Krok W Bok.doc

(81 KB) Pobierz

KROK W BOK


                                                                                    B.W. - mojemu
                                                                                    serdecznemu
                                                                                    Przyjacielowi
                                                                                     

  Żona, jak zwykle w podobnych sytuacjach, zleciła mu tyle obowiązków, że mógłby się za głowę złapać.
  - Andrzejku, codziennie odkurzaj, bo wiesz.
  Nie wiedział, ale nie zaprzeczył.
  - I kwiatki podlewaj, bo...
  - Bo zdechną – dokończył jej ulubionym powiedzonkiem.
  - No! – potwierdziła skwapliwie. – I przetkaj zlewozmywak. I wypierz wreszcie dywan. Nikt ci nie będzie deptał, wyschnie. Zwykłe trzepanie już mu nic nie da.
  Jeszcze czego! – pomyślał, ale nie odezwał się, tylko na odczepnego skinął głową.
  - I najważniejsze: działka. Wiesz, ileśmy w niej pieniędzy utopili. Trzeba wyplewić i od czasu do czasu podlać. Jakby mocno grzało, to nawet co dzień. Przecież i tak nic więcej nie masz do roboty.
  Naiwna! A zwykłe lenistwo to gdzie?
  Teraz uściski, pocałunki.
  - Martuniu, uściskaj tatusia, wrócimy za dwa tygodnie.
  Martunia tylko nadstawiła policzek.
  Najmłodsza, wyskrobek; miała być pupilkiem; tymczasem... Tymczasem została pupilkiem mamusi. Bo dwoje starszych od dawna na swoim.
  Pociąg ruszył. Jeszcze im ręką pomachał, ale tak były zajęte układaniem się w przedziale, że ani na niego nie spojrzały.
  Wrócił do domu i z niekłamaną radością rzucił się na tapczan: w spodniach, w butach! Już mu nikt uwagi nie zwróci, nikt z gębą pełną wrzasku na niego nie wyskoczy! We własne dwutygodniowe szczęście jeszcze nie wierzył. Późną kolację zjadł na zimno i zaraz po sobie pozmywał. Nie lubił brudnych naczyń szpecących lśniący zlewozmywak. A teraz video! Pornola! Takiego, który Elżbietę natychmiast do furii doprowadzał!... Nie, tego już zna na pamięć. Nowego, tego z wypożyczalni, spod lady! Ma to być podobno wyjątkowy smaczek! No to zobaczymy – pomyślał... Już sobie wyobrażał, co Elżbieta by na to:
  - Znów to oglądasz, zboczeńcu jeden! Do lekarza powinieneś! Niedługo ci te... – wiadomo, jakie te – na oczach wyrosną!
  Jakoś dotychczas nic takiego nigdzie mu nie wyrosło, a co tylko udało mu się spod lady dostać, zaraz cichaczem oglądał.
  Oglądnął i tego. Ten wyjątkowy smaczek to... pieprzenie się facetów! Coś podobnego! Najpierw to robią z dziewczynami, potem sami ze sobą! O, z tyłu na okładce jest ta scena! Czy ten z wypożyczalni to pedał, żeby takie rzeczy pod ladą trzymać? Tak mu jutro nagada!
  Zaraz: a może by tak dokładniej przyjrzeć się, jak oni to robią?... Z kobietą to już nie atrakcja: wszystko wie, wszystko zna, wszystko widział, przeżył. Przed ślubem szalał na lewo i prawo – aż wpadł. Nawet w duszy był zadowolony: nie musiał żony wybierać, samo się stało. W gruncie rzeczy każda baba ma między nogami to samo i z każdą się to robi tak samo. Małżeństwo po hm...dziestu latach też mu się znudziło. Lecz w łóżku był zawsze solidny i dokładny. Elżbieta nie kryła satysfakcji z seksu z nim. Lubiła bawić się jego tęgim penisem i dużymi jądrami, a gdy ją meandrami pieszczot prowadził wprost do ekstazy, była miękka jak wosk i bez oporów zgadzała się na wszystko, nawet na wspólne obejrzenie nowego pornola. W trakcie oglądania wymyślnym pieszczotom nie było końca, a drugi numerek był praktycznym przećwiczeniem pokazanych tam nowości. Elżbieta tylko w jednym była tradycjonalistką: nie chciała dać w odbyt ani brać mu do ust. Mówiła, że to pierwsze to zboczenie, a to drugie, bo jej na języku włoski zostawia.
  Ale chłop z chłopem? Jaja lizali z rozkoszą, żaden włosek im nie przeszkadzał! Ciągnęli sobie aż do wytrysku! Cholera; coś w tym jest! Na to się całkiem przyjemnie patrzy – stwierdził z zadowoleniem, rozkładając wersalkę; łatwiej sobie spanie w stołowym przygotować, niż wideo przenosić do sypialni. Rozebrał się. O myciu całkiem zapomniał. Położył się wygodnie i jeszcze raz cofnął ten moment do początku. Patrzył. To z dziewczyną to nudne. Dalej. O, teraz. Pływają. Starszy prowokująco zdejmuje kąpielówki. Młodszy jest domyślny. Wie, o co chodzi. Podpływa, bierze mu w rękę, naciąga... i ssie! Natychmiast mu pała staje.
  - Też bym ci tak dał do buźki... – mruczał Andrzej, wyjmując swojego twardego penisa i onanizując się wolnymi ruchami.
  Drugie kąpielówki lecą do wody. Obaj patrzą na siebie, porównują, mają co! Starszy jest lepszy, ale młodszy to też nie nowicjusz, ciągnie mu bez oddechu – i strzał! Nielicha porcja spermy. Teraz z budynku wychodzi jakiś Mulat, niesie im drinki na tacy. Biorą. Patrzy na ich pały. Zapraszają go. Mulat się śmieje, rozbiera... To jest żyła! Ale mu stoi! Jak można mieć aż taką fujarę?! Obaj się za niego biorą, ciągną mu na zmianę. Teraz Mulat ciągnie starszemu. Sperma… Bierze się za młodszego, odwraca go, wypina mu dupę, prostuje swojego pala, pcha... Ku...! Wchodzi! Wepchnął całego! To nie do wiary! Jaką minę ma ten młody! To musi boleć, ale chyba jest mu przyjemnie!
  - Mnie byś się tak nadstawił, wyruchałbym cię nie gorzej. Wchodzi twój, wszedłby i mój... – mruczał onanizując się coraz szybciej i patrząc, jak spomiędzy białych pośladków wysuwa się i wsuwa wielka, gruba pała oliwkowego byczka. Rasistą nie był, ale wolałby, żeby to biały rypał Mulata; zawsze co biały to biały.
  Mulat ma kondycję, jebie aż mu jaja fruwają! Teraz bierze się za starszego. Przykłada pałę i mocnym pchnięciem przebija się do środka. Gładko mu weszło. Jaka harmonia ruchów! Starszy to umie, dobija dupą, dociska. Obaj umieją. A młodszy znów obciąga starszemu. Jaka  niespotykana figura! Mulat wyszarpnął swojego, w rękach dogrzewa, wyprostowało go. Jak daleko spermą rzucił...!
  Andrzej przyspieszył ruchy.
  Młody ściąga starszemu. Finał. Znów potoki spermy...
  I jemu sperma uderzyła ma brzuch i włosy na klatce piersiowej, które chwytały i więziły jego duże perłowo lśniące krople.
  Dalej nie patrzył, nuda: wrócą do kobiet i razem z Mulatem będą bić rekordy w zaliczaniu dam.
  - Nie do wiary – powtórzył, gładząc swego dorodnego fallusa; ułożył go na brzuchu, ciężką mosznę uformował i poprawił na udach. I zasnął zadowolony, jakby to on był z nimi i po kolei zaliczył te trzy męskie dupy. Żadną by nie pogardził, nawet Mulata! Temu by przede wszystkim wrypał, po same jaja!... Ciekawe: ile mogła mieć żyła tego Mulata...?
  Śniadanie zjadł zamiast obiadu; o obiedzie ani nie pomyślał. Za to w drodze na działkę wstąpił do pobliskiego baru, strzelił sobie setkę, a butelkę ulubionej „soplicy” kazał dyskretnie zapakować. To na wieczór, pomyślał – i wolnym krokiem ruszył dalej.
  Sucho. Elżbieta miała rację. Te ogórki, ta rzodkiewka, trzeba by podlać. Na działce obok pusto, sąsiadów nie ma. Szkoda, byłoby z kim pogadać. Podłączył węża do kranu. Podlewał dokładnie, nie spiesząc się, jakby chciał wytopić czas, z którym nie wiadomo co zrobić. Potem zrobił porządek w altance.
  - Dzień dobry! – usłyszał w pewnej chwili.
  - Ach, to pan – Andrzej poderwał się zaskoczony, a widząc uśmiechniętą twarz działkowego sąsiada, z nieukrywaną radością odwzajemnił powitanie.
  Pan Mirosław dopiero od tego roku tu gospodaruje, odkupił działkę od poprzedników, którzy ją zupełnie zapuścili. I już było widać, że zrobi tu nie tylko działkę, ale ogród i park zarazem! No i to, że Andrzej, ilekroć go widział, ze zwykłą męską zazdrością podziwiał jego smukłą sylwetkę i… pośladki. W spodniach, oczywiście. To Ela zwróciła jego uwagę, że sąsiad ma „ładne pośladki, zauważyłeś”? Ofuknął ją wtedy żartobliwie, gdzie się patrzy, ale sam przyznawał, że sąsiad, na oko czterdzieści – czterdzieści pięć lat, ma nie tylko ładne pośladki, ale że musiał być za młodu niezłym przystojniakiem. Nawet teraz jego męska uroda sama rzucała się w oczy. No i żonę też ma jak lalkę…
  - Ja z prośbą – powiedział pan Mirosław podchodząc do ogrodzenia. – Da się pan podłączyć do swojej wody? Mój kran tak zardzewiał, że zawór ukręciłem.
  - Oczywiście!
  Przełożyli węża, dokręcili ujęcie na kranie, ale wąż sąsiada, odziedziczony po poprzednikach, był już mocno wysłużony i naraz, niespodziewanie, końcówka spryskiwacza przeciążona ciśnieniem wystrzeliła daleko na grządki, a rozerwane złącze rzuciło na nich mocny strumień wody, który zalał ich obydwu od stóp do głów.
  - Szlag by trafił!
  - A do ku... nędzy! – posypało się równocześnie z obu ust.
  Andrzej błyskawicznie przeskoczył ogrodzenie i zakręcił wodę. Pan Mirosław tymczasem, otrzepując się z wody, wskoczył między grządki szukać końcówki spryskiwacza.
  - Niech pan da spokój, ona się pewnie już do niczego nie nadaje – rzucił Andrzej przez zęby i strząsając z twarzy fontannę kropel, zlustrował mokre spodnie i przyklejoną do ciała koszulę.
  - Pięknie wyglądamy – dodał.
  Obaj spojrzeli na siebie, nie kryjąc wściekłości na złośliwość martwych przedmiotów, i naraz obaj wybuchli gromkim śmiechem.
  - Głupio mi okropnie – kajał się pan Mirosław, dokładając słowa przeprosin, że to jego wina i tak dalej.
  - Do dupy z przeprosinami. Co teraz? Tak wyjść na ulicę?
  - Pan może się trochę w altance przesuszyć, a ja nawet altanki nie mam.
  - Cholera... To zapraszam do mojej. Rzucimy te łachy na słońce i przeczekamy trochę.
  To był jedyny rozsądny pomysł.
  - Daj te mokre rzeczy... O, przepraszam – zreflektował się Andrzej.
  - Słusznie. Jestem Mirosław.
  - Andrzej – z uśmiechem wyciągnął do niego dłoń. – Ściągaj to – wskazał koszulę i spodnie. – Powieszę na winoroślach.
  Andrzej już był w slipach. Krępował się trochę, bo nie uszło jego uwadze, że Mirosław dłużej zatrzymał wzrok na jego obfitych wypukłościach zarysowanych pod białym materiałem, dodatkowo podkreślonych przylgniętą wilgocią. Mirosław był w luźnych bokserkach z szerokimi nogawkami, penisa nie było w nich widać, ale pośladki, teraz nie osłonięte spodniami, wyglądały bardziej podniecająco niż dupcia jego własnej żony.
  - Za strój przepraszam – powiedział Mirosław. – Nie spodziewałem się, że przyjdzie mi robić męską rewię mody.
  - Drobiazg. To raczej ja przepraszam. Ale równie dobrze moglibyśmy nasze gołe dupy wystawić do słońca i też by było dobrze – zażartował Andrzej, a Mirosław roześmiał się wesoło.
  Bo gdyby Mirosław wystawił… Korciło Andrzeja: zobaczyć takie pośladki! One naprawdę są jak marzenie!
  - Jeszcze by nas wzięli za… – Mirosław wesoło machnął ręką.
  - Za kogo?
  - A za takich, którym odpowiada własna płeć – Mirosław śmiał się szczerze.
  - No wiesz? W tym wieku?
  - A co tu wiek ma do rzeczy? Kochać się można od lat piętnastu do stu piętnastu!
  Andrzej też się roześmiał, po czym wzruszył ramionami w geście „kto wie?” i rozmowa sama potoczyła się tak, jakby się znali od lat. Nagle Andrzej przypomniał sobie, że ma „soplicę”!
  - A może by tak po jednym? – zaproponował zacierając ręce.
  - Oj, przydałoby się, ale skąd? – zatroskał się Mirosław, a widząc butelkę stawianą na stoliku, uśmiechnął się szeroko. – Przewidujący jesteś. Skąd wiedziałeś?
  Andrzej także się uśmiechnął.
  - Nie wiedziałem. Miała być na samotny wieczór, ale tak lepiej – odpowiedział.
  - Dlaczego samotny? – Mirosław ciekawie uniósł wzrok.
  - Żona u teściów, na dwa tygodnie. Żeby małej powietrze zmienić.
  - Aha… No to dawaj jakieś naczyńka. Masz tu coś?
  - Tam – Andrzej wskazał stary kredens.
  Kieliszki były od zeszłej jesieni, gdy urządzali pieczone ze szwagrem. Czyste. Dodatkowo, zwyczajem Elżbiety, były przykryte celofanem, żeby się nie zakurzyły. Czyli od razu do użytku.
 - Nie masz większego szkła? Warto tak drobić? – Mirosław trzymał w ręku kieliszki, patrząc na nie z przymrużeniem oka.
  - Są szklanki. Odpowiada? – roześmiał się Andrzej.
  - Odpowiada – Mirosław zamienił naczyńka.
  - Ale na przepicie nic nie mamy.
  - Mnie przechodzi bez, a sobie przynieś ze dwa ogórki i parę rzodkiewek – odpowiedział Mirosław, mrugając wesoło.
  Andrzej błyskawicznie był na grządce – i już był z powrotem. Tymczasem Mirosław przejął rolę gospodarza i polewał, ale z umiarem.
  Pili, przegryzali świeżymi ogórkami i rzodkiewką, palili. Papierosy, choć także zwilgotniały, jakoś dawały się ciągnąć. I rozmawiali coraz żywiej. Na przypomnienie, że Andrzej jest słomianym wdowcem, Mirosław znów się roześmiał. On też zalicza się do tego kręgu, jeszcze tydzień, bo żona w sanatorium, kobiece sprawy. A dzieci...? Dzieci nie mają – tu Mirosław spochmurniał trochę. Szkoda, pomyślał Andrzej. Po takiej ładnej parze dzieciaki na pewno byłyby śliczne! A Andrzej – że ma troje, już dwoje na swoim? A najmłodsze – ile, sześć lat?!
  - Wyskrobek – uśmiechnął się Andrzej, a Mirosław otwarcie przejechał oczami po jego napiętych slipach.
  - No, takim warsztatem to niejednego wyskrobka jeszcze by zrobił – powiedział niby w żartach, ale z wyraźną nutką uznania w głosie. Andrzej zauważył, że przy tym Mirosław dyskretnie poprawił własne spodenki.
  Andrzej uśmiechnął się; zwykły męski komplement. Oburącz docisnął własne narządy i poprawił je poprzez slipy. W tej samej chwili zrozumiał, że gdzieś poza swą świadomością cały czas czuł lekkie podniecenie, absolutnie niezależne od jego woli. I na pewno nie miało to związku z Mirosławem. Dostrzegł i to, że penis, choć całkowicie w stanie „spoczynku”, jest tęższy niż zwykle. Więc dlaczego? Ach... Ten Mulat z pornola! – i jak mu penis zadrżał! Pospiesznie założył nogę na nogę, by ten fakt ukryć, lecz Mirosław i to zauważył. Ale co ma Mulat do Mirosława?
  - Warsztat jak warsztat – Andrzej lekko nadrabiał miną. – Warsztat to żona…
  - A ty – doskonały rzemieślnik do tego warsztatu – uzupełnił Mirosław. – Na pewno – dodał, jakby stwierdził oczywistą prawdę.
  - A ty? Chyba na siebie ani na żonę nie narzekasz?
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin