05 Uczta dla wron tom I - Cienie śmierci.pdf

(1841 KB) Pobierz
764511695 UNPDF
George R. R. Martin
UCZTA DLA WRON
CIENIE ŚMIERCI
Przełożył Michał Jakuszewski
PROLOG
— Smoki — mruknął Mollander. Podniósł z ziemi wyschnięte jabłko i zaczął je
przerzucać sobie z ręki do ręki.
— Rzuć je — poprosił Alleras zwany Sfinksem. Wyjął z kołczanu strzałę i
nałożył ją na cięciwę.
— Chciałbym kiedyś zobaczyć smoka. — Roone był z nich najmłodszy. Tęgiemu
chłopakowi brakowało jeszcze dwóch lat do wieku męskiego. — Bardzo bym chciał.
A ja bym chciał zasnąć w ramionach Rosey — pomyślał Pate, wiercąc się
niespokojnie na ławie. Całkiem możliwe, że jutro dziewczyna będzie należała do
niego. Zabiorę ją ze Starego Miasta. Za wąskie morze, do jednego z Wolnych Miast.
Tam nie było maesterów i nikt nie będzie go oskarżał.
Słyszał śmiech Emmy, dobiegający zza zamkniętych okiennic na piętrze. Jego
dźwięk mieszał się z brzmieniem niższego głosu mężczyzny, którego tam przyjmowała.
Była najstarszą z dziewek pracujących „Pod Piórem i Kuflem”, jak nic miała już
czterdziestkę, ale nadal była ładna, choć raczej pulchna. Rosey była jej córką. Miała
piętnaście lat i dopiero niedawno zakwitła. Emma ogłosiła, że dziewictwo Rosey
będzie kosztowało złotego smoka. Pate zdołał zaoszczędzić dziewięć srebrnych jeleni
oraz garnuszek miedzianych gwiazd i grosików, ale to w niczym mu nie pomogło.
Prędzej wykluje prawdziwego smoka, niż zaoszczędzi złotego.
— Za późno się urodziłeś na smoki, chłopcze — oznajmił Roone’owi Armen
Akolita. Armen nosił na szyi rzemień przeciągnięty przez ogniwa z cyny, ołowiu, stopu
tych dwóch metali oraz miedzi. Jak większość akolitów wydawał się sądzić, że
nowicjusze mają na ramionach rzepy zamiast głów. — Ostatni smok dokonał żywota
za panowania Aegona Trzeciego.
— Ostatni smok w Westeros — nie ustępował Mollander.
— Rzuć jabłko — powtórzył Alleras. Z ich Sfinksa był przystojny młodzian.
Wszystkie dziewki służebne starały się mu przypodobać. Nawet Rosey dotykała
niekiedy jego ramienia, podając mu wino. Pate zgrzytał wówczas zębami i starał się
udawać, że tego nie widzi.
— Ostatni smok w Westeros był ostatnim smokiem w ogóle — upierał się
Armen. — Wszyscy to dobrze wiedzą.
— Jabłko — odezwał się ponownie Alleras. — Chyba że masz zamiar je zjeść.
— Proszę. — Mollander podskoczył lekko, ciągnąc za sobą szpotawą nogę,
obrócił się w powietrzu i na wysokości łokcia rzucił jabłkiem prosto w wiszącą nad
Miodowiną mgłę. Gdyby nie noga, zostałby rycerzem, tak jak jego ojciec. W grubych
ramionach i szerokich barach miał mnóstwo siły. Jabłko poleciało daleko i szybko...
...ale nie tak szybko jak strzała, która pomknęła w pogoń za nim, długie na jard
drzewce ze złotego drewna, zaopatrzone w szkarłatne pierzysko. Pate nie zauważył, jak
uderzyła w jabłko, ale usłyszał to — cichy łoskot niosący się nad rzeką, a potem plusk.
Mollander zagwizdał.
— Trafiłeś w sam środek. Słodkie.
Ale nawet nie w połowie tak słodkie jak Rosey . Pate kochał jej orzechowe oczy,
pączki piersi i to, że zawsze się uśmiechała na jego widok. Kochał dołeczki na jej
policzkach. Czasami obsługiwała gości boso, żeby czuć trawę pod stopami. Za to
również ją kochał. Kochał jej czysty, świeży zapach i loki za uszami. Kochał nawet
palce u jej nóg. Pewnego dnia pozwoliła, żeby pomasował jej stopy i pobawił się
nimi. Przy każdym palcu opowiadał zabawną historyjkę, żeby skłonić ją do
chichotania.
Być może lepiej będzie, jak zostanie po tej stronie wąskiego morza. Za
zaoszczędzone pieniądze mógłby kupić osła i jechaliby na nim z Rosey na zmianę,
podróżując po Westeros. Ebrose mógł uważać, że Pate nie zasługuje na srebrne
ogniwo, ale chłopak potrafił nastawić złamaną kość i zbić gorączkę, używając pijawek.
Prostaczkowie będą mu wdzięczni za pomoc. Jeśli nauczy się strzyc włosy i golić brody,
będzie mógł nawet zostać balwierzem. To mi wystarczy — powtarzał sobie. — Jeśli
tylko będę miał Rosey . Dziewczyna była jedynym, czego pragnął na świecie.
Nie zawsze tak było. Kiedyś marzył o tym, że zostanie maesterem, zamieszka
w zamku i wstąpi na służbę u jakiegoś hojnego lorda, który będzie go szanował za
jego mądrość, a w podzięce za wyświadczone usługi zaoferuje mu pięknego, białego
rumaka. Jakże szlachetnie by na nim wyglądał, z uśmiechem spoglądając z góry na
mijanych na trakcie prostaczków...
Pewnej nocy „Pod Piórem i Kuflem”, wypiwszy dwa kufle okrutnie mocnego
cydru, Pate pochwalił się, że nie zawsze będzie nowicjuszem.
— To prawda — zawołał na całą izbę Leniwy Leo. — Będziesz byłym
nowicjuszem pasającym świnie.
Dopił zalegające na dnie kufla męty. Oświetlony blaskiem pochodni taras
gospody stanowił wyspę światła pośród bezmiaru porannej mgły. Bliżej morza widać
było odległe światło Wysokiej Wieży otulone mglistym mrokiem jak niewyraźny,
pomarańczowy księżyc. Jej blask nie podniósł go jednak na duchu.
Alchemik powinien już się zjawić . Czy to wszystko było jakimś okrutnym
żartem, czy może coś mu się stało? To nie byłby pierwszy przypadek, gdy pomyślny
los odwrócił się nagle od Pate’a. Wydawało mu się, że miał szczęście, gdy wyznaczono
go do pomocy staremu arcymaesterowi Walgrave’owi przy krukach. Nawet mu się nie
śniło, że wkrótce będzie również przynosił staruszkowi posiłki, zamiatał jego pokoje i
ubierał go co rano. Wszyscy się zgadzali, że Walgrave więcej zapomniał o krukarstwie,
niż większość maesterów miała się kiedykolwiek nauczyć, Pate był więc przekonany,
że może liczyć przynajmniej na ogniwo z czarnego żelaza. Okazało się jednak, że
Walgrave nie może mu go dać. Staruszek był już jedynie tytularnym arcymaesterem.
Ongiś naprawdę wybitny mędrzec, teraz często nosił pod szatami zafajdaną bieliznę, a
przed pół rokiem kilku akolitów znalazło go, gdy płakał w bibliotece, nie potrafiąc
znaleźć drogi do swych pokojów. Na miejscu Walgrave’a pod czarną maską zasiadał
maester Gormon, ten sam, który kiedyś oskarżył Pate’a o kradzież.
Na rosnącej przy rzece jabłoni rozśpiewał się słowik. Jego słodki głos był
miłym wytchnieniem od ochrypłych głosów i ciągłego quork kruków, którymi
opiekował się przez cały dzień. Białe kruki znały jego imię i gdy tylko go zobaczyły,
powtarzały do siebie: „Pate, Pate, Pate”. Chciało mu się krzyczeć, kiedy to słyszał.
Wielkie, białe ptaszyska były dumą arcymaestera Walgrave’a, który chciał, żeby go
zjadły po śmierci. Pate czasami podejrzewał, że chcą pożreć również i jego.
Być może winny był okrutnie mocny cydr — Pate nie miał dziś zamiaru pić,
lecz Alleras stawiał, by uczcić miedziane ogniwo, a poczucie winy sprawiło, że chłopak
był spragniony — ale niemal wydawało mu się, że słowik śpiewa: „Złoto za żelazo,
złoto za żelazo, złoto za żelazo”. Było to raczej dziwne, bo to właśnie usłyszał Pate od
nieznajomego owej nocy, gdy Rosey ich sobie przedstawiła.
— Kim jesteś? — zapytał go wówczas.
— Alchemikiem — odpowiedział mężczyzna. — Potrafię zamienić żelazo w
złoto.
Nagle w jego dłoni znalazła się moneta. Zatańczyła między jego palcami,
miękkie, żółte złoto zalśniło w blasku świeczek. Po jednej jej stronie wyobrażono
trójgłowego smoka, a po drugiej podobiznę jakiegoś nieżyjącego króla.
Złoto za żelazo — przypomniał sobie Pate. — Nigdzie nie zrobisz lepszego
interesu. Pragniesz jej? Kochasz ją?
— Nie jestem złodziejem — odrzekł człowiekowi, który zwał się alchemikiem.
— Jestem nowicjuszem z Cytadeli.
— Gdybyś zmienił zdanie, za trzy dni wrócę tutaj ze smokiem — zapowiedział
alchemik, pochylając głowę.
Minęły trzy dni i Pate wrócił „Pod Pióro i Kufel”, nadal nie do końca wiedząc,
kim jest. Zamiast alchemika znalazł tu jednak Mollandera, Armena i Sfinksa, którym
towarzyszył Roone. Gdyby się z nimi nie napił, wzbudziłby ich podejrzenia.
Gospody nigdy nie zamykano. Stała na wysepce na Miodowinie już od
sześciuset lat i przez cały ten czas ani razu nie zamknięto jej drzwi przed klientami.
Choć wysoki, drewniany budynek pochylał się nieco na południe, tak jak niekiedy
nowicjusze po większym kuflu, Pate podejrzewał, że będzie tu stał kolejnych sześćset
lat, oferując wino, ale i okrutnie mocny cydr żeglarzom rzecznym i morskim, kowalom
i minstrelom, kapłanom i książętom, a także nowicjuszom i akolitom z Cytadeli.
— Stare Miasto to nie cały świat — oznajmił Mollander, stanowczo zbyt
głośno. Był synem rycerza, a do tego urżnął się jak bela. Odkąd dotarła do niego
wieść, że jego ojciec poległ w bitwie nad Czarnym Nurtem, upijał się prawie co
wieczór. Choć byli daleko od walk, bezpieczni za murami Starego Miasta, wojna pięciu
królów dotknęła ich wszystkich... choć arcymaester Benedict twierdził uparcie, że
nigdy nie było ich aż pięciu, jako że Renly’ego Baratheona zabito, nim Balon Greyjoy
zdążył się ukoronować.
— Ojciec zawsze mawiał, że świat jest większy od lordowskich zamków —
ciągnął Mollander. — Smoki to z pewnością najmniejszy z cudów, jakie można znaleźć
w Qarthu, Asshai i Yi Ti. Są tam rzeczy, o jakich nam się nie śniło. Marynarskie
opowieści...
— ...opowiadają marynarze — przerwał mu Armen. — Marynarze, mój drogi
Mollanderze. Idę o zakład, że jeśli pójdziesz do portu, znajdziesz tam ludzi, którzy
opowiedzą ci, że zaznali miłości z syreną albo spędzili rok w brzuchu ryby.
— A skąd wiesz, że to nieprawda? — Mollander zaczął chodzić po trawie,
szukając kolejnych jabłek. — Musiałbyś sam zajrzeć do tego brzucha, byś mógł
przysiąc, że tam nie byli. Jeśli jeden żeglarz coś opowiada, można go wyśmiać,
zgadzam się, ale jeśli wioślarze z czterech różnych statków powtarzają tę samą
opowieść w czterech różnych językach...
— To nie jest ta sama opowieść — sprzeciwił się Armen. — Smoki w Asshai,
smoki w Qarthu, smoki w Meereen, dothrackie smoki, smoki uwalniające
niewolników... każda z tych historii różni się od poprzedniej.
— Tylko w szczegółach. — Gdy Mollander się napił, robił się jeszcze bardziej
uparty, a nawet na trzeźwo był nieustępliwy. — Wszystkie mówią o smokach i o
młodej, pięknej królowej.
Pate’a obchodził wyłącznie smok zrobiony z żółtego złota. Myślał o tym, co się
stało z alchemikiem. Trzeciego dnia. Powiedział, że tu wróci.
— Masz jabłko tuż obok nogi — zawołał do Mollandera Alleras. — A mnie
zostały w kołczanie jeszcze dwie strzały.
— Pierdolę twój kołczan. — Mollander podniósł leżący na ziemi owoc. — Jest
robaczywe — poskarżył się, ale i tak je rzucił. Strzała trafiła w jabłko, kiedy zaczęło
spadać, i przecięła je na pół. Jedna połówka spadła na dach wieżyczki, zleciała z
łoskotem na dach głównego budynku, odbiła się i upadła w odległości stopy od
Armena.
— Jeśli się przetnie robaka na pół, to będą dwa robaki — poinformował ich
akolita.
— Gdybyż tylko tak było z jabłkami. Wtedy nikt nie musiałby głodować —
stwierdził Alleras z typowym dla siebie delikatnym uśmiechem. Sfinks zawsze się
uśmiechał, jakby znał jakiś sekretny żart. Nadawało mu to łobuzerski wygląd,
harmonizujący z wystającym podbródkiem, dwiema zatokami na czole oraz gęstymi,
czarnymi jak smoła, kręconymi włosami, które strzygł bardzo krótko.
Alleras zostanie maesterem. Przybył do Cytadeli dopiero przed rokiem, a już
zdążył wykuć trzy ogniwa łańcucha. Co prawda Armen miał ich więcej, ale
potrzebował roku na zdobycie każdego z nich. Niemniej on również osiągnie cel.
Roone i Mollander nadal pozostawali nowicjuszami o różowych szyjach, ale Roone
był bardzo młody, a Mollander wolał pić, niż czytać.
Natomiast Pate...
Spędził w Cytadeli już pięć lat. Gdy się tu zjawił, miał ich zaledwie trzynaście.
Mimo to jego szyja nadal pozostawała tak samo różowa jak w dniu, kiedy przybył tu
z zachodnich ziem. Już dwukrotnie był przekonany, że jest gotowy. Za pierwszym
razem poszedł do arcymaestera Vaellyna, by zademonstrować mu swą wiedzę o
niebie, i w ten sposób dowiedział się, jak Vaellyn zasłużył na przezwisko „Ocet”.
Minęły dwa lata, nim Pate ponownie zebrał się na odwagę. Tym razem zgłosił się do
starego, dobrotliwego arcymaestera Ebrose’a, słynącego z cichego głosu i lekkiego
dotyku. Niestety, jego westchnienia okazały się równie bolesne, jak złośliwe docinki
Vaellyna.
— Jeszcze tylko jedno jabłko — obiecał Alleras. — Potem podzielę się z wami
swoimi podejrzeniami w kwestii tych smoków.
— Niby skąd mógłbyś wiedzieć coś, o czym ja nie wiem? — zdziwił się
Mollander. Wypatrzył jabłko rosnące na drzewie, podskoczył w górę, złapał gałąź,
ściągnął ją w dół, zerwał owoc i rzucił go. Alleras naciągnął cięciwę do ucha, obracając
się z gracją, by śledzić lecący cel. Wypuścił strzałę, gdy jabłko zaczęło spadać.
— Za ostatnim razem zawsze chybiasz — zauważył Roone. — Nietknięty owoc
wpadł z pluskiem do rzeki. — Widzisz?
— Kiedy człowiek trafia za każdym razem, przestaje ćwiczyć — odparł Alleras.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin