Sheckley Robert - Cena ryzyka.pdf

(128 KB) Pobierz
14743156 UNPDF
Robert Sheckley - Cena Ryzyka
www.bookswarez.prv.pl
Reader wysunal ostroznie glowe ponad parapet okna. Ujrzal schody awaryjnego wyjscia
pozarowego, a ponizej waski zaulek. Stal tam zdewastowany wzek
dziecinny i trzy pojemniki na smieci. Gdy tak patrzyl, zza ostatniego pojemnika unioslo sie ramie
w czarnym rekawie. W dloni polyskiwal jakis przedmiot. Reader
momentalnie schylil glowe. Pocisk roztrzaskal szybe tuz nad nim i wbil sie w sufit, obsypujac go
odpryskami tynku.
Juz wiedzial. Zaulek byl pilnowany tak samo jak i drzwi. Lezal, rozciagniety jak dlugi na
popekanym linoleum, gapiac sie na otwr pocisku widniejacy w suficie i nasluchujac odglosw
dochodzacych zza drzwi. Byl wysokim mezczyzna o przekrwionych oczach i dwudniowym
zaroscie. Brud i zmeczenie poryly mu twarz bruzdami. Strach wycisnal na miej swe pietno, tu
napinajac miesien, tam szarpiac ja nerwowym skurczem. Efekt byl wstrzasajacy. Twarz Readera,
znieksztalcona oczekiwaniem na smierc, nabrala teraz wyrazu.
Zaulka pilnowal Jeden rewolwerowiec, dwch czekalo na schodach. Byl w pulapce. Byl martwy.
Pewnie, myslal Reader, porusza sie jeszcze i oddycha ; ale to tylko dzieki nieudolnosci smierci.
Smierc zajmie sie nim za kilka minut. Smierc wybije dziury
w jego twarzy i ciele, artystycznie ochlapie krwia jego ubranie, ulozy jego czlonki w jakas
groteskowa figure z cmentarnego baletu...
Reader wgryzl gwaltownie warge. Chcial zyc. Musi byc jakis sposb. Przekrecil sie na brzuch i
rozejrzal sie po obskurnym mieszkaniu, do ktrego zapedzili go
mordercy. Przypominalo swietna, mala, jednomiejscowa trumne. Mialo drzwi, ktre byly
pilnowane i wyjscie pozarowe, ktrego strzezono. Mialo tez malutka lazienke bez okna.
Przeczolgal sie do lazienki i wstal. Na suficie zial postrzepiony otwr, szeroki na prawie cztery
cale. Gdyby tak udalo sie go powiekszyc, przecisnac przezen do
mieszkania znajdujacego sie powyzej...
Jego uszu doszedl gluchy lomot. Mordercy byli niecierpliwi. Zaczynali wywazac drzwi.
Zbadal otwr w suficie. Nie ma co marzyc. Nigdy nie zdola go powiekszyc.
Rabali w drzwi, stekajac przy kazdym ciosie. Za chwile wyszarpia zamek, albo wyrwa zawiasy z
nadgnilego drewna framugi. Drzwi upadna na podloge i, otrzepujac z pylu marynarki, wtargna tu
dwaj zamaskowani mezczyzni.
Ale ktos mu na pewno pomoze! Wyciagnal z kieszeni malutki odbiornik telewizyjny. Obraz byl
zamazany i nie mgl sobie poradzic z uregulowaniem go. Dzwiek byt wyrazny i czysty.
Sluchal starannie wymodulowanego glosu Mika Terry'ego, ktry zwracal sie do ogladajacej go,
ogromnej rzeszy telewidzw zgromadzonej przed odbiornikami.
- Straszne polozenie - mwil Mike Terry. - Tak, prosze panstwa, Jim Reader znajduje sie w
prawdziwie okropnej sytuacji. Jak panstwo zapewne pamietaja,
ukrywal sie pod przybranym nazwiskiem w trzypietrowym hotelu na Broadwayu. Wydawalo sie,
ze to calkiem bezpieczna kryjwka, ale tak sie tylko, prosze
panstwa, wydawalo. Rozpoznal go goniec hotelowy i donisl o tym gangowi Thompsona.
Drzwi trzeszczaly pod spadajacymi na nie ciosami. Reader scisnal kurczowo telewizorek i sluchal
dalej.
- Jim Reader zdolal zbiec z hotelu! Majac swych przesladowcw na karku, wpadl do kamienicy
przy West End Avenue 156. Zamierzal przedostac dalej dachami i to moglo sie udac, prosze
panstwa, to moglo sie udac. Ale drzwi prowadzace na dach byly zamkniete. Zdawalo sie, ze to
juz koniec... Ale Jim Reader zorientowal sie, ze lokal numer 7 jest nie zamieszkany i ginie
zamkniety na klucz. Wszedl tam...
Terry przerwal, aby podkreslic groze sytuacji i zaraz krzyknal: - ...i jest teraz, prosze panstwa,
osaczony, osaczony jak szczur w potrzasku. Gang Thompsona
wywaza drzwi! Wyjscie pozarowe jest pilnowane. Nasi kamerzysci, ulokowani w pobliskim
budynku, przekazuja teraz panstwu zblizenie. Prosze spojrzec, prosze
panstwa., prosze tylko spojrzec! Czy nie ma juz zadnej nadziei dla Jima Readera?
- Czy nie ma juz zadnej nadziei powtrzyl cicho Reader. Stal zlany potem w ciemnej,
przytlaczajaco ciasnej lazience, nasluchujac nieustajacego walenia w
drzwi.
- Poczekaj! - krzyknal Mike Terry. - Nie wylaczaj sie, Jimie Reader, jeszcze sie nie wylaczaj.
Mam pilna rozmowe telefoniczna z jednym z naszych telewidzw,
rozmowe z aparatu Linii Dobrego Samarytanina. To ktos, kto uwaza, ze moze ci pomc. Moze
jest jeszcze jakas nadzieja, Jim. Czy mnie slyszysz, Jimie Reader?!
Reader czekal, slyszac chrupniecie wyrywanych z przegnilej framugi zawiasw.
- Prosze mwic, sir - powiedzial Mike Terry. - Pana nazwisko,
- Eee... - Felix Bartholomew.
- Niech sie pan nie denerwuje, Mr. Bortholomew. Prosze mwic.
- No wiec tak... O.K. Mr. Reader rozlegl sie roztrzesiony, starczy glos.
Mieszkalem kiedys przy West End Avenue 156. W takim samym mieszkaniu, w jakim jest pan
teraz, Mr. Reader - no tak, w takim samym ! Niech pan slucha, Mr. Reader, lazienka ma okno.
Jest zamalowane, ale ma...
Reader wepchnal telewizorek do kieszeni. Znalazl zarysy okna i kopnal w nie z calej sily. Szklo
rozpryslo sie w drobne kawalki i lazienke zalalo swiatlo
dzienne. Zgarnal odpryski szkla z parapetu i wychylil sie szybko przez okno. Od wylanej
betonem nawierzchni podwrza dzielila go spora odleglosc. Zawiasy
puscily. Slyszal jak drzwi otwieraja sie. Nie namyslajac sie dluzej, przelazl przez okno, zwisl na
chwile na koniuszkach palcw i skoczyl.
Wstrzas oszolomil go. Wstal na chwiejnych nogach. W oknie lazienki pojawila sie jakas twarz.
- Masz pecha - powiedzial mezczyzna, wychylajac sie i mierzac spokojnie z trzydziestki semki
ze spilowana lufa.
W tym momencie eksplodowala w lazience swieca dymna.
Kula mordercy poszla bakiem. Odwrcil sie klnac. Na podwrzu wybuchaly nastepne swiece,
przyslaniajac dymem sylwetke Readera.
Slyszal wydobywajacy sie ze schowanego w kieszeni telewizorka, oszalaly z podniecenia glos
Mika Terry'ego.
- Biegnij! - wrzeszczal Terry - biegnij po swoje zycie, Jimie Reader. Uciekaj, dopki oczy
mordercw wypelnione sa dymem. Dziekujemy Dobrej Samarytance, Sarze Winters z Bockton w
stanie Massachusetts, Edgar Street 3412, za ufundowanie pieciu swiec dymnych i wynajecie
czlowieka, ktry je podrzucil!
- Ocalila pani dzisiaj ludzkie zycie, Mrs. Winters - juz spokojniejszym glosem ciagnal Terry. Czy
powie pani naszym telewidzom w jaki sposb...
Reader nie mgl sluchac dalej. Biegl przez wypelnione dymem podwrze, minal sznury na
bielizne - wypadl na ulice.
Szedl Szescdziesiata Trzecia Ulica, garbiac sie, aby ujac sobie wzrostu. Slanial sie lekko z
wyczerpania, oslabiony brakiem jedzenia i snu.
- Hej, ty!
Reader odwrcil sie. Na schodkach siedziala kobieta w srednim wieku, przygladajac mu sie
krzywo.
- Ty jestes Reader, tak? Ten, ktrego prbuja zabic?
Reader chcial odejsc.
- Wejdz do srodka, Reader - powiedziala kobieta.
Byc moze byla to pulapka, ale Reader wiedzial, ze musi polegac na wielkodusznosci i
zyczliwosci ludzi. Byl ich reprezentantem, przedluzeniem ich
samych, przecietnym facetem w tarapatach. Bez nich byl zgubiony. Z nimi nic nie moglo mu sie
stac.
Wierz w ludzi, powiedzial mu Mike Terry. Oni cie nigdy nie opuszcza. Wszedl za kobieta do
salonu. Kazala mu usiasc - i wyszla z pokoju, aby wrcic prawie
natychmiast z talerzem gulaszu. Stala, obserwujac go jak jadl, tak jak patrzy sie na malpe w ZOO,
opychajaca sie orzeszkami.
Z kuchni wyszlo dwoje dzieci i gapilo sie na niego. Przez drzwi od lazienki weszli do pokoju
trzej mezczyzni w kombinezonach i skierowali na posilajacego
sie Readera kamere telewizyjna. W salonie stal wielki odbiornik telewizyjny. Reader, polykajac
swj posilek, patrzyl na produkujacego sie na ekranie Mika
Terry'ego i sluchal silnego, szczerze zmartwionego glosu komentatora.
- Oto jest, prosze panstwa - mwil Terry. - Obserwujemy teraz na naszych ekranach Jima
Readera, spozywajacego swj pierwszy od dwch dni, skromny
posilek. Nasi kamerzysci porzadnie sie napracowali, aby przekazac panstwu ten obraz! Dziekuje,
chlopcy... Prosze panstwa, chwilowego schronienia udzielila
Jimowi Readerowi Mrs. Velma O'Dell z Szescdziesiatej Trzeciej Ulicy 343. Dziekujemy, Dobra
Samarytanko O'Dell! To naprawde cudowne, jak ludzie ze
wszystkich sciezek zycia otwieraja swe serca przed Jimem Readerem!
- Pospiesz sie lepiej - powiedziala Mrs. O'Dell.
- Dobrze, prosze pani - wymamrotal Reader.
- Nie chce strzelaniny w moim mieszkaniu.
- Juz koncze, prosze pani.
- Nie zabija go? - spytalo jedno z dzieci.
- Zamknij buzie - skarcila je Mrs. O'Dell.
- Tak, Jim - zawolal spiewnie Mike Terry - pospiesz sie lepiej. Twoi przesladowcy nie sa daleko.
Oni nie sa glupcami, Jim. Zdeprawowani, wypaczeni,
szaleni - tak! Ale nie glupi. Ida po sladzie twojej krwi - krwi z twojej skaleczonej dloni, Jim!
Dopiero teraz Reader zdal sobie sprawe, ze rozcial dlon na parapecie okiennym.
- Daj, zabandazuje to - powiedziala Mrs. O'Dell.
Reader wstal i pozwolil upatrzyc sobie dlon. Patem Mrs. O'Dell dala mu brazowa marynarke i
szary kapelusz z jedna polowa ronda wygieta do dolu.
- To rzeczy mojego meza - powiedziala.
- Ma przebranie! - zawyl z zachwytu Mike Terry: - To cos nowego, prosze panstwa! Przebranie!
Na siedem godzin przed ocaleniem!
- Teraz wyjdz stad - powiedziala Mrs. O'Dell. - Ide, prosze pani - zdecydowal sie Reader. -
Dzieki.
- Mysle, ze jestes glupcem - dodala. - Mysle, ze jestes glupcem mieszajac sie w to.
- Tak, prosze pani. - Nie warto.
Reader podziekowal i wyszedl. Dotarl pieszo do Broadwayu, wsiadl do pociagu metra w kierunku
Piecdziesiatej Dziewiatej Ulicy, a potem kolejka miejska
dojechal do Osiemdziesiatej Szstej. Tam kupil gazete i przesiadl sie do pierwszego skladu metra
zmierzajacego w kierunku Manhasset. Metro przemknelo z loskotem pod Manhattanem. Reader
drzemal. Skryl pod gazeta obandazowana dlon i nasunal gleboko na oczy kapelusz. Czy juz go
rozpoznano? Czy
zgubil gang Thompsona? A moze ktos teraz do nich telefonuje? Zastanawial sie sennie, czy
naprawde uszedl z zyciem. A moze byl martwym,
zrecznie animowanym trupem, poruszajacym sie tylko dzieki nieudolnosci smierci?
(Moja droga, smierc jest teraz taka opieszala! Jim Reader, zanim mozna go bylo pochowac jak
nalezy, spacerowal po swej smierci kilka godzin i odpowiadal na pytania ludzi!)
Reader pod wyplywem naglego impulsu otworzyl szeroko oczy. Snilo mu sie cos... cos
nieprzyjemnego. Nie mgl sobie ,przypomniec co.
Zamknal ponownie oczy i przypomnial sobie, z pewnym zdziwieniem, czasy, kiedy zyl sobie
beztrosko i nic mu nie grozilo.
To bylo przed dwoma laty. Byl wtedy wielkim, sympatycznym mlodziencem i pracowal jako
pomocnik kierowcy ciezarwki. Byl zbyt skromny, aby marzyc.
Marzyl za niego niski kierowca ciezarwki o sciagnietej twarzy.
- Dlaczego nie sprbujesz w widowisku telewizyjnym, Jim? Ja bym sprbowal, gdybym mial
twoje warunki. Lubia tam takich przecietnych, malo bystrych facetw. Jako uczestnikw. Kazdy
lubi takich facetw. Czemu by nie sprbowac?
No i sprbowal. Wlasciciel miejscowego sklepu radiowa-telewizyjnego udzielil mu blizszych
wyjasnien.
- Widzisz, Jim. Publicznosc ma juz powyzej uszu dobrze wytrenowanych silaczy z ich
zmanierowanymi odruchami i profesjonalna odwaga. Kto moze sie wczuc w takich facetw? Kto
moze sie z nimi identyfikowac? Ludzie chca ogladac emocjonujace rzeczy, to prawda, ale nie,
kiedy jakis cwaniak robi sobie z tego rzemioslo i zbija piecdziesiat tysiecy rocznie. To dlatego
traca popularnosc wyrezyserowane widowiska. To dlatego wlasnie prosperuja widowiska grozy.
- Rozumiem - powiedzial Reader. - Szesc lat temu, Jim, Kongres uchwalil Ustawe o Swiadomym
Samobjstwie. Paru starych senatorw gadalo duzo o nieprzymuszonej woli i samookresleniu
jednostki, ale to wszystko gwno. Czy wiesz, co oznacza Ustawa o Swiadomym Samobjstwie?
Oznacza ona, ze nie tylko zawodowcy, ale i amatorzy moga ryzykowac swoje zycie za duza forse:
Dawniej, jesli chciales, zeby ci legalnie obtlukli mzg za pieniadze, musiales zostac zawodowym
bokserem, futbolista, albo graczem w hokeja. A teraz taka szansa stoi otworem dla zwyklych
ludzi, takich jak ty, Jim.
- Rozumiem - powiedzial znowu Reader.
- To cudowna okazja. Skorzystaj z niej. Nie wyrzniasz sie niczym, Jim. Wszystko, co potrafisz
ty, potrafi kazdy. Jestes przecietniak. Mysle, ze widowiska grozy beda o ciebie zabiegac.
Reader pozwolil sobie na marzenia. Widowiska telewizyjne wydawaly sie prosta droga do fortuny
dla skromnego, mlodego faceta bez zadnych szczeglnych
uzdolnien i wyksztalcenia. Napisal list do programu o nazwie ÐHazard" i dolaczyl swoja
fotografie.
ÐHazard" zainteresowal sie nim. Siec JBC zbadala jego dane i uznala, ze byl na tyle przecietny,
aby usatysfakcjonowac najszersze kregi telewidzw. Sprawdzono jego pochodzenie i
przynaleznosc organizacyjna. W koncu wezwano go do Nowego Jorku. Tam przeprowadzil z nim
rozmowe Mr. Moulian.
Moulian byl ponury i uczuciowy. Mwiac, zul gume.
- Wystapisz - powiedzial oschle ale nie w ÐHazardzie". Wystapisz w ÐEliminacjach". To
plgodzinny program dzienny na trzecim kanale.
- Orany! - ucieszyl sie Reader. - Nie dziekuj mi. Jesli wygrasz albo zajmiesz drugie miejsce,
otrzymasz tysiac dolarw, a jesli ,przegrasz, dostaniesz nagrode
pocieszenia w wysokosci stu dolarw. Ale nie to jest wazne.
- Nie, prosza pana.
- ÐEliminacje" to skromny program. Jest on poligonem doswiadczalnym dla sieci JBC. Zdobywcy
pierwszego i drugiego miejsca przechodza do "Stanu zagrozenia". W ÐStanie zagrozenia" nagrody
sa o wiele wyzsze.
- Wiem, ze sa wyzsze, prosze pana. - I jesli spiszesz sie dobrze w ÐStanie zagrozenia", otworzy
sie przed toba droga do widowisk grozy pierwszej klasy,
takich jak ÐHazard" i ÐPodwodne Niebezpieczenstwa", transmitowanych na caly kraj i
oferujacych olbrzymie wygrane. I wtedy zaczyna sie naprawde wielka gra. Jakdaleko dojdziesz,
zalezy od ciebie.
- Zrobie co bede mgl, prosze pana - zapewnil Reader.
Moulian przestal na chwile zuc gume i niemal z szacunkiem powiedzial:
- Mozesz tego dokonac, Jim. Pamietaj tylko. Ty jestes ludzie, a ludzie moga wszystko.
Sposb, w ktry wypowiedzial te slowa sprawil, ze Readerowi zrobilo sie przez chwile zal Mr.
Mouliana, ktry byl ponury, mial kedzierzawe wlosy, wylupiaste
oczy i na pewno byl Ðludzie".
Podali sobie rece. Potem Reader podpisal dokument zwalniajacy siec JBC od wszelkiej
odpowiedzialnosci za utrate przez niego zycia, czlonkw, czy rozumu w trakcie konkursu.
Podpisal rwniez inny dokument, wyszczeglniajacy prawa przyslugujace mu na mocy Ustawy o
Swiadomym Samobjstwie. Wymagalo tego prawo i byla to czysta formalnosc.
Po trzech tygodniach wystapil w ÐEliminacjach".
Program nawiazywal do klasycznej formy wyscigu samochodowego. Niewyszkoleni kierowcy
wgramolili sie do poteznych, amerykanskich i europejskich maszyn wyscigowych i scigali sie na
morderczej, dwudziestomilowej trasie. Reader, trzesac sie ze strachu, wrzucil zly bieg w swoim
Maserati i wystartowal.
Wyscig byl przerazliwym koszmarem spalonych opon. Reader trzymal sie z tylu stawki,
pozwalajac pierwszym liderom roztrzaskiwac sie na okolonych bandami
zakretach wijacej sie serpentyna drogi. Wysunal sie na trzecie miejsce, gdy jadacy przed nim
Jaguar skrecil nagle w bok, wpadajac na Alfa Romeo i obydwie
maszyny z loskotem wyladowaly w zaoranym polu. Na drugie miejsce wysforowal sie Reader na
ostatnich trzech milach, ale nie mgl znalezc miejsca na wyprzedzenie prowadzacego wozu. Na
zakrecie w ksztalcie litery S omal nie wylecial z trasy, ale szybko wprowadzil samochd na droge
Zgłoś jeśli naruszono regulamin