T. Abelar, Magiczna podróż.pdf

(1318 KB) Pobierz
Microsoft Word - T.Abelar - Magiczna Podróż
Przedmowa Carlosa Castanedy
Taisha Abelar jest jedną spośród trzech kobiet, które przeszły staranne szkolenie u czarowników z
Meksyku pod kierunkiem don Juana Matusa.
Obszernie pisałem o moim własnym treningu, kierowanym przez don Juana Matusa, lecz nigdy nie
wspominałem o tej specyficznej grupie, której członkiem jest. Taisha Abelar. Wśród wszystkich osób,
które znajdowały się pod opieką don Juana, panowała milcząca umowa co do tego, iż mc nie powinno
się o tych kobietach mowie.
Tą umowę utrzymywaliśmy ponad dwadzieścia lat. Chociaż pracowaliśmy i żyliśmy w bliskim
sąsiedztwie, nigdy nie rozmawialiśmy między sobą o naszych osobistych doświadczeniach. W
rzeczywistości nigdy nie nadarzyła się okazja, by wymienić informacje o tym, czego dokładnie don
Juan lub czarownicy z jego grupy uczyli każdego z nas.
Te uwarunkowania nie wiązały się z obecnością don Juana. Po tym jak on oraz jego grupa
opuściła świat, dalej podtrzymywaliśmy te ustalenia. Nie mieliśmy ochoty zużywać energii na zmianę
jakichkolwiek poprzednich uzgodnień. Cały dostępny czas i energię przeznaczaliśmy na ugruntowanie
tego, czego tak cierpliwie nauczał nas don Juan.
Don Juan nauczał nas drogi czaro wnika jako praktycznego przedsięwzięcia, poprzez które każdy
może bezpośrednio postrzegać energię. Utrzymywał on, że aby postrzegać energię w ten sposób,
musimy uwolnić się od naszej nawykowej percepcji. Uwolnienie siebie i bezpośrednie spostrzeganie
energii było zadaniem, które całkowicie nas pochłaniało.
Z punktu widzenia czarownika charakter naszej codziennej percepcji jest nam narzucany jako
część procesu wychowania. Nie dzieje się to wprawdzie przypadkowo, lecz jednak posiada
zobowiązujący charakter. Jednym z aspektów tych obligatoryjnych czynników jest system interpretacji,
który porządkuje dane zmysłowe w znaczące całości. Porządek społeczny staje się strukturą
interpretacji.
Nasze normalne funkcjonowanie w obszarze porządku społecznego wymaga ślepego i ufnego
przywiązania do wszystkich reguł, z których żadna nie nawołuje do bezpośredniego postrzegania
energii. Na przykład don Juan utrzymywał, iż jest możliwe postrzeganie ludzkich istot jako
energetycznych pól – jako wielkich, podłużnych, białawo świecących jaj.
Aby zrealizować heroiczne przedsięwzięcie przemiany naszej percepcji, potrzebujemy wewnętrznej
energii. W ten sposób problem pozyskania wewnętrznej energii, aby wypełnić takie zadanie, staje się
kluczowym zagadnieniem dla osoby studiującej czarownictwo.
Okoliczności właściwe dla naszego czasu i miejsca uczyniły możliwym dla Taishy Abelar napisanie
ojej treningu, który był taki sam jak mój, a jednak całkowicie rożny. Pisanie zabrało jej długi czas,
ponieważ najpierw musiała ona dojrzeć do użycia środków czarownika w celu pisania. Don Juan
Matus osobiście powierzył mi zadanie spisania jego wiedzy czarownika. Również on osobiście określił
styl tego zadania, mówiąc – “Nie pisz, tak jak pisarz, lecz jak czarownik". Miał on na myśli to, że
musiałem to czynie w zmienionym stanie świadomości, który czarownicy nazywają śnieniem Taishy
Abelar zabrało wiele lat doskonalenie jej śnienia do punktu, w którym uczyniła je narzędziem pisania
czarownika.
W świecie don Juana, czarownicy w zależności od charakteryzującego ich temperamentu, byli
dzieleni na dwie dopełniające się grupy śniących i skradających się. Mianem śniących określa się tych
czarowników, którzy mają wrodzoną łatwość do schodzenia w wyższy stan świadomości poprzez
kontrolowanie swoich snów. Ta zdolność na drodze treningu doprowadzana jest do kunsztu, który
nazywa się sztuką śnienia. Z drugiej strony skradający się to ci czarownicy, którzy mają wrodzoną
łatwość posługiwania się okolicznościami i są zdolni do osiągania wyższej świadomości przez
kontrolowanie swego własnego zachowania. Poprzez specjalny trening ta naturalna zdolność jest
rozwijana w sztukę skradania się.
Carlos Castaneda.
Wstęp
Całe swoje życie poświęciłam praktykując rygorystyczną dyscyplinę, którą z powodu braku bardziej
trafnego określenia, nazywamy czarownictwem. Jestem również antropologiem i otrzymałam w tej
dziedzinie tytuł doktora. Wymieniłam te dwa obszary wiedzy, w których jestem ekspertem akurat w tej
kolejności, ponieważ najpierw przyszło moje zaangażowanie w czarownictwo. Zazwyczaj odbywa się
to w ten sposób, że ktoś staje się antropologiem i prowadzi badania terenowe nad jakimś aspektem
kultury, na przykład bada praktyki szamańskie. Ze mną było na odwrót będąc już uczennicą czaro
wnika podjęłam studia antropologiczne.
Pod koniec lat sześćdziesiątych, kiedy mieszkałam w Tucson, w Arizonie, spotkałam meksykańską
kobietę o imieniu Clara Grau, która zaprosiła mnie do zamieszkania w jej domu w stanie Sonora, w
Meksyku. Tam uczyniła wszystko, co mogła, by wprowadzić mnie w jej świat. Clara Grau była
czarownicą, członkiem zwartej grupy szesnastu czarowników. Niektórzy z nich byli Indianami Yaqui,
inni byli. Meksykanami o zróżnicowanym pochodzeniu, w rożnym wieku i rożnej płci. Większość z nich
stanowiły kobiety. Wszyscy oni zdążali, szczerze i uczciwie, do tego samego celu przełamania
percepcyjnych ograniczeń i więzów, które zamykają nas w więzieniu, wewnątrz granic zwykłego
codziennego świata i powstrzymują przed wkroczeniem w inne postrzegalne światy.
Dla czarownika przełamanie percepcyjnych uwarunkowań umożliwia przekroczenie bariery i skok
w niewyobrażalne. Taki skok bywa nazywany – “lotem czarownika'. Czasami określa się go jako –
“abstrakcyjny lot", ponieważ umożliwia on oderwanie się od konkretnej, fizycznej strony i dotarcie do
poszerzonej percepcji i bezosobowych abstrakcyjnych form.
Czarownicy, których poznałam, chcieli pomoc mi w osiągnięciu tego specyficznego stanu, tak bym
mogła podzielać ich zasadnicze doświadczenia.
Trening akademicki stał się dla mnie integralną częścią przygotowań do – “lotu czarownika".
Lider grupy czarowników, z którym byłam zaprzyjaźniona, którego nazywają nagual jest osobą
głęboko zainteresowaną formalną, akademicką erudycją. Stąd wszyscy, którymi się on opiekował,
musieli rozwinąć zdolność do klarownego, abstrakcyjnego myślenia, która jest do zdobycia jedynie na
nowoczesnym uniwersytecie.
Jako kobieta byłam nawet bardziej zobligowana do wypełnienia tego wymagania. Kobiety
zazwyczaj od wczesnego dzieciństwa są uczone, by polegać na mężczyznach, jeśli idzie o
podejmowanie decyzji i inicjowanie zmian. Czarownicy, którzy mnie uczyli, kładli bardzo duży nacisk
na to, że jest niezbędne, aby kobiety rozwijały swój intelekt i wzmacniały zdolność do analizy oraz
abstrakcji, w celu lepszego rozumienia otaczającego nas świata.
Trening intelektu jest także bona-fide wybiegiem czarownika. Przez staranne zaangażowanie
umysłu w analizę i rozumowanie, czarownicy stają się wolni, bez przeszkód badając inne obszary
rzeczywistości. Innymi słowy, podczas gdy strona racjonalna jest zajęta formalnymi, akademickimi
działaniami, strona energetyczna czy irracjonalna, którą czarownicy nazywają – “sobowtórem", jest
zajęta spełnianiem specjalnych zadań. W ten sposób podejrzliwy, analityczny umysł mniej jest skłonny
przeszkadzać czy nawet zauważać, co się dzieje po irracjonalnej stronie.
Dopełnieniem mego akademickiego rozwoju było wzmocnienie mojej zdolności utrzymywania
świadomości i percepcji. Te dwie części razem tworzą nasze pełne istnienie. Ich łączne działanie
pozwoliło mi wydobyć się ze zwykłej rzeczywistości, w której się urodziłam i zostałam wychowana jako
kobieta. Przeniosły mnie w obszar szerszych możliwości percepcyjnych niż te, które mi oferował
normalny świat.
Nie twierdzę, że jedynie moje zaangażowanie w świat czarów zapewniło mi sukces. Działanie
codziennego świata jest tak mocne i trwałe, że niezależnie od pilnego treningu, wszyscy praktykujący
tą drogę ciągle znajdują się w obliczu ignorancji, pobłażania sobie i wewnętrznego chaosu, jak gdyby
niczego się nie nauczyli.
Mój nauczyciel ostrzegał mnie, że nie jestem wyjątkiem. Jedynie prowadzona z chwili na chwilę
nieugięta walka może zrównoważyć naszą naturalną, lecz ograniczającą niechęć do zmieniania się i
rozwoju.
Po uważnym zbadaniu moich ostatecznych celów doszłam, razem z moimi towarzyszami, do
wniosku, że muszę opisać mój trening, aby unaocznić poszukującym nieznanego, znaczenie rozwoju
zdolności do poszerzonej percepcji tak, byśmy postrzegali więcej. Taka poszerzona percepcja ma być
realną, pragmatyczną, nową drogą postrzegania. Nie może być ona, w żadnym razie, jedynie
kontynuacją postrzegania świata życia codziennego.
Zdarzenia, o których tutaj opowiadam, obrazują wstępne stadia treningu czarownika należącego do
kategorii skradających się. Wtedy to przy pomocy tradycyjnych środków czarownika następuje zmiana
nawykowego sposobu myślenia, zachowania i odczuwania. Zadanie to muszą wykonać wszyscy
nowicjusze. Zwane jest ono – “rekapitulacją". Aby dopełnić – “rekapitulacji” – byłam uczona szeregu
praktyk, zwanych – “szamańskim przekraczaniem", które włączały ruch i specjalny sposób
oddychania. Aby nadać tym praktykom właściwą spójność byłam instruowana przy pomocy
odpowiednich filozoficznych racji i wyjaśnień.
Celem wszystkiego, czego mnie uczono, było przemieszczenie mojej normalnej energii i
wzmocnienie jej tak, że mogła być ona użyta do szczególnej, niezwykłej percepcji, wymaganej dla
czarownika. Idea treningu zakłada, że kiedy kompulsywne wzorce dawnych nawyków, myśli,
oczekiwań i uczuć zostaną przełamane poprzez środki – “rekapitulacji", osoba z pewnością znajdzie
się w stanie pozwalającym na gromadzenie dostatecznej energii, by żyć według nowych zasad,
dostarczonych przez tradycję czarownictwa. Jednocześnie może ona uwiarygodnić te zasady poprzez
bezpośrednie postrzeganie odmiennej rzeczywistości.
l
Dotarłam do izolowanego zakątka, z dala od głównej drogi i ludzi, aby malować cienie wczesnego
ranka, kładące się na unikalnych magmowych górach, otaczających pustynię Gran Desierto w
południowej Arizonie.
Ciemnobrązowe, postrzępione skały iskrzyły się, kiedy oślepiające, słoneczne światło omiatało ich
szczyty.
Wokół mnie na ziemi leżały duże kawały porowatych skał, pozostałości wypływu lawy z
gigantycznej erupcji wulkanu. Usadowiłam się wygodnie na wybranym występie i niepomna niczego
zanurzyłam się w moją pracę, jak to często czyniłam w tym skalnym, pięknym miejscu. Skończyłam
zarysowywanie wyniosłości i obniżeń odległych gór, kiedy spostrzegłam obserwującą mnie kobietę.
Przeszkadzało mi, że ktoś może zakłócić moją samotność. Próbowałam jak mogłam zignorować ją,
lecz kiedy zbliżyła się, aby popatrzeć na moją pracę, odwróciłam się ze złością w jej kierunku.
Jej wystające kości policzkowe oraz sięgające do ramion ciemne włosy czyniły 2 niej osobę o
niezwykłym wyglądzie. Miała pełną gracji, miękką budowę, tak więc trudno było ocenie j ej wiek. Była
gdzieś pomiędzy trzydziestką a pięćdziesiątką. Przewyższała mnie wzrostem może o kilka
centymetrów, lecz z jej mocną budową wydawała się dwukrotnie ode mnie większa. W jedwabnych,
czarnych spodniach i orientalnej kurtce wyglądała szczególnie mocno.
Zauważyłam j ej oczy. Były zielone i skrzyły się. Ich przyjacielski błysk uciszył mój gniew.
Usłyszałam, jak zadaję głupie pytanie – “Czy mieszkasz gdzieś w pobliżu"?.
“Nie", odpowiedziała, robiąc kilka kroków w moją stronę – “Jestem w drodze do punktu kontroli na
granicy z USA, w Sonoyta. Zatrzymałam się na chwilę, aby rozprostować kości i znalazłam się w tym
odludnym miejscu. Byłam tak zaskoczona widząc kogoś tutaj, tak daleko od wszystkiego, że .
Chciałam się przedstawić. Nazywam się Clara Grau".
Wyciągnęła dłoń, a ja ją uścisnęłam. Następnie bez najmniejszego wahania opowiedziałam jej o
tym, że przy urodzeniu nadano mi imię. Taisha, lecz później moi rodzice sądzili, że to imię nie jest
dość amerykańskie i zaczęli wołać na mnie Martha, tak jak na matkę. Nie znosiłam tego imienia i
zdecydowałam się zamiast tego na Mary.
“Jakie to ciekawe" – powiedziała w zadumie – “Masz trzy imiona, które są tak rożne. Będę
nazywała cię Taisha, ponieważ jest to imię, które dostałaś przy urodzeniu".
Byłam zadowolona, że wybrała to imię. Ja również osobiście je wolałam. Chociaż na początku
zgodziłam się z moimi rodzicami, że imię Taisha brzmi zbyt obco, to jednak nie lubiłam imienia Martha
tak bardzo, że uczyniłam Taisha moim sekretnym imieniem.
Nieznajoma twardym tonem, który natychmiast pokrywała życzliwym uśmiechem, bombardowała
mnie serią stwierdzeń, którym nadawała pozory pytań.
“Nie jesteś z Arizony", zaczęła.
Odpowiedziałam jej umie, co było u mnie niezwykłą rzeczą, bowiem nawykłam do bycia ostrożną z
ludźmi, szczególnie obcymi – “Przybyłam do Arizony rok temu do pracy ".
“Nie masz więcej jak dwadzieścia lat".
“Będę miała dwadzieścia jeden za kilka miesięcy".
“Masz szczególny akcent. Nie wydajesz się być. Amerykanką, lecz mam trudności w dokładnym
sprecyzowaniu twojej narodowości ".
“Jestem. Amerykanką, lecz jako dziecko mieszkałam w Niemczech", powiedziałam – “Mój ojciec
jest. Amerykaninem, a moja matka. Węgierką. Opuściłam mój dom, kiedy poszłam na uczelnię i nigdy
nie powróciłam, ponieważ nie chcę więcej mieć do czynienia z moją rodziną".
“Zrozumiałam, że nie przebywasz z nimi"?.
“Nie, byłam nieszczęśliwa. Nie mogłam doczekać się, kiedy opuszczę dom".
Uśmiechnęła się i pokiwała głową, jakby dobrze znała chęć ucieczki.
“Czy jesteś zamężna"? – zapytała kobieta.
“Nie. Nie mam nikogo” – powiedziałam z odczuciem przykrości, którego doświadczałam zawsze,
kiedy mówiłam o sobie.
Nie uczyniła żadnego komentarza, lecz mówiła spokojnie i precyzyjnie, jakby chciała pozostawić mi
swobodę, a w tym samym czasie przekazać tak wiele informacji o sobie jak to tylko możliwe w każdym
zdaniu.
Kiedy mówiła, włożyłam ołówki do szkicowania do mojej torby, nie odrywając od niej oczu. Nie
chciałam stwarzać wrażenia, iż nie słucham.
“Byłam jedynym dzieckiem i oboje moi rodzice już nie żyją” – powiedziała.
“Rodzina mego ojca pochodzi z Meksyku, z Oaxaca. Natomiast rodzina mojej matki to. Amerykanie
niemieckiego pochodzenia. Są oni ze wschodu, lecz obecnie żyją w Phoenix. Właśnie wracam ze
ślubu jednego z moich kuzynów".
“Czy także mieszkasz w Phoenix?” – zapytałam.
Mieszkałam połowę mego życia w Arizonie, a drugą połowę w Meksyku” – odpowiedziała. W
ostatnim jednak czasie mój dom znajdował się w stanie Sonora, w Meksyku.
Zaczęłam zapinać moją teczkę. Spotkanie i rozmowa z tą kobietą poruszyło mnie tak ze nie byłam
w stanie więcej pracować tego dnia.
“Podróżowałam również na Wschód” – powiedziała odzyskując moją uwagę – “Uczyłam się tam
akupunktury oraz sztuk walki i sztuki uzdrawiania. Przez wiele lat mieszkałam nawet w buddyjskim
klasztorze".
“Naprawdę?” – spojrzałam w jej oczy. Miały one wyraz, wskazujący na osobę, która sporo
medytowała. Były one ogniste, a jednocześnie spokojne.
“Bardzo interesuję się. Wschodem” – powiedziałam, – “Szczególnie. Japonią. Również
studiowałam buddyzm i sztuki walki".
“Naprawdę?” – odpowiedziała naśladując mnie – “Chciałabym wyjawić ci moje buddyjskie imię,
lecz tajemne imiona nie powinny być ujawniane, wyjąwszy właściwe okoliczności".
“Wyjawiłam ci moje tajemne imię” – powiedziałam zaciskając pasek w mojej teczce.
“Tak. Taisha, uczyniłaś to i jest to bardzo istotne dla mnie” – odpowiedziała z nadmierną powagą –
“Jednak teraz jest czas jedynie na przedstawienie się".
“Czy przyjechałaś tu samochodem?” – zapytałam, badając otoczenie w poszukiwaniu jej pojazdu.
“Właśnie chciałam ci zadać to samo pytanie” – powiedziała.
“Zostawiłam mój samochód kawałek stąd na południe, na zapylonej drodze. Gdzie jest twój?".
“Czy twój samochód to biały Chevrolet?” – zapytała w czarujący sposób.
“Tak".
“Mój jest zaparkowany obok". Zachichotała, jakby powiedziała coś śmiesznego. Byłam
zaskoczona, gdy stwierdziłam, że jej śmiech jest tak irytujący.
“Muszę już iść” – powiedziałam – “Było mi bardzo przyjemnie cię spotkać. Do widzenia'".
Zaczęłam iść w kierunku mego samochodu, myśląc ze kobieta pozostanie z tyłu, podziwiając
piękną scenerię.
“Nie zegnajmy się jeszcze” – zaprotestowała – “Pójdę z tobą".
Poszłyśmy razem. W porównaniu z moją wagą pięćdziesięciu kilogramów kobieta była niczym
wielka skała.
Jej talia była okrągła i mocna. Sprawiała wrażenie otyłej, lecz w rzeczywistości taka. We była.
“Czy mogę zadać. Pani osobiste pytanie, Pani Grau?” – powiedziałam, by przerwać niezręczną
ciszę.
Zatrzymała się i spojrzała na mnie – “Nie jestem żadną Panią” – warknęła , Jestem Clara Grau.
Możesz mowie do mnie Clara. Idź przed siebie i pytaj o wszystko o co chcesz".
“Wydało mi się, że nie jesteś za miłością i małżeństwem” – skomentowałam, reagując na j ej ton.
“Przez chwilę posłała mi okropne spojrzenie, lecz natychmiast je złagodziła – “Zdecydowanie nie
jestem za niewolnictwem” – powiedziała – “Nie dotyczy to tylko kobiet. Z jakiego powodu mnie
zapytałaś?".
Jej reakcja była tak niespodziewana, że straciłam wątek i w zakłopotaniu wpatrywałam się w nią.
“Co spowodowało, że przemierzyłaś taki kawał drogi, by dotrzeć do tego miejsca?” – zapytałam
pospiesznie.
“Przybyłam tu, ponieważ jest to miejsce energii. Wskazała na magmowe formacje w oddali – “Te
góry wypłynęły pewnego razu z serca ziemi jak krew. Kiedykolwiek jestem w Arizonie, zawsze jadę
okrężną drogą, aby tu być. To miejsce wydziela szczególną energię ziemi. Teraz chcę ci zadać to
samo pytanie. Co spowodowało, że wybrałaś ten zakątek?".
“Często tu przybywam. Jest to mój ulubiony zakątek, w którym rysuję". Nie miałam zamiaru
żartować, lecz ona wybuchnęła śmiechem.
“Ten szczegół załatwia sprawę'“ – wykrzyknęła i zaraz podjęła bardziej spokojnym tonem – “Mam
zamiar zapytać cię o coś, co możesz uznać za dziwne, a nawet głupie lecz posłuchaj mnie.
Chciałabym, abyś przyjechała do mego domu i spędziła tam kilka dni jako mój gość".
Podniosłam ręce, byjej podziękować i powiedzieć – “nie", lecz ona nalegała, abym rozważyła
propozycję. Zapewniała mnie, że nasze wspólne zainteresowania. Wschodem oraz sztukami walki
gwarantująpoważną wymianę opinii.
“Gdzie dokładnie mieszkasz"? – zapytałam.
“Blisko miasta. Nayojoa".
“Przeciezjest to ponad czterysta mil stąd".
“Tak, to kawałek drogi. Jednakjest tam tak pięknie i spokojnie, zejestem pewna iż ci się spodoba".
Zamilkła na chwilę, jakby czekając na moją odpowiedz – “Poza tym czuję, że w tej chwili nie ma mc
szczególnie ważnego, czym mogłabyś być związana , kontynuowała – “Możesz mieć trudności, by
znaleźć jakąś robotę. Tak więc moje zaproszenie może być czymś, na co czekałaś".
Miała rację co do tego, że miałam kompletne zamieszanie na temat tego co po\\ m-nam zrobić ze
swoim życiem. Opuściłam w-łasnie posadę sekretarki, aby oddać się pracy artystycznej. Jednak nie
miałam najmniejszej ochoty, by być czyimś gościem.
Rozglądałam się po terenie, poszukując jakiejś wskazówki, co robić dalej. NigdY nie mogłam
wyjaśnić, skąd pojawił mi się pomysł, iż można otrzymać pomoc czy wskazówkę z otoczenia. Jednak
często otrzymywałam pomoc właśnie w ten sposób. Posłu-.
giwałam się techniką, która przybyła do mnie znikąd. Przy j ej pomocy byłam w stanie odkryć
rozwiązania przedtem mi nieznane. Pozwalałam moim myślom błądzić, gdy koncentrowałam wzrok na
południowym horyzoncie. Nie miałam pojęcia, dlaczego zwracałam się właśnie na południe. Po kilku
minutach ciszy, pojawiał się zwykle wgląd, który pomagał mi zdecydować co robić, czy też jak
postąpić w określonej sytuacji.
Idąc utkwiłam spojrzenie na południowym horyzoncie i nagle zobaczyłam całe moie zyciejak
rozciągało się przede mną niczym jałowa pustynia. Chociaż wiedziałam, iż całe terytorium
południowej. Arizony, kawałek. Kaliform i połowę stanu. Sonora w Meksyku zajmuje pustynia, nigdy
wcześniej nie dostrzegałam, jaki był to samotny i bezludny teren.
Wjednym momencie uświadomiłam sobie, że moje życie było tak puste i jałowe jak ta pustynia.
Zerwałam z mojąrodzmą. Nie miałam rodziny własnej. Nie miałam żadnych perspektyw na przyszłość.
Nie miałam pracy. Żyłam z niewielkiego spadku, pozostawionego mi przez ciotkę, lecz te zasoby
stopniały. Byłam w świecie całkowicie samotna. Rozległy teren, który mnie otaczał, kamienisty i
obojętny, wywołał we mnie wszech-obejmujące uczucie żalu. Czułam potrzebę posiadania przyjaciela,
kogoś, kto przerwałby samotność mego istnienia.
Wiedziałam, że było rzeczą głupiąprzyjmowame zaproszenia Klary i skoczenie w nieznaną
sytuację, nad ktorąme miałam kontroli, lecz było coś bezpośredniego wjej sposobie bycia i psychicznej
witalnosci, co wzbudzało we mnie zarówno ciekawość, jak też uczucie szacunku. Zdałam sobie
sprawę, że podziwiam, a nawet jej zazdroszczę piękna i siły. Myślałam, że jest ona najbardziej
niezwykłą i mocną kobietą, niezależną, polegaj ącą na sobie, a jednocześnie nie pozbawioną humoru.
Miała te cechy, które zawsze sama chciałam posiąść. Przede wszystkim j ej obecność rozpraszała
moje poczuciejałowosci. Czyniła przestrzeń wokół siebie energetyczną, wibrującą, pełną
nieskończonych możliwości.
Jednak moja niezmienna postawa polegała na tym, by nie przyjmować nigdy od ludzi zaproszenia
do ich domu, a szczególnie od kogoś, kogo spotkałam w dzikim zakątku. Miałam mały apartament w
Tucson i przyjęcie zaproszenia oznaczałoby dla mnie, że musiałabym je odwzajemnić. Do tego nie
byłam przygotowana. Przez moment stałam bez ruchu, nie wiedząc, jak postąpić.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin