Tomasz Mann - Królewska Wysokość.pdf

(1123 KB) Pobierz
48582709 UNPDF
Tomasz Mann
Królewska Wysokość
Tytuł oryginału niemieckiego
KÖNIGLICHE HOHEIT
Przełożył
Witold Hulewicz
(ji14)
Prolog
Rzecz dzieje się na ulicy Albrechta, stołecznej arterii, łączącej plac Albrechta
i Stary Zamek z koszarami fizylierów gwardii — w południe, w dzień powsze-
dni, pora roku obojętna. Pogoda średnia, nieokreślona. Nie pada, ale niebo nie
jest czyste; jest równomiernie białoszare, pospolite, nieświąteczne, a ulica trwa
w tępym i przejrzystym świetle, które nie dopuszcza nic tajemniczego, żadnej
osobliwości nastroju. Panuje ruch o średnim ożywieniu, bez wielkiego hałasu
i tłoku, odpowiadający nie bardzo ochoczemu charakterowi miasta. Suną tram-
waje, parę dorożek przejeżdża, po trotuarach chodzi ludność, bezbarwni miesz-
kańcy, przechodnie, publiczność, ludzie.
Dwaj oficerowie, z rękami w skośnych kieszeniach szarych płaszczy, zbliżają
się ku sobie: generał i podporucznik. Generał idzie od strony zamku, podporucz-
nik od koszar. Podporucznik to młokos, półdziecko. Jest wąski w ramionach, ma
ciemne włosy i szerokie kości policzkowe, jak wielu ludzi w tym kraju, niebie-
skie, z pewnym zmęczeniem patrzące oczy i twarz chłopięcą o uprzejmym wyra-
zie, nie zdradzającą uczuć. Generał jest siwy jak gołąb, wysoki, o szeroko wy-
pchanych ramionach, zjawisko nad wyraz władcze. Brwi ma jak z waty, a wąsy
okrzewiają zarówno usta jak podbródek. Idzie z godnym rozmachem, szabla
dzwoni po asfalcie, pióropusz trzepocze na wietrze — i powolnie chwieją się za
każdym krokiem czerwone wyłogi płaszcza. Tak obaj zbliżają się ku sobie.
Czy może to sprowadzić zawikłania? Wydaje się to niemożliwe. Każdy obser-
wator widzi jasno naturalny przebieg tego spotkania. Jest to stosunek wieku
podeszłego i młodości, autorytetu i subordynacji, leciwej zasługi i niewypierzo-
nych początków. Istnieje tu ogromny dystans hierarchiczny, określony przepisa-
mi. Naturalny porządku, rozwiń się!
A co się dzieje zamiast tego? Zamiast tego odbywa się następujące, niespo-
dziewane, kłopotliwe, rozkoszne i opaczne widowisko. Generał, skoro zoczył
młodego podporucznika, w dziwny sposób zmienia postawę. Zwiera się w sobie
i zarazem robi się jakby mniejszy. Jednym ruchem tłumi niejako paradę swego
2
48582709.001.png
wystąpienia, wstrzymuje brzęk szabli, a podczas gdy twarz przybiera wyraz
mrukliwy i zakłopotany, generał najwidoczniej nie wie, gdzie patrzeć, co tak usi-
łuje ukryć, że spod brwi niby z waty patrzy skośnie przed siebie w asfalt. Młody
podporucznik, jeśli się mu przyjrzeć dokładnie, zdradza również lekkie zakłopo-
tanie, które jednak u niego dziwnym sposobem wydaje się bardziej opanowane
dzięki pewnej gracji i dyscyplinie, niż u sędziwego dowódcy. Napięcie jego ust
zmienia się w uśmiech skromny i dobrotliwy zarazem, a oczy z cichym i opano-
wanym spokojem, który ma pozory beztrudu, mijają na razie generała i patrzą
w dal.
Teraz zbliżyli się na trzy kroki. I zamiast wykonać przepisany ukłon, mło-
dziutki podporucznik cofa nieco głowę, wyciąga jednocześnie prawą rękę z kie-
szeni płaszcza — tylko prawą, to jest uderzające — tą właśnie biało urękawicz-
nioną prawicą wykonuje mały, zachęcający i grzeczny ruch, tyle tylko, że z dło-
nią ku górze otwiera palce. Ale generał, który z rękami zwieszonymi czekał na
ten znak, raptem szarpnął dłoń do hełmu; wymija, z półukłonem niejako ustępu-
je z chodnika i salutuje podporucznikowi, zwracając ku niemu czerwoną twarz
o poczciwych i wodnistych oczach. Podporucznik z ręką przy czapce odpowiada
na honory przełożonego, odpowiada, a dziecięca uprzejmość rozjaśnia mu całe
oblicze, odpowiada — i idzie dalej.
Cud! Fantastyczna scena! Idzie dalej. Ludzie patrzą nań, ale on nie patrzy na
nikogo, on ponad ludźmi patrzy wprost przed siebie, trochę wzrokiem damy,
która wie, że ją obserwują. Kłaniają mu się, wówczas on odwzajemnia pozdro-
wienia, prawie serdecznie, a jednak z jakiegoś oddalenia. Jak się zdaje, nie cho-
dzi dobrze; jak gdyby nie bardzo był przyzwyczajony do używania nóg albo jak-
by krępowała go powszechna uwaga, tak nierówny i wahający jest jego krok,
chwilami nawet sprawia wrażenie, jakby kulał. Policjant staje na baczność, ele-
gancka dama, wychodząc ze sklepu, z uśmiechem czyni głęboki dyg. Oglądają
się za nim, wskazują głową, brwi podnoszą i szeptem wymawiają jego imię...
Jest to Klaudiusz Henryk, młodszy brat Albrechta II i najbliższy agnat do tro-
nu. Tam idzie, jeszcze go widać. Znany, a jednak obcy, obraca się wśród ludzi,
kroczy w tłumie, a jakby mimo to otoczon pustką, idzie samotny przed siebie
i dźwiga na wąskich barkach brzemię swej wysokości.
3
48582709.002.png
Wada rozwojowa
Oddano strzały, kiedy za pomocą różnych nowoczesnych środków komunika-
cyjnych dotarła do stolicy wieść, że na Grimmburgu księżna Dorota po raz wtóry
powiła księcia. Siedemdziesiąt i dwa strzały huknęły na miasto i kraj cały z dział
wojskowych na wałach Cytadeli. Zaraz potem ozwała się kanonada miejskich
moździerzy straży ogniowej, która nie chciała pozostawać w tyle; lecz przy tym
następowały długie pauzy między poszczególnymi detonacjami, co pobudzało
ludność do niewyczerpanej wesołości.
Zamek Grimmburg z porośniętego krzakami wzgórza panował nad malowni-
czym miasteczkiem tej samej nazwy; szare, skośne dachy miasteczka odbijały
się w przepływającej rzece, a od stolicy oddalone ono było o pół godziny jazdy
kolejką, która nie dawała dochodów. Stał tam na górze ów zamek, w zamierz-
chłych dniach przez margrabiego Klaudiusza Grimmbarta, protoplastę książęce-
go rodu, hardo wzniesiony, niejednokrotnie odtąd poddawany restauracjom,
zaopatrywany w wygody zmieniających się czasów, zawsze utrzymywany w sta-
nie mieszkalnym i w szczególny sposób czczony, jako siedziba domu panujące-
go, jako kolebka dynastii. Istniało bowiem prawo rodowe i tradycja, że wszyscy
bezpośredni potomkowie Grimmbarta, wszystkie dzieci panującej rodziny tu się
rodzić musiały. Tradycję tę nie bardzo można było lekceważyć. Kraj widział był
suwerenów o jasnych i przekornych umysłach, którzy z tradycji szydzili, a jednak
podporządkowywali się jej ze wzruszeniem ramion. Teraz już odstępstwo byłoby
najzupełniej spóźnione. Czy to było rozsądne i zgodne z duchem czasu, czy nie
— po cóż bez potrzeby łamać dostojny zwyczaj, który niejako wytrzymał próbę
czasu? Lud wierzył święcie, że coś w tym jest. Dwukrotnie w ciągu piętnastu
pokoleń dzieci panujących książąt ujrzały światło dzienne na skutek różnych
okoliczności w innych zamkach: jedno i drugie skończyło w sposób nienaturalny
i mało zaszczytny. Ale od Henryka Pokutnika i Jana Gwałtownego wraz z ich
wdzięcznymi i dumnymi siostrami — aż do Albrechta, ojca panującego obecnie
księcia, i aż do niego samego, Jana Albrechta III, wszyscy monarchowie i ich
4
48582709.003.png
rodzeństwo tu na świat przybyli, a przed sześcioma laty Dorota tu pierwszego
syna powiła, następcę tronu...
Zresztą rezydencja rodowa była schronieniem równie godnym jak zacisznym.
Jako siedzibie letniej, dzięki chłodowi komnat i cienistemu urokowi okolicy,
dawano jej nawet chętnie pierwszeństwo przed schludnym, sztywnym zamkiem
Hollerbrunn. Podjazd od miasteczka, straszliwie brukowana uliczka między ubo-
żuchnymi domkami a popękanym murem, poprzez masywne bramy aż do prasta-
rej karczmy z zajazdem przy wejściu na dziedziniec zamkowy, kędy pośrodku
stał kamienny posąg Klaudiusza Grimmbarta — wszystko to było raczej malow-
nicze niż wygodne. Wszelako rozległy park pokrywał stoki zamkowej góry
i łagodnymi drożynami prowadził w dół, w zalesiony i lekko falisty teren, pełen
okazji do przejażdżek i cichych spacerów.
Wnętrze zamku ostatnio, za panowania Jana Albrechta III, zostało poddane
zasadniczemu remontowi i upiększeniu — z nakładem kosztów, który wywołał
wiele gadaniny. Urządzenie komnat mieszkalnych uzupełniono i odnowiono
w stylu rycerskim i przytulnym zarazem, herbowe tafle Sali Sądowej zrekonstru-
owano dokładnie według pierwowzoru. Złocenia pokrętnych urozmaiconych
sklepień krużgankowych ukazały się w rozweselonym blasku. Wszystkie komna-
ty zaopatrzono w posadzki, a Sale Bankietowe, zarówno Wielką jak i Małą, arty-
styczna ręka profesora von Lindemanna, znakomitego akademika, przyozdobiła
wielkimi malaturami ściennymi, scenami z historii domu panującego, wykona-
nymi w manierze gładkiej i błyszczącej, odległej i obcej niespokojnym dążeniom
młodszych szkół. Nie brak było niczego. Ponieważ stare kominki i dziwnie kolo-
rowe, w okrągłych terasach ku pułapom wznoszące się piece zamkowe nie bardzo
nadawały się do użytku, postawiono nawet, na wypadek zimowego pobytu, piece
antracytowe.
Ale w dniu owych siedemdziesięciu dwu strzałów pora roku była najlepsza,
późna wiosna, wczesne lato, początek czerwca, dzień po Zielonych Świętach.
Jan Albrecht, o samym świcie telegraficznie zawiadomiony, że nad ranem rozpo-
czął się poród, o ósmej przybył nie przynoszącą dochodu kolejką na stację Grim-
mburg, życzeniami przywitany przez trzy czy cztery oficjalne osobistości: bur-
mistrza, sędziego pokoju, pastora, lekarza z miasteczka — i powozem udał się
natychmiast na zamek. W eskorcie książęcej przybyli: minister doktor baron
Knobelsdorff i generalny adiutant, generał piechoty hrabia Schmettern. Nieco
później zjawili się w rezydencji jeszcze dwaj czy trzej ministrowie, nadworny
kaznodzieja i oberprezydent synodu, doktor teologii Wislizenus, kilku panów
5
48582709.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin