Studnie piekieł.pdf

(673 KB) Pobierz
Studnie Piekie³
GRAHAM MASTERTON
STUDNIE PIEKIEÿ
(Przeło Ŝ yła: Danuta Dowjat)
“My ś l ę , Ŝ e gdyby diabeł nie istniał i miałby go stworzy ć człowiek, to stworzyłby go na swój
obraz i podobie ń stwo “.
FIODOR DOSTOJEWSKI
“Ku zgiełkliwej trzodzie, której stada ś ywot swój wiod ą na pastwisku Ziemi, Szatan
spogl ą da i na ło Ŝ u siada Z siarki wyłonion w ś ród brzasku promieni”.
ROBERT SOUTHEY
ROZDZIAŁ 1
Wszystko zacz ę ło si ę pewnego rze ś kiego, chłodnego popołudnia w Connecticut, gdy
li ś cie spadaj ą z drzew, a niebo czysto ś ci ą i bł ę kitem przypomina oczy dziecka. Wje Ŝ d Ŝ ałem
wła ś nie zakurzonym samochodem marki Country Squire na podjazd przy domu Bodine'ów i
trz ę sło mn ą niew ą sko na wybojach. Zmru Ŝ yłem powieki przed sło ń cem ś wiec ą cym wprost w
oczy przez korony drzew, na uszy mocno naci ą gn ą łem czerwon ą czapeczk ę baseballow ą i
wysoko postawiłem kołnierz ko Ŝ uszka. Z tyłu wozu narz ę dzia i kawałki rur łomotały,
uderzaj ą c o siebie, wierny kot Shelley uło Ŝ ył si ę na s ą siednim siedzeniu i wyci ą gn ą ł łapki.
Jego wymyte do czysta uszy a Ŝ l ś niły.
Zatrzymałem si ę przed domem i wysiadłem z samochodu.
- Idziesz? - zapytałem kota, ale on tylko przymkn ą ł ś lepia, jakby walczył z migren ą , co
znaczyło, Ŝ e jest zbyt zimno na dworze i zostanie w ś rodku słuchaj ą c radia. Có Ŝ za leniwy
cholernik z niego. - Jak tam sobie chcesz - powiedziałem wi ę c tylko.
Po warstwie szeleszcz ą cych, wysuszonych li ś ci podszedłem do werandy. Dom
Bodine'ów był du Ŝ ym wiktoria ń skim budynkiem poło Ŝ onym na niskim wzgórzu mi ę dzy New
Milford i Washington Depot przy drodze numer 109. Wokoło rozci ą gała si ę cicha, wiejska
okolica, wsz ę dzie tylko zagajniki i małe osady. Gdy tury ś ci i niedzielni wycieczkowicze
powrócili do Nowego Jorku, nieliczni stali mieszka ń cy - nie przybyło ich wielu od czasów
kolonizacji - szykowali si ę do przyj ś cia zimy.
Jim Bodine grabił li ś cie za domem. Był młodym m ęŜ czyzn ą , najwy Ŝ ej
dwudziestopi ę cioletnim, czyli o ponad dekad ę młodszym ode mnie. Miał jasne, wij ą ce si ę
włosy i du Ŝ e z ę by, a w wełnianej kurtce przypominał posta ć wprost z obrazów Normana
Rockwella.
- Cze ść , Mason - powitał mnie i oparł si ę na trzonku grabi.
- Jak leci? - zagadn ą łem.
- W porz ą dku. Zimny ranek, co? Wci ą gn ą łem ostre powietrze pachn ą ce dymem.
- Jeszcze jak. Mo Ŝ e wejdziemy do domu?
- Jasne. Alison wła ś nie miała robi ć kaw ę .
Oparł grabie o por ę cz werandy z tyłu domu i otworzył siatkowe drzwi chroni ą ce przed
muchami. Weszli ś my do kuchni. Poczułem ciepło i miły zapach, zobaczyłem miedziane
rondle na sosnowej półce, a na wszystkich parapetach stygn ą ce foremki z ciastem. Alison
Bodine wła ś nie wyjmowała blach ę ciasteczek cynamonowych i pomy ś lałem, Ŝ e chciałbym
STUDNIE PIEKIEÿ
STUDNIE PIEKIEÿ
umrze ć , zadławiwszy si ę takim wła ś nie ciasteczkiem, kochaj ą c si ę z Raquel Welch na
spr ęŜ ystym materacu.
Alison wygl ą dała na starsz ą od m ęŜ a, reprezentowała typ kobiety bardzo macierzy ń skiej.
Miała ciemne włosy upi ę te w kok, drobn ą , mił ą twarz z szeroko rozstawionymi, br ą zowymi
oczami. Była niepozorna, niskiego wzrostu, tak ą kobiet ę mo Ŝ na bez przykl ę kania obj ąć
dło ń mi za szyj ę , ale nigdy w pasie.
- Co u ciebie, Mason? - powitała mnie i przyniósłszy trzy fajansowe kubki, nalała do
nich kawy.
Usiedli ś my przy starym, solidnym stole kuchennym i zajadali ś my ciasteczka. Blade
promienie sło ń ca z trudem przebijały si ę przez szyby.
- Macie kłopoty ze studni ą , co? - spytałem.
Jim wło Ŝ ył do ust ciastko, które si ę pokruszyło, gdy próbował je ugry źć .
- Tak - przytakn ą ł zbieraj ą c okruszki. - Ś wie Ŝ a
sprawa. Zacz ę ło si ę jakie ś dwa, trzy dni temu. Ale si ę przestraszyłem, Ŝ e mog ą by ć
wi ę ksze kłopoty zim ą , kiedy .ziemia zamarznie.
- To dobrze, Ŝ e mnie wezwałe ś - powiedziałem. - A tak wła ś ciwie to o co chodzi?
- Od czasu do czasu płynie woda o dziwnym kolorze, Ŝ ółtozielonkawa. Nie ma Ŝ adnego
smaku, ale dziwnie wygl ą da.
- Jako ś mi głupio j ą gotowa ć - dorzuciła Alison. - Słyszy si ę tyle o przeciekach i
nawozach sztucznych dostaj ą cych si ę do wód gruntowych.
- Je ś li płynie dłu Ŝ ej, to w ko ń cu robi si ę czysta?
- Tak, po jakich ś dziesi ę ciu, pi ę tnastu minutach - wyja ś nił Jim.
- A co z nalotem? Zostaj ą ś lady na zlewie? Mo Ŝ e co ś w niej pływa?
- Nie, tylko ten dziwny kolor.
Piłem kaw ę . Chyba nic powa Ŝ nego, pomy ś lałem. Najró Ŝ niejsze czynniki mogły wpłyn ąć
na jako ść wody w studni: zwi ą zki organiczne, minerały, przecieki. Bodine'owie martwili si ę
tylko jednym: Ŝ e b ę d ą pili czyje ś ś cieki. Mieli ś my mokry rok i ziemia bardzo nawilgła. Kiedy
poziom wód gruntowych podnosi si ę tak wysoko, jak w ostatnim czasie, mo Ŝ e si ę zdarzy ć , Ŝ e
podziemne strumienie docieraj ą do szamba, ale dochodzi do tego niezwykle rzadko. Z opisu
Bodine'ów wynikało raczej, Ŝ e woda przepłyn ę ła przez pokłady minerałów lub szcz ą tków
ro ś linnych i to wła ś nie zmieniło jej zabarwienie.
- Mog ę wzi ąć próbk ę - zwróciłem si ę do nich. - I zawie źć j ą do New Milford jeszcze
dzi ś wieczorem, a je ś li Dan Kirk szybko j ą dla mnie przebada, to dam wam zna ć jutro po
południu. Nie wygl ą da mi to na powa Ŝ n ą spraw ę . Pami ę tam, Ŝ e par ę lat temu facet w Kent
odkr ę cił kran i popłyn ę ła woda czerwona jak krew. Okazało si ę , Ŝ e do wody dostała si ę
odrobina zwi ą zku potasu i wystarczyło wykopa ć studni ę troch ę ę biej.
- Miejmy nadziej ę , Ŝ e i u nas tak b ę dzie. - Alison
u ś miechn ę ła si ę nie ś miało. - Bałam si ę , Ŝ e ta woda jest zatruta.
- Chyba nie chorujecie, co? - spytałem.
- Nie, Ŝ adne z nas.
- A Oliwer?
- W porz ą dku. Twardy jak rzepa. Doko ń czyłem kawy i wstałem.
- Mogliby ś cie mi po Ŝ yczy ć słoik po d Ŝ emie albo po czym ś takim na próbk ę ?
- Jasne.
Alison si ę gn ę ła do kredensu po słoik. Wtedy ukradłem kolejne ciasteczko i wepchn ą łem
je do ust, gdy szedłem za ni ą do pralni. I jak tu si ę dziwi ć , Ŝ e mam kłopoty z utrzymaniem
linii. ś eby spali ć tyle słodko ś ci, trzeba by przebiec ze trzy mile.
- Najpierw my ś lałem, Ŝ e to rdza z rur - zacz ą ł Jim, gdy pochylili ś my si ę nad zlewem.
- Aha - wymamrotałem, rozpryskuj ą c kaskad ę okruchów.
- To było najprostsze wytłumaczenie. Ale gdy si ę przekonałem, Ŝ e we wszystkich
kranach woda jest taka sama, uznałem, Ŝ e to co ś innego. I jak mówiłem, Ŝ adnych drobin czy
pyłków.
Odkr ę ciłem kran i pozwoliłem wodzie płyn ąć . Najpierw była czysta, ale po chwili
zauwa Ŝ yłem zmian ę koloru, cho ć nie tak szokuj ą c ą , jak czerwie ń krwi w Kencie. Woda
nabrała jasnego, nieprzyjemnego odcienia Ŝ ółtego i mówi ą c prawd ę , wygl ą dała jak mocz. Z
namaszczeniem pobrałem próbk ę do słoika i uniosłem go pod ś wiatło.
- I co s ą dzisz? - zapytał Jim.
- Trudno powiedzie ć . - Wzruszyłem ramionami. - Troch ę przypomina zwi ą zki
mineralne. Jest prawie przezroczysta.
Pow ą chałem wod ę , ale moim zdaniem nie wyró Ŝ niała si ę Ŝ adnym szczególnym
zapachem. Podałem słoik Bodine'om, Ŝ eby te Ŝ sprawdzili. Jim potrz ą sn ą ł głow ą , a Alison
kilkakrotnie poci ą gn ę ła nosem i stwierdziła:
- Ryba.
- ś e co?
- Hmm, mo Ŝ e to i głupie, ale czuj ę zapach ryby. Przysun ą łem słoik do nosa i gł ę boko
wci ą gn ą łem powietrze.
- Ja nic nie czuj ę - powiedziałem do niej. - A ty, Jim? Spróbował jeszcze raz, ale znów
pokr ę cił głow ą .
- Masz bujn ą wyobra ź ni ę , skarbie. A poza tym w naszej studni nie ma prawa by ć
Ŝ adnych ryb.
Zakr ę ciłem słoik i schowałem do kieszeni ko Ŝ uszka.
- Dan Kirk wykryje, co to za cudo. Kiedy ś znalazł ś rodek owadobójczy, który
pokonawszy osiem warstw litej skały, dotarł do podziemnego strumienia i sko ń czył w
herbacie faceta mieszkaj ą cego siedem mil dalej. To Sherlock Holmes w ś wiecie H2O.
- A ty kim jeste ś ? - spytała Alison. - Lataj ą cym Holendrem w ś wiecie rur?
- To, Ŝ e mnie trudno złapa ć , nie oznacza, Ŝ e nigdy nie bywam w domu. - U ś miechn ą łem
si ę szeroko. - Przecie Ŝ robi ę u ludzi, nie? W tej chwili powinienem zakłada ć nowe kaloryfery
u Harrisonów. Słyszeli ś cie, Ŝ e maj ą nowe kaloryfery?
- Sara mi wspominała - przyznała Alison. - Nie masz jakich ś ś wie Ŝ szych ploteczek?
- Chłopaka Katzów wywalili ze szkoły, je ś li was to interesuje.
- Te Ŝ ju Ŝ słyszałam. Wendy Pitman wspominała mi o tym w sklepie Northville'a.
- Tak, sklep Northville'a - westchn ą łem, gdy przez kuchni ę wyszli ś my na podwórko. -
Mówi ą o nim, Ŝ e je ś li czego ś tam nie ma na składzie, to w ogóle nie warto tego szuka ć .
Szczera prawda. Wł ą czaj ą c w to wszystkie plotki, które stamt ą d pochodz ą .
Na dworze było naprawd ę zimno, wi ę c gł ę biej wci ą gn ą łem czapeczk ę . Sło ń ce ju Ŝ si ę
schowało za lini ą lasu, a pomara ń czowe promienie l ś niły na czubkach drzew. Z ust ulatywały
obłoczki pary i zacierali ś my dłonie, by nam nie zmarzły. U s ą siadów zaszczekał pies.
- Zajrz ę do was jutro, jak si ę tylko czego ś dowiem - zwróciłem si ę do Jima. - Ale moim
zdaniem nie macie si ę o co martwi ć . Pili ś cie t ę wod ę , a czujecie si ę normalnie i zajadacie
ciasteczka, wi ę c cokolwiek to jest, nie ma si ę czym przejmowa ć .
- Chcesz par ę do domu? - zaproponowała Alison.
- Nie, dzi ę kuj ę . I tak ju Ŝ utyłem. Par ę tygodni temu musiałem pełzn ąć rur ą
doprowadzaj ą c ą ciepłe powietrze i z trudem si ę przez ni ą przepchn ą łem. Niezły sposób na
zgon, co? Zarurowany na ś mier ć .
Jim i Alison towarzyszyli mi w drodze do samochodu.
- Lepszy ni Ŝ utoni ę cie - rzuciła kobieta.
- Utoni ę cie? - zdziwiłem si ę . - A kto mówi o utoni ę ciu?
- Spytaj Jima - odparła. - Przez cały ubiegły tydzie ń tylko to mu si ę ś niło.
- Mo Ŝ e nie powiniene ś napełnia ć po brzegi wanny. Jim wygl ą dał na zawstydzonego.
- Głupstwo. To tylko sen.
- Jaki?
- Dlaczego mu to powiedziała ś ? - zwrócił si ę do Ŝ ony. - Głupi sen i tyle.
- Jestem znawc ą snów o wodzie. Wiesz, Ŝ e jestem hydraulikiem, a wcze ś niej zrobiłem
połow ę kursu uniwersyteckiego z psychologii. Któ Ŝ lepiej ode mnie potrafi zinterpretowa ć
sen o toni ę ciu? Ju Ŝ ci mówi ę : spychasz w pod ś wiadomo ść pragnienie, by i ść na dno razem z
“Titanikiem”, gryzie ci ę to, Ŝ e zaton ą ł ponad pół wieku temu. A mo Ŝ e mama dodawała za
du Ŝ o wody do twojej oran Ŝ ady, gdy byłe ś dzieckiem, i teraz cierpisz na obsesj ę
rozcie ń czania?
Jim wepchn ą ł dłonie w kieszenie kurtki i wzruszył ramionami.
- To tylko jeden z tych głupich snów. Ś ni mi si ę , Ŝ e jestem pod wod ą , bardzo ciemn ą
wod ą , i chc ę si ę wydosta ć , ale nie mog ę .
- Długo to trwa?
- Nie wiem. Mo Ŝ e par ę sekund. Ale budz ę si ę zlany zimnym potem. I jest mi naprawd ę
bardzo zimno. Poza tym mam wra Ŝ enie, Ŝ e wypiłem całe litry lodowatej wody.
Obszedłem samochód i otworzyłem drzwi. Shelley siedział w ś rodku i słuchał Doiły
Parton. Zmierzył mnie wyniosłym spojrzeniem. Czasem zachowywał si ę tak arogancko, Ŝ e
miałem ochot ę mu przykopa ć . Zastanawiałem si ę niekiedy, kto, u licha, kieruje firm ą “Mason
Perkins, Naprawy Hydrauliczne i Ogrzewanie”, ja czy ten przekl ę ty Shelley? Naprawd ę
mógłbym mu przykopa ć .
Jim otarł nos wierzchem dłoni i powiedział:
- Najbardziej przera Ŝ a mnie uczucie, Ŝ e ta woda si ę nie ko ń czy. Jest gł ę boko pod
ziemi ą , a nad ni ą tysi ą ce ton skał. Wi ę c nawet gdybym si ę wynurzył, to i tak nie zaczerpn ę
powietrza.
Poklepałem go serdecznie po ramieniu.
- Wygl ą da na to, Ŝ e masz na pie ń ku z wod ą . Mo Ŝ e za bardzo martwisz si ę o studni ę ?
- Te Ŝ mu to mówi ę - przyznała Alison. Wsiadłem do samochodu i uchyliłem okienko.
- Je ś li si ę tym tak przejmujesz, to zrobi ę wszystko co w mojej mocy, Ŝ eby ś jak
najszybciej dostał wyniki bada ń .
- Powinien przesta ć tak harowa ć - wtr ą ciła jego Ŝ ona. - Mo Ŝ e to jeden z tych snów, które
miewaj ą ludzie walcz ą cy za wszelk ą cen ę o powodzenie?
- Posłuchaj: prawie sko ń czyłem zaawansowany kurs psychoanalizy, zupełnie zwyczajni
ludzie opowiadali nam sny, od których ty by ś z miejsca posiwiał. Twój sen to pestka. Rezultat
niepokoju. Przed pój ś ciem do łó Ŝ ka we ź jak ąś pigułk ę nasenn ą i po koszmarach.
- Czy liczysz sobie za porady lekarskie tyle samo, co za naprawy hydrauliczne? - spytał
z u ś miechem Jim.
- Licz ę sobie za wszystko. Dlatego jestem taki bogaty. Ruszyłem, zatr ą biłem na
po Ŝ egnanie i pomachałem r ę k ą , gdy mijałem skrzynk ę na listy umieszczon ą przy wje ź dzie na
podwórko. Skr ę ciłem na zachód i drog ą 109 ruszyłem ku New Milford. Zapaliłem reflektory,
by lepiej widzie ć szos ę w zapadaj ą cym zmroku. Jechałem w gór ę i w dół pagórków, a za mn ą
ta ń czyły li ś cie unoszone p ę dem powietrza.
Zaciekawił mnie sen Jima Bodine'a, ale nie chciałem go interpretowa ć . To wła ś nie
podejrzliwy stosunek do analizowania snów sprawił, Ŝ e przerwałem w połowie studia
uniwersyteckie z psychologii Freuda i Junga. Mo Ŝ e nie traktowałem Ŝ ycia na serio. A mo Ŝ e
nie dla mnie była kozetka psychoanalityka, pod ś wiadomo ść zbiorowa i odgrywanie
autorytetu. Mo Ŝ e byłem zbyt samolubny i nie chciałem zbawia ć ś wiata od jego obsesji i
kompleksów. Trudno powiedzie ć , jakie przewa Ŝ yły wzgl ę dy, do ść Ŝ e przerwałem studia w
połowie roku i pora Ŝ ony głupot ą tego post ę pku wróciłem do domu, po czym zgoliłem brod ę -
wła ś nie w takiej kolejno ś ci. Moja matka, drobna, dobra kobieta nosz ą ca kwieciste podomki,
rozpłakała si ę ; mój ojciec, wprawdzie wy Ŝ szy, ale dorównuj ą cy jej dobroci ą , u ś cisn ą ł mi dło ń
i powiedział, Ŝ e najwy Ŝ szy czas, bym si ę wzi ą ł do czego ś po Ŝ ytecznego. Dlatego wła ś nie
zacz ą łem pracowa ć jako hydraulik i od tamtej pory jestem niczym wi ę cej, tylko Masonem
Perkinsem - hydraulikiem.
Prawd ę mówi ą c, to wygl ą dam bardziej na hydraulika ni Ŝ na psychologa. Mam ponad
sze ść stóp wzrostu, ciemne, faluj ą ce włosy, dług ą , szczupł ą twarz z wyrazem wiecznego
zdumienia, tak charakterystycznego dla hydraulików. Gdybym pozostał przy psychologii, moi
pacjenci pewnie by si ę zastanawiali, czy mam zamiar wyj ąć klucz i przykr ę ci ć im głowy we
wła ś ciwym miejscu. A moje maniery zawsze bardziej nadawały si ę do rur ni Ŝ do dusz
ludzkich.
Miałem kiedy ś Ŝ on ę . Nasze mał Ŝ e ń stwo nie przetrwało długo, cho ć ona była bardzo miła
na swój sposób. Miała na imi ę Jane i marzyła o schludnym domu na przedmie ś ciach,
telewizorze i l ś ni ą cym samochodzie, ja za ś , je ś li jeszcze potrafiłem marzy ć , na pewno
chciałem czego ś innego. Sp ę dzili ś my razem trzy lata, patrz ą c w milczeniu na tapety, po czym
ona wróciła do domu rodzinnego w Duluth. Mo Ŝ e nie powinno si ę wi ą za ć z lud ź mi z Duluth?
A ja zostałem tutaj, w Connecticut, z moj ą firm ą i kotem Shelleyem, i ze wszystkich sił
starałem si ę uwie ść kelnerk ę z restauracji “Pod Jałówk ą ”, lecz udawało mi si ę zaledwie
rozpi ąć jej wysokie buty kowbojskie. ś yło mi si ę nie najgorzej, uwa Ŝ ałem, Ŝ e jako ś sobie
radz ę , cho ć wiele spraw zawaliłem.
Wjechałem do New Milford. Było to małe, senne miasteczko przy autostradzie, z
tuzinem ś licznych, dziewi ę tnastowiecznych domów oraz główn ą ulic ą z du Ŝ ym skwerem i
estrad ą . Zaparkowałem koło banku i wył ą czyłem silnik. Shelley, który obudził si ę z twardego
snu, przeci ą gn ą ł si ę i ziewn ą ł szeroko.
Wyj ą łem z kieszeni słoik i sprawdziłem, czy nie cieknie. Mo Ŝ e sprawił to zapadaj ą cy
zmierzch, ale woda wydała mi si ę ciemniejsza ni Ŝ wtedy, gdy j ą nalewałem. Odkr ę ciłem
pokrywk ę i pow ą chałem zawarto ść .
W tym momencie kot zacz ą ł w ę szy ć i prychn ą ł tak przera ź liwie, Ŝ e a Ŝ włosy stan ę ły mi
d ę ba na głowie. Wygi ą ł si ę w pał ą k, niemal zło Ŝ ył na pół i nastroszył ogon. Jego ś lepia
rozszerzyło gwałtowne uczucie l ę ku lub nienawi ś ci.
- Shelley, na miło ść bosk ą - zacz ą łem.
Darł pazurami skajowe pokrycie siedzenia i nigdy wcze ś niej nie słyszałem, by tak
prychał. Zwróciłem si ę w jego stron ę , ale tylko drapał jeszcze mocniej i miauczał
przeszywaj ą co: na taki d ź wi ę k w ś rodku nocy ludzie rzucaj ą butem z okna.
Zakr ę ciłem słoik. Niemal natychmiast Shelley si ę uspokoił i przestał je Ŝ y ć sier ść . Patrzył
na mnie podejrzliwie; koty doskonale wiedz ą , w jaki sposób w ludziach, którzy je rozgniewali
lub zaniepokoili, wzbudza ć poczucie winy. Spojrzałem na niego marszcz ą c brwi, po czym
znów zerkn ą łem na słoik. Przecie Ŝ to tylko woda; dlaczego wi ę c kot niemal dostał szału?
Mo Ŝ e Alison miała racj ę i woda pachniała ryb ą lub czym ś podobnym? W ko ń cu obaj,
Jim i ja, palili ś my od czasu do czasu cygara i mo Ŝ e nasze powonienie nie było tak czułe, jak
jej. Ale przecie Ŝ Shelley nie reagował gwałtownie na zapachy, nawet ryby. Najbardziej lubił
resztki pizzy, mo Ŝ e by i oszalał na widok salami, ale szczerze w to w ą tpi ę .
Wysiadłem z samochodu i zamkn ą łem drzwi, po czym jeszcze raz odkr ę ciłem słoik i
pow ą chałem. Tym razem wyczułem cie ń jakiego ś zapachu. Nieprzyjemna, ostra wo ń ,
bardziej metaliczna ni Ŝ rybi odór. Dziwnie si ę poczułem, jakbym zetkn ą ł si ę z czym ś
nieznanym i wrogim. Gdy tak stałem o zmierzchu po ś rodku miasteczka, ogarn ę ło mnie
niezwykłe wra Ŝ enie samotno ś ci. Za estrad ą dzieci grały w piłk ę , ich okrzyki przypominały
pisk ptaków.
Obszedłem skwer i po schodach ruszyłem ku wej ś ciu do Okr ę gowego Wydziału
Zdrowia. W oknach na pi ę trze si ę ś wieciło, wi ę c uznałem, Ŝ e Dan Kirk i jego zespół jeszcze
pracuj ą . Otworzyłem wysokie, czarne drzwi i po szerokich schodach wszedłem na pierwsze
pi ę tro. Wn ę trze jasno o ś wietlały jarzeniówki, ś ciany pomalowano na burozielony kolor.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin