Ojcu podziękowanie. Za to co się za chwilę stanie. Przyjął bezsilność w dziękczynieniu Bogu. To, przestać bać się swojej słabości, wiedząc, że oto przychodzi moc Boga. Wiedział o tym dobrze św. Paweł, gdy mówił: „Moc w słabości się doskonali”. Gdy pisał do Koryntian: „Wydaje mi się bowiem, że Bóg nasz apostołów wyznaczył jako ostatnich, jakby na śmierć skazanych. Staliśmy się bowiem widowiskiem, światu, aniołom i ludziom; my głupi dla Chrystusa, wy mądrzy w Chrystusie, my niemocni, wy mocni; wy doznajecie szacunku, a my wzgardy”. W tych słowach św. Pawła, jest jakaś szczypta ironii wobec Koryntian. Wcześniej w liście pokazuje bowiem wyraźnie jak niedojrzała jest ich wiara. On także chce pokazać jak niebezpieczna jest ta iluzja mocy. „Niechaj się nikt nie łudzi! Jeśli ktoś spośród was mniema, że jest mądry na tym świecie, niech się stanie głupim, by posiadł mądrość. Mądrość bowiem tego świata jest głupstwem u Boga”. Ale Paweł doskonale wiedział, że bez Boga, bez miłości byłby niczym. Dlatego chlubił się w swoich słabościach, ale i stawał się wszystkim dla wszystkich. Jak chleb.
Na zakończenie chciałbym przeczytać fragment listu człowieka,codziennie uczestniczącego w Eucharystii. Był to słynny ostatnio autor trylogii „Władca pierścieni” - Tolkien. Tak pisał do swojego syna Michaela 6 marca 1941 r.: „Z mroku mojego życia, tak bardzo zawiłego, stawiam przed Tobą jedną wielką rzecz, którą trzeba kochać na ziemi: Najświętszy Sakrament. Tam znajdziesz, romantyzm, chwałę, honor, wierność, prawdziwą ścieżkę wszystkich swoich miłości na świecie, i coś więcej: śmierć, dzięki Boskiemu paradoksowi tę, która kończy życie i żąda oddania wszystkiego, a jednak dzięki smakowi (lub przedsmakowi) której można utrzymać to, czego poszukujesz w ziemskich związkach (miłość, wierność, radość) lub nadać im ten charakter rzeczywistości, wiecznej trwałości, której każdy człowiek pragnie w głębi duszy”. Tak oto, ludzka bezsilność oprzeć się może o moc Boga. A wszystko to dlatego, że Jezus Chrystus wziął do ręki chleb, stał się chlebem żywym który karmi serce człowieka.
3. Uderzenie – przyjęcie – „łamał i rozdawał swoim uczniom”
Uderzenie to, prosta konsekwencja wydania się w ich ręce i bezsilności. Odtąd mogą zrobić wszystko – dobro albo zło. Wiemy, że jednak zdecydowali się na zło. Zło okrutne, pełne sadyzmu. Zło, które ma złamać człowieka. Dlatego go katowali. Trudno czasem nam sobie wyobrazić, jak człowiek mógł tak postępować z drugim człowiekiem, a co dopiero z Bożym Synem. Gorszymy się tym i zamykamy oczy. Zło nas przeraża. Ale czy rzeczywiście? Spójrzmy na ten wiek, który jest już za nami. Nie trzeba długo szukać, by pokazać, jak często człowiek, który wcześniej wiódł normalne, zwykłe życie zdolny jest w niemalże jednej chwili przeobrazić się w kata. Przecież naziści, komunistyczni oprawcy nie brali się znikąd. To, co jeszcze nie dawno działo się w Jugosławii pokazuje jak ogromne jest to, panowanie zła nad człowiekiem. Po to, by złamać drugiego. My oczywiście takiego zła nie znamy, gorszymy się nim? My nikogo bezpośrednio i fizycznie nie biczujemy, nie uderzamy? A jakże często stać nas na zadawanie innego bólu, nie na darmo. Pismo święte zaznacza, że: „Kije robią sińce, a słowa łamią kości”. Jakże często chcemy złamać drugiego już nie za pomocą ciosów, ale za pomocą uderzeń duchowych. Bo to on musi przegrać, bo to my mamy rację, trzeba go złamać. To my bowiem mamy być wygrani. Oczywiście nikt z nas nie brudzi się cudzą krwią. Ale współcześnie inaczej się łamie ludzi. Pieniędzmi. Propozycją moralnego kompromisu. Słowem potępienia.
To, zło generuje, pomnaża się w naszych sercach. W filmie „Pasja” długo nie mogłem zrozumieć jednego znaku. Oto w czasie biczowania Chrystusa, po dziedzińcu przechadza się szatan w postaci kobiety z dzieckiem na rękach. Ten symbol niewiasty był już Ogrójcu, ale dlaczego to dziecko. Jakby reżyser chciał pokazać, jak bardzo zło rozmnaża się w sercu człowieka. Jak bardzo dodajemy zło, do zła, grzech, do grzechu. Jeśli tylko możemy to uczynić bezkarnie. To dzieje się w naszym wnętrzu. I często potem dziwimy się skąd bierze się taka czy inna okropność świata. Ale męka Chrystusa, ukazuje nam także inny aspekt zła. Oto ono wymyka się spod jakiejkolwiek kontroli człowieka. Ba, to ona zaczyna nad nim panować. Spójrzmy na Jego mękę. Przecież nikt nie chciał tego wszystkiego. Judasz chciał go tylko wydać, nawet nie koniecznie na śmierć, może licząc, że Chrystus dogada się z Arcykapłanami,a on chcą Go najlepiej po cichu i szybko zgładzić. A tutaj wielogodzinny proces z tłumem ludzi i niepotrzebne bicie. Jako pierwsi zgorszyli się biczowaniem Chrystusa. Piłat z kolei chce Go tylko ubiczować. Każdy z nich przestał panować nad złem, które zamierzał i które czynił.
Cała ta scena poniewierania Chrystusa, odsłania tę zdolność człowieka do zła. Nie tylko tego człowieka sprzed dwóch tysięcy lat. To, przecież każdy grzech w nas powoduje uderzenie w Ciało Chrystusa. To ciało przywiązane do katowskiego pala i to Ciało, którym jest Kościół. Łamiemy je i wyrywamy po kawałku. Mel Gibson wystąpił w Pasji w jednej, jedynej scenie. Widać tam jego rękę, która przybija Jezusa do krzyża. Jakby chciał wyraźnie zaznaczyć, kto powoduje największy cierpienie Chrystusa, i tym i kimś na pewno nie jest rzymski legionista, żydowski faryzeusz. Tym kimś jest chrześcijanin, który stanowiąc nowe Ciało Boga, rozdziera je od wewnątrz na kawałki.Wydawać by się mogło, że to zło jest wszechogarniające, że zniszczy wszystko. Człowiek, którego takie zło dotyka odkrywa jak zły, potrafi być jego bliźni. I rzeczywiście tak jest, ale może odkryć jeszcze coś, albo inaczej jeszcze kogoś. W czasie drugiej wojny światowej jeden z żołnierzy radzieckich został oskarżony o sabotaż i skazany na dziesięć lat katorgi. W czasie drogi na Syberię próbował ucieczki, ale niestety enkawudziści złapali. Go. I wtedy zaczęło się bicie. Jak sami oprawcy mówili, po to, by złamać nie tylko jego nadzieję , ale także innych więźniów: Według mnie powinniśmy dać zekowi nauczkę, żeby już nikt inny nie próbował uciekać. Spuśćmy mu krwawą łącznie i niech tak przemaszeruje na oczach innych więźniów” potem zaczęły się kopniaki, bicie wojskowymi pasami z klamrami. „Klamra smagała mnie po żebrach i znów po brzuchu; zawyłem z bólu. Pasek podawano sobie z rąk do rąk. Przed każdym uderzeniem robiono chwilę przerwy, która napawała mnie udręką; wtedy oprawca natężał się, by zadać jak najsilniejszy cios, niewiele czasu minęło, a ja już nie mogłem zaczerpnąć powietrza by krzyczeć, i tylko jęczałem. Każda miękka część ciała zdawała się pękać, a każda kość była jak pogruchotana. Po wyjątkowo mocnym uderzeniu w klatkę piersiową myślałem, że serce przestanie mi bić. Nie mogłem złapać tchu i kręciło mi się w głowie. Po paru dalszych ciosach straciłem przytomność”. Później wiadro wody, aby ocucić i znowu bicie. „Myślę, że jeszcze ma za mało krwi na twarzy – zauważył jeden z nich – Jak będzie miał więcej, to w sam raz nada się do pokazania zekom. – Blondyn podniósł mi głowę i walnął pięścią, rozcinając wargę i nos. Pokażcie go zekom – rozkazał dowódca. Nie mogłem utrzymać się na nogach, więc dźwignęło mnie za ramiona dwóch strażników i wywlekło z wagonu. Dowódca krzyczał przed pierwszym wagonem: Ten człowiek próbował dzisiaj rano uciec. Chcę żeby wszyscy na niego spojrzeli. Ostrzeżenie powtórzono przed każdym otwartym wagonem. Z trudnością zorientowałem się, że doszliśmy do wagonu, w którym jechałem, ale słyszałem czyjś wrzask: „To on! Wiedziałem, że to zdrajca. Wiedziałem, że jest wrogiem ludu!”. Nie rozpoznałem głosu, lecz było mi wszystko jedno. Pragnąłem umrzeć. Modliłem się w milczeniu: proszę cię Boże, jeśli istniejesz, zabierz mnie. Nie chcę żyć. Ale ocal proszę moją rodzinę. Nie pozwól, by ich torturowano i zabito. Nie mam kogo oto prosić. Nigdy w Ciebie nie wierzyłem. Sądziłem, że jesteś wyłącznie dobrocią w moim sercu, dobrocią, która tkwi w osobie ludzkiej. Teraz jednak wiem, że się myliłem. W ludzkich sercach nie ma dobroci. Nie wiem, czy Ty istniejesz, ale jeśli tak, ocal, proszę moją rodzinę”. Tak modlił się dwudziestoletni żołnierza Armii Czerwonej. Ateista od urodzenia. Pozbawiony już złudzeń w człowieka. Zło czasem rzeczywiście wydaje się wszechpotężne, zaczyna nas łamać. Nie inaczej było dwa tysiące lat temu na dziedzińcu pretorium. Również tam zaczęto się tym biczowaniem gorszyć – jako pierwsi odeszli ci którzy chcieli go uśmiercić. Faryzeusze. Zostali tylko ci, którzy zaczęli zbierać to, co zostało na ziemi z wywleczonego już z placu kaźni Chrystusa. Maryja, Maria Magdalena i Jan. Zło wydawało się triumfować. Łamało syna człowieczego i Syna Bożego. Ale o to staje się coś dziwnego. To pozorne, niby tak realne zwycięstwo zła, zaczyna być największą jego przegraną. Kulminacją tego pozornego zwycięstwa zła stało się złamanie serca Syna Bożego, ale to właśnie wtedy został złamany oścień śmierci. „O śmierci, gdzie jesteś o śmierci, gdzie jest twe zwycięstwo”. Ale dokonywało się to już wcześniej. Gdy spadał każdy kolejny ci...
KATOLIKU_BRON_SWOJEJ_WIARY